JustPaste.it

Windows jest darmowy

O wpływie, jaki pirackie oprogramowanie wywiera na wolne oprogramowanie.

O wpływie, jaki pirackie oprogramowanie wywiera na wolne oprogramowanie.

 

W Zdnet znalazł się ostatnio artykuł, autorstwa Adriana Kingsleya - Hughesa, dotyczący powodów dla których ludzie nie zmienią płatnego systemu operacyjnego na darmowy. Wniosek jest taki, że Linux nie potrafi nawet promować swojego oprogramowania.

To brzmi raczej złowieszczo. Windows kosztuje około 200 dolarów amerykańskich, w zależności od tego, jaką wersję i gdzie kupujecie. Jeśli powyższe stwierdzenie Pana Kingsleya-Hughes jest prawdą, oznacza to, że Linux jest tak zły, że ludzie chętnie zapłaciliby 200 dolarów, aby go uniknąć. Czy naprawdę użytkownicy uważają, że Linux jest aż tak kiepski?

Ten artykuł nie ma służyć obronie Linuksa ani atakować stanowiska Pana Kingsleya – Hughesa. Przeciwnie. Moją intencją jest, aby ten artykuł stał się początkiem głębszej dyskusji nad kwestią, która, jak wynika z moich dotychczasowych obserwacji, jest niemal zupełnie pomijana w debacie Windows vs. Linux vs. Mac.

Pan Kingsley-Hughes wskazał pięć podstawowych argumentów za pomocą których tłumaczy co jest takiego złego w Linuksie, że nawet będąc darmowym nigdy nie odniesie on sukcesu. Ogółem, nie wszyscy użytkownicy Windows są z niego aż tak niezadowoleni (zgadzam się). Zbyt wiele rożnych wersji Linuksa. (raczej się zgadzam). Ludzie z pewnością chcieliby, aby sprzęt i oprogramowanie działały (zgadzam się z tym, czego ludzie chcą, ale inaczej rozumiem tą sytuację niż Pan Kingsley-Hughes). W świadomości większości ludzi linia poleceń odeszła podobnie jak dinozaury (również tak uważam, kocham GUI. W dalszej części zagłębię się w to bardziej). Linux jest ciągle zbyt “geekowski”. (Developerzy Linuksa są wciąż zbyt “geekowscy”, oczywiście. Całkowicie zgadzam się, że ludzie, głównie rozwijający i broniący Linuksa, często nie widzą potrzeb użytkowników w taki sposób, w jaki oni sami je widzą).

We wszystkich tych powodach jest trochę prawdy, ale zastanówcie się, czy te argumenty nie wypadają gorzej, jeśli porównamy ceny.

Z pewnością nie używałbym Linuksa, gdyby był aż tak zły

Gdyby Linux opierał się w zbyt wielkim stopniu na linii poleceń, prawdopodobnie zapłaciłbym 200 dolarów za miły interfejs graficzny, aby nie być zmuszonym do ciągłego korzystania z mojego komputera za pomocą komend. Ale czy zapłaciłbym 200 dolarów, jeśli mógłbym używać interfejsu posiadającego ładną grafikę przez 99% czasu, a linii poleceń do okazjonalnej konfiguracji? Myślę, że raczej wydałbym te 200 baksów na coś innego, może na nowy odtwarzacz MP3. Dorzućcie fakt, że co kilka lat będę musiał wydać kolejną setkę zielonych – czy coś koło tego - na ulepszenia - a zdecyduję się na 1% czasu spędzanego przy linii poleceń. Kiedy dodasz fakt, że miałbym, tylko przypuszczalnie, zamienić niebieski ekran z błędami na spotkania z linią poleceń, wtedy definitywnie skłaniam się w kierunku nie wydawania 200 dolców.

Kiedy piszę ten artykuł używam OpenOffice’a, darmowego odpowiednika Microsoft Office, na Linuksie Ubuntu, który posiada bardzo zgrabny interfejs graficzny. Niemal jak w Windows Vista. Mogę obracać swój pulpit, mogę sprawić, aby moje okienka drgały przy przesuwaniu. Lubię ładną grafikę i nie jestem fanem niezrozumiałego kodu linii poleceń. Z pewnością nie opowiadam się za światem “poleceniowej” frustracji.

“Nie mówiłem jej o Linuksie, Open Source, czy wolnym oprogramowaniu… ponieważ nie obchodzi jej to”.

To samo dotyczy mojej dziewczyny, która jest lepszym przykładem typu użytkownika, którego my, wszyscy komputerowi eksperci, mamy na myśli, kiedy mówimy o “użytkowniku”. Jej laptop Compaq, z preinstalowanym Windowsem XP, padał i wyświetlał BSOD za każdym razem, kiedy próbował przejść w tryb uśpienia. Zapytała mnie, czy mógłbym to naprawić. Odparłem, że mógłbym, ale to oznacza zmiany w interfejsie. Oczywiście, miałem na myśli instalację Linuksa. Nie mówiłem jej o Linuksie, Open Source czy wolnym oprogramowaniu, nie dlatego, że próbowałem być sprytny, ale dlatego, że nie obchodzi jej to. Chce móc zalogować się w Hotmail, przenieść pliki do swojego odtwarzacza MP3 i oglądać YouTube. Nie obchodzi jej to, czy to wszystko dzieje się pod Windows czy pod czymkolwiek innym. Teraz używa Ubuntu i nigdy, przenigdy nie dotyka konsoli. Oczywiście, przychodzi do mnie, kiedy nie potrafi czegoś zrobić, np. zmienić tła pulpitu. Ale przychodziła do mnie również z pytaniami, jak zrobić coś w Windows, więc jest równie zielona w Linuksie, jak była w Windows.

Jednocześnie nie zamierzam wmawiać wam, że w ciągu tych dwóch lat, od kiedy przeniosłem się z Windows na Ubuntu, udało mi się wszystko zrobić za pomocą interfejsu graficznego. Jestem bardziej wymagający w stosunku do mojego komputera niż moja dziewczyna, więc testuję różne nowinki, aby wszystko działało tak, jak chcę. Zmagałem się z wieloma kwestiami, od Wacom Tablet i mojego czytnika kart SD, do mojego podwójnego monitora i innych. Osobiście nie wiem zbyt wiele na temat komend w Linuksie, i nie chcę wiedzieć, więc za każdym razem, kiedy pojawił problem, pytałem moją lokalną grupę użytkowników Linuksa, którzy pomagali mi sprawić, by wszystko w końcowym efekcie działało.

Jednakże dążę do tego, że chociaż miałem swoją porcję kłopotów, przez większą część czasu, który spędzam przed komputerem, zajmuję się tylko nieskomplikowanymi rzeczami, które nie wymagają używania linii poleceń. Więcej niż 99% czasu na Linuksie spędzam w miłym graficznym interfejsie, który jest, moim zdaniem, lepszy niż w Windows. Czemu miałbym płacić 200 dolców plus dodatkowe opłaty w przyszłości, by zaoszczędzić sobie te 1% kłopotów? Czy Windows naprawdę pretenduje do miana 100% wolnego od kłopotów? Czy ten fakt jest rzeczywiście wart 200 dolarów więcej?

Zwróćcie uwagę, że kiedy mówicie, że Windows jest wart 200 dolarów więcej niż Linux, mówicie, że nie cały system, a różnice między nimi są tyle warte. Więc, jeśli możecie sprawdzić pocztę na obydwu, przeglądać strony na obydwu, słuchać muzyki na obydwu, kreować arkusze na obydwu, ale grać w gry komputerowe 3D tylko na Windows, wtedy mówicie, że same gry komputerowe 3D są dla was warte 200 dolarów. Można to uznać za dość słuszne w przypadku gier. Znam graczy, którzy chętnie zapłacą 200 dolarów więcej za właściwe środowisko do grania. Ale kiedyś pewni ludzie powiedzieli mi, że nie chcą przenieść się na Linuksa, ponieważ ich model drukarki nie jest wspierany. Ich drukarka była nieco starsza i mogłaby z łatwością być wymieniona na nowszą, kompatybilną z Linuksem, za 120 dolarów. Właściwie starali się mnie przekonać, że wolą zapłacić 200 dolarów, aby nie płacić 120 dolarów. Takie twierdzenie zdrowa osoba mogłaby oczywiście wygłosić, jeśli jest naprawdę kiepska z matematyki, albo jeśli jej kopia Windows kosztowała mniej niż 200 dolarów.

Słoń w pokoju

Jest faktem, że coś się nie zgadza w stwierdzeniu, że Linux nie może być rozdawany. Jest coś błędnego w stwierdzeniu, że różnice w cenie Windowsa i Linuksa odzwierciedlają aktualne różnice w jakości. W pokoju jest słoń, o którym nikt nie mówi.

Windows jest darmowy.

Nie mówię tu o fakcie, że Windows preinstaluje się na większości komputerów, a jego cena ukryta jest w kosztach sprzętu. Może to służyć założeniu, że Windows jest darmowy, ale to nie jest “słoń w pokoju”.

Słoniem w pokoju, o którym nikt nie mówi, jest scrackowane oprogramowanie.

Ludzie traktują Windows jako darmowy nie dlatego, że nie musieli kupować kopii, która pojawiła się razem z ich komputerem. Ludzie myślą, że Windows jest darmowy, ponieważ kiedy potrzebują kopii, mogą ją dostać od gościa, którego znają. Ktoś ma kopię, którą może dla was wypalić na CD. Albo możecie ją sobie ściągnąć przez sieć P2P.

Jak bardzo wszechobecne jest scrackowane oprogramowanie? Oczywiście, ciężko to ocenić. Nikt nie zechce publicznie ujawnić, że używa scrackowanego oprogramowania. To jest prawdopodobnie przyczyna zauważalnej nieobecności tej kwestii w tak wielu debatach na temat systemów operacyjnych. Więc wszelkie oszacowania opierają się na spekulacjach, bazujących na wnioskach wyciągniętych z pośrednich danych.

Spójrzcie, dla przykładu, na sieci wymiany plików. Możecie zalogować się na niemal dowolną stronę BitTorrent, o dowolnej porze dnia i będą tam tysiące ludzi współdzielących Windows Vista. Albo XP. Albo jakąkolwiek wersję, którą zechcesz. Zatem ile ludzi używa pirackiej kopii Windows? Nie mam pojęcia, ale na pewno mnóstwo.

Mając to na uwadze, poświęćmy chwilę na zbadanie rzeczywistego wpływu “darmowości”.

Jak kuszące powinno być to, co darmowe?

Ostatnio, kiedy kupowałem przenośny odtwarzacz muzyczny, zawęziłem swój wybór do dwóch głównych. Jednym był iPod Nano, drugim - iAudio player firmy Cowon. Mogliście nie słyszeć o drugiej marce. Ja też nie słyszałem, zanim nie zacząłem szukać przenośnego odtwarzacza.

Cowon iAudio był tańszy o około 20%. Właściwie odtwarza więcej formatów plików, ale kwestia nieznajomości marki nieco mnie odrzucała. Dałem sobie dzień na upewnienie się, że chcę go kupić. W końcu, względy cenowe przeważyły. Cowon iAudio był wystarczająco dobry i tańszy.

By zbliżyć się do tego, do czego zmierzam, rozważcie, co by było, gdyby iAudio był kompletnie darmowy.

Mogę wam powiedzieć, jak wpłynęłoby to na moją decyzję. Zabrałbym go do domu natychmiast, bez chwili zwłoki. Do diabła z marką i konstrukcją, wybrałbym darmową opcję.

Jeśli jeden odtwarzacz muzyczny byłby darmowy, a drugi drogi, przepaść w jakości musiałaby być ogromna, by usprawiedliwić płacenie za ten, który ma nalepioną cenę.

Czy różnica między Linuksem a Windows jest rzeczywiście aż tak duża? Powyżej powiedziałem,że przez 99% czasu używam w Linuksie miłego interfejsu graficznego, o którym sądzę, że jest lepszy niż w Windows. Po 10 latach (lub dłużej) używania Windows wiem, że wystarczająco często widywałem słynny “niebieski ekran śmierci” aby zrównoważyło to okazjonalną potrzebę skorzystania z linii poleceń narzuconą w Linuksie. Wydaje mi się, że obydwie sytuacje są równoważne. Jeśli porówna się wszystkie zalety Windows, Linuksa i Maca, oraz złe strony niebieskich ekranów błędu, konsoli, i małych ikonek bomb, to kłótnia hardcorowych fanatyków o różnice może trwać wiele godzin.

“Jeśli porówna się wszystkie zalety Windows, Linuksa i Maca, oraz złe strony niebieskich ekranów błędu, konsoli i małych ikonek bomb, to kłótnia hardcorowych fanatyków o różnice może trwać wiele godzin.”

Ale ani ja, ani ty nie jesteśmy fanatykami, chcemy jedynie na naszych komputerach korzystać z YouTube czy odbierać pocztę, więc nie będziemy przesadnie krytykować właściwości. Chociaż uważam, że Linux jest tak dobry, jak Windows, może nawet lepszy, proponuję na potrzeby dyskusji przyjąć, że Linux jest w 80-90% tak dobry, jak Windows. Jak powiedziałem przy okazji porównywania Cowon iAudio do iPoda, taka jakość jest dla mnie na tyle zbliżona, bym nie chciał płacić za różnicę.

Zgódźmy się na koncepcję “na tyle zbliżonego” i wróćmy do innych towarów konsumpcyjnych. Oczekujemy, że prawa rynku ukształtują ceny tak, by możliwe było czerpanie zysków, a produkt, który jest nieco gorszy pod względem właściwości lub jakości będzie tańszy niż produkt wyższej jakości i z lepszymi właściwościami. Nie zawsze jest to prawdą, ale możemy to potraktować jako dobry punkt wyjścia. Można uwierzyć w to, że niektóre firmy obniżą cenę, by pozostać konkurencyjnymi na rynku, jeśli są na nim lepsze jakościowo produkty. Konsumenci wydadzą tyle pieniędzy, ile są w stanie, i często zrezygnują z jakości na rzecz dobrej ceny.

Niektórzy przedsiębiorcy stosują praktyki zwane dumpingiem, które polegają na drastycznym obniżeniu cen, prowadzącym nawet do nieosiągania zysku. Robią tak, ponieważ jeśli uda im się obniżyć ceny wystarczająco, konsumenci przymkną oko na wiele niedoróbek i odrzucą przywiązanie do marki na rzecz ceny. Wówczas, kiedy firma zdobędzie zaczepienie na rynku, może próbować powoli podnosić ceny i jakość, by w rezultacie osiągnąć zysk.

Nieuniknione porównanie z samochodami

Około 1988, koreańska firma samochodowa Hyundai weszła na rynek w USA i Kanadzie, stosując tę praktykę i chociaż została upomniana (dumping jest technicznie zakazany), w dłuższej perspektywie ta strategia zdaje się działać. Jest to silny dowód na to, że cena przysłania różnice w jakości.

Wyobraźcie sobie przez chwilę, że Hyundai uczynił swoje samochody dostępnymi za darmo. Nie pozostałby ani jeden egzemplarz Hyundai na wystawie. Prawie każdy chciałby mieć jednego. Ja chciałbym mieć jednego. Ty nie chciałbyś? Chodzi mi o to, że samochody Hyundai były wówczas zdecydowanie gorszej jakości, niż podobne modele Toyoty czy Hondy, ale kto by się tym przejmował? Daj spokój. Darmowy wóz jest darmowym wozem.

Twierdzę, że jeżeli przyciągnięcie uwagi poprzez obniżenie ceny umożliwia produktowi wejście na rynek, to darmowy produkt, który jest prawie takiej jakości jak jego płatni konkurenci, powinien rozprzestrzenić się z prędkością błyskawicy.

Jak dotąd, nie stało się tak z Windows i Linuksem. 200 dolarów to nie jest suma przy której większość, jeśli nie wszyscy konsumenci, zastanawiają się, czy uda im się lub czy powinni włączyć ją do planu wydatków. Ja zdecydowanie doceniłbym posiadanie dodatkowych 200 dolarów w moim portfelu.
Pamiętajcie koncepcję “na tyle zbliżone za darmo”. Co jeśli te darmowe Hyundai nie miałyby wmontowanego radia, ani nawet miejsca na desce rozdzielczej na zamontowanie ich? Nadal wziąłbym jednego. Darmowego wystarczająco zbliżonego.

Co by było, gdyby Hyundai rozdawałby swoje samochody za darmo, ale nie reklamował tego? Wyobrażam sobie, że poziom konsumpcji samochodów Hyundai zacząłby powoli spadać. A nawet jeśli tak, to wydaje mi się, że wystarczy czyjaś rekomendacja, by każdy skrępowany finansowo nastolatek ze świeżo otrzymanym prawem jazdy wyjechał na ulicę swoim nowym, darmowym Hyundai’ em.

Przypuśćmy, że Hyundai nie zapewni gwarancji ani żadnego rodzaju serwisu. Czy w takiej sytuacji odmówilibyście ich darmowych wozów? Nie wiem jak wy, lecz bycie darmowym jest dla mnie wciąż niezłym atutem.

Tak długo, jak produkt, który otrzymałem za darmo nie będzie na tyle marnie spełniał swojej funkcji, że spowoduje szkodę lub stanie się bezużyteczny, wezmę go.

Wracając od naszego porównania z Hyundai do rzeczywistości Linuksa: darmowy Linux nie podbił rynku i nie ma w nim wielkiego udziału. Nie staram się spekulować na temat nagłego zdobycia dominującej pozycji na rynku. Mówię jedynie, że mógłby posiadać duży udział w rynku. Czy ośmielam się mówić o czymś więcej niż mówi Mac?

Na szczęście argumenty, które podałem powyżej wykluczają pomysł, że Linux nie rozprzestrzenia się szybciej po prostu dlatego, że nie sprawdza się z powodów technicznych. Jeśli nie przekonałem was do moich argumentów wystarczająco, spróbuję raz jeszcze. Linux jest na tyle zbliżony do innych systemów operacyjnych, że ich cena powinna zniechęcić olbrzymią grupę konsumentów. Odpowiednio wielu konsumentów wolałoby zatrzymać 200 dolarów, a ich potrzeby związane z komputerami mogłyby zostać łatwo zaspokojone przez Linuksa. Ale używają Windows, ponieważ mogą to robić i jednocześnie zatrzymać swoje 200 dolarów.

Nie zamierzam wskazywać winowajców

Na poziomie intelektualnym ludzie wiedzą, że Windows nie jest tak naprawdę za darmo. Niektórzy faktycznie kupują zapakowane w pudełku CD z Windows. Niektórzy nawet stoją całą noc w kolejkach przed sklepem, kiedy wychodzi nowa wersja.

Ale, nie mogę nie zauważyć, że wśród wszystkich moich przyjaciół, i wśród wszystkich typów ludzi, których spotkałem na różnorodnych ścieżkach życiowych, niemal nikt nie zapłacił za Windows. Zazwyczaj znają gościa, który da im kopię. Tak naprawdę nie wnikają skąd ją ma. Mój przyjaciel kupił laptopa, na którym był już Windows. Nie wspominając o tym, że posiadał ostatnią wersję Adobe Creative Suite i Microsoft Office. I to wszystko dostał za 300 dolarów. Czy ta cena naprawdę obejmuje oprogramowanie? Czy w wynagrodzenie sprzedawcy nie było wliczone nic innego poza laptopem? Wiem, że cale to oprogramowanie było scrackowane, ale czy mój przyjaciel zastanowił się nad tym, czy też nie, z grzeczności nie zapytał się o to.

Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy Windows jest darmowy krótko po tym, jak przeniosłem się na Linuksa. Oczywiście, kiedy używałem Windows, wiedziałem o istnieniu pirackich kopii. Ale uwarunkowania rynkowe nie zajmowały mnie, dopóki nie zacząłem używać zupełnie legalnego darmowego oprogramowania, które było równie dobre, a nawet lepsze niż jego płatne alternatywy i zastanowiło mnie, dlaczego więcej ludzi nie dokonało takiego wyboru.

Stało się oczywiste, w jaki sposób mogę proponować ludziom Linuksa. Jestem “chłopakiem od komputerów” i znajomi wzywają mnie, bym udzielił im technicznej porady, więc szansa na zasugerowanie, by używali Linuksa zamiast Windows, pojawiała się dość często. Ponieważ większość moich znajomych zajmuje się bardzo podstawowymi rzeczami, z którymi każdy system operacyjny poradziłby sobie równie dobrze - takimi jak przeglądanie sieci, sprawdzanie poczty, czy korzystanie z edytora tekstu - wybór Linuksa powinien być uzasadniony. Mogłem im powiedzieć, że mogą robić to, co robili dotychczas, za darmo.

Ale ich spojrzenie, kiedy wspomniałem słowo “darmowy”, powiedziało mi wszystko. Oni już mieli darmowy system operacyjny, więc zmiana na coś innego darmowego nie robiła na nich wrażenia. Skąd wiem, co znaczyło to spojrzenie? Ponieważ nie było to spojrzenie, które zobaczyłbym, gdybym zaoferowałbym im darmowy odtwarzacz MP3 czy inne dobro konsumpcyjne, które nie mogłoby być w prosty sposób skopiowane czy współdzielone.

A oto inny przykład. Któregoś dnia mój znajomy zadzwonił do mnie z ofertą: zapłaci mi 50 dolców, jeśli naprawię jego laptop. Konkretnie chciał, abym zrobił kopię zapasową wszystkich jego danych, sformatował dysk, przeinstalował Windows i odtworzył dane. Zapytałem go, czy nadal posiada oryginalne płytki instalacyjne z Windows. Zająknął się lekko i zapytał, czy nie mam może pod ręką jakiejś kopii, której mógłbym użyć. Nie miał nic przeciwko temu, aby była to inna wersja Windows - subtelny znak, że miał nadzieję na nowszą wersję. Pięćdziesiąt dolarów było za moją pracę. Nie uważał, że otrzymanie kopii Windows wiąże się z kosztami. Nie był to duży problem, albo on miał kopię Windows, albo ja, albo uważał, że znam kogoś, kto ma.

Poczułem się w pewnym stopniu niekomfortowo, słysząc tę propozycję, więc odmówiłem mu. Jeśli zapytałby mnie o to w ostatnim czasie, zaoferowałbym mu zainstalowanie Linuksa na jego komputerze. Ale prawdopodobnie nie zgodziłby się, ponieważ wydawałoby mu się, że to bardziej kosztowna oferta. Porównałby darmowego, nieznajomego Linuksa z darmowym, komfortowym Windows. Koszt przyzwyczajenia się do nowego środowiska, tak łatwego,jak tylko może być, jest dla niego prawdopodobnie bardziej namacalny niż pieniądze, które technicznie rzecz biorąc powinien wydać, choć nie wyda.

Nie są to rozmyślni kryminaliści, którzy weszli do sklepu, spojrzeli na pudełko z Windows, rozważyli cenę i stwierdzili, że pójdą do domu i ściągną sobie piracką wersję z internetu. To nie działa w ten sposób. Windows jest tak wszechobecny, że ktoś, gdzieś, ma kopię, którą może ci po prostu dać. Ludzie najpierw myślą o tym, żeby wziąć kopię od znajomego, a dopiero później o kupieniu. Do licha, najczęściej ktoś wam go zaoferuje, zanim pomyślicie o kupnie.

Siedziałem przy stole obiadowym z ludźmi, którzy w żaden sposób nie byli komputerowymi geekami, z których jeden powiedział, że potrzebują nowszej wersji Windows. Może dlatego, że ich komputer wysypał się i myśleli, że upgrade pomoże. Może kupili kamerę internetową lub coś innego, a “plug and play” działał tylko pod najnowszą wersją. Ktoś, również nie komputerowy geek, powiedział, że ma kopię. Obiecał dostarczyć ją później. Osoba, która miała tę kopię do rozdania również otrzymała ją od kogoś innego. Tak jakby Windows był czymś wszechobecnym.
Jeśli przyjąć jego teoretyczną wartość wymienną*, kosztuje tyle, co pusta płytka CD. Przykładowo, odbiorca może zaoferować dostarczenie kilku pustych płytek, więc ten, kto kopiuje, nic na tym nie straci. CD za pięćdziesiąt centów kosztuje, ale kopia Windows na nim – już nie.

Bardziej darmowy niż darmowy

W rzeczywistości, darmowa kopia Windowsa może być jeszcze bardziej darmowa. Rozumiem przez to, że często łatwiej zdobyć i zainstalować pirackie oprogramowanie, niż dokonać legalnego zakupu.

“… często łatwiej zdobyć i zainstalować pirackie oprogramowanie, niż dokonać legalnego zakupu.”

Przyjaciel mojego ojca otrzymał legalną kopię Windows XP od lokalnego sprzedawcy komputerów składanych na zamówienie. Próbował go zainstalować, ale wprawiały go w zakłopotanie różnorakie kody seryjne, klucze autoryzacji i weryfikacje wymagane do dalszego procedowania. Mój ojciec, który dość dobrze zna się na komputerach, próbował mu pomóc. Kiedy wreszcie doszli do tego, który numer do czego służy, okazało się, że długość jednego z kodów seryjnych nie zgadza się z długością pustego pola. Próbowali kontaktować się z obsługą klienta, ale, po naciśnięciu wszystkich 1-800-xxx i opcji menu, wyszło na to, że automatyczny serwis nie potrafi rozwiązać tego problemu, a żywi operatorzy nie są dostępni, bo akurat był piątkowy wieczór. Starali się nie poddawać i sami szukali rozwiązania, ale kiedy przekroczyli pewien maksymalny limit prób i nie mogli dalej działać, ich zapał został ostudzony. W końcu, kilka dni później, z pomocą gościa, który dostarczył kopię Windows, wyjaśnili wszystko i kolega mojego ojca mógł cieszyć się swoją legalną kopią Windowsa.

To był skrajny przypadek, ale jeśli weźmiecie pod uwagę, że mógł ściągnąć i zainstalować scrackowana wersję w ciągu kilku godzin, zaczniecie rozumieć, co miałem na myśli mówiąc “bardziej darmowy niż darmowy”. Zdobycie go w legalny sposób, powiedzmy - zakupienie online albo pofatygowanie się do tradycyjnego sklepu - nie było bardziej wygodne, niż zdobycie pirackiej kopii. Gorzej, skorzystanie z pirackiej kopii pochłonęłoby mniej czasu niż te kilka dni, które stracił, robiąc to w legalny sposób.

Jak być piratem

Microsoft niewątpliwie wini istnienie pirackich kopii za taki stan rzeczy. I nie jest w błędzie co do przyczyn. Ale patrząc na to od strony skutków, sam przyczynił się częściowo do generalnego parcia w kierunku pirackiego oprogramowania. Wszystkie te środki bezpieczeństwa, stosowane podczas instalacji legalnego oprogramowania sprawiają, że użytkownik czuje się karany za to, że postanowił być dobry, podobnie jak ci, którzy chodzą na filmy do kina, podczas ostrzeżeń, by nie ściągać filmów, czują się, jakby nie mieli prawa tam siedzieć.

Najtrudniejszą sprawą przy korzystaniu ze scrackowanego oprogramowania jest usprawiedliwianie tego przed samym sobą. Odnoszę tę trudność do innych przeszkód w uzyskaniu pirackiego oprogramowania, więc w rzeczywistości nie jest ona aż tak wielka.

“Złodziej jest zazwyczaj odstręczający nie z powodu własnego zysku, lecz z powodu straty posiadacza.”

To pokazuje niewątpliwie, że wielu ludzi często poświęca trochę własnej moralności w zamian za coś, co warto posiadać i można wziąć za darmo. Aby wymienić zasady na produkty, trzeba ubić interes z własnym sumieniem poprzez stworzenie właściwego usprawiedliwienia. Sądzę, że większość ludzi myśli, gdzie tu szkoda? Złodziej jest zazwyczaj odstręczający nie z powodu własnego zysku, lecz z powodu straty posiadacza. W przypadku oprogramowania, gość, który ci je dał, nic nie stracił. A firma, która pierwotnie to wyprodukowała? Wygląda na to, że Microsoft ma się dobrze, więc z pewnością ten mały indywidualny akt współdzielenia rzeczy wśród przyjaciół nie jest czymś strasznym.

Lecz co się stanie, jeśli zsumujecie wszystkich tych, którzy to robią? Jak wspomniałem powyżej, trudno wymieniać rzeczywiste liczby. Kieruję się masą anegdotycznych dowodów. I muszę przyznać, że przez chwilę nie byłem pewien swojego stanowiska.

Które liczby znaczą więcej?

W rzeczywistości, moimi przekonaniami wstrząsnęła rozmowa z moim przyjacielem Kenem, który rozważał przejście z Windows na Linuksa. Używał Windows 2000 i zaczął odczuwać ograniczenia wynikające z tego, że coraz mniej i mniej sprzętu i oprogramowania było dostępne dla jego historycznej wersji. Sceptycznie podchodził do przejścia na Vistę z powodu kwestii DRM. Był naprawdę zainteresowany Linuksem, ponieważ należy do typu ludzi, którzy nie używają pirackich programów. Więc szansa na zaoszczędzenie kwoty równej cenie nowego systemu operacyjnego była dla niego warta przynajmniej drobnych poszukiwań. Kiedy rozmawialiśmy o Linuksie, wspomniałem o głównych kwestiach, które tu rozważam. Był zszokowany - zszokowany! - pomysłem, że tak wielu ludzi używa scrackowanych kopii Windows.

Wyszedłem z tej rozmowy zastanawiając się, czy jego punkt widzenia był błędny, czy też mój? Co z tymi ludźmi, którzy stoją całą noc, żeby kupić kopię Windows, kiedy pojawi się nowa wersja? Co z wynikami sprzedaży? Lecz wtedy co z roszczeniami firm produkujących oprogramowanie, które dotyczą strat w zysku spowodowanych piractwem? Co z liczbą użytkowników sieci peer-to-peer? Co znaczą te liczby i które liczby mają większe znaczenie?

Skoro był zaskoczony pomysłem, że z powodu scrackowanego Windowsa, Linux nie odniósł większego sukcesu, mimo swojego darmowego charakteru, pomyślałem, że może jednak nie jest to takie oczywiste. Wtedy właśnie wpadłem na pomysł, by napisać ten artykuł. Ale kiedy zacząłem pisać, nawiedził mnie strach, że być może moje odczucie o wszechobecności scrackowanego oprogramowania było nieproporcjonalne.

Wtedy kolejne małe zdarzenie upewniło mnie, że stoję twardo na ziemi. Kolejny anegdotyczny dowód – wiem, że takie dowody są zawodne. Ale nadal czerpię z tej anegdoty na tyle dużo przekonania co do słuszności moich założeń, by nadal przy nich obstawać.

Tańczący piraci

Działo się to kilka miesięcy po moim spotkaniu z Kenem. Spędzałem poniedziałkowe popołudnie siedząc w Starbucks i pisząc na moim laptopie. Były tam trzy osoby, dwie kobiety i facet, siedzące przy stoliku obok. Nie mogłem nie usłyszeć ich rozmowy, ponieważ byli jedynymi osobami, które rozmawiały w tym czasie. Byli tancerzami, rozmawiali o zrobieniu strony internetowej dla ich trupy. Najwyraźniej jedna z kobiet zajmowała się jednocześnie tańcem i projektowaniem stron WWW.

Druga kobieta była zainteresowana zaprojektowaniem czegoś na jej własne potrzeby. Po tym, jak usłyszałem kilka słów-kluczy, porzuciłem swoje wysiłki, by być uprzejmym i nie podsłuchiwać i nadstawiłem uszu.

Kobieta, która z całej trójki zdecydowanie najbardziej znała się na komputerach, zaproponowała, że da tej drugiej kopię Dreamweavera. Po prostu jej da. Obdarowywana kobieta nie wzdrygnęła się przed otrzymaniem własnościowego oprogramowania wartego 400 dolarów. Nie, ona jedynie odparła “dziękuję” i zapytała, czy nie sprawi zbyt dużego kłopotu. Mężczyzna żartobliwie powiedział coś o wypalaniu oprogramowania przez cały czas i że to nie będzie wielki problem. Obdarowywana kobieta odwzajemniła się stwierdzeniem, że ona też czasami wypala, czy współdzieli oprogramowanie. Ten ostatni komentarz wypowiedziała w taki sposób, by wyrazić zapewnienie, że ta przysługa będzie odwzajemniona.

“Nie pozbawia producenta żadnego zysku, ponieważ tak czy inaczej nie dostałby od niej niczego.”

Nie są to ludzie, którzy porwaliby Dreamweavera z półki z oprogramowaniem i wybiegli ze sklepu. Wiedzą, że to, co robią, jest równie nie w porządku, ale nie wydaje im się to aż tak złe. Są obojętni wobec przestępstwa, ponieważ dostępność i wszechobecność współdzielonego oprogramowania przyćmiewa wartość rzeczy, które rozdają. Przekonują sami siebie, że nie robią nic złego, ponieważ gdyby nikt nie zaproponowałby tancerce darmowej kopii, nigdy nie używałaby tego programu. Nie pozbawia producenta żadnego zysku, ponieważ tak czy inaczej nie dostałby od niej niczego. Taka logika – bo jest w tym pewna logika - pomaga przysłonić koszt oprogramowania w umysłach zwyczajnych użytkowników.

Rozważcie, czym różniłaby się cała ta interakcja, gdyby obdarowywanej kobiecie zaoferowano kradzionego iPoda wartego 400 dolarów.

Przekazuję ich dokładne słowa; po tym, jak zboczyli nieco z tematu, teraz wrócili do niego. Kobieta otrzymująca oprogramowanie tylko potwierdziła, że wersja Flasha, którą otrzyma to wersja 8. Nie potrzebuje znać wersji Dreamweavera, wystarczy jej, że to najnowsza wersja. Och, i zaproponowano jej Photoshopa, ale akurat ma już jednego. A teraz, kończąc ustalanie szczegółów transakcji, rozmawiają na temat szczegółów używania cracka i tego, jak go zainstalować. Tuż przed odejściem, opisali crack jako “męczarnię”.

Jeśli dla bandy tancerzy używanie scrackowanego oprogramowania jest na tyle komfortowe, że omawiają omijanie autoryzacji jako coś jedynie stojącego po drodze do używania oprogramowania, co do którego założyli, że dozwolone jest jego używanie za darmo, to można sobie wyobrazić, jak wszechobecne jest używanie i kultura pirackiego oprogramowania.. Tak powszechne, że humorystyczna gazeta “The Onion” zamieściła ironiczny nagłówek “Photoshop wreszcie sprzedany”, w domyśle - nie-kupowanie jest normą.

Efekt Maca… Naprawdę?

Przebyliśmy daleką drogę do tego miejsca nie wspominając o czymś, co Mr Kingsley-Hughes omówił w kolejnym artykule, “Następne trzy rzeczy, których nie rozumie społeczność linuksowa”. Opowiada w nim o “Efekcie Maca”. Chodzi o to, że ludzie mając wybór, decydują się na Maca, a nie Linuksa i płacą za niego, co dowodzi, że Linux nie dostarcza godnych uwagi produktów.

“… kiedy przychodzi czas na ulepszenie Maca, po prostu zwracają się do tego spośród swoich znajomych, który zawsze ma najnowsze produkty Maca.”

Ale w rzeczywistości nie ma różnicy między Windows i Mac OS. Mac także ma scrackowane oprogramowanie. Znam ludzi, którzy pozostają w rzeczywistości Maca z tych samych powodów, dla których wielu użytkowników Windows pozostaje przy nim - więc mogą nadal mieć dostęp do oprogramowania współdzielonego w kręgu ich przyjaciół, którzy również używają Maca. Weźcie pod uwagę, że mnóstwo ludzi sądzi, że otrzymują Mac OSX za darmo, podobnie jak Windows. Po prostu zdarzyło się, że stanowi część sprzętu, który kupują. Nie myślą o tym, że komputer kosztowałby potencjalnie kilkaset dolców mniej, gdyby preinstalowanym OS był Linux. Wówczas, kiedy przychodzi czas na ulepszenie Maca, po prostu zwracają się do tego spośród swoich znajomych, który zawsze ma najnowsze produkty Maca.

Możecie również zajrzeć do sieci P2P i znajdziecie tam najnowszą wersję, nie ma problemu. Niektórzy ludzie niewątpliwie tak robią. Podczas gdy to piszę, patrzę na 74 osób seedujących i 206 osób współdzielących najnowszą wersję Mac OSX na niesławnej stronie Pirate Bay. Mógłbym ściągnąć i mieć gotowego do instalacji Maca w ciągu kilku godzin. Nie wydaje mi się, aby było wielu, którzy mieliby ochotę czekać kilka godzin, te 130 dolarów (cena podana na stronie store.apple.com)

Najbardziej efektywna forma antypiractwa

W tym miejscu powinniśmy wspomnieć o czymś, co rzeczywiście wygrywa ze współdzieleniem scrackowanego oprogramowania. Jest trochę ludzi, którzy postępują uczciwie i płacą za swoje oprogramowanie, ponieważ boją się scrackowanych kopii. Czy martwią się oni, że antypiracka drużyna SWAT Microsoftu lub Apple wpadnie przez okna i powali ich na ziemię w środku nocy? Nie, oni po prostu nie chcą złapać komputerowego wirusa.

“Pozostają przy ściąganiu muzyki i video wiedząc, że nie mogą złapać wirusa z plików MP3 lub AVI.”

Chciałem przez to powiedzieć, jak proste jest wejście online i ściąganie różnych rzeczy. Choć wymaga to posiadania niewielkiej wiedzy, gdzie i jak to zrobić, jest to najwyraźniej powszechna wiedza. Udowadniają to ci wszyscy ludzie, którzy ściągają przez sieci P2P telewizyjne show czy filmy na taką skalę, że wiadomości o naruszeniu praw autorskich stały się czymś na porządku dziennym. Wiedza na temat tego, jak zdobyć rzeczy z sieci jest powszechna i nie istnieje nic, co jest w stanie technicznie powstrzymać przeciętnego użytkownika komputera przed użyciem interfejsu, którego używa do ściągania muzy, do zdobycia oprogramowania. Ale wielu tego nie robi. Pozostają przy ściąganiu muzyki i video wiedząc, że nie mogą złapać wirusa z plików MP3 lub AVI. Strach, niepewność i wątpliwość co do złapania wirusa poprzez ściąganie oprogramowania są na tyle duże, że większość ludzi woli otrzymać je od kumpla, który powie: “Korzystam z tego, jest w porządku”. Mają najwyraźniej wystarczająco wielu takich kumpli. (Albo trupy tancerzy szczególnie chętnie współdzielą oprogramowanie).

Powinno być dotąd jasne, że wirusy komputerowe w sieciach peer-to-peer są dalekie od powstrzymania ludzi przed współdzieleniem oprogramowania. Powodują jedynie powrót do sieci koleżeńskich, która opiera się na bezpośrednich spotkaniach, powszechnych jak zawsze. Przytoczyłem to dlatego, bo wierzę, że groźba złapania wirusa jest bardziej efektywna niż zabezpieczenia obliczone na utrzymanie ludzi przed bezkarnym współdzieleniem oprogramowania przez internet.

Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że scrackowane oprogramowanie pojawia się po raz pierwszy. Podejrzewam, że gdzieś u źródeł są prawdziwi komputerowi piraci. Mówiąc “prawdziwy” mam na myśli kogoś, kto przerabia oprogramowanie tak, że daje się współdzielić, a nie kogoś, kto je jedynie współdzieli. Podejrzani programiści z Rosji, którzy zręcznie zdobywają nowe publikacje i łamią zabezpieczenia? Pracownicy Microsoftu, którzy handlują nimi na swego rodzaju czarnym rynku oprogramowania? Może niezadowoleni pracownicy? Nie mam pojęcia. Niepotrzebna mi ta wiedza. Tak samo tancerzom.

Niezależnie od źródeł, dystrybucja jest tak rozległa, że oprogramowanie jako takie, włączając w to Windows, nie jest postrzegane jako drogi produkt konsumencki. Jest postrzegane jako coś darmowego.

Więc, jeśli ktoś patrzy na Linuksa, widzi tylko jego obcość i nic na tyle dobrego, by przejść na niego z Windows. Ostatecznie, na przejściu ani nie oszczędzają ani nie zyskują niczego.

Co gdyby Windows nie był darmowy?

To rodzi interesujące pytania. Jeśli Microsoft w jakiś sposób rozwinąłby system zabezpieczeń i sprawił, że każdy jeden użytkownik Windows musiałby za niego zapłacić, wówczas jak wielu ludzi zaczęłoby rozważać prawdziwie darmową i wystarczająco zbliżoną opcję?

Teoretycznie, gdyby każdy, kto używa teraz pirackiej kopii Windows przeszedł na legalną kopię Linuksa, baza użytkowników mogłaby być na tyle szeroka, że wiele rzeczy by się zmieniło. Producenci gier mogliby zacząć oferować swoje tytuły pod Linuksa. Producenci sprzętu mogliby dystrybuować sterowniki Linuksowe równie chętnie, jak sterowniki do Maca czy Windows. Wówczas więcej ludzi stwierdziłoby, że Linux jest prosty. Być może wywołałoby to efekt kuli śnieżnej. Być może ktoś zatroszczył się o ludzi, którzy się powstrzymywali z powodu braku właściwości lub niekompatybilnego oprogramowania. Ci sami ludzie, którzy zapłaciliby za Windows, mogliby rozważyć skorzystanie z darmowej opcji. Microsoft mógłby faktycznie stracić trochę udziału w rynku i odczuć to w swoich końcowych wynikach sprzedaży.

“… czy nie jest w interesie Microsoftu pozwolić na istnienie pirackich kopii Windowsa?”

Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, lecz zakładając, że to, co napisałem dotychczas ma sens, nasuwa się logicznie pytanie, czy nie jest w interesie Microsoftu pozwolić na istnienie pirackich kopii Windows?

Wykonalność takiej strategii zależałaby od tego, jak dobrze Microsoft potrafiłby utrzymać równowagę, pozwalając na istnienie pirackich kopii do generalnego użytku, aby ludzie czuli, że jest to jedyny system operacyjny i równocześnie zapewniając, że główny sektor rynku, prawdopodobnie głównie firmy, nie zechce się naprzykrzać potencjalnymi problemami prawnymi.

Osobiście nie uważam, że taka jest strategia Microsoftu. Wiąże się ona z ryzykiem, które moim zdaniem jest dla niego za wysokie. Jeden mały przeciek na temat świadomego czerpania zysku z pirackiego oprogramowania mógłby spowodować ogólny chaos.

Ale być może nie muszą mieć oficjalnie pozycji tego rodzaju. Jeśli scrackowane oprogramowanie pozwala utrzymać pozycję Microsoftu na rynku, a zagrożenia wirusami skuteczniej niż środki bezpieczeństwa powstrzymuje scrackowane oprogramowania przed pochłonięciem zbyt wielu jego przychodów, to można powiedzieć, że główny mechanizm sukcesu Microsoftu pochodzi spoza Microsoftu. Tylko tyle piractwa, by utrzymać dominację. Jedynie odrobinę zagrożenia wirusami, by nie wymknęło się spod kontroli. Nie można tego powiedzieć na pewno, lecz jest to rzecz godna przemyślenia.

Ale, jakkolwiek by nie było, nie chodzi mi o przyczyny tego, że Windows jest “darmowy”, lecz o skutki

Twierdzę, że Linux zdobyłby serca i umysły większej ilości, a być może większości, użytkowników, gdyby przy wyborze jednego lub drugiego systemu rzeczywiście kierowali się zasobnością portfela.

Możesz powiedzieć, kto płaci

Mój przyjaciel Ken, o którym wspominałem wcześniej, jest na to dowodem. W odróżnieniu od innych ludzi, on rzeczywiście sięga po portfel, kiedy ulepsza swój OS, i dlatego właśnie zadał sobie trud i przyszedł do mnie z pytaniami o Linuksa. Nie wiem, czy faktycznie wybierze Linuksa, ale rozważa to bardzo poważnie, ponieważ, jak większość ludzi, jeśli może zaoszczędzić parę setek dolców, zrobi to. Nie odrzuca natomiast Linuksa od ręki, co robi większość ludzi, dziwnym trafem daleko mniej zainteresowanych darmowym oprogramowaniem niż innymi rzeczami dostępnymi za darmo.

Wystarczająco wielu ludzi nie wiąże wyboru systemu operacyjnego ze swoim portfelem, by utrwalało się niewypowiedziane założenie, że Windows jest darmowy. W rezultacie przekonując do Linuksa trzeba opierać się na dużo bardziej mglistych, skomplikowanych i skierowanych personalnie porównaniach, co jest “lepsze” a co “gorsze”. Taka debata nigdy nie będzie przeprowadzona obiektywnie, i nie da obiektywnych wyników. Zdarzyło mi się również słyszeć argument, że nigdy nie pozostaje obiektywna przez dłuższy czas.

To, że Windows jest, niemal dla wszystkich, faktycznie darmowy, jest moim zdaniem najistotniejszym czynnikiem, pogarszającym sytuację Linuksa.

Nie mówię o tym, że Linux mógłby czy powinien koniecznie zdominować albo wysadzić Windows. Mówię tylko, że gdyby rynek systemów operacyjnych działał na tych samych zasadach, jak rynki innych dóbr konsumpcyjnych, Linux miałby w nim większy udział.

Jeśli każdy użytkownik, który posiada scrackowaną kopię Windows, posiadałby zamiast tego legalną kopię Linuksa. Ile procent komputerów działałoby na Linuksie? Na pewno więcej niż teraz.

Co można zrobić z tą informacją?

Być może najlepszą konkluzją, którą można uczynić jest ta, że najlepszą strategią dla proponujących darmowe oprogramowanie jest pomoc w ulepszaniu ochrony dla płatnego oprogramowania.

Bardziej interesujące jest, co Microsoft może zrobić z tą informacją. Wątpię by ich ceny i schematy zabezpieczeń kiedykolwiek powstrzymały wszędobylstwo pirackich kopii. Vista miała pojawić się z weryfikacjami niemożliwymi do ominięcia. Ale możesz wejść teraz online i ściągnąć kopię Visty, której autentyczność będzie potwierdzona w systemie Genuine Advantage.

Cokolwiek by się nie stało, im lepiej uda mu się obronić, tym więcej ludzi naprawdę będzie musiała sięgnąć po portfel, gdy będą rozważali upgrade systemu i tym szerzej otworzą się drzwi dla Linuksa, który wkroczy z hasłem: “Możesz nadal robić to, co robiłeś dotychczas - za darmo”.

Co jeśli Microsoft zauważy to i zastosuje odmienną strategię. Darmowe kopie Windows do użytku domowego? Odpłatne korporacyjne pakiety? Zgaduję, że większa część ich pieniędzy pochodzi ze sprzedaży dla firm. Wydaje mi się możliwe, że mogliby przyjąć model, który zezwalałby na darmowy użytek osobisty i płatny użytek w firmie i nie wpłynęłoby to na ich wyniki końcowe. Gdyż byłoby to tylko oficjalne przyjęcie czegoś, co być może jest już dziś rzeczywistością.

Nie przewiduję, że stanie się to szybko, ponieważ zmiana paradygmatu tej wielkości spotka się z oporem na wielu poziomach, co wynika z potrzeb dużej organizacji, opartej na osiąganiu dochodów, która ma wielu pracowników i udziałowców. Jednakże, pragnę mówić o produktach, nie o produkcji, więc opieszałość, z którą zmierzy się Microsoft, jest poza zasięgiem tego artykułu.

Ale załóżmy jedynie przez minutę, że zrobiliby to, wówczas poprzez uczynienie ich oprogramowania co najmniej częściowo lub w całości darmowym, mogliby sprowadzić współzawodnictwo do pełzania i liczyć się w biznesie przez długi, długi czas. W ten sposób obecnie darmowe kopie Windows powstrzymują darmowe kopie Linuksa.

Co ty możesz zrobić z tą informacją?

“jeśli używasz scrackowanej kopii Windowsa, masz przynajmniej jeden powód mniej, by czuć się winnym”

Kończąc, chciałbym pozostawić was z czymś do przemyślenia. Jeśli używacie scrackowanej kopii Windows, macie co najmniej jeden powód mniej, by czuć się winnym. W końcu być może w niezamierzony sposób utrzymujecie Microsoft w biznesie. Nie możecie jednak przyznać się przed nimi, że to robicie, co sprawia, że jesteście na dziwnej pozycji. Inną rzeczą, którą być może równocześnie robicie w niezamierzony sposób, jest spowalnianie rozwoju oprogramowania, którego również wy moglibyście używać za darmo i to bez żadnych moralnych, czy prawnych niejasności. Jak pogodzicie to w swoim umyśle, to już wasza sprawa.

Ja rozwijam moją politykę kiedy tylko zaczyna się debata na temat Linuksa, Windowsa i Maca.

Jako ten, który miał styczność przez dłuższy czas z Windows i Macem, i przesiadł się na Linuksa, mogę wam powiedzieć, że jakakolwiek debata w oparciu o porównanie właściwości, bezpieczeństwa czy stabilności Linuksa, Maca czy Windowsa, jest bitwą na odcienie szarości, nie czarne czy białe pewniki. Są one zaciemniane zupełnie przez zniekształcenia rynku wywołane piractwem komputerowym.

Możecie preferować jeden albo drugi system z jakiegokolwiek powodu. Jednak by mi udowodnić, że Linux nie jest wystarczająco dobry, by wziąć go za darmo, musielibyście nie tylko wykazać mi punkt po punkcie, co Windows potrafi, czego Linux nie, ale, co bardziej istotne, nie zacznę rozmowy z wami, zanim nie pokażecie mi dowodu zakupu (KAŻDEJ kopii Windows, którą macie do osobistego użytku i wszystkich waszych aplikacji), by przekonać mnie, że waszym zdaniem właściwości, które porównujecie, są rzeczywiście warte 200 dolarów lub więcej.

Autor: Dave Gutteridge

Licencja:Creative Commons Attribution-Noncommercial-No Derivative Works 3.0 License

Źródło: http://articles.tlug.jp/Windows_Is_Free

 

Źródło: http://articles.tlug.jp/Windows_Is_Free