JustPaste.it

Krypta cz. 2 ostatnia

Druga część powieści pt. Krypta

Druga część powieści pt. Krypta

 

 

Od uderzenia pierwszego pocisku minęło dużo czasu, w krypcie nr.2 panował charakterystyczny odór, potu, brudu i jedzenia. Utopijna wizja rządowa na temat życia w schronie przeciw nuklearnym

powoli legła w gruzach... Na samym początku krypta została zalana przez tłumy, większość zgniła przed 10 metrową śluzą litego tytanu i stali. Ci którzy jakimś cudem dostali się do wnętrza krypty musieli spać na podłodze i walczyć o przeżycie, w krypcie powstały 2 grupy ludzi, ci którzy tam miejsca wykupili i ci którzy ich nie wykupili.....

Krypta dzieliła się na kilka części, dolną część zaopatrzeniową całkowicie wysprzątano i umieszczono tam tych gapowiczów którzy przedostali się do środka podczas szturmu cywili. Na poziomie drugim znajdowały się kwatery wszystkich gwiazd, polityków, pisarzy, malarzy, sportowców i naukowców, którym rząd zafundował owe miejsca, chodziło głównie aby potomstwo zawierało jak najlepsze geny.. tak cenne w tych czasach. Trzeci poziom zajmowali miliarderzy najbogatsi, teraz ich pieniądze nie były nic warte, większość z nich popełniła samobójstwo. Na ostatnim poziomie znajdowało się centrum dowodzenia objęte przez wojsko i paru polityków rządzących tym barłogiem. Na samej górze na poziomie 1 życie wyglądało jak w obozie tylko takim w którym obozowanie koncentruje się na burdelach, domowej roboty narkotykach i paru sklepach. Lepsze to niż przyjąć śmiertelną dawkę napromieniowania i świecić po nocach...

Przed wojną były organizowane szczyty G8, te jawne i te nie jawne... G8 był to szczyt 7 najbardziej rozwiniętych państw, i Rosji... Na owych szczytach omawiano nie tylko frazesy typu głód, triada nuklearna stanów zjednoczonych i prędkość na autostradach w Zimbabwe.

Podczas nieoficjalnych rozmów rozmawiano na tematy typu „ jak tu zrobić ludzi w hu^a”

„spalmy kościół” i „ inżynieria genetyczna podstawą szczęśliwej przyszłości narodów”

Spomiędzy tych pomysłów jeden zamiast omawiać wózki inwalidzkie z wyrzutnią rakiet mówi nam o kryptach, pojemnikach na ludzi którzy później powinni sobie z niego wyjść i szerzyć dobro i pokój za pomocą granatów ręcznych, noży, karabinów wsparcia piechoty, wyrzutni granatów i wielu innych pokojowych narzędzi, pod warunkiem ze będzie komu ten pokój nieść...

Krypty zostały tak stworzone aby mogły przetrzymać bezpośredni atak kilkunastu pocisków nuklearnych, zostały zlokalizowane koło złóż uranu, ropy, węgla tak aby mogły swobodnie produkować energie i wszystko inne podczas gdy na górze będą sobie latały rakiety peacekeeper*

Krypt powstało kilkanaście, krypta jeden była centrum dowodzenia i miała kontakt z resztą krypt, aby zapobiec nieoczekiwanym wypadkom nie było łączności pomiędzy kryptami które nie maiły oznaczenia „1”. Lecz skoncentrujmy się na tym o czym książka ta opowiadać ma....

W każdej krypcie było zlokalizowane pomieszczenie obok kwatery głównej gdzie przetrzymywano

osobników ze względu na ich wartościowość fizyczną i rozrodczą. Za hibernowani tam ludzie mieli stać się razem z potomkami ludzi poziomu 2 przyszłością, w dosłownym tego słowa znaczeniu świata.


*peacekeeper – międzykontynentalny pocisk balistyczny w arsenale USA przenosił nowoczesne ładunki nuklearne, tłm. „gwarant pokoju” Jak można nazwać broń atomową tak milutką nazwą?, prawdopodobnie odnosi się to do powiedzenia: „chcesz pokoju? TO SIĘ ZBRUJ!

 

II


W komorze zaczynała opadać temperatura, ułożone w poprzek nagie ciała zaczynały ożywać, niczym lodowy golem powstający otrzepywały się z szronu i kawałków lodu. Powoli rozprostowując mięśnie odżywiane do tej pory specjalnymi odżywkami które miały na celu utrzymać ich organizmy w dobrym stanie. Do komory weszło kilka osób, opatuliło naszych hibernantów jakimiś szmatami i wyszli.


#

-Ty podobno wyciągają tych zmarzluchów z komór...

-No to dobrze, może nadszedł czas...

-Minęło dopiero ze 30 lat a oni już chcą wychodzić? Szaleństwo...

-Po pierwsze to oni wyjdą a po drugie w naszej okolicy nie było bezpośredniego uderzenia, sam opad pochodzi z daleka może dlatego, a po drugie to oni wyjdą nie ty.

-A co jeśli nas wyrzucą? Tam nie ma nic!!!


##


-Dobra mamuty, koniec obijania się czeka was pojutrze ważna misja, byliście zamrożeni w tej bryle lodu właśnie do tego. Czyli wyleziecie z tej nory na powierzchnie... W każdym razie to nie moja decyzja.

Z końca długiej i wąskiej sali dobiegał cichy głosik... -Przepraszam, ile lat minęło...

Na i tak już bladej twarzy oficera pojawił się wyraz podobny do tego kiedy wiemy ze musimy powiedzieć babci ze zakosiliśmy jej rentę....

-35, minęło 35 lat.

Na sali a raczej korytarzu zapanowała cisza...

-To znaczy ze jak wyjdziemy to jeszcze będziemy się potykać o zgniłe wątroby i kawałki kończyn?

-E.. W zasadzie tak.

-A to dziwne nie uważa pan?

-Dlaczego, zazwyczaj nikt się o takie małe rzeczy nie potyka....

Dobra koniec tego biadolenia, za niedługo wychodzicie, a narazie jesteście zieloni, każdy z was dostanie na te kilka dni przewodnika, oprowadzi was po krypcie i pokaże niebezpieczeństwa jakie na was czyhają...

-Niebezpieczeństwa? Tutaj?

-Chodzi mi głownie o gwałty, napady, kradzieże, morderstwa, pobicia, wymuszenia, narkotyki alkohol, i inne zabawki.

-Tutaj? Skąd świństwo w wojskowym bunkrze?! Przecież tutaj miało być jak w Walhalli! Gdzie Odyn i Walkirie przenosząca nas do upragnionego raju?!?!

-Przewodnika potraktujcie jako Odyna, jego pistolet jako Walkirie..

-A Walhalla?

-Walhalla to będzie jak po 35 latach zamrożenia się wysracie.


###


Spośród wszystkich spanikowanych i wystraszonych zmarzluchów wyróżniała się jedna osoba.

Siedziała spokojnie i nie słuchała, pewnie dlatego siedziała spokojnie, do wiadomości przyjęła tylko tyle że minęło 35 lat, 35 lat podczas których w mgnieniu oka znikło wszystko co znała, przyjaciele, rodzina, pies, chomik a nawet sąsiad który łapczywie na nią patrzył kiedy wychodziła z mieszkania.

Dziewczyna siadła na jakiś krześle pośrodku korytarza prowadzącego na sale gimnastyczną, podszedł do niej tajemniczy typek.

-Ty, ty jesteś Sofka?

-Tak, wiem, też tego imienia nie lubię..

-To dobrze ze nie znasz mojego...

-Zanim mi je wyjawisz, skąd znasz moje?

-Jestem twoim przewodnikiem, choć nie marnujmy czasu. Przewodnik pociągnął ją za rękę, i w locie zrozumiał ze nie potrafi fruwać... Upadek był bolesny. Zdezorientowany wstał i popatrzył na abażur który ktoś postawił na środku korytarza szybkiego ruchu...

-Patrz abażur z metką, pisze ze kosztował siedem złotych.

-O kurde, serio!? Co tu robi? Czy to nie dziwne?

-A patrzyłaś na metkę?

-Ta, pisze ze z tesco...

-To możliwe tylko tam sprzedają abażury po 7 zł...

Gdzie idziemy? Zapytała najbardziej wnikliwie jak tylko potrafiła.

-Pokaże ci to i to.

-Ty zboczeńcu!

-Mówię o krypcie... Matko boska, trafiłem na zboczoną dziewczynę...

-dobra nie chce mi się łazić z tobą po tych katakumbach, tutaj jest tylko jedna winda i nie działa od wojny. Zatem mnie słuchaj na samej górze, na poziomie pierwszym są cywile którzy tutaj się dostali w nielegalny sposób, jakimś cudem na zewnątrz dowiedzieli się o schronie i próbowali sie dostać, weszło tylko paręset osób, ale to wystarczyło żeby zrobić burdel, tam nie wychodź, nawet żandarmeria tam nie wchodzi, jedynie jak jakaś strzelanina. No resztę powinnaś znać z szkolenia przed za hibernowaniem. Teraz idź tam <pokazuje na pokój nr. 77> to jest tymczasowo twój pokój, umyj się, zjedz coś za niedługo wychodzimy.


Parę dni później.....


-Dobra! Broń jest? Granaty? Paralizatory? Łoki toki?

-Mamy tylko krótkofalówki proszę pana oficera.

-Dlaczego nikt mi nie powiedział ze mam krótkofalówki! Za niedługo się okaże że jeszcze mamy całe agd i rtv tutaj...

-EEE.... Nikt panu nie powiedział? Koło centrum dowodzenia jest Euro, Saturn i Media Markt...

Oficer zdziwiony nie znał tych sklepów i nie wiedział co do niego mówił drużynowy Józek.

-Dobrze, zatem... Aha zapomniał bym, prosił bym o nie dotykanie i nie zbliżanie się do wszystkiego co wygląda jak niewybuchy miny, lub tubylcy którzy jakimś cudem przeżyli atomową nawałnicę.

OTWIERAĆ ŚLUZĘ.

Nie otwierana śluza powoli ale konsekwentnie otwierała się wpuszczając do środka jasne światło, dla naszej bohaterki światło zdawało się promykiem nowej nadziei, świeciło jasno jednak nie raziło jej po niebieskich oczętach, w tym momencie zmieniło się wiele, dla wszystkich stojących światło zdawało się mieć ponad naturalne zdolności, oświeciło ich niczym świetlik w słoiku. Morale wzrosło, duch bojowy się podnosił, karabiny aż prosiły się o wystrzały w końcu to pokojowa misja.

-Aha i jeszcze jedno! To jest misja ratunkowo-pokojowo-zasiedlczo-zwiadowczo-rekonensanswoa.

Więc proszę o nie zabijanie się na wzajem, naprawdę nie możemy sobie pozwolić na kolejne stary jakże cennych naboi!


Kilka godzin później... (Oo chyba się przenieśliśmy za mało do przodu.. przenieśmy się o jeszcze kilka godzin do przodu... Teraz za dużo cofnijmy się o jakieś 45 minut.... O idealnie)


-Dobrze, skażenie jest na tyle małe że w tych super komfortowych wdziankach powinniście przetrwać, ale nic nie gwarantuje bo kombinezony są z przeceny, wiecie armia nie miała pieniędzy żeby wydawać pieniądze na coś co jest niepewne, zawsze mogliśmy nie przetrwać, woleli kupić 300 pocisków wodorowych..... haha żartowałem, ściągać te łachy i tak dawno temu się podarły podczas transportu. Skażenie jest umiarkowane. Oficer popatrzył na dziwny licznik Geigera

i zobaczył strzałeczkę na czarnym tle z napisem „Jeśli możesz to przeczytać to rób co chcesz”.

Jak pomyślał tak zrobił...

Sofka siedziała na jakimś dużym kawałku opony kiedy reszta drużyny rozbijała obóz i się rozmnażała.

-Co zamulasz, czeka cię dużo pracy. Musisz zaludnić ziemię o z tamtym wytypowanym przez komputer kolesiem. Tym samym przewodnik wskazał na typka w różowym wdzianku gniecącym karaluchy i drapiącym się po jajach.

-Dzięki nie skorzystam... Podeszła do skarpy i skoczyła. Jednak zamiast spaść w przepaść spadła na drzewo które wyrastało na skale.

-Ja to mam pecha nawet sie zabić nie potrafię...

-Co ty robisz! Dziewczyno! Dobiegało z góry.

Sofia wdrapała się z powrotem na górę i już miała skakać ale zauważyła ze ma rozwiązane sznurowadło, schyliła się aby je zawiązać, w tym czasie przewodnik pochwycił ją i zaniósł od namiotu.

No i co ty robisz?

-To pytanie retoryczne?

-No dobrze może inaczej, po co skaczesz na krzaki?

-Nie skacze na krzaki!

-To co ty u licha robisz?

-Próbuje się zabić...

-O, no co ty patrz jakie masz perspektywy! Jesteś jedną z nielicznych osób na ziemi które dostąpiło zaszczytu chodzenia po świecącej w nocy ziemi! I będziesz mogła się swobodnie rozmnażać, w krypcie tak nie można! Same plusy!

-Dziekuje, oddam ten zaszczyt komu innemu.. Nie mam zamiaru (teraz bohaterka wylewa się na ramieniu przewodnika że nie ma zamiaru żyć w świecie przesiąkniętym uranem i plutonem, że nie chce znać świata w którym nikogo nie zna.. ble ble ble.... kilka odcinków później...

-Posłuchaj mnie, jest coś co mogę dla cibie zrobić, pod warunkiem że na piśmie mie potwierdzisz ze dostaje przywilej zaludniania planety.

-Ok.

-Zatem słuchaj, tak całkiem przypadkiem mam ze sobą andrzeja, nazwałem tak maszynę do przenoszenia się w czasie, mogę cię cofnąć w czasie w wybrane miejsce, jednak pamiętaj jeśli cię cofnę będziesz tam mogła żyć tylko 24 godziny później twoja osoba zginie.

Pomyśl nad datą a ja sporządzę umowę....

Przewodnik pogrążył się w pisaniu umowy, Sofia rozważała możliwość, do jakiego momentu swojego jakże ciekawego życia się cofnąć? Może do tego kiedy powiedziała chłopakowi ze się z nim nie umówi? Niee... Szkoda czasu, co mi z tego jak i tam mam tylko 24 god... I wtedy w jej oczach widać było zboczoną iskrę...

-No to ja już... Albo nie pisz pisz ja jeszcze pomyśle...

Fakt, może były lepsze momenty? Może o cofnę się do momentu jak sąsiadka opieprzyła ją za zdeptane orchidee za 20 tysięcy euro? I wygarnąć co o niej myśli? (podobno od i się zdania nie zaczyna)

Wtedy przewodnik znalazł jakiś stary gramofon, podpiął do swojej bateri atomowej przy pasku ustawił napięcie na 220v i dmuchając na winyla zapuścił bita.

Z gramofonu wydobywało się trzeszczące ...trees of green.... red roses too... I see them bloom for me and you... And i think to myself, what a WONDERFULL WORLD...

-E szajs jakiś jazz przedwojenny

-NIE zostaw!! Krzyknęła i zasłoniła gramofon, ostanie dwa słowa, „wonderfull world” krążyły jej po głowie... Czy nie warto? Czy nie warto zostać na tej splugawionej krwią i wojną ziemi aby jednak odbudować tą cywilizację? Jednak bądź co bądź, to miło bylo by być zapamiętaną przez miliony jako ta która wraz z grupką śmiałków dała za hibernować się na 35 lat tylko po to aby później oddać się tworzeniu nowego świata...
















2

Parę dni później po owych wydarzeniach w tajemniczy sposób zginął Józek, typek w sweterku który miał razem z Sofką zaludnić ziemie, znaleziono go bez głowy, a raczej z głową tylko bez ciała... nie ma zbytniej różnicy. Na terenie czegoś co podobno było miastem, dużym skupiskiem ludzi którego głównym zdaniem było zwiększenie śmiertelności wśród młodzieży i tworzenie ogromnych korków w których wszyscy uwielbiali stać, stworzono coś na wzór osady, można powiedzieć ze w sumie burdelu ale co to jeden pies. Po paru dniach sielanki zaczęło dziać się coś niepokojącego, ktoś widział jakieś stwory biegające w osadzie po zmroku, niektórzy widzieli nawet gromady potworów a mówi się też że niektórzy chodzili tyłem na przód, co jest jeszcze bardziej niepokojące....

Gdzieś w osadzie niedaleko trzeciego drzewa na lewo od prawego kamyka z północnego zachodu niedaleko strumyczka ktoś zaczepił Sofkę.


-Hej, co robisz z tą maczetą?

-A wiesz, zabrudziła się, trzeba ją wyczyścić... Odpowiedziała pełna zdziwienia Sofka typkowi stojącemu, (eee bez skojarzeń!) jakieś 26,35 cm od niej.

-No, a ta głowa bez ciała, a raczej ciało bez głowy i wstęga krwi za tobą to czysty przypadek?

Zapytał najbardziej dociekliwie jak to możliwe tajemniczy wysoki przystojny brunet (to ja, a co :D)

-No tak, przypadek, przypadki chodzą po ludziach, nieprawdaż?

-Teoretycznie, ale odciętej głowy od ciała albo ciała od głowy przypadkiem nazwać jest trudno...

-Kurde no dobra zabiłam go! No wielkie mi rzeczy, on zabijał karaluchy to ktoś mu musiał oddać...

-Tylko dlatego?

-No nie tylko, ale o tym w 3 rozdziale sie dowiesz pacanie

-mhm... to przepraszam, co ja to miałem się zapytać... Zafrasowany typek zaczął zgłębiać swoją pamięć w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania które gnębiły go przez jakieś 5 sekund....

-Ahh! Tak, miałem sie spytać jak sie nazywasz piękna nieznajoma.

-To będzie tak, od literki W cofnij się o trzy literki wstecz....

-A można się cofnąć do przodu?

-Zasadniczo... to można się cofnąć na ukos, a mi chodzi o wstecz, to zamknij twarz i pozwól ze dokończę rebus!

-przepraszam, rebus jest przeważnie graficzny, to będzie zagadka...

-Zamknij się! , jak już mówiłam od literki W cofnij się o trzy literki wstecz, zrób z uzyskanej literki dużą literkę, ze słowa SOWA wyciągnij 3 literę od tyłu.... <mmm> w ten sposób uzyskasz SO

-Czekaj czekaj! Niech zgadnę! So... So.... So..... szare komórki zaczęły się ruszać w mózgu, Solenizantka!!!

-To nie imie.....

-No ale... Ee.... No dobrze.. Mów dalej...

-Zatem do tych literek dodaj frazę : „fka” i uzyskasz w ten sposób moję imię!

-A fka jest czymś oddzielona od so?

-Nie nie, i pamiętaj pierwszą literę mojego imienia masz mówić z dużej literki!!!

-Dobrze będę muwił z dużej..

-I nie mów do mnie przez U otwarte!!!!

Po chwili zastanowienia nieznajomy przemyślał cały rebus usiadł na kamieniu i zaczął myśleć...

czyli...

-So + fka? Hmm... Po raz kolejny uruchomił mózg i zaczął analizować bardzo skomplikowany i prawie rozwiązany rebus.

-Masz na imię SOFKA!!






##


Ponad średniego wzrostu dziewczyna której wzrost nie przekraczał wzrostu jednego metra siedemdziesięciu centymetrów odwróciła głowę w stronę kamienia, a raczej kamienia siedzianego (na którym siedział) przez człowieka który odgadł rebus. Niebieskie oczy zaczynały się powiększać coraz bardziej, teraz oczy patrzyły niczym dwoje ogromnych par hamburgerów podawanych na na tacy, zawiał wiatr, włosy rozwiały się w kierunku przeciwnym do kierunku wiatru.... Wiatr owiewając kobieta na około podkreślił jej kobiece kształty, uwydatnił wszystko od nóg na głowie kończąc, jeden z blond włosów się urwał i poleciał niesiony wiatrem po czym wpadł do strumyczka skąd do morza zostało mu jakieś 566 km. Usta uśmiechnęły się, czerwone wargi podniosły się tworząc uśmiechniętą buźkę śmiejącą się, albo raczej cieszącą. Teraz stała na lekkim wzniesieniu trzymając w ręce maczetę niczym niszczycielski bóg Loki, po ostrzu maczety spłynęła ostania kropla krwi, w momencie zetknięcia się kropli z ziemią zza chmur wyszło słońce w swoisty sposób oświetlając sylwetkę, teraz bez krwi na maczecie, teraz wyglądała niewinnie, maczeta była zbędna.

Maczeta wyleciała w powietrze wyrzucona dość daleko przez niezwykle zgrabna rękę, maczeta miała już nigdy nie wrócić. Maczeta zdawała się frunąć w przestworzach całe wieki, przecinała powietrze niczym brzytwa przecina pudełko po keczupie. Teraz śnieżno niebieskie oczy skierowane były na kamyk, na kamień na którym siedział typek. Nikt na świecie nie wiedział co zrobi Sofka, wydawała się zdolna do wszystkiego, oczęta już nie były tak ogromne jak przedtem, szybko opanowała z ogromną zręcznością zdziwienie jakie napawało jej ciało po tym jak nieznajomy jako pierwsza osoba w historii odgadł ten arcy trudny rebus.


-Brawo, rozwiązałeś rebus, zadałam go już 3 osobą, i żadna nie udzieliła poprawnej odpowiedzi. Jestem pełna podziwu. Z ust czerwonych jak pomadka wypłynęła rzeka slow.

-HA! Wiedziałem! W sumie to strzelałem... Powiedział ucieszony nieznajomy..

-Strzelałeś!? Ha, to nie ma dla ciebie nagrody! Trudno...

-EJ no! Jaka nagroda była! Ja nie wiedziałem! Ja chce nagrodeeeeeee! Zasmucone oczy nieznajomego domagały sie nagrody jak kaktus wody, albo skrzypiąc opakowanie po pile mechanicznej domaga sie oliwy.

-Oj, nagroda... nagroda już jest dla ciebie przeszłością....

-Ej! Bo będe płakał!

-No to płacz sobie....

 

###


Tymczasem w obozie, na środku obozu, a raczej w środku środkowego budynku na środku sali rozmawiało kilka osób, czytali jakieś raporty, ostrzeżenia i doniesienia mieszkańców nowego świata, wszystkiego uczyli się na nowo, byli władcami tej osady, jednak dotychczas dowodzili pokojem z zaopatrzeniem w krypcie, teraz dowodzą kilkudziesięciu osobową wyprawą, wyprawą która przerodziła się w osadę. Nagle do pokoju wpadł ubrany w barwy wojenne uprzejmy donosiciel komendanta obozu, przepraszam, osady. Wpadając do pokoju potrącił skrzynkę z nabojami przeciwpancernymi, flakonik wody, jajko które było na stoliku koło wejścia, piwo które leżało na ziemi, szklankę z winem i zerwał flagę. Była to flaga, był to symbol krypty, teraz miał to być symbol wioski... Na zielonym tle narysowana czerwona kreska pod kątem 72* względem podstawy flagi w lewą stronę. Upadł na ziemię i się przewrócił.

-Przepraszam za ten upadek komendancie ale jest pilna sprawa!! Wiem że komendant omawia z radą bardzo ważne rzeczy dla naszej osady ale mam niepokojące wieści.

-Mów Rolandzie!!

-Panie komendancie, uprzejmie donoszę że hibernantka Sofka się nie rozmnaża! A co gorsza, jej koopulator Józek zaginał!!

-Ehh... Mów do mnie po ludzku uprzejmie donoszący sługo! Co to znaczy koopulator!

Zafrasowany donoszący sługa Roland z dziwnym wyrazem twarzy patrzył na Komendanta nowo powstałego obozu.

-Panie komendancie.... Chodzi mi o samca z którym miała się rozmnażać!

-Nie żyje powiadasz.... Hmm.... Jak szedłem się odlać widziałem jakiś ochłap mięcha z głowa bez tułowia albo tułowiem bez głowy, może to on. Idź i to sprawdź, w nagrodę dostaniesz 20 punktów doświadczenie i jeśli ci się będzie zgadzać to ci podniosę rangę ze zgniłego pulpeta na tłustą kluchę. Idź teraz!

-Dziękuję her Komendant!!!

Ucieszony z nowego zadania uprzejmy donosiciel Roland wyszedł z budynku który stał obok dużego brukowanego placu na wzór tych z książek przedwojennych, na środku stał duży betonowy pachołek który symbolował jedność, pokój, miłość bliźniego, pracowitość, oddanie służbie dla nowo powstałego państwa” K”. Niektórzy mówią że symbolizował też dużego betonowego pachołka ale te informacje są nie potwierdzone.


Nieustraszony i niczego się nie bojący Roland podążał w kierunku strumyczka za miastem, potykał się o jakieś części ciała sprzed wojny, nagle usłyszał jakby ktoś przecinał pudełko po opakowaniu do keczupu za pomocą brzytwy. Popatrzył w górę, z góry nadlatywał lotem parabolicznym ogromny nóż, a może nawet maczeta... Świdrując niczym bumerang siał spustoszenie w powietrzu.

Przestraszony Roland ratował się unikiem, na szczęście maczeta uderzyła w resztki jakiegoś starego budynku. Dokładnie uderzyła w taki sposób iż przecięła całą ścianę nośną i poleciała dalej...

Niczego nie świadomy Roland odwrócił się aby zobaczyć co się stało z dużym nożykiem, z góry spadała na niego cegłówka, nie to nie cegłówka był to pokaźnych rozmiarów czerwony pustak który pod wpływem uderzenia maczety spadał z góry. Pustak spadł na noge Rolanda. Roland próbując podskoczyć zerwał nogę i przyciął się nożem bojowym który wystawał mu z pochwy przy pasie.

Nóż tak niefortunnie go ciachnął że przeciął tętnice w nodze, od razu w powietrzu latało pełno czerwonych napromieniowanych krwinek. Jedna kropla krwi wpadła do oka Rolanda ten się przewrócił i upadł na kamień łamiąc sobie rękę, po czym krzycząc niechcący połknął kawałek ziemi który powstały w wyniku upadku latał w powietrzu i szukał miejsca do lądowania. Próbując zwymiotować kawałek nieznanej ziemi pochylił się ale nie zauważył z ziemi wystającego pręta po jakimś budynku i nadział się na niego prawym barkiem.. Wtedy zawaliła się ściana nośna budynku i go zgniotła wyrzucając na boki wnętrzności, mięśnie, wątrobę kawałki mózgu i czaszki. Wszechobecna krew weszła w reakcje z ziemią i nikt więcej o niej nie słyszał.


####


W między czasie Sofka zbliżyła się do nieznajomego powolnym ale pośpiesznym krokiem. Z gracją przesunęła się tak aby miała słońce po prawej stronie kciuka u lewej dłoni.

Szybkim gestem poprawiła spływające jej po piersi włosy i zapytała:

-Jak się zwiesz człeku?!

-Powiadam ci, imię me... Eart

-No zatem Earcie...

W tym momencie było słychać coś jakby bum! Trach! AAAA!! Jasny Gwint! SMASH! I cisza...

-Zatem Earcie choć sprawdzić co to, może to te stworki o tam sie czają!

Chodzą nocą czasami w grupach... A czasami jak sie napije to nie mogę zasnąć i poźniej mam takie....

-Dobra dobra,,, Idziemy!

I ruszyli! Biegli, nie nie biegli szli. Szli, szedli można powiedzieć do punktu docelowego, czyli byłej ulicy Wiązów.

Na czymś co kiedyś podobno nazwało się skrzyżowaniem, czyli takie coś ze jedni ludzie czekają aby drudzy przejechali, w sumie było to bardzo prymitywne, mogli zamiast tego stosować ronda...

Powracając do skrzyżowania, na boku krzyżyka stał znak na którym pisało ul. Wiązów i wskazywał on na ulice w ruinie, teraz rosły tam krzaczyska. Po środku biegały sarny, a w drzwiach do domu widać było liczne dziury, była metropolia stała się teraz gruzem, tylko 30 na 100 budynków stało cało, reszta była powalona, spalona, lub tak stara ze nikomu sie nie podobały.

Eart i Sofka podbiegli do zawalonej ściany, zbytnio nie przeraził ich widok...

-Widzisz to? To wygląda jak jakieś 10 litrów krwi... o i kałuża z krwi.... Apopo kałuży, wiesz jaki jest szczyt wyobraźni?? Zapytała z szeroko rozdziawionymi ustami Sofka.

-Nie...

-Znaleźć sobie kałuże, wsadzić piórko w dupę i położyć się w kałuży udając zagłówkę... Powiedziała Sofka po czym wybuchnęła cienkim słodkim śmiechem.

-Znam lepsze, szczyt niemożliwości- tak połaskotać żarówkę żeby ci w elektrowni się śmiali... Aahah ha ha .... EE nie śmieszne??

Sofka klęczała przy śladzie krwi.

-Ej, rusz tłusty zad, czy to nie wygląda przypadkiem jak ślad ciała które obficie krwawiło i było ciągnięte przez kogoś??

-No, tak i co z tego, wy kobiety zawsze wszędzie wywęszycie spisek.

-Właśnie, ja nic nie mówiłam o spisku, a jednak o nim pomyślałeś! Czyli jednak coś jest na rzeczy..

Cho sprawdzimy dokąd prowadzi krwawy ślad...


I odeszli opowiadając sobie antysemickie kawały o żydach przeplatając to kawałami o cyganach, pomimo wojny kawały te przetrwały, ale nikt nie wiedział kto to żyd, wiedzieli tylko że palili ich w piecach w obozach Hitlerowskich, ale w sumie przed wojną też tylko tyle wiedzieli...



3

Gdzieś w podziemnym kompleksie gdzie światło było dostarczane tylko przez spryty system luster i paru świeczek winda stanęła na poziomie -2. Z windy wyszły dwie sylwetki wiozące w taczkach coś co przypominało kawałki manekina na którego spadł fortepian albo inne bajkowe badziewie. Przeszli przez korytarz mijając paru im podobnych i doszli do wysokich drzwi, weszli bez pukania, pukanie w ich stanie groziło odpadnięciem ręki albo innej części ciała.


-Doktorze, mamy jednego... Zabrzmiał zniekształcony głos, tak jakby strony głosowe był powyginane w ósemkę.

-Żyw? Suche zapytanie.

-Tak, a raczej tak mi się zdaje, chyba że się wykrwawił na śmierć.

-Hmm... Wycieńczony, nawet nie marzyłem o takiej idealnej ofierze, dobrze... Zatem zabierzcie go do komory, ja się zajmę resztą... Wysoki pokraczny mutant miał się już odwrócić lecz jeszcze spoglądnął na swoich podwładnych... I zawiadomcie Volta, powiedzcie co złapaliście, albo raczej pozbieraliście. Odwrócił się i podszedł do panelu monitorów i mnóstwa pstryczków...


#


-To mi wygląda na jakiś właz, z małą szybką pośrodku i cholernie solidnie wyglądającym zamkiem... A mama zawsze mówiła, pamiętaj bierz ze sobą zawsze laskę dynamitu synku! Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda...

-I co, słuchałeś mamy?

-Wiesz, nie.. nie mam laski dynamitu, zawsze byłem krnąbrnym synem.

-Dobra idziemy stąd. Nie interesuje mnie co tam jest...

-Czekaj, mam jeszcze troche tritinium....

-Co to do cholery tritinium?

-Mama mówiła o dynamicie, ja wolałem rzeczy z większym kopem...

-No może będą jeszcze z ciebie ludzie... Podkładaj dziadostwo i wysadzamy klapę...

-Pamiętasz jak mówiłem ze byłem krnąbrnym synem? No wiesz, jest coś czego zawsze zapominałem...

-Co do cholery??

-Zapałki.....

-To sie odpala jak petardę?

-Zasadniczo, można to tak ując, ja bym to nazwał innowacyjnym systemem zapłonowym.

-Ta innowacja opiera się krzesaniu ognia? Tak apropo inteligencji, czy sprawdziłeś czy właz jest otwarty??

-Kobiety zawsze sprawdzają czy coś jest otwarte, myślałem ze się poświeciłaś i próbowałaś otworzyć....


Nie namyślając się długo natychmiast chwycili za uchwyt i z całej siły popchali, nic nie ruszyło. Spróbowali jeszcze raz, tym razem do siebie, udało się. W dół prowadziła drabinka z której jeszcze kapała krew.


##


Dwaj mutanci jechali windą na poziom -3 wygrzebując w międzyczasie resztki z obiadu z pomiędzy zębów...

-Słuchaj, zamknąłeś właz?

-Myślałem ze to ty zamykasz zawsze....

-Ja tego włazu nie zamykałem nigdy...

-Czyli chcesz powiedzieć ze za każdym razem kiedy wychodziliśmy albo wracaliśmy ten cholerny właz był otwarty? Czy ty kpisz? Ktoś to zawsze musi zamykać! Dlaczego nie zmykałeś? Przez 30 lat byliśmy narażeni na ataki z zewnątrz, wiesz lepiej będzie jak o tym nikomu nie powiesz....

A żeby nie wykrakać niczego idź na dyżurkę i weź kluczyki, zamknij właz a ja dotaszczę ten ochłap mięcha do komory i poczekam na ciebie na poziomie -3 w jadalni, puszczają modę na sukces muszę jeszcze doglądać odcinek bo wczoraj przy kolacji nie miałem czasu, no idź już.


Mutanci rozdzieli się, jednak po chwili zobaczyli że to nie będzie takie łatwe.. Zmutowani bracia syjamscy może i mogą zrobić wiele, ale raczej trudno będzie się rozdzielić....


-Ej, stary, puść moją dłoń...

-Nie to ty trzymasz moją! I znów to samo.. czy zawsze musimy się o to kłócić? Raz w życiu mógłbyś się przyznać ze to ty ją trzymasz!!

-Ty się ani razu nie przyznałeś!

-Bo ja wiem ze to nie ja ją trzymam, a jeśli nie ja to ty! Więc weź puść! Dlaczego trzymasz ją już od urodzenia? Ten upadek z drabinki dzisiaj to też przez to!

-E, nie ten upadek to nie przez to, wiesz jaram chyba za dużo.... Co to trawsko robi z człowiekiem, koordynacja się pogarsza... W ogóle nie ma o czym mówić...Zrobimy tak, zaniesiemy to do komory a później sie zobaczy na ten właz...


###

 

Sofka i Eart schodzili mokrymi i zardzewiałym schodami na dół, wilgoć nie dawała zapomnieć

o tym że klimatyzacja nie istnieje. Schody zdawały się nie mieć końca jak te ostanie 20 sekund przed ukończeniem się podgrzewania pizzy w mikrofalówce, czekamy na to dziadostwo i wiemy że będzie to już za 20 sekund! CO to jest 20 sekund? Jednak w rzeczywistości dzielimy ten czas na mniejsze odcinki spowalniając jego przepływ. Teraz Eart widział ustani schód zanurzony lekko w wodzie i wiedział ze dzieli go od niego jakieś 20 sekund ale nie mógł tam dojść.

Eart szedł jako pierwszy, nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego, logiczne ze Sofka schodziła nad nim... Nagle w oddalonej toni było słuchać kroki, plusk plusk odbijało się o ściany i wbijało się w uszy naszych bohaterów. Tętno, przyspieszyło... W mózgu tworzyło się miliony nowych myśli, Sofka powoli wyciągnęła z kabury 9 mm pistolet Walter , w tym momencie Eart dotknął mokrego lądu i dostrzegł zbliżające się postacie. Mlaskały, coś przezywały... Widać było na pierwszy rzut oka brak obycia i kultury, chamy! Skąd tacy się biorą...

-Słyszysz? Zostań na gorze! Ja się schowam za tym abażurem co tutaj leży...

Bracia rozmawiali o tym w jaki sposób można zjeść człowieka...

Słysząc to nasi bohaterowie nie zastanawiali się długo co trzeba zrobić...


Bracia syjamscy ominęli abażur, zaczęli wchodzić na górę aby raz na 30 lat zamknąć właz, nagle na ich głowy spadła kobieta, normalnie nie mają nic przeciwko ale kiedy kobieta spada z prędkością 90 km na godzinę trzymając w reku nóż bojowy i patrząc z uśmieszkiem to nie wróży nic dobrego...

Sofka spadła na braci i zgniotła jednemu kark, padł martwy na ziemię, bez życia, oczy otwarte z których zaczęła się wydzielać niepokojąca maź mówiły nam o problemach tego typka z oczami, albo z jęczmieniem.

Drugi brat został zadźgany drutem który został wyciągnięty przez Earta z abażura.

W oddali było słychać bieg, biegło kilka osób, prawdopodobnie krzyki braci zaalarmowały resztę tych lekko napromieniowanych typków. W ich stronę padło kilka strzałów i obelg. Ich bystre oczy dostrzegły uzbrojonych po zęby mutantów z okrzykami na ustach...


Eart i Sofka zgodnie wbiegli na drabinkę i wspięli się na samą górę po czym szczelnie zamknęli właz i przykryli kamykami.

-Dobra, teraz do osady szybko! Wykrztusiła Sofka pomiędzy salwami i pociągnięciami powietrza które teraz przepełniało jej płuca dają energie do następnych kroków...

Razem pobiegli do osady, było już ciemno.

Wbiegając przez bramę powiedzieli strażnikowi aby obudził szybko resztę załogi, i dodali... są inni, plan b* wchodzi w życie.


Plan b* - był to plan opracowany przez dowództwo krypty 1 na wypadek gdyby na ziemi znalazły się jakieś jednostki które przeżyły wojnę i były w stanie postawić zbrojny opór osadnikom nowego świata, plan po prostu polegał na ich całkowitej pacyfikacji lub też zabiciu.


4


Do sypialni komendanta osady wbiegł Eart i Sofka...

-Panie Komendancie proszę wstawać!! Krzyczała Sofka..

-Czekaj ja z nim pogadam, znam komendanta osobiście... Jestem jego bratem.

-Dopiero teraz mówisz? Nie można było wcześniej??

-nie było okazji... Mniejsza z tym.


Do akcji przystąpił Eart budząc komendanta i opowiadając mu całą historie włącznie z opisem mlaskania co świadczyło braku kultury! I na dodatek mlaskali po zjedzeniu ludzi, co za obraza dla gatunku ludzkiego.


-Jak myślisz? Są niebezpieczni dla obozu? Eart! Mów cos!

-Wiesz brat, ja tam zawsze lubiłem sobie postrzelać, także nie mam nic przeciwko przyjęciu ich w taki sposób w jaki oni przyjmują ludzi.. Tylko troszkę inaczej czyli po prostu bym wszystkich powystrzelał.

-No bardzo kreatywne, dobrze, przystąpimy do planu dozbrajania i tak już dozbrojonego wojska i strażników! Komendant wydał rozkaz aby każdy, nawet noworodek dostał coś co strzela pociskami od 4 mm do 12 mm.

Siedzieli tak omawiając i planując przy kwadratowym stole, otoczenie oświecała ekologiczna świeczka zapachowa oddając do powietrza ogromne ilości zapachów kojących. W takim półmroku do późnej nocy siedzieli i obmyślali plan obronny. Przez moment w pokoju zapanowała cisza, świeczka zaczynała gasnąć a w szklankach zaczynało brakować soku pomarańczowego, w szklance widać było odbicie głębokiego płomienia świeczki, płomień się poruszył, ktoś trzasnął drzwiami i przerwał konsternację.


Do pokoju wszedł a raczej wpełzną uprzejmy donosiciel komendanta, ale nie był to już uprzejmy donosiciel komendanta, na jego twarzy widać było rożne metalowe druciki a w ustach kable, Nie miał on języka od teraz był wyposażony w głośnik dobrej firmy, nawet sub buffer widać było.

Uprzejmy donosiciel wyciągnął broń i wycelował w komendanta, powiedział przed tym na chwałę Volta! I Strzelił, chybił strzelił drugi raz, pocisk przemierzał powietrze z naddźwiękową prędkością

poruszając powietrze i rozgrzewając je do kilkuset stopni, pocisk odbił się od ściany i rykoszetem uderzył w Sofkę, padłą na ziemię. Komendant jak na wprawionego w boju człowieka przystało szybkim ruchem sięgnął po broń i wpakował cały magazynek w już nie uprzejmego donosiciela, można powiedzieć że był on teraz nieuprzejmym donosicielem z kilkunastoma kulami w głowie.

-Ej, Sofka, nie wymiękaj... Gdzie dostałaś??

-czy to kurwa pytanie retoryczne? Nie widzisz dziury w udzie? Ma średnice równika!! Wykrzyczała Sofka pokazując na śliczną nogę którą teraz zdobiła dziura po pocisku.

-Widze, choć do mnie tutaj jest niebezpiecznie.


W pośpiechu doturlali się do domu a raczej bunkrze Earta.

Z zakurzonej apteczki Eart wyciągnął parę plastrów i bandaży, rozdarł spodnie Sofki i otarł ranę alkoholem.

-Aaa! To piecze! Czym ty to przeczyszczasz, jakąś podrzędną wódką!

-mam jeszcze wyborowa wódkę przedwojenna, z Polski, ale myślałem ze ta ci wystarczy...

-Mi tak, ale moja sex nóżka domaga się czegoś powyżej kosztu 2 zł! Na moja nóżkę nie pozwalam tego wylewać, idź po wyborową! No idz...

Eart szybko i posłusznie udał się do spiżarki i z sejfiku wyciągnął trzymaną na jakieś wyjątkowe okazje, w sumie na łóżku leży mu ponętna śliczna blondynka, czy to nie jest ta okazja?

-No dopsz, mam.. Eart wszedł do pokoju i zobaczył jak Sofka laserem lekarskim zlepia ranę, nie został nawet najmniejszy ślad.

-No, teraz idź po kieliszki...

-Ja myślałem ze ta wódka to na ranę...

-Nie myśl tyle. Przerwała mu Sofka, podeszła i złapała za szyję Earta, wyczuła czułymi dłońmi że krew w żyłach osiąga ponaddźwiękową prędkość.

- I masz swoją nagrodę, należy ci się..

Zaczerwieniony Eart zbliżył się i przytulił do Sofki kładąc ją delikatnie na łózko a raczej został do niego wciągnięty, po już prawie nagiej Sofce nie było widać ze przed chwilą straciła kilkanaście wiaderek krwi. W między czasie do pokoju wszedł komendant, widząc wszystko uśmiechnął się i cicho powiedział: -Widzę ze się znalazł następca Józka.. Wyszedł niezauważony.

Noc mimo tego że się kończyła zapowiadała się bardzo ciekawie i miała upłynąć milej niż większość mrocznych pór w ich życiu.


Epitafium


Eart i Sofka spłodzili 5 zdrowych i pięknych dzieci. Zamieszkali pod nowo posadzonym lasem który z racji na modyfikacje genetyczną nasion urósł w jakieś 3 miesiące tworząc prawdziwy bór.

Ogrodzili nowo wybudowany dom zwykłym drewnianym płotem, w środku każdy miał swój pokój... Dzieci szybko opuściły rodziców w młodym wieku, wszyscy pracowali na Antarktydzie gdzie pilnowali sadzenia lasów. W wieku 35 lat Eart i Sofka byli szczęśliwymi posiadaczami pięciorga dorosłych dzieci, co wieczór siadali przy wiecznie palącym się kominku, ogień strzelał i dawał ciepło rzucając cienie 2 przytulonych do siebie postaci. Księżyc ich wieczny kompan nie dawał o sobie zapomnieć oświetlając sypialnie każdej gorącej nocy. Co wieczór do sadu z tyłu domu przychodziła młoda sarenka z jeleniem aby podkraść trochę jabłek, wszystkie zwierzęta dzięki ich kodom genetycznym przechowywanym w głębokim bunkrze udało się jeszcze raz wypuścić do lasów i borów.


Nasi bohaterowie siedzieli na tarasie oglądając pełnie księżyca, na dole jak co noc grasowała sarna z jeleniem, wiatr lekko podwiewał blond włosy które w niczym tańcząca parasolka na wietrze okalały 2 postacie na tarasie, przytulili się do siebie rozbijając dwie lampki wina które stały między nimi zostały strącone przez ogromną siłę która nie pozwalała się oddalić parze na tarasie....


i tak, w ten sposób, ludzie którzy upadli i się przewrócili powstali i stanęli na nogi i ręce aby jeszcze raz niczym bóg tchnąć życie w tą nędzną planetę i jeszcze raz zakazić ją wirusem który się zwie ludzkość...