JustPaste.it

Przesądy - nowe spojrzenie (3 i 4)

3. Przesądy w polskiej pobożności ludowej

Jak zdążyłeś się już zorientować, Drogi Czytelniku cyklu moich artykułów o przesądach, dla każdego z nich wybieram inną formę. W tym trzecim zdecydowałem się na polemikę, w myśl zasady zasłyszanej ostatnio na zajęciach z filologii polskiej: „Polemika zazwyczaj nie bywa nudna, chyba że jest po prostu nudną polemiką.”

Polemizować, jak każdy doskonale wie, nie można jednak ze wszystkim naraz. Podejmę się więc krytycznej oceny dwu prac: 1. Fragmentów książki księdza doktora Zdzisława Kupisińskiego Wielki Post i Wielkanoc w regionie opoczyńskim. 2. Materiałów – mówiąc najkrócej – o sakramentaliach, które otrzymałem jako uczestnik XXVII Rzeszowskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę w roku 2004 w grupie świętego Stanisława (tak na marginesie, to zupełnie nie czepiam się grupy, bo jest kapitalnie prowadzona i panuje w niej atmosfera chyba najbardziej odpowiadająca młodym ludziom, ale tekstów zawartych w «materiałach»).

Zanim jednak oddam się polemice z wyżej wymienionymi pozycjami, chciałem tylko dodać, że aż trzy podrozdziały umieszczone w pierwszym artykule z cyklu Przesądy – nowe spojrzenie można by z powodzeniem umieścić również tutaj. Chodzi o „Pokarania” i kary Boże, Sny oraz Sakramenty. Zainteresowanych odsyłam więc do Rysu ogólnego. W tym artykule chciałbym jedynie podać kilka następnych przykładów (tylko na podstawie ww. dwu prac), jak mocno przesądne myślenie jest obecne w naszej religijności.

Z. Kupisiński, Wielki Post i Wielkanoc w regionie opoczyńskim

Uściślając, nie będzie to polemika par excellence, ponieważ praca księdza Kupisińskiego ma w dużej mierze charakter opisowy i autor rzadko wyraża swoją ocenę na temat opisywanych praktyk. Bywa też, że niektóre z nich określa wprost jako zabobonne, ustosunkowując się do nich negatywnie.

Dlaczego więc mówię o polemice? Po pierwsze dlatego, że przez pierwsze pół roku studiów miałem okazję uczestniczyć w ćwiczeniach prowadzonych przez autora książki i niniejsza pozycja była we fragmentach omawiana na zajęciach. Tam też Ksiądz Doktor wypowiadał się zawsze bardzo ciepło o dawnych, w większości zanikłych i na wskroś przenikniętych myśleniem magicznym praktykach. Co ciekawe, również studenci teologii odnosili się do nich bardzo pozytywnie, za księdzem Kupisińskim podkreślając ich głębię i spłycenie współczesności. Odwagi na kontestację, obok mnie, wystarczyło tylko naszej koleżance z... Krasnojarska. Ach, ta nasza zabobonność!

Drugim powodem są wypowiedzi występujące w samej pozycji, które wprost popierają niektóre praktyki zabobonne. Przykładowo: Jeśli nawet mieszkańcy przypisywali palmie nadnaturalne właściwości, czynili tak dlatego, że „palma partycypowała w sakralnej rzeczywistości w czasie procesji Niedzieli Palmowej”. Jak suponuje autor, mogło to więc jedynie ubogacać przeżywanie wiary (s. 57). W moim ujęciu uzależnienie cudowności palmy od jej poświęcenia jest niewielkim krokiem naprzód w stosunku do obyczajów pogańskich.

Wspomniałem wyżej, że niejednokrotnie podkreśla się głębię dawnego przeżywania obrzędów związanych z pobożnością ludową, którą docześnie zatraciliśmy. Mimo, że uważam to stwierdzenie za na wskroś nieprawdziwe – gdyż dopiero teraz wielu katolików przeżywa bardzo świadomie swą wiarę uczestnicząc w poprawnych i pięknych obrzędach (oczywiście nie wszędzie:)), co jest wielką zasługą Soboru – zgadzam się z autorem, że z biegiem lat zatraciliśmy również wiele pozytywnych zwyczajów, jak choćby te związane z rodzinnym śpiewaniem Gorzkich Żalów w niedzielne i piątkowe wieczory Wielkiego Postu. Generalnie jednak uważam, że poszliśmy zdecydowanie naprzód w przeżywaniu naszej wiary, a niżej wymienione praktyki wynikają z wmieszania praktyk na wskroś pogańskich do wiary chrześcijańskiej. I Bogu należy dziękować, że większości z nich już nie ma i próbować trzeba wykorzeniać je do reszty tam, gdzie się jeszcze zdarzają, a nie mówić, że ubogacały przeżywanie wiary i ubolewać, iż zanikły.

Przykłady, na które zdecydowałem się zwrócić uwagę dotyczą najważniejszych dni w roku liturgicznym, czyli Niedzieli Palmowej, Triduum sacrum oraz Niedzieli Wielkanocnej (s. 42 – 58, 74 – 79). Oto one:

  • Wierzono, że święcenie zboża i wkładanie palmy w zboże zapewni obfite plony, zabezpieczy przed burzami i szkodnikami.
  • Poświęcona palma była wieszana za oknem domu, który także miała uchronić przed burzami. Dziś bywa, że na tej samej zasadzie zabobonnie traktowana jest gromnica.
  • Jeśli by ktoś w Wielki Piątek rozpoczął jakąś pracę, to by mu się «nie darzyło».
  • Wierzono, że w Wielki Piątek i Wielką Sobotę, gdy Pan Jezus jest w grobie, nie ma takiej mocy nad złem.
  • Z ogniska palonego w Wigilię Paschalną zabierano niedopalone kłujące gałązki, robiono z nich krzyżyki, umieszczano w narożnikach stodoły i to miał być skuteczny sposób na powstrzymanie gryzoni.
  • Jeśli ktoś zjadł coś ze święconki przed rezurekcją, to w jego domu pojawiały się mrówki.
  • Poświęcenia domu i mieszkańców dokonywane przy śniadaniu wielkanocnym przez gospodarza miały chronić przed złem grożącym z zewnątrz oraz zabezpieczyć od nieszczęść ognia i gradu.
  • Wkładanie kości ze święconki do kretowisk miało zahamować proces ich powstawania.

Jak widzimy zwyczaje często wydają się wynikać z zupełnego zaniku racjonalnego myślenia i trzeba powiedzieć, że biedni ludzie, którzy w to wierzyli. I nie chodzi mi wcale o zewnętrzną stronę tych praktyk, bo w zasadzie wiele z nich ma charakter jak najbardziej pozytywny, a pozostałości mamy do dziś w naszej pobożności, tyle że zazwyczaj wyzwolone są one z myślenia przesądnego. Wszak to piękny zwyczaj poświęcenie rodziny, ale niech on ma wymowę prawdziwą, niech będzie pewnym symbolem chrztu, zmartwychwstania, a nie że potraktuje się je jak czary – zaczarujemy i nie będzie nieszczęścia. Ciekawe, co potem, gdy jakieś poważne nieszczęście się jednak pojawiło. Pewnie trzeba było stwierdzić, że „po ciula” było święcić, skoro Pan Bóg i tak nie pomógł...

Jeśli ktoś nadal nie czuje, gdzie tkwi różnica i nie rozumie mojego myślenia, zachęcam, by wrócił do pierwszego artykułu i prześledził moje dokładne, prowadzone kroczek po kroczku argumentacje.

Materiały o sakramentaliach

W omawianych przeze mnie materiałach zostały zawarte informacje o: 1. „Cudownym Medaliku” Maryi Niepokalanej; 2. Medalu, czyli Krzyżu św. Benedykta; 3. Różańcu; 4. Szkaplerzu Karmelitańskim.

Jeśli chodzi o materiały dotyczące medalika Maryi Niepokalanej, to są one jak najbardziej w porządku i nie ma się do czego przyczepić. Informacje o Różańcu i Szkaplerzu też można by uznać za właściwie sformułowane, gdyby nie to, że sporą część poświęca się w opracowaniach tzw. obietnicom za odmawianie różańca oraz „przywilejom” szkaplerza karmelitańskiego. Chodzi generalnie o to, co zyskuje się za odmawianie czy noszenie danego sakramentale. Suponuje to więc nastawienie mocno cudownościowe oraz interesowne (coś za coś). Uważam, że na takie obietnice należy patrzeć z dystansem, bo i nie są one najważniejsze. Za to z wielkim spokojem trzeba praktykować dane modlitwy czy nosić medalik bądź szkaplerz.

W swoim artykule zajmę się za to pokrótce tym, co zostało napisane o Krzyżu świętego Benedykta, gdyż po przeczytaniu informacji w nim zawartych aż mi się włos na głowie zjeżył. O historii medalu nie ma prawie nic. O aprobacie Kościoła jedynie wspomnienie. Starczyło natomiast wiele miejsca na to, by mnożyć jego moce nadprzyrodzone. To pozostałości z jakiegoś pogańskiego myślenia. W naszym – chrześcijańskim – sam medal nie znaczy nic, on sam w sobie nie ma mocy. Posiada ją Bóg. W informacjach boskie moce zostają wprost przypisane medalowi, bez bezpośredniego odwoływania się do Boga. (Warto na marginesie dodać, że ksiądz Wawrzyniec, prowadzący grupę świętego Stanisława, przestrzegł przed dosłownym traktowaniem kontestowanych fragmentów).

A oto ciekawsze rzeczy, których możemy się dowiedzieć o omawianym sakramentale:

  • Przywraca spokój w stresie i utrapieniu. Ciekawe na jakiej zasadzie sobie to promujący takie teorie wyobrażają. Ktoś spojrzy na medal i poczuje się zrelaksowany? To mi przypomina baśniowy klimat – czarodziejski medalion, amulet… :).
  • Nawraca grzeszników często na łożu śmierci. Ciekawe jak? Pomachasz takiemu Medalem przed nosem i ten nań spojrzy, a Medal go porazi i biedak nie będzie mógł się nie nawrócić?
  • Niweczy trucizny w wodzie i w powietrzu. To niech najpierw ktoś, kto takie brednie wypisuje, nasypie sobie trutki na szczury do wody, wsadzi medal, potem wypije. Jeśli przeżyje, to nawet ja zacznę wierzyć w jego czarodziejską moc :).
  • Brzemiennym zapewnia szczęśliwy poród; chroni przed piorunami i nawałnicami ble ble ble. Trzeba przyznać, że miejscami widać rażące podobieństwa z tym, co opisuje Kupisiński w swej książce.
  • Przy budowie domów, kościołów itp. Medal wbudowuje się w fundament.
  • Przeciw robactwu Medal zakopuje się w ziemi. Gdzieś już coś podobnego czytałem :).
  • Jeśli się Medal wrzuci do studni, to woda stamtąd daje zdrowie ludziom i zwierzętom. A w nocy to czasem nie świeci ta woda?
  • Medal działa również dobrze na żołądek.

Oczywiście ja pewne rzeczy przejaskrawiam po to, by je wyraźniej unaocznić. Nie śmiem natomiast szydzić z takich rzeczy jak ta, że medalik może w jakiś sposób odsuwać pokusy nieczyste. Uważam jednak, że nie swoją mocą, ale raczej tym, że jego obecność przypomina nam o Bogu. Przecież, gdy patrzymy na krzyż czy inne rzeczy przypominające nam świętych, łatwiej nam odrzucić pokusę.

Nie można też z całkowitą pewnością orzec, że Bóg w sprawach dotyczących wiary nie działa za pomocą sakramentaliów, jednak trzeba rozsądnie przyznać, że czyni to rzadko i nie należy nigdy gonić za sensacją. A medalik należy nosić, jako znak wiary, jako ciągłe przypomnienie o tym, komu zawierzyłem, ewentualnie jako tarczę przed szatanem, a nie szukać w nim aspektów cudownościowych.

Podsumowanie

Cóż? Póki co, takie nasze chrześcijaństwo. Że Matka Boża na obrazie rzekomo zamruga oczami, a święty Józef się na drzewie pokaże, to ważniejsze niż to, że na każdej Eucharystii Bóg w sposób rzeczywisty umiera za nas, że karmi nas swym prawdziwym Ciałem i prawdziwą Krwią.

Mam nadzieję, że młodzi ludzie trochę zmienią podejście do wiary i wyprowadzą nas z tej wszechobecnej przesądności.

 

4. Przesądy w mediach

Media nie ułatwiają przeciętnemu odbiorcy wychodzenia z przesądności. Co więcej, są one nią wręcz przesycone.

Jako że moje nowe spojrzenie na przesądy zostało w poprzednich trzech artykułach przedstawione dość jasno i konkretnie (przynajmniej tak sam o swych artykułach sobie myślę), nie będę się rozwodził i tłumaczył, na czym polega zabobonność w mediach, bo polega niemal dokładnie na tym samym, na czym polegała w kwestiach opisanych w dotychczasowych artykułach.

Podam tylko kilka konkretnych przykładów, by unaocznić pewne zjawiska oraz pomóc w zauważaniu tego zjawiska również w świecie medialnym.

Ciekawe, że media pielęgnują w nas stare, czasami niemal niemodne i śmieszne przesądy, w które na dobrą sprawę mało kto wierzy.

W tym roku tak się złożyło, że 13. V przypadło w piątek. Wiadomo, że to połączenie jest bardzo słynne. W ogóle 13. i piątek to już budzi grozę, a jeśli to jest dodatkowo maj… Najlepiej nie ruszać się z domu, a przecież i tak sufit może się na głowę zwalić.

Niestety to właśnie media pielęgnują w nas takie spojrzenie. Miałem okazję jechać w tym dniu wieczorem busem z Lublina do Rzeszowa. W czasie dwóch godzin i kilkunastu minut chyba ze trzy razy pojawiła się w radiu wypowiedź prowadzącego, że jak to dobrze, iż ten pechowy dzień już dobiega końca i nic złego się nie stało.

Nie mogę tylko zrozumieć, jaki sens mają takie wypowiedzi? Ludzie chętniej słuchają takiego radia, bo tam są wyrażone ich odczucia? Czy jest aż tak źle? Czy aż tylu młodych ludzi wierzy w takie bzdury? A może wszystkich to po prostu bawi, bo codzienne życie jest takie szare i nudne? No a to tak dodaje smaczku…

Szczególnie słynni ze swej przesądności są komentatorzy sportowi oraz sami sportowcy. Według niektórych z nich, wynik zależy w dużej mierze od niezwykle dziwnych elementów (np. od koloru koszulek).

Nie tak dawno na lekkoatletycznym Pucharze Europy, po stracie biegu na 400 m. przez płotki, naszemu zawodnikowi już na starcie odkleił się numer. Fakt ten został skomentowany następująco: „Miejmy nadzieję, że to nie przyniesie żadnego pecha”. Ależ ta przesądność tkwi w nas głęboko! A niby w jaki sposób miałoby to przynieść pecha? Co: miał się poślizgnąć na tym numerze?

Ostatnio przy okazji relacji z meczu siatkarskiego Polska – Bułgaria, pomagający komentatorowi, jeden z naszych zawodników, mocno podkreślał, że dobry serwis zależy w dużej mierze od tego czy przed wyrzuceniem piłki pocałuje się ją w żółtą czy w niebieską łatkę.

Warto jeszcze tylko na koniec wspomnieć, jak przesądami zasypywani są nasi najmłodsi. Bajki oraz programy dla dzieci niemal od zawsze nafaszerowane są zabobonami. Przykładem może być ukazywanie różnego rodzaju amuletów, które przynoszą szczęście. Egzemplifikacją mogą być również programy quasiedukacyjne, w których daje się dzieciom porady, że np. jeśli czarny kot przebiegnie nam przez drogę, to należy się spodziewać czegoś złego…

No i może właśnie to jest jakaś część odpowiedzi na pytanie stawiane przez cały niniejszy cykl artykułów: dlaczego nasz naród jest taki przesądny? No bo skoro faszerowani jesteśmy tym od dziecka…

 

 

Źródło: Paweł Pomianek