JustPaste.it

Hipokryzja, czy schizofrenia?

Chory pies 

Zastanawiam sie od pewnego czasu, czy stosunek szeroko pojętej lewicy kulturowej do sztuki awangardowej, a zwłaszcza antyestetycznej, określić jako schizofrenię, czy też hipokryzję. Schizofrenią byłby wtedy, gdyby był szczery, zaś hipokryzją w przypadku, gdyby był udawany. A tego, czy jest szczery, czy udawany, ja nie wiem. Wiem tylko, ze jest na tyle pełen sprzeczności, że może być jedynie jednym albo drugim. Piszę o lewicy kulturowej, czyli o ludziach, którzy odrzucają oparcie kultury na Tradycji. Nie jest ona tożsama z lewicą polityczną, jest od tej ostatniej znacznie szersza, dlatego też za jej wykładnię można spokojnie uznać Gazetę Wyborczą, która politycznie nie lokuje się na ścisłej lewicy, lecz między nią a centrum.

 

Pomny niedawnych zachwytów tejże gazety nad dziełami Krzysztofa Wodiczki, zwącego sie instalatorem, o których zresztą pisałem już w krytycznej formie (swoją drogą widać, ze ktoś czyta moje wypociny, bo w tekście tym naśmiewałem się, że Wodiczki nie ma w polskiej wikipedii, a już jest), zdziwiłem się niepomiernie, gdy ta sama gazeta innego instalatora, Guillermo Habacuca Vargasa z Kostaryki, odsądza od czci i wiary. Cóż ten człek takiego uczynił, że dla Gazety Wyborczej przestał być godnym noszenia zaszczytnego miana artysty?

 

Otóż dla celów swojej pseudosztuki kupił chorego psa i go zagłodził publicznie w galerii. Czynem tym chciał oddać cześć Natividadowi Candzie z Nikaragaui, złodziejowi zagryzionego przez dwa psy, pilnujące gospodarstwa do którego sie włamał. I na co sie oburzyła Gazeta? Na to, że „artysta" czyni bohaterem i ofiarą, wręcz świętym męczennikiem zwyczajnego oprycha, który dostał to, co mu sie słusznie należało?

 

Ależ nie, sama pewnie też płacze nad losem złodzieja, który zapewne miał trudne dzieciństwo. Lewicowy autor, podpisujący sie mar oburza się tylko i wyłącznie na to, ze pseudoartysta w okrutny sposób zabił psa i za to właśnie go potępia. Pewnie gdyby instalator sam się przywiązał na cześć tegoż złodzieja i publicznie głodził, Gazeta wychwalała by go za odważne podejście do problemów społecznych i artystycznych. Jednak zabicie psa, to w oczach kulturowych lewaków wielki grzech, znacznie większy od wychwalania włamywaczy, a nawet samego włamywania się. Takiego grzechu lewizna nie odpuszcza nawet „artystom".

 

Nie byłoby Vargasa, gdyby nie było Wodiczki i podobnych. Kostarykański instalator jest nieodrodnym dzieckiem antyestetycznej awangardy plastycznej o lewackich inklinacjach. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wyczyny Vargasa są logiczną i nieuchronną konsekwencja odejścia od tradycyjnego celu sztuki, jakim jest ukazywanie piękna, jak o tym pisałem tutaj i tutaj. Gazeta zaś zawsze to odejście popierała i promowała.

 

Swoją drogą ten Vargas jest „artystą" o kilka rzędów wielkości pośledniejszym nawet od Wodiczki, bo nie ma go chyba w żadnej wikipedii. W każdym razie w polskiej, angielskiej i hiszpańskiej go nie ma. Nic więc dziwnego, ze chciał zaistnieć za pomocą skandalu. A artystą nie był, nie jest i nie będzie. Zawsze pozostanie jeno skandalistą.