JustPaste.it

Utajnić katastrofę

Tragedia w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Tymczasem rząd nie robi nic, aby poinformować innych o tym co się stało. Ukrywanie tego faktu będzie potem kosztować życie wiele osób, które można było uratować.

Tragedia w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Tymczasem rząd nie robi nic, aby poinformować innych o tym co się stało. Ukrywanie tego faktu będzie potem kosztować życie wiele osób, które można było uratować.

 

Ekipa techników z napięciem spogląda na przyrządy kontrolne w półokrągłym centrum kontroli. Jest środek chłodnej, kwietniowej nocy. Pracujący ludzie należą do nocnej zmiany Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej i właśnie rozpoczęli przygotowania do testu bezpieczeństwa. Napięcie wisi w powietrzu. Wszyscy zdają sobie sprawę, że jeden błąd może ich bardzo wiele kosztować. Test odbywa się niejako przy okazji wyłączania czwartego reaktora na czas remontu. Wymyślili go samodzielnie technicy na miejscu i o swych zamiarach nie powiadomili nawet Kijowa. Mieli nadzieję, że zachowają wyniki, jak asa w rękawie, by zabłysnąć na wypadek prawdziwej katastrofy.

W sąsiednim mieście Prypeć zbudowanym specjalnie dla pracowników elektrowni panuje niczym niezmącona cisza. Nieskazitelnie białe bloki pogrążone są w ciemności. Jedynie w nielicznych oknach palą się mroczne światła. Widocznie nie każdemu dany był tej nocy spokojny sen. Ponad małym lasem, zaledwie cztery kilometry stąd, wybija się w niebo betonowy moloch przetwarzający śmiercionośne pierwiastki promieniotwórcze w czystą energię, która tysiącami przewodów płynie później do milionów ludzi oraz fabryk ku chwale ZSRR.

Jednak już na początku pojawiają się problemy. Technicy, ujrzawszy wskazania, stwierdzili, że moc czwartego reaktora spadła kilkaset razy poniżej dopuszczalnej granicy bezpieczeństwa. W celu przyspieszenia reakcji nakazują komputerowi wysunięcie prętów grafitowych. Moc nie wzrasta do oczekiwanych 700 megawatów, osiągając tylko 200. Reaktor zaczyna się przegrzewać, lecz pracownicy stwierdzają, że się ustabilizował i rozpoczynają właściwą część testu. Może wydać się to dziwne, ale elektrownia do produkcji prądu sama go potrzebuje. W normalnych warunkach zużywa część własnej energii do zasilania urządzeń sterowniczych. Gdyby jednak trzeba było nagle reaktory zatrzymać, cały sprzęt musi pracować nadal. Liczy się każda sekunda. Istotą testu było sprawdzenie, czy i przez jaki czas turbina reaktora jest w stanie zasilać wszystko siłą własnego rozpędu aż do momentu włączenia agregatów. Właśnie teraz, o 1.23 Leonid Tuptonow odcina do niej dopływ pary i uruchamia stoper. Nie wie, że tym samym rozpętał w reaktorze prawdziwe piekło. Już po chwili dwa bloki elektrowni zaczynają drżeć. Przyrządy kontrolne wariują. Przycisk awaryjnego zatrzymania zostaje wciśnięty o trzynaście sekund za późno. W reaktorze panuje prawdziwe piekło, które niebawem rozdziera z hukiem jego ciężkie ściany. Blok czwarty pod wpływem eksplozji rozpada się. Gaśnie światło, a nuklearny rdzeń ulega stopieniu. Powietrzem wstrząsa druga eksplozja, która wyrzuca promieniotwórczy opad wysoko w ciemne niebo...

Czarnobyl

Photo

Przez cały 26 kwietnia do elektrowni zjeżdżają grupy ochotników i strażaków, zupełnie nieświadomych skali tragedii. Likwidatorzy bez żadnej żenady spychają łopatami resztki promieniotwórczego paliwa z powrotem do reaktora. Poziom promieniowania tysiąckrotnie przewyższa normę. Tymczasem wyrzucone w chmury pyły wędrują z wiatrem na cztery strony świata. Ten sam wiatr tuż po eksplozji cudownie uratował miasto Prypeć przed bezpośrednim uderzeniem. Jednak nikt o niczym nie wiedział. Następnego ranka jego mieszkańcy dostali rozkaz bezwzględnej ewakuacji bez podania przyczyn. Wiedziano jedynie, że coś złego stało się w elektrowni. Wieczorem w mieście nie było żywej duszy. Radzieckie media milczały, jak zaklęte...

Szwecja: 27 kwietnia alarm podnosi szwedzka elektrownia Forsmark. Według tamtejszych techników, wzrost promieniowania musiał być spowodowany jakąś awarią w Związku Radzieckim. Wiadomość szeroko rozchodzi się po zachodniej stronie Żelaznej Kurtyny.

Polska: Nad Polską radioaktywna chmura przeszła w nocy z 27 na 28 kwietnia. Rankiem zarejestrowano o pół miliona większą aktywność izotopów promieniotwórczych w powietrzu. Alarm został ogłoszony o godzinie 10.00. Pracownicy byli skazani wyłącznie na własne domysły. Początkowo przypuszczano, że gdzieś w pobliżu wybuchła bomba atomowa, lecz dopiero około godz. 18.00 dowiedziano się, że chodzi o Czarnobyl. A skąd? Oczywiście, że nie z ZSRR, tylko z notabene nielegalnego nasłuchu brytyjskiego radia BBC.

ZSRR: Rząd radziecki milczał przez bite cztery dni. Wojsko nie wiedziało, po co jedzie na Ukrainę. Ludzie rozpaczliwie próbowali złapać w eterze jakąś zagraniczną stację, aby zorientować się w sytuacji. 30 kwietnia stało się jasne, że tragedii nie da się utrzymać w tajemnicy. Wydano wobec tego pierwszy oficjalny komunikat: "Awaria nastąpiła w jednym z pomieszczeń czwartego bloku energetycznego i spowodowała zniszczenie części konstrukcji reaktora, jego uszkodzenie i pewnie wyciek substancji radioaktywnych". Oczywiście lud pracujący przygotowywano cały czas do święta pracy - przecież ono było w tym momencie najważniejsze.

Rażąca niekompetencja i ciemnota władz radzieckich, które zinterpretowały katastrofę jako polityczną porażkę ideologii socjalistycznej i najzwyczajniej w świecie zakazały informowania o niej, budzi dziś poważne kontrowersje. Było to o tyle niedorzeczne, że praktycznie każdy sąsiedni kraj, nad którym przeszła radioaktywna chmura, mógł z łatwością wykryć i zlokalizować źródło skażenia. Lokalna ludność przeżywała osobistą tragedię. Zrozpaczone rodziny pracowników nocnej zmiany nie miały informacji o stanie bliskich, a setki tysięcy mieszkańców regionu dowiedziały się, że muszą w ciągu kilku godzin wynieść się stąd bez uzasadnienia przyczyny. Promieniowanie na taką odległość nie było już w stanie zabić. Rany psychiczne powstałe podczas chaosu okazały się bardziej bolesne od choroby popromiennej. Wszystko przez zacofanie rządzących, w imię politycznej poprawności. Nawet po decyzji o formalnym ujawnieniu katastrofy, sytuację próbowano wybielać, mówiąc, że możliwy jest wyciek paliwa. Tymczasem wystarczyło spojrzeć na rozwaloną elektrownię z helikoptera, by czarno na białym zobaczyć płonące na wolnym powietrzu paliwo nuklearne...

Swierdłowsk

Nie był to pierwszy przebłysk geniuszu radzieckiej polityki cenzorskiej. Do podobnych incydentów dochodziło już w przeszłości. Przenieśmy się w góry Ural oddzielające Europę od Azji. Wśród porośniętych sosnami szczytów leży miasto Jekaterynburg, zwane w tamtych czasach Swierdłowskiem. W tym miejscu, daleko od granic kraju, pod osłoną syberyjskiej tajgi pracowały zakłady produkcji broni biologicznej oficjalnie funkcjonujące pod nazwą "Instytut Problemów Techniki Wojskowej". Na przełomie marca i kwietnia 1979 roku wskutek przeoczenia notki technicznej o potrzebie wymiany filtrów, do atmosfery uwolnione zostały przetrwalniki wąglika. Zarażeniu ulegli głównie pracownicy nocnej zmiany, a z rozkazu miejscowego sekretarza KPZR (który dał się później poznać jako prezydent Borys Jelcyn) zaczęto polewać chodniki i ulice wodą, co tylko zwiększyło mobilność patogenu, powodując kolejne zachorowania. Wypadek został całkowicie zatajony, a gwarantem utrzymania tajemnicy stało się KGB. Władze doniosły, że przyczyną zachorowań było zjedzenie zatrutego mięsa, lecz czemu w takim razie prawie wszyscy zachorowali na najcięższą, płucną odmianę choroby? Sprawę zakamuflowano tym razem tak skutecznie, że do dziś nie jest znana dokładna oraz pewna data wypadku, a nawet liczba ofiar. Rząd podawał liczby 78 zarażonych, w tym 66 zmarłych, ale pracownicy Instytutu mówią o 105 zgonach. W krajach zachodnich zaczęło się o nim mówić dopiero (lub "aż", zależnie od punktu widzenia) w listopadzie. W przeciwieństwie do Czarnobyla, katastrofa ta miała zasięg lokalny, a jej źródło położone było z dala od granic ZSRR. Tylko dzięki temu próba usunięcia tego zdarzenia z historii prawie się powiodła. Rodziny zmarłych nie otrzymały przeprosin, ani dokładnych wyjaśnień do dnia dzisiejszego.

Kamczatka

Photo

Naszą wędrówkę po katastrofach w wykonaniu Sowietów zakończymy wysoko ponad ziemiami Kamczatki. Ta sprawa różni się od poprzednich tym, że spowodowała poważny międzynarodowy incydent. Ofiarą był tu południowokoreański samolot pasażerski lecący z Anchorage na Alasce do Seulu. Dnia 1 września 1983 roku z nieustalonych do dziś przyczyn zboczył on z kursu i dostał się w radziecką przestrzeń powietrzną. W powietrze ruszyły cztery myśliwce, które oddały strzał ostrzegawczy przed kabinę pilotów. Na ich pokładach nie było amunicji smugowej, więc piloci Boeinga mogli tego nie zauważyć. Nadeszły rozkazy z ziemi: zestrzelić. Major Giennadij Nikołajewicz Osipowicz nie miał wyboru - odpalił w kierunku pasażerskiego odrzutowca dwie rakiety powietrze-powietrze. Celu dosięgła jedna z nich, a poważnie uszkodzony samolot po chwili zanurzył się w odmętach Morza Japońskiego. Na ironię losu zakrawa fakt, że do opuszczenia strefy zakazanej pozostało mu już tylko 1,5 minuty lotu. Zginęli wszyscy: 269 osób. Do dziś nie są znane ani przyczyny zboczenia z kursu, ani motywy radzieckich dowódców, którzy nakazali zestrzelić pasażerski odrzutowiec. ZSRR ukrył fakt, że udało mu się odnaleźć czarną skrzynkę. Wmawiał przy tym światu historię, że samolot realizował misję szpiegowską. Skrzynka trafiła w ręce zachodnich ekspertów dopiero w 1992 roku i nie przyniosła żadnego przełomu, poza potwierdzeniem, że Sowieci dziewięć lat wcześniej kłamali w żywe oczy przywódcom innych państw oraz rodzinom ofiar.

Zakończenie

Pokazane tu historie są dramatem pojedynczych ludzi, którzy albo stracili w katastrofie bliskich, albo sami odnieśli ciężkie rany. Bólowi fizycznemu towarzyszło nieodłącznie poczucie bycia okłamywanym przez własnych przywódców, którzy wbrew wszystkim przeciwnościom wciąż śmieli pokazywać się w telewizji i mówić: "Nic się nie stało, wszystko jest pod kontrolą". Byli bezsilni, podobnie jak pozostałe ofiary wspólnego mianownika tych opowieści - cenzury. Fałszywej, nieudolnej, mającej zamknąć usta i nie pozwolić dojść do głosu słowom prawdy. Informacja była niezbędna, aby udzielić pomocy. Dla rządzących jednak ta sama informacja oznaczała przyznanie się do porażki i nieudolności. Polityczny interes przeważył, ku rozpaczy tych, których problem dotyczył. Oni zostali swego głosu i swych słów pozbawieni, niczym bezpańskie psy.

 

Źródło: http://www.cenzura.zyxist.com/index.php/utajnic_katastrofe

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych