JustPaste.it

Wietnam 2005 - listy i relacja z podróży

Relacja w podróży do Wietnamu. Mało osób w Polsce orientuje się, jak naprawdę wygląda życie w tym kraju. Warto przeczytać artykuł i poszerzyć swój światopogląd.

Relacja w podróży do Wietnamu. Mało osób w Polsce orientuje się, jak naprawdę wygląda życie w tym kraju. Warto przeczytać artykuł i poszerzyć swój światopogląd.

 

Listy z podróży Malwiny, Artura, Piotrusia (4 lata) i Agusi (1,5 roku) Flaczyńskich do Wietnamu
Zapraszamy do ciekawej relacji z podróży.

1.04.2005 - Hanoi
3.04.2005 - Hue
5.04.2005 - Hoi An
7.04.2005 - Hoi An
10.04.2005 - Nha Trang
13.04.2005 - Hue
18.04.2005 - Bac Ha
21.04.2005 - Hanoi
22.04.2005 - Hanoi - !OSPA!
25.04.2005 - Hanoi
27.04.2005 - Warszawa
27.04.2005 - Warszawa

Zobacz zdjęcia z wyprawy

 

Hanoi, 1 kwietnia 2005

 

Hej,

A więc dolecieliśmy wreszcie do Wietnamu. Jest gorąco i bardzo wilgotno. Niby deszcz nie pada, ale wilgotność sięga 100%. Z lotniska dotarliśmy po burżujsku taksówką (10 dolarów - prawie 30 km), zamieszkaliśmy w ładnym hoteliku w centrum Hanoi (klima, wiatraczek, czysta łazienka, piękne podwójne łóżko plus jedynka, czysta pościel, kolonialne meble). To wszystko za 14,5 dolara za noc. Jednym słowem po burżujsku. A teraz właśnie zjedliśmy sobie obiadek (2 dolary) - kulki wieprzowe z ryżem i warzywami.

Sam lot był spokojny. Tupolew 154M był troszkę głośny, ale całkiem wygodny. 7 godzin czekania na lotnisku Szeremietiewo spędziliśmy wspólnie z kilkoma rodzinami irańskimi, którzy wracali z podroży do Chin i raczyli się ostatnimi chwilami z alkoholowym trunkiem. Ale byli przemili, było z nimi sporo dzieci bawiących się z naszymi, czyli było łatwo, milo i przyjemnie. Lot do Hanoi Iłem 96 też bez problemów. Jedyne, co warto podkreślić, to w obu przypadkach perfekcyjne lądowanie.

No i jak zwykle ludzie. W Moskwie na 12 godzin przed odlotem pani nie potrafiła nam znaleźć trzech miejsc obok siebie. Nie dało się. W samolocie, gdy o to poprosiliśmy, nie było najmniejszego problemu. Mało tego, po chwili przesadzono nas ponownie i mieliśmy 6 miejsc obok siebie. Dzieci wyspały się wiec wygodnie, a my tylko trochę gorzej.

Mimo wszystko jesteśmy trochę zmęczeni. Ponieważ pogoda nie pozwala na fotografowanie, dziś właściwie tylko odpoczywamy. Hanoi będziemy zwiedzać jutro. No i może już jutro wyruszymy w podroż nocnym pociągiem do Hue. Wszystko zależy od naszego samopoczucia i możliwości kupna biletów.

Na razie Wietnam jest dla nas nowością, którą obserwujemy każdą cząstką ciała. Ale i tak wydaje mi się, że to Wietnamczycy jeszcze bardziej obserwują nas!

Trzymajcie się ciepło i do napisania wkrótce.

Pozdrawiamy

Malwinka, Artur, Piotruś i Agusia

 

Hue, 3 kwietnia 2005 17:36 

Cześć, to my!!!!

Zgodnie z zapowiedziami nocnym pociągiem dojechaliśmy do Hue. Podroż minęła całkiem komfortowo, dzieci się wyspały, my trochę mniej, ale też może być. Mieliśmy 2 kuszetki na czworo i w przedziale obok nas jechało 14 miesięczne maleństwo ze Szwecji!!!

W Hanoi czas spędziliśmy głównie spacerując po uliczkach starego kwartału miasta, odwiedziliśmy też świątynię Zwróconego Miecza na Jeziorze Małym. Dokonaliśmy też zakupu najświeższego Lonely Planet po Wietnamie. Dzieciom podobał się park, kadzidełka w świątyni, rybki w akwarium w knajpce, łódki i czarne wiewiórki z wyliniałymi ogonami.

Hue przywitało nas kiepską pogodą, tzn. było i jest pochmurno, trochę mżawka, niespecjalna pogoda na zdjęcia... A szkoda, bo jest pięknie, zwiedziliśmy Zakazane Miasto - spory kompleks pałacyków, pawilonów, krużganków, dziedzińców i świątyń, trochę zniszczone, część się wali, ale w sumie interesująco. Jutro w zależności od pogody popłyniemy łodzią do grobowców cesarskich lub ruszymy na zwiedzanie kolejnych świątyń. Potem jeszcze nie wiemy, ale lepsza pogoda jest na południu.

Dowiedzieliśmy się już o śmierci Papieża, była to pierwsza wiadomość, jaką usłyszeliśmy w Hue. Smutno, bo odszedł Ktoś Wielki - ale Jemu tam chyba lepiej...

Pozdrawiamy
MAPA

Hoi An, 5 kwietnia 2005 16:57

Cześć,

Wreszcie nie pada, wreszcie jest słonce i ciepło. Wczorajszy dzień spędziliśmy w Hue uzupełniając dokumentację fotograficzną. Niestety, cały czas była mżawka. Zrezygnowaliśmy więc z wycieczki do grobowców cesarskich. Jeszcze raz poszliśmy do "purpurowego miasta", gdzie znaleźliśmy kolejne wspaniałe budowle. Byliśmy też na krótkim spektaklu prezentującym muzykę i tańce dworskie.

Po analizie stosunków klimatycznych wsiedliśmy dziś rano do autobusu, który zawiózł nas do Hoi An. Po drodze zatrzymaliśmy się w kilku miejscach. Szczególnie chwalę sobie Góry Marmurowe. Są to bardzo interesujące górki zbudowane z margli o fantastycznych cukrowych kształtach. W górach wydrążone są jaskinie, które zostały zaanektowane przez Wietnamczyków, a jeszcze wcześniej przez Czamów na świątynie. Genialne widoki i piękna przygoda. Już wtedy nie padało. Malwinka została na dole w autobusie. Może i dobrze, bo i tak spóźniłem się na autobus (dzięki Niej poczekał), a z dziećmi nie zdążylibyśmy zrobić 20% wbiegu na wapienny szczyt.

Hoi An jest dość tłoczną, turystyczna miejscowością, której urok tymczasowo nas nie podbił. Na pewno uzupełnimy tutaj ekwipunek. Ładne koszulki t-shirty są tutaj po 5 zł, dla Agusi kupiliśmy już ao dai, czyli miejscowy strój kobiecy. Hoi An traktujemy jak supermarket. Jutro jedziemy do My Son, najważniejszego miejsca w Królestwie Czampa. Pojutrze kolejne zakupy i najprawdopodobniej krotki odpoczynek na plaży. Pojutrze wykroczymy poza plan minimum i pojedziemy do Nha Trang. Z uwagi na pogodę, chyba jednak nastawimy się bardziej na południe. Staramy się być na bieżąco.

Więcej wkrótce, może już po My Son.

Pozdrawiamy

Mal, Art, Pio, Aga

HoiAn, 7 kwietnia 2005 17:13

Hej,

Ciągle jesteśmy w supermarkecie HoiAn i robimy zakupy (opinia A.). Miasteczko ma w sobie sporo uroku, ale żałuję, że nie możemy cofnąć czasu o jakieś 10 lat (opinia M.).

Wczoraj byliśmy w ruinach czamskich w My Son. Ruiny są bardzo ciekawe, niestety mocno zniszczone. W czasach wojny wietnamskiej kompleks zabytkowy został zamieniony na bazę VietCongu i podlegał bombardowaniom. Do szeregu zniszczeń wojennych dopisała swoje trzy grosze przyroda. Z ruin zostało niewiele, ale gdzieniegdzie widać ich wielka przeszłość. Niestety, pojechaliśmy tam z grupą innych turystów, a czas zwiedzania był dostosowany dla znudzonych westmenów. Wracaliśmy łodzią do Hoi An, co było wydarzeniem dla naszych dzieci, zwłaszcza Piotrusia.

Poza tym zwiedzamy Hoi An. Widzieliśmy już kilka świątyń, kościół, japoński most itp. Za mostem japońskim HoiAn wygląda tak, jak mogło wyglądać kilka lat temu. Tam jest już dużo spokojniej, tam turyści nie docierają tak masowo. Mniej sklepów, mniej naganiaczy, za to klatki z ptakami na drzewach.

Hoi An jest jednak dużo bardziej tradycyjnym miastem od wielu innych. Tu powszechnych widokiem są dziewczęta jeżdżące do szkoły na rowerach w tradycyjnym ao dai, a ludzie nie są jeszcze zepsuci masową turystyką i bardzo życzliwi.

Religia w Wietnamie jest tematem delikatnym. Większość świątyń jest zamknięta, zupełnie nie widać mnichów (do tej pory widzieliśmy czworo, przy czym do dwóch mniszek nie jestem przekonany, czy były mniszkami). Otwarte świątynie są właściwie miejscami turystycznymi, a nie miejscami kultu. Jedynym przypadkiem otwartej świątyni pełnej młodzieży był kościół katolicki w Hue (w dniu śmierci Papieża). Natomiast na bazarach, ulicach, przy domach często widać zapalone kadzidełka, małe ołtarzyki pełne ofiarnych datków. Kadzidełka wtyka się w ziemię, dekoruje się nimi drzewa i inne mało "świątynne" miejsca.

Jaka była reakcja Wietnamczyków na śmierć Papieża? Właściwie jej nie zaobserwowaliśmy. Gdy dojechaliśmy do Hue, recepcjonista pokazał nam telewizor z BBC wyświetlającą tę smutną wiadomość. Wiedział też, że Papież pochodził z Polski. W kościele nadal był napis Alleluja (mamy przecież okres wielkanocny - ale też widzieliśmy w innym miejscu w Hue merry Christmas and Happy New Year), młodzież nie wyglądała na przygnębioną. Reakcja jest więc niezauważalna.

Jutro robimy kolejne zakupy w Hoi An. Może trochę poplażujemy, albo popływamy łódką (wielka atrakcja dla Piotrusia).

Pozdrawiamy gorąco z upalnego HoiAn (u nas tylko ok. 30 stopni, bywa goręcej - LaoCai - 40, Sajgon też dużo)

Malwinka, Arturek, Piotruś i Agusia

Nha Trang, 10 kwietnia 2005 16:37

Cześć,

Dziś rano dojechaliśmy nocnym autobusem do Nha Trang. Dzieci przespały noc dobrze, my trochę gorzej, choć mieliśmy cztery siedzenia dla naszej rodzinki. Autobus (jak zwykle w Wietnamie) podwiózł nas pod sam hotel, z którego skorzystaliśmy (7 USD za pokój trzyosobowy z łazienką, czysty, choć nie tak ładny jak poprzednie). Wczoraj leniuchowaliśmy nad morzem w okolicy Hoi An i kontynuowaliśmy zakupy, (Malwinka kupiła sobie kolejna górę do ao dai, kupiliśmy kolejne koszulki oraz szafę na plecy dla Malwinki (tak chyba należy określić wielki trzyczęściowy plecak, który nabyliśmy za niecałe 40 zł - jakość 1 klasa!).

Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy od zwiedzania sanktuarium czamskiego Po Nagar. Czamowie to lud pochodzenia malajskiego, który niegdyś zamieszkiwał m.in. terytorium środkowego Wietnamu. Obecnie Czamowie żyją na południu kraju oraz w Kambodży, gdzie 80% społeczności czamskiej zostało wymordowanych przez reżim Czerwonych Khmerów. Samo sanktuarium to kompleks wysokich wież przypominających nieco Prambanan na Jawie, albo niektóre świątynie w tajskim Sukhothai.

W czamskim sanktuarium (hinduistycznym) spotkaliśmy fotografa, który miał w klapie przypięte zdjęcie Papieża przewiązane czarną kokardką! To pierwszy przypadek, kiedy zauważyliśmy żałobę po śmierci Papieża w Wietnamie. Dziś katedra w Nha Trang udekorowana jest fioletowymi flagami.

Nha Trang to najbardziej na południe wysunięty punkt naszej wyprawy (chyba). Spędzimy tu jeszcze dwa dni, po czym nocnym pociągiem wracamy do Hue. Planujemy podroż w taki sposób, aby w niedzielę rano trafić na bazar w Bac Ha w północnym Wietnamie, kiedy to na targ schodzą się okoliczne plemiona górskie.

Samo Nha Trang jest sporym kurortem nadmorskim, jednakże na plaży widać jest przede wszystkim Wietnamczyków. Sama plaża jest przyjemna. Nadmorski pas plaży oddzielony jest od bulwaru malutkim parkiem z palm kokosowych, gdzie rano widzieliśmy wielu Wietnamczyków uprawiających sport (niestety tylko z autobusu, zdjęcia będą później).

Uff. Wreszcie otworzyła się poczta i czytamy Wasze maile.

Czujemy się dobrze, dzieci są w miarę grzeczne i zadowolone z życia (no, chyba, że zbieramy się z plaży lub nie pozwalamy Agusi w ubraniu wskakiwać do wody). Agusia nauczyła się mówić "ibki", bowiem w wielu hotelach, restauracjach są akwaria z pięknymi rybami i jest nimi zachwycona.

Pozdrawiamy z upalnego Wietnamu

Malwinka, Artur, Piotruś i Agusia

Hue, 13 kwietnia 2005 11:50

Cześć,

Jesteśmy już w Hue. Niestety, po przebyciu przełęczy Hay Van pogoda znowu się popsuła. Niebo jest zachmurzone, choć podobno wczoraj było tu ładnie. Nie będzie słonecznych zdjęć z Hue...

Przedwczoraj byliśmy w Oceanarium w Nha Trang. Dzieciom się bardzo podobało. Mnóstwo pięknych dużych ryb, niestety w nie najczystszych akwariach. Wiele ryb było też zbyt mocno stłoczonych. Poza tym muzeum prezentuje bogatą kolekcję łodzi i sieci rybackich, sprzęt badawczy itp.

Wieczorem pojechaliśmy ponownie do ruin czamskich Po Nagar. Czekało nas rozczarowanie. Pomimo, iż wiele budynków w Nha Trang (bulwar nadmorski, dworzec kolejowy, hotele, budynki użyteczności publicznej) była oświetlona, czamskie sanktuarium tonęło w ciemności. Pojechaliśmy więc na zakupy uzupełnić zapas pieluszek. :-)

Wczoraj popłynęliśmy łódką na turystyczny rejs. Frajda dla dzieciaków, dla nas nieco mniej. Wieczorem pojechaliśmy do Pagody Long Son, jednej z nielicznych, w której mieszkają mnisi (Marcinie: może trochę więcej na temat swobód religijnych po powrocie. Ogólnie nie jest z tym najlepiej).

Wiadomości o Papieżu mamy nieliczne. Czasem napotkani ludzie dowiadując się, iż jesteśmy z Polski mówią nam rożne rzeczy. Np. że 4 mln Polaków pojechało na pogrzeb Papieża do Watykanu, a cala Polska pogrążona jest w żałobie. Podobno są to informacje z telewizji. Czy rzeczywiście? Wiele osób (katolicy) podkreśla nam, jak wielkim autorytetem był Papież. Na pewno jednak nie ma tu żałoby, czy rozpaczy. Inna sprawa, ze taka rozpacz jest zrozumiała w Polsce, gdzie Papież był nie tylko Papieżem, Rodakiem, ale przede wszystkim wielkim Symbolem. Tutaj był bardziej odległy, choć na pewno był uważany za autorytet i lubiany (przez ludzi, pewnie niekoniecznie przez władzę).

Dziś jeszcze zobaczymy iluminacje pałacu cesarskiego w Hue, a jutro płyniemy łodzią oglądać grobowce cesarskie. Mamy nadzieje, ze nie będzie deszczu. Wieczorem nocnym autobusem jedziemy do Hanoi, gdzie spędzimy nockę i zgodnie z planem w sobotę pojedziemy dalej na północ.

Dziękujemy za relacje z kraju. Miło się czyta nowe wieści. Dziękujemy wszystkim, którzy o nas pamiętają.

Pozdrawiamy gorąco z chłodniejszego Hue (25 stopni)

Malwinka, Artur, Agusia i Piotruś

Bac Ha, 18 kwietnia 2005 12:46

Witajcie,

Nie odzywaliśmy się przez kilka dni, ale zwiedzaliśmy dość szybko.

Następnego dnia po ostatnim mailu popłynęliśmy wynajętą łodzią do grobowców cesarskich pod Hue. Grobowce okazały się interesujące. Są one oazą spokoju, miejscem, w którym można odpocząć od codziennego w Wietnamie zgiełku. O samych grobowcach może opowiemy dopiero przy slajdach.

Wieczorem pojechaliśmy pociągiem do Hanoi. Tym razem Hanoi było pochmurne, ale bezdeszczowe. Dzień potraktowaliśmy wyjątkowo zakupowo. Kupiliśmy 2 plecaki (60 litrów), 2 kurtki dla mnie, 1 dla Malwinki, nie wiem już ile par spodni, koszul, koszulek etc. Potem pojechaliśmy do ogrodu zoologicznego. Raczej smutne przeżycie. Widzieliśmy dziesiątki głodnych małp dokarmianych przez Wietnamczyków chipsami i innymi wspaniałościami, całość stanowi wielki plac zabaw z płatnymi atrakcjami w rodzaju przejazd pociągiem, karuzela itp. Po spacerze zoologicznym odwiedziliśmy salon fryzjerski. Malwinka wygląda teraz jak prawdziwa Azjatka ;-). Ale nadal nie ma tak długich włosów ;-(.

Tego samego dnia pojechaliśmy pociągiem (znowu nocnym) na północ, bezpośrednio do Bac Ha, aby zobaczyć niedzielny market. Wysiedliśmy na stacji przed Lao Cai, gdzie minęliśmy kierowców motorów zapewniających, że jedynie oni mogą nas zawieźć do Bac Ha i łatwo znaleźliśmy autobus, który po 2 minutach odjechał w pożądanym celu.

Bac Ha, malutkie i senne miasteczko, zauroczyło nas do tego stopnia, że postanowiliśmy spędzić tu dwie noce. Sam bazar był niesamowity. Przywieziono tu kilkoro turystów, podniosły się nieco ceny, ale targowaliśmy się ostro. Znowu kupiliśmy sporo ciuchów. Ciekawe ile kilogramów będą stanowić pamiątki ;-)

Dziś przeszliśmy się do pobliskiej wioski. Trafiliśmy m.in. do szkoły, do której większość dzieci przychodzi w tradycyjnym ubraniu Kwietnych Hmongow. W Bac Ha stanowimy prawdziwą sensację. Często obok nas ustawia się kilku, nawet kilkunastoosobowy tłumek osób oglądających nas i nasze dzieci. Sennie uroczo i nie turystycznie. Lubimy takie miejsca. Szkoda, że nie ma czasu, żeby dłużej powłóczyć się po tutejszych wioskach. No i jeszcze dzieci musiałyby troszkę lepiej chodzić.

Jutro z samego rana jedziemy do Sapy. Podobno w Sapie pogoda się popsuła i ma być deszcz, ale może nie będzie tak źle. W Sapie spędzimy jedną noc, po czym nocnym pociągiem (tradycyjnie sypialnym) wracamy do Hanoi.

Może jeszcze trochę o ludziach, których spotykamy w podroży.

W Nha Trang, podczas wycieczki łodzią spotkaliśmy parę Czechów. Teresa mówiła całkiem dobrze po polsku (mieszkała m.in. w Ostrawie). Dobrze było porozmawiać w naszym języku nie tylko z dziećmi. Pociągiem do Hue jechaliśmy razem z Wietnamczykiem z Toronto, który po raz pierwszy od 1967 roku przyjechał do Wietnamu. Wymieniał doświadczenia z podroży, opowiadał jak wiele zmieniło się w Wietnamie i choć jest to nadal komunistyczny kraj, to jest całkiem rozwinięty i cieszy go wybór drogi chińskiej. Potem jeszcze spotkaliśmy Wietnamczyka amerykańskiego, ale to był człowiek już zupełnie innego wymiaru.

Robiąc zakupy w Hanoi w pewnym momencie zauważyliśmy przerażoną minę Piotrusia, który siedział jakby go zamurowało. Okazało się, że pracująca w sklepie Wietnamka bardzo dobrze mówi po polsku i zwróciła Piotrkowi uwagę na to, aby nie siedział na środku wejścia. Spotkaliśmy jeszcze taksówkarza, który rozmawiał z nami po czesku....

A teraz muszę już kończyć, bo przyszła po mnie rodzinka i zamykają kawiarenkę...

Do napisania

Malwinka, Arturek, Piotruś i Agusia

Hanoi, 21 kwietnia 2005 13:32

Cześć,

Po wojażach na północy wróciliśmy dziś nocnym pociągiem do Hanoi. Tym razem pociąg był nieco mniej komfortowy (bez klimatyzacji) i spaliśmy znacznie gorzej. Dlatego też dzisiejszy dzień w Hanoi będzie w zasadzie stracony.

Po wspaniałym Bac Ha, gdzie nikt nie potrafił rozmawiać po angielsku i nawet targować się trzeba było przy pomocy kartki i długopisu, Sapa zaskoczyła nas swoim rozwojem turystycznym. Samo miasteczko nie jest zbyt piękne. Tutejszą atrakcją są również okoliczne plemiona. O ile jednak panie z plemienia Kwietnych Hmongów były bardzo sympatyczne, uśmiechnięte i miłe, to panie z plemienia Czarnych Hmongów, czy też Czerwonych Dzao były również uśmiechnięte, ale jeszcze bardziej uciążliwe i natrętne. Nie było to aż tak nachalne traktowanie jak innych turystów, ale też uciążliwe wciskanie towarów. Przy najmniejszym zainteresowaniu kupnem towaru (zastosowaliśmy ten stary trick w celu zrobienia zdjęć), musiałem przerwać akcję fotograficzną i chronić dzieci przed stratowaniem przez przepychające się panie podtykające ich właśnie bransoletki. Krupówki, Zakopane? Chyba tak, może nawet jeszcze gorzej. Jeśli kiedykolwiek wrócimy do Sapy, to chyba tylko po to, aby potraktować ją jako noclegownię, czy punkt przesiadkowy.

Po Wietnamie podróżuje się bardzo łatwo. Ludzie są przyjaźni, jednakże potwierdzam informacje o różnych cenach dla Wietnamczyków i turystów. W wielu miejscach turyści płacą podwójnie, nawet za przejazdy lokalnymi minibusami. Oczywiście nie zawsze i nie wszędzie. Generalnie jednak jest zasada, żeby wykorzystać turystów. Oficjalnie agencje turystyczne za kupno biletu pobierają minimalne prowizje. Tak samo twierdzi Lonely Planet. Nie jest to prawda. Prowizja agencji sięga około 50%. To nie jest tylko kwestia targowania.

Wielu naszych znajomych przed wyjazdem obawiało się wszelkiego rodzaju brudu i robactwa w Wietnamie. Nasz wyjazd zbliża się ku końcowi i dotychczas nie widzieliśmy w Wietnamie ani jednego karalucha. Widzieliśmy jedynie 3 szczury (wieczorem - po jednym w Hanoi, Hue i Nha Trang - ale nie wiem, czy to był na pewno szczur).

Jeszcze trochę o ludziach....

Wracając z południa rozmawialiśmy z fanem piłki nożnej. Wspomniał m.in. nazwisko największej gwiazdy pierwszoligowego zespołu wietnamskiego z Danang - niejakiego Tomasza Cebulę. Żałował, że obecnie Cebula zmienił barwy klubowe i gra dla jednego z zespołów z Sajgonu. Pamiętam z wywiadu w polskiej gazecie, że przed Wietnamem Cebula grał w I lidze indonezyjskiej.

Wczoraj w Sapie spotkaliśmy też pierwszy raz turystkę, która zadeklarowała się jako Rosjanka. Niestety, od kilkunastu lat mieszka w Finlandii.

Jutro pogoda w Hanoi ma się nieco popsuć, planujemy więc luźniejszy dzień. Najprawdopodobniej pojutrze pojedziemy na dwudniową wycieczkę do Zatoki, Halong. Trochę obawiam się, że będzie to bardzo turystyczny trip, który nie będzie nam się podobał. Obym się mylił.

Czujemy już koniec wyprawy. Trochę smutno, wiemy, ze wielu wspaniałych miejsc nie zobaczyliśmy, wiemy, że pogoda była zdecydowanie niesprzyjająca dla fotografów. Wiemy, że te zdjęcia nie będą takie, jakie chcielibyśmy zrobić. Ale cóż, może jeszcze kiedyś uda się wrócić do Wietnamu.

A na razie Halong oraz najważniejsze miejsca w Hanoi czekają na nas.

Trzymajcie się ciepło.

Pozdrawiamy

Malwinka, Artur, Piotruś i Agusia

Hanoi - OSPA prośba do lekarzy, 22 kwietnia 2005 godz. 08:31

Cześć,

No to się narobiło.

Właśnie wróciliśmy z Kliniki Przyjaźni Koreańsko-Wietnamskiej, gdzie lekarz postawił dla Agusi diagnozę: ospa wietrzna. Ponieważ mam zastrzeżenia do diagnozy prosimy o konsultacje mailową naszych lekarzy (pytanie, kto w piątki czyta maile?).

Historia:

Na początku wyjazdu jeszcze w Hanoi (ok. 2 kwietnia) Piotrek dostał niewielkiej wysypki, którą wzięliśmy za potówki. Wysypka (małe czerwone pęcherzyki wypełnione płynem, które rosły i po 3 dniach pękały) pojawiła się na plecach i brzuchu (tylko). Piotrek nie miał żadnej gorączki. Przed wysypką zatrucie, które pojawiło się we Wrocławiu (wymioty od poniedziałku świątecznego). Nie powinno mieć to nic wspólnego z chorobą, bo Agusia zaczęła mieć te same problemy od Moskwy (przeszły po 3 dniach).

Wysypka ustąpiła w Nha Trang (ok. 10 kwietnia), pozostały tylko 3-4 strupki, które były maksymalnie rozdrapane. Raczej nie swędziało, a jeśli to niewiele. Zniknięcie wysypki nastąpiło po 2-3 kąpielach w roztworze nadmanganianu potasu oraz smarowaniu Pantenolem (2x dziennie).

U Agusi pęcherzyki pojawiły się najpierw pod pieluszką na pupie. Potem na plecach (bardzo dużo), brzuszku (mało) i buzi (na nogach i rękach nie ma wcale, ze dwa strupki na głowie, kilka na szyi). Dzień przed wysypką być może miała stan podgorączkowy (37, nie więcej, szybko dostała Panadol). Mała nie drapie ranek, ale widać, ze jej przeszkadzają, zwłaszcza te popękane na plecach. Na pewno nie drapie samych pęcherzyków, co najwyżej je ogląda.

Od lekarza z kliniki dostaliśmy sporządzone na miejscu lekarstwo, zdaje się, ze antybiotyk do stosowania 4x dziennie, 30 minut po posiłku - niestety bez jakiegokolwiek składu, nazwy itp. Z samymi krostkami mamy nic nie robić, unikać mycia ciała, jedynie często myć ręce, aby nie wprowadzić zarazków do pękniętych pęcherzyków/strupków.

Wydaje mi się, że jakoś jednak warto te ranki leczyć. Pytanie do braci medycznej: Jak postępować? Czy jak przy Piotrku - kąpiel w roztworze nadmanganianu potasu 1x dziennie plus smarowanie Pantenolem? Może inaczej? Co z buzią (sporo krostek Aga ma na buzi, jedna pod samym okiem)? Czy to aby na pewno wiatrówka? Lekarz strupy widział, ale z tego, co sam pamiętam, miałem wysoką gorączkę, a wysypka niemiłosiernie mnie swędziała. Dzieci chyba jednak nie, a na pewno nie w tej części pierwotnej. Może jednak przechodzą ją łagodniej.

Diagnozę ospy wietrznej potwierdziły też wszystkie osoby z poczekalni.

Dzięki za wszystkie miale i za pomoc.

Oj, sporo się działo podczas tego wyjazdu, ale ta wiatrówka to już przesada ;-(. Nie podłamujemy się jednak, Agusia jest w świetnym humorze, Piotrek w trochę gorszym, bo to Agusia ze mną pojechała do lekarza na motorze!

Pozdrawiamy cieplutko z Hanoi. Wreszcie wyszło słonce! Idziemy na spacer.

Malwinka, Arturek, Piotruś i zakrostkowana Agusia

Dr Bonikowski (22 kwietnia 2005 godz.11:25):

Ospa jak nic. 

Dzieciakom nic nie będzie, gorzej jak wy nie chorowaliście. Krostki najlepiej smarować gencjaną albo jodyną. Kąpiel w nadmanganianie może być, raczej nie stosować tłustych kremów tylko osuszające jak na odparzenia od pieluszki. Generalnie nie powinno się ospy przeziębić, ale nie będziecie chyba siedzieć w hotelu (decyzja należy do was). Pamiętajcie jednak, że zakażacie wszystkich wokoło, co w stosunku do osób starszych i słabych wietnamskich dzieci jest trochę niehumanitarne.
pa

Dr Walacik: (22 kwietnia 2005 godz. 16:16)

Hej, hej,
No cóż, trudno się wypowiedzieć, jeśli się nie widzi tej wysypki czy to ospa czy nie. W ospie wietrznej występują najpierw zaczerwienienia, następnie na ich miejscu rosną pęcherzyki wypełnione surowiczym, przezroczystym płynem. Mogą one występować na całej skórze, chociaż najwięcej na tułowiu i twarzy, ale są również na owłosionej skórze głowy i na śluzówkach (w buzi itp.). Strupki są zazwyczaj bardzo swędzące, chociaż u małych dzieci nie muszą być. Pęcherzyki same przysychają po kilku dniach i tworzą strupki, które później same odpadają. Rozdrapywanie pęcherzyków jest niewskazane gdyż może powodować nadkażenia bakteryjne a zdrapywanie strupków pozostawia blizny. Tak wiec najlepiej pozostawić pęcherzyki i strupki własnemu losowi i jak najmniej ich dotykać. Ospa wietrzna to choroba wirusowa wiec antybiotyki na nią nie działają. Antybiotyki mogą być pomocne, jeśli nastąpi nadkażenie bakteryjne zmian na skórze. Być może lekarz zapisał Wam antybiotyk profilaktycznie, aby takich nadkażen nie było (?) Nie wiem, u nas się tego nie robi. Leczenie jest objawowe, czyli przeciwgorączkowe, czasami przeciwswiadowe itp. Na skórę stosuje się rożne roztwory, aby odkazić i żeby mniej swędziało. Ja sama jak miałam ospę smarowałam się np. roztworem gencjany. Kąpiel w nadmanganianie pewnie nie zaszkodzi, ale nie przyspieszy wyzdrowienia, pęcherzyki musza same zejść. Ważne jest, aby skora była możliwie jak najbardziej czysta, właśnie żeby nie wprowadzić zarazków. Nie polecam smarowania żadnymi ciężkimi, tłustymi maściami, bo to może sprzyjać nadkażeniom. Ospa jest bardzo zaraźliwa, kto z Was jeszcze nie miał to pewnie też zachoruje. Uważa się, że okres zarażania kończy się wraz z przyschnięciem wszystkich strupków. I to by było na, tyle jeśli chodzi o moja wiedze na ten temat na gorąco. Jeśli byście potrzebowali więcej informacji to w ciągu weekendu będę dostępna pod mailem.

Pozdrawiam ciepło i życzę szybkiego powrotu do zdrowia dla Agusi,
Ewa.

Dr Karpińska: (22 kwietnia 2005 godz. 16:53)

No i nie ma co paćkać tego maściami, bo tylko zwiększa się szansę zakażenia. Odkażanie, wysuszenie i przeczekanie.
Ela

Hanoi, 22 kwietnia 2005 godz. 17:54

Hej,

Dzięki za szybkie odpowiedzi. Po lekturze Waszych maili jestem już pewny diagnozy i dalszego postępowania. Podobno w Wietnamie jest teraz epidemia ospy, ponoć mówiono o tym nawet w telewizji. Cóż, Piotrek musiał zarazić się jeszcze w Polsce. Myślę, że podczas naszego pobytu w Wietnamie zaraziliśmy mnóstwo dzieciaków. Jego choroba była prawie bezobjawowa, z Agą jest nieco gorzej, ale postaramy się jej ulżyć.

Rozumiem, ze nadmanganian tak, Pantenol raczej nie. W aptece dostaliśmy jeszcze jakąś maść przeciw swędzeniu, jeszcze przeanalizujemy ulotkę.

Swoich planów nie zmieniamy. Jutro rano jedziemy na dwudniowa wycieczkę do zatoki Halong. Jeśli będziemy zarażać, to tylko białasów :-). Jednak niewiele jest białych dzieci w Wietnamie (choć co najmniej kilkanaście widzieliśmy, najmłodsze było jeszcze w nosidełku na brzuchu). W poniedziałek zwiedzamy świątynie Hanoi, a wieczorem zarażamy załogę Aeroflotu.

Z Kliniki Koreańskiej wzięliśmy na wszelki wypadek zaświadczenie, że jest to ospa wietrzna i nie ma nic wspólnego z ptasią grypą. BTW - wiecie, ze wietrzna ospa po angielsku to chickenpox? ;-)

Jeszcze raz dziękujemy za super szybkie odpowiedzi. Jesteście wspaniali. Tylko skąd wziąć gencjanę, czy jodynę w Wietnamie?

Odezwiemy się zapewne w niedzielę wieczorem.

Pozdrawiamy

Malwina, Artur, Piotruś i całkiem wesoła Agusia

Hanoi, 25 kwietnia 2005 godz. 04:10

Cześć,

Dziś jest już ostatni dzień naszej podroży. Dwa ostatnie dni spędziliśmy bardzo leniwie na statku w Zatoce Halong. Zatoka jest bardzo ciekawa, mnóstwo ciekawych formacji skalnych, choć szata geomorfologiczna chyba nie tak skomplikowana jak Zatoki Phang Nga w Tajlandii. Samodzielna podroż po Zatoce Halong jest bardzo utrudniona z uwagi na problemy z władzą udzielającą koncesji na pływanie z turystami tylko przedsiębiorstwom turystycznym. Powoduje to, że konkurencja jest marna, a poziom organizacji wycieczki bardzo niski. Pierwszego dnia w pośpiechu zwiedziliśmy bardzo ciekawą jaskinię, by potem nudzić się stojąc na kotwicy w odległości kilkuset metrów od jaskini przy wyjątkowo dobrych warunkach pogodowych. Na najciekawszą część trasy wyruszyliśmy o godz. 5.30 rano, kiedy to słońce dopiero budziło się na horyzoncie, ale nie dawało zbyt dobrego światła ze względu na chmury, które tego dnia przykrywały szczelnie niebo.

Po powrocie z wycieczki poszliśmy do Teatru Lalek Wodnych. To już drugie nasze przedstawienie. Poprzednim razem siedzieliśmy w czwartym rzędzie, tym razem zadbaliśmy o miejsca w pierwszym rzędzie. Dzieci były zachwycone, nam również bardzo się podobało. Mam nadzieje, że zdjęcia wyjdą fajnie.

Podczas podroży łódką jechaliśmy z samymi westmenami. Wśród nich była jedna ciekawa osoba, Francuska, która przyjechała do Wietnamu w celu zaadoptowania dziecka. Od kilku miesięcy adopcja wietnamskich dzieci jest nie tylko możliwa, ale też stosunkowo prosta do przeprowadzenia. Przeraził nas tylko nieco wiek dziecka przeznaczonego do adopcji. Małe ma zaledwie 2 tygodnie. Za 2-3 tygodnie wszystkie formalności maja być już załatwione.

Wczoraj w Hanoi spotkaliśmy też poznanych w Nha Trang Czechów.

Agusi przestały się już pojawiać nowe ślady, stare powoli przesychają. Wygląda już zdecydowanie lepiej. Myślę, że za jakieś 2-3 dni pozostaną jedynie te duże, nieco rozdrapane strupki. Cały czas jest w dobrym humorku, nauczyła się też wiele nowych słów: kajka (co oznacza: konik, ale też krowa, bawół), statek i wiele innych. Udało się nam nie zaziębić malej, pomimo klimatyzacji w autobusie. Jest więc dobrze, nie ma powodów do obaw.

Dzieci są strasznie rozpieszczane przez Wietnamczyków, sami nie wiemy, co będzie po powrocie do domu. Jedyna nadzieja, że stęskniły się za zabawkami.

Dziękujemy za informacje o pogodzie. W Hanoi internet chodzi bardzo szybko, sprawdziliśmy już pogodę zarówno w Moskwie, jak i w Warszawie. Tak jak wcześniej wchodziliśmy na polskie serwisy medyczne, w celu rozpoznania choroby. Mamy naszykowane cieple ubrania (przydadzą się kupione kurtki), choć prognozy dla Hanoi na dziś przepowiadają 36 stopni w ciągu dnia (23 w nocy) i burze.

Dziękujemy Aniu i Przemku za informacje o na temat ospy wietrznej w samolocie. Będziemy się więc upierać, że to jest alergia, a zaświadczenie od lekarza zostawimy ewentualnie na Okęcie, w celu uniknięcia kwarantanny itp. Czy zaraziliśmy się od Was? Niewykluczone. Piotrek pierwsze objawy miał 2 kwietnia, a okres inkubacji choroby jest dość długi. Trzeba byłoby policzyć. Na pewno żniwo wiatrówki w Wietnamie będzie duże. Dobrze, ze tu w Wietnamie nikt się nie przejmował wiatrówką. Wszyscy stwierdzają, że to jest niegroźne i bierze się z powietrza. Ale Dagno i Eryku, wołałbym, aby nasze dzieci chorowały w domu, a nie podczas podróży.

Dziś jeszcze postaramy się odwiedzić najciekawsze świątynie Hanoi, zrobimy też ostatnie zakupy. Kolejnego dużego (60-70 l) plecaka już wieźć nie będziemy, bo po prostu nie uda nam się zabrać. W grę wchodzi ewentualnie jakiś mniejszy. Jeśli znajdziemy taki na jednym pasku (nie widziałem, ale też nie patrzeliśmy na takie), to kupimy.

Szkoda nam wyjeżdżać z Wietnamu, bardzo szkoda.

Pozdrawiamy gorąco
Malwinka, Artur, Piotruś i Agusia

Warszawa, 27 kwietnia 2005

Witajcie,
Potężne grzmoty i błyskawice towarzyszyły startowi naszego samolotu rosyjskich linii lotniczych Aerofłot z Hanoi. Już w trakcie odprawy, przebiegającej w wyjątkowo żółwim tempie, burza zaatakowała. Deszcze nieco ustał, gdy startowaliśmy, jednakże turbulencje związane z chmurami, deszczem i wyładowaniami atmosferycznymi odczuwaliśmy jeszcze godzinę po starcie. Miejsca mieliśmy bardzo wygodne. Był to pierwszy rząd, więc Agusia spała w malutkim łóżeczku przyczepionym do ściany tuż przed naszymi fotelami, Piotruś zajął 2 siedzenia i również spał w wyprostowanej pozycji.

Ostatni dzień w Wietnamie spędziliśmy bardzo pracowicie. Wstaliśmy o godz. 5.30 rano, aby zrobić zdjęcia ludziom gimnastykującym się tłumnie nad brzegiem Jeziora Zwróconego Miecza. Potem ostatnie pakowanie, kąpiel w misce z nadmanganianem potasu (ach te krostki!) i wyruszamy na miasto. Właśnie wczoraj odwiedziliśmy większość zabytków Hanoi, w tym najwspanialszą świątynię Literatury, najstarszy uniwersytet w Wietnamie, zobaczyliśmy też Mauzoleum Ho Chi Minha (bez kolejki, w poniedziałki i piątki mauzoleum jest zamknięte, ale za to ze zmianą warty honorowej) i kilka pagód. Potem był już tylko czas na ostatnie zakupy i pożegnanie się z Wietnamem.

Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak bardzo żal wracać do kraju. Z krainy marzeń do krainy szarej rzeczywistości, z miłego ciepła do słonecznego, szarego chłodu. Zobaczyliśmy większość tych miejsc, które chcieliśmy zobaczyć, ale upewniliśmy się też, że te 3 i pół tygodnia, to zdecydowanie za mało, żeby zwiedzić Wietnam. Już teraz chcemy tam wrócić, zwłaszcza aby dokładniej zwiedzić zamieszkałe przez ciekawe mniejszości etniczne góry na północy oraz południe przede wszystkim dla Sajgonu i delty Mekongu.

Warszawa powitała nas szarymi, burymi chmurami, niewielkim korkiem. Zimno, na lotnisku było 6 stopni, o 30 mniej niż w Hanoi.
Skończyła się bajka, zaczęła rzeczywistość.

Dziękujemy Wam wszystkim za ciepłe słowa, które pisaliście do nas, za myśli o nas. Dziękujemy Jurku za wstawianie na strony internetowe naszych listów z Wietnamu. Dziękujemy za konsultacje medyczne i diagnozę. Trochę wrażeń i refleksji napiszemy jeszcze po lekturze tego co napisaliśmy.

Pozdrawiamy
Artur

Warszawa, 27 kwietnia 2005

Dotychczasowe relacje z podróży pisał przeważnie Artur, ale sporo jeszcze zostało do opowiedzenia. Przede wszystkim WIELKIE DZIĘKI dla wszystkich, którzy pisali do nas, a największe dzięki dla tych, którzy ratowali nas przed wiatrówką. Tak w ogóle ten wyjazd pod względem zdrowotnym był ...wyczerpujący. Podsumowując: 5x problemy żołądkowe, 4x zapalenie spojówek, 3x ból gardła plus chrypka przechodząca w kaszel, 1x ból ucha no i 2x wiatrówka (my rodzice mamy tę chorobę na szczęście już za sobą, ale nic straconego, ten sam wirus może wywołać półpasiec ;-)). Mam nadzieję, że wyczerpaliśmy na dłuższy czas limit wakacyjnych dolegliwości i na następnych wyjazdach będziemy zdrowi jak rydze.

Mimo zdrowotnych komplikacji podróżowało się świetnie. Nasze dzieciaki były wprawdzie rozdrażnione i mniej grzeczne niż byśmy chcieli, ale mógł być to efekt infekcji, leków przeciwmalarycznych, ciągłych zmian miejsca i pogody. Mimo to spisywały się całkiem dzielnie, radośnie bawiły się ze spotykanymi po drodze Wietnamczykami i ładnie zwiedzały z nami, co było do zwiedzenia.

Na pewno dzięki dzieciakom łatwiej nam było przekroczyć barierę dzielącą turystę-białasa od zwykłych Wietnamczyków - nawet jeśli nie mówiliśmy w zrozumiałym dla siebie nawzajem języku. Spotkaliśmy się z ogromną życzliwością, ułatwianiem nam życia na wszelkie sposoby; bawiono się z naszymi dziećmi chętnie, dokarmiano je bardzo zdrowo owocami (mamy nadzieję, że mytymi), obdarowywano zabawkami... Chociaż też zdarzały się próby oszustwa (na zasadzie, że skoro z dziećmi, to zależy im na wygodzie i więcej zapłacą).

Z minusów podróżowania z dziećmi: na pewno bez nich podróżowałoby się szybciej, zobaczylibyśmy więcej miejsc. Ale też to "więcej" oznaczałoby też "bardziej pobieżnie".

Sam Wietnam jest inny niż jakiekolwiek miejsce, które dotąd widzieliśmy. Różni są ludzie, architektura, inaczej wyglądają zabytki i domy zwykłych ludzi.

Wietnam to kraj komunistyczny, który powolutku otwiera sięna świat kapitału i gospodarki rynkowej. Pełno świeżych plakatów propagandowych (30 lat od "zjednoczenia" kraju i zakończenia wojny), mnóstwo portretów Ho Chi Minha, np. w sklepach. Na każdej szkole obrazek z Wujkiem Ho tulącym dziateczki. W każdym hotelu wnikliwa kontrola paszportów, najpierw przez recepcję, później często przez mundurowych. W telewizji co chwilę pieśni patriotyczno-propagandowe w wykonaniu pani i panów w strojach pseudoludowych lub dla odmiany w mundurach (Pamiętacie festiwal w Kołobrzegu? Klimaty podobne). Wiele budynków ze znakiem "zakaz fotografowania".

Polityka rodzinna 2+2: nie tylko na plakatach. Ze słów miejscowych wynikało, że za trzecie dziecko trzeba płacić wysoką grzywnę. Sporo wojska i policji na ulicach, pomniki Lenina.

Czy trzeba się rozpisywać o wolnościach obywatelskich i prawach człowieka? Formalnie wszyscy są szczęśliwi w najlepszym z możliwych ustrojów, partia przewodnią siłą narodu itp. Znamy, znamy.. Jest dobrze o tyle, że kwitnie korupcja i wiele rzeczy można sobie "załatwić", no i Wietnam idzie drogą chińską i nie walczy z prywatną inicjatywą, wykorzystującą lud pracujący miast i wsi. Nie walczy do tego stopnia, że jeśli ktoś nie pracuje w instytucji rządowej, to nie ma prawa do urlopu i pracuje w świątek, piątek i niedzielę.

Ponieważ kwitnie prywatna inicjatywa, można odnieść wrażenie, że wszyscy Wietnamczycy czymś handlują (i najchętniej wcisnęliby to coś Bogu ducha winnemu turyście). Mnóstwo sklepów z pamiątkami, hoteli, knajpek, np. w Hoi An cały przemysł tekstylny pracujący dla turystów (można sobie uszyć co tylko sobie człowiek zamarzy). Ale na prawie wszystko potrzebna jest kosztowna licencja.

Obowiązek licencyjny ogranicza nieco możliwości podróżnika w Wietnamie. Do wyboru jest opcja makserską (podróżowanie lokalnymi autobusami i pociągami, z miejscowymi i kolorowo, ale długo, trudno i niewygodnie) i opcja turystyczna (Klima w autobusach i pociągach, drożej, za drogo dla miejscowych, no ale szybciej... A odległości w Wietnamie są spore!). większość osób wybiera oczywiście opcję turystyczną, porusza się szlakiem rekomendowanych przez Lonely Planet i przepłaca. Brakuje możliwości pośredniej, czegoś tańszego, ale wygodniejszego, czegoś typowo dla plecakowców. Miejmy nadzieję, że się jeszcze rozwinie.

Nie zobaczyliśmy w Wietnamie wielu rzeczy, które zobaczyć byłoby warto. Ogromnie żal wyjeżdżać.

Wietnamczycy - ogromnie przyjaźni, nienachalni (może z wyjątkiem ryksiarzy), sympatyczni, choć trudno się z nimi porozumieć.

Ci, którzy mówią po angielsku, mówią z dziwnym akcentem, nie wymawiają np. litery x. Dzieciaki kolorowe i wesołe; naszym dzieciom najbardziej podobały się właśnie wspólne zabawy w gronie małoletnim. Dorośli trochę za bardzo chcieli dotykać, brać na ręce itp.

Piękne stroje tradycyjne - zarówno wietnamskie ao dai (długa tunika rozcięta po bokach i spodnie, bardzo praktyczny strój na rower czy motor!), jak i wspaniałe stroje plemienne, stroje, które nie są kostiumami dla turystów, tylko normalnym ubraniem.

Niestety, im więcej turystów, tym więcej "cepeliady", taniego efekciarstwa, no i naciągania i prób oszustwa. Np. "ludzkie zoo", czyli wioska Cat Cat koło Sapy - tam NA PEWNO nie wrócimy! Ale też w tej samej Sapie trafiliśmy na ceremonię tańca z ogniem w świątyni taoistycznej. Przeżycie ciekawe i piękne! I przy tym byliśmy tam jedynymi białymi (inni pewnie targowali się z paniami Hmong i Dao, albo poszukiwali niepowtarzalnych wrażeń na typowych wycieczkach..). A gdzie jak gdzie, ale w turystycznej Sapie mogliby takie tańce organizować za pieniądze, na zasadzie przedstawienia dla turystów.

Co widzieliśmy? Hanoi - dość dokładnie przeszliśmy Starówkę, wzbudzając sensację (turyści poruszają się tam rykszami), obejrzeliśmy kilka świątyń, teatr marionetek i zoo. Hue - miasto cesarskie, wietnamski Kraków z pałacem cesarskim i grobowcami dawnych władców. Gdyby nie brzydka pogoda, byłoby to chyba najwspanialsze miejsce w ciągu całej podróży (według Malwinki). Hoi An - to miasteczko musiało być kiedyś cudowne, piękne stare domki, rzeka, świątynie... Teraz bilety wstępu, wszędzie sklepy, pełno turystów, którzy po prostu zadeptują całe to piękno! Pozostałości imperium Czamów w My Son i Nha Trang - ciekawe hinduistyczne świątynie, odmienny nieco typ urody. Morze w Nha Trang (rafa kolorowa, ale nie najciekawsza) i Zatoka Ha Long (za mało czasu, albo raczej źle wykorzystany!!! Gdybyśmy mogli sami to zorganizować, zobaczylibyśmy 3 razy więcej i bylibyśmy bardziej zadowoleni). Góry i plemiona górskie w Bac Ha, gdzie jest pięknie, zwłaszcza po niedzielnym targu i w Sapie, gdzie niestety przestaje być pięknie....

Niestety Wietnam nie jest już tak cudownie "nieskażony turystycznie" jak Laos 5 lat temu. Wszystko ma swoją cenę.

Nie widzieliśmy: Sajgonu i delty Mekongu, świątyni Cao Dai (wietnamskiej sekty czczącej Joannę d'Arc, Pasteura, Victora Hugo, Konfucjusza i Lenina), więcej pozostałości królestwa Czamów, jak np. muzeum w Da Nang, czy wieże Po Klong Garai, polecanych przez Asię i Mariusza plaż w Mui Ne, atrakcji "powojennych" (typu tunele, umocnienia, rzucanie granatem - nie żałujemy). No i gdyby była bardziej sprzyjająca pogoda, to cudownie byłoby powłóczyć siępo górach. Nie widzieliśmy też kolejki do Ho Chi Minha. Mamy zatem materiał na cały następny długi wyjazd. Sporo jeszcze zostało do napisania i opowiedzenia, ale to już może dopiero na pokazie...

Pozdrawiamy
Malwina, Artur, Piotruś i Agusia

Przedruk za zgodą autorów 

 

Źródło: Malwina, Artur, Piotruś i Agusia