JustPaste.it

Ćwierćwiecze

O przygotowaniach do przejścia z PRL do III RP

O przygotowaniach do przejścia z PRL do III RP

 

Ćwierćwiecze



Piotr Skórzyński

/w latach 1981-1994 dziennikarz prasy niezależnej, internowany, nadawca podziemnego Radia „Solidarność”, członek Zarządu Fundacji Radia Solidarność, kier. działu kultury „Tygodnika Solidarność” - następnie niezależny publicysta i krytyk, autor książki „Na obraz i podobieństwo”/

/t. 834 11 98/

 „Słuchaliśmy też Ojca Świętego, który mówił słowa Prawdy. Prawdy o naszym życiu, prawdy o potrzebie prawdy i wolności. /.../ Prawda nigdy nie jest amoralna, ale nauka moralna może być wewnętrznie pusta, jeśli zwyczajnie i po prostu nie odwołuje się do prawdy.”

 Marcin Król, 1987 r., po III pielgrzymce Papieża do Polski

 

Ćwierć wieku to czas, jaki dawniej przyjmowało się za okres jednego „pokolenia”. Z czysto biologicznego punktu widzenia mężczyzna 25-letni, może, jeśli spłodził dziecko, umrzeć... inaczej mówiąc, podsumować swoje życie. Jak więc wygląda to podsumowanie dla tych z nas, którzy na swoją miarę jakoś staraliśmy się pomóc w narodzinach i przetrwaniu Pierwszej / = prawdziwej/ „Solidarności” ?

Na temat tego wielkiego pokojowego powstania narodowego istnieje w języku polskim zaledwie kilka godnych wzmianki opracowań. Największym z nich jest napisana w 1991 r. i wydana dzięki amerykańskiej fundacji książka - ostatnio wznowiona - „Breaking the Barrier” uczonego z Oxfordu, Lawrence’a Goodwyna /polski tytuł „Jak to zrobiliście? Powstanie Solidarności w Polsce”/. Jej 600 stron wnikliwej analizy socjologicznej przeszło jednak u nas bez echa - i nie przypadkiem. [Została ona w Polsce praktycznie przemilczana także dlatego, że samą ilością włożoną w nią pracy i sumienności kompromituje pośrednio brak porządnych, interdyscyplinarnych polskich opracowań tego fenomenu.]

Trzeba tu też przywołać refleksje prof. Hanny Świdy-Ziemby opublikowane w „Rzeczpospolitej” 10 VIII ‘96 : „W latach 70. zasada sitw i układów, które decydowały praktycznie o wszystkim, została jeszcze rozszerzona. Wytworzyła się wg. bardzo trafnej teorii prof. Adama Podgóreckiego, zjawisko tak zwanej brudnej wspólnoty. Zjawisko to polegało na wzajemnym i nielelegalnym świadczeniu uslug deficytowych , a jednocześnie na tym jakie nadużycia popełnili inni członkowie wspólnoty. Wspólnota wymagała absolutnej lojalności wewnętrznej. Jej członkowie popierali się na przykład w awansach, w stopniach naukowych. /.../ Ruch ‘Solidarności’ był w moim przekonaniu w pierwszej kolejności właśnie ruchem występującym przeciw ‘brudnym wspólnotom’.../.../

Te wartości kultury zachodniej, które przynależały też do przedwojennej Polski, raz wyartykułowane, mimo stanu wojennego w pewnych środowiskach trwały. /.../ W stosunku do tego okresu rok 1989 stał się przełomem negatywnym. /.../ Drugim czynnikiem wpływającym na pogłębiającą się demoralizację zawodową był jawny kult pieniądza, w czym swój udział miały środki masowego przekazu. Wyraźnie mówiono i pisano, że o wartości człowieka, a nawet o tym, że nie jest homo sovieticus świadczy to, że umie wziąć sprawy w swoje ręce. I nic więcej! Nikt nie pisał, że są pewne granice i zastrzeżenia w jaki sposób ma się brać swoje sprawy w swoje ręce.”

Dlatego właśnie dziennikarz brytyjski Timothy Garton Ash mógł napisać: „Nie można dobrze opisać zachowania robotników w Stoczni Lenina / a potem w ‘Solidarności’ / bez odwołania się do słowa ‘godność’. Godność była wartością, którą głosili i realizowali - i którą demonstrowali pod wizerunkiem Papieża, którego pielgrzymka była wielką jej lekcją.”

Od samego początku towarzyszył „Solidarności” mit o tym, że to KOR był jej prawdziwym twórcą.

Był on szerzony zwłaszcza przez Adama Michnika. W 2000 r. z okazji otrzymania nagrody im. Erazma powtórzył on po raz kolejny utrwalony już w inteligenckiej świadomości mit o Jacku Kuroniu jako o założycielu wolnych związków zawodowych, który miał pouczać robotników: „Zamiast palić komitety, zakładajcie własne”. Niestety, nie ma świadków momentu kiedy Kuroń miał to rzekomo powiedzieć; zaś Goodwyn ukazuje, że jest to legenda, która raz opisana w zachodnich mediach, powiela się już własnym rozpędem. [Dotyczy to także roli Adama Michnika, który do ostatniej chwili sprzeciwiał się żądaniu wolnych związków zawodowych, optując za zakładowymi komisjami robotniczymi, gdzie mogliby też działać członkowie państwowej CRZZ. „Miałem tam dobrych przyjaciół - powiedział po latach - i mógłbym niektórych przekonać. Na szczęście aresztowali mnie.”] „Nieważne, że Kuroń nie rozmawiał z robotnikami wybrzeża, kiedy tamtejszy ruch rodził się sam. Nieważne, że nie miał on żadnej empirycznej wiedzy na temat przygotowań organizacyjnych niezbędnych dla podjęcia strajku okupacyjnego. Nieważne, że nie wiedział nic - ani z doświadczenia, ani z teorii - o politycznej roli międzyzakładowego komitetu strajkowego. Nieważne, że był wtedy rzecznikiem różnych form lokalnych ‘rad robotniczych’ a także wchodzenia do oficjalnych związków, choć polska klasa robotnicza przeszło 30 lat doświadczała dobrodziejstw takich zakładowych rad...

Były to fakty elementarne; ruch, który stworzył ‘Solidarność’, wyrastał z doświadczeń organizacyjnych, jakich nie mieli polscy intelektualiści z KOR-u i dlatego nie mogli ich od razu uchwycić.

Niemniej, wyjaśnienia oferowane zachodnim dziennikarzom i badaczom przez intelektualistów warszawskich, zgodnie z którymi to KOR pobudził ruch Sierpnia można, w tej czy innej wersji, odnaleźć w całej literaturze o ‘Solidarności’ - tak, że sposób, w jaki ludzie na całym świecie rozumieją jej początki nie ma wielkiego związku z tym, co zdarzyło się rzeczywiście. /.../

Szeroko akceptowane twierdzenie KOR-u, że to oni przygotowali ‘świadomość robotników do strajków’, można uważać za fantazję intelektualną nie mającą odpowiednika w instytucjach społecznych.” [Nie powstał też ani jeden MKS w innych miastach, w których KOR był aktywny, gdzie również kolportaż ‘Robotnika’ był najbardziej systematyczny; w Radomiu, Ursusie, PŁocku, Krakowie i Lublinie. „Nie wynikało to z jakichś szczególnych błędów działalności KOR-u. Wynikało to po prostu z faktu, żę ‘świadomości’ nie można uformować tak jak to sobie wyobrażają intelektualiści - czy to przez ‘żelazne’ prawa stosunków produkcji, czy to przez czytanie odpowiednich książek i broszur. /.../

Zelazna zasada wspólczesnej kultury intelektualnej - ‘obserwować z dystansu’ - sprawia, że akademickim autorim i czytelnikom wystarczają wyjaśnienia abstrakcyjne. Nic dziwnego więc, że artykuły i książki analizujące historyczna genezę ‘Solidarności’ mówią raczej o warszawskich intelektualistach niż o lokalnych, nadbałtyckich sprawcach tego ruchu.”]

To rzeczywiście zdumiewające jak mało wciąż wiemy o wojnie polsko-pezetpeerowskiej, która wybuchła 16 sierpnia 1980 r. w Gdańsku - i skończyła się kulawym rozejmem dopiero w kwietniu 1989 r. Na przykład do dziś nie spotkałem się nigdzie z opisem posiedzenia Biura Politycznego 27 sierpnia, na którym Gierek zaproponował siłowe rozbicie strajków; co wtedy - gdy ogarnęły już większość zakładów - oznaczało rzecz jasna stan wojenny. /Radio i telewizja zaczęły wówczas nadawać wiadomości o terrorze, jakim poddawani są w fabrykach porządni robotnicy pragnący spokojnie pracować./ Jaruzelski i Kania, odpowiedzialny za bezpiekę, przeważyli wtedy /11 głosów było za, 14 przeciw/ propozycją, by jeszcze się powstrzymać; jakie były ich argumenty nie zdradzili do dzisiaj. Zapewne trochę zabrakło im wyobraźni, co Kania przypłacił stanowiskiem I Sekretarza w październiku ‘81... z drugiej strony jednak wiedział jak ogromną i wpływową agenturą dysponuje. Dopiero dziś szeroka opinia publiczna ma szanse domyśleć się jej zasięgu.

Po 25 latach możemy już chyba bez narażania się na ataki pseudopatriotów zadać sobie pytanie jak to było możliwe, że wiedząc, iż w Polsce każda podwyżka mięsa /która nastąpiła 1 lipca/ doprowadza do strajków i mając za sobą dekadę wypełnioną nimi /choć były one w 99% kilkugodzinne i dotyczyły tylko podwyżek stawki lub obniżenia norm/ - SB nie była na nie przygotowana. Strajki trwały już od pierwszych dni lipca /zaczęły się w Lublinie/ i każdy, kto miał trochę politycznego wyczucia wiedział, że dotrą na Wybrzeże - i że tam może być gorąco. Operacja usunięcia I sekretarza poprzez wybuch robotniczy udała się już raz w 1970 r. i być może była nieskutecznie powtórzona w wojskowych fabrykach Radomia w 1976. A PRL, przypomnijmy, była w stanie rozkładu: rok wcześniej wprowadzono kartki na cukier, za trzy miesiące miano wprowadzić kartki na wszystkie artykuły spożywcze, w TV zalecano na okrągło masło roślinne i snuto projekty dostaw kryla z... Antarktydy. Budownictwo stanęło, do eksportu dopłacano, zaś nie dalej jak w zimie poprzedniego roku cały kraj stanął na tydzień z powodu paru dni 20-stopniowego mrozu. Zachód domagał się rozpoczęcia spłaty 22 mld $ długów /o których nie poinformowano społeczeństwa/. Można więc bez ryzyka założyć, że z Moskwy płynęły nagany - bo towarzysze z Kremla bali się kryzysów w Polsce.

Sierpień ‘80 został wygrany nie dzięki nieproszonym doradcom ale dzięki determinacji załóg. Andrzej Gwiazda, ówczesny główny negocjator, wspominał w „Pulsie”, jesień ‘88:

„W 1980 r. pierwszą reakcją „czerwonego” na strajki było wysłanie wicepremiera Pyki, aby rozmawiał z poszczególnymi komitetami strajkowymi, nie uznając MKS. Odrzuciliśmy ten pomysł. Gdy wreszcie zgodzono się na rozmowy z MKS, postawiono warunki personalne: do rozmów dojdzie jeśli wśród reprezentacji nie będzie przedstawicieli opozycji. Odrzuciliśmy również to żądanie. /.../ Wreszcie zaproponowano, że będziemy dyskutować postulaty najłatwiejsze do spełnienia, natomiast wolne związki i prawo do strajku zostawimy na koniec. Odrzuciliśmy także to. Dlatego wygraliśmy. Przyjęcie któregolwiek z ich warunków zadecydowałoby o pełnej klęsce strajku sierpniowego.”

Po ustąpieniu Gierka z powodu kłopotów z sercem - cóż by się stało gdyby pozostał zdrów ??? /przed jego ustąpieniem nikt go wówczas w KC nie krytykował/ - Kania i Jaruzelski podzielili się władzą. Ogłoszono to początkiem „socjalistycznej odnowy”. Nikt nie wyjaśnił co też co się stało z poprzednią odnową, zaingurowaną przez tegoż Gierka 20 grudnia 1970 r. W każdym razie nowy Pierwszy natychmiast otrzymał wyjątkowo długą i bardzo wylewną depeszę gratulacyjną od L. Breżniewa - w której przeczytać można było, że „naród radziecki dobrze zna tow. Stanisława Kanię i jego oddanie dla sprawy internacjonalizmu”.

Naród polski jednak prawie w ogóle nie znał tej postaci... i nie zna do dzisiaj. Kania jest bodaj jedynym czołowym politykiem PZPR tego okresu, który nie tylko nie wydał wspomnień ale też nigdy nie udzielił wywiadu po latach. W normalnym państwie powinien odsiadywać dożywocie za zbrodnie bezpieki popełnione w czasie, gdy miał nad nią kontrolę /począwszy od „ścieżek zdrowia”/.

NSZZ „Solidarność” miała w intencji jej twórców zajmować się płacami i warunkami pracy; odpowiedni program, opracowany głównie przez Andrzeja Gwiazdę i Jacka Kuronia, został przyjęty w październiku 1980 r. Dodajmy, że Kuroń został wprowadzony na posiedzenie MKZ arbitralnie przez Wałęsę i z miejsca zaczął zebranych pouczać /co wywołało oburzenie pisarza Lecha Będkowskiego - który zaraz potem ustąpił na znak protestu przeciw szarogęszeniu się tzw. ekspertów/. [Wałęsa przeforsował ich obecność podczas zebrań prezydium MKS w Stoczni, wbrew Borusewiczowi, Borowczakowi i Gwieździe, którzy uznali, że nie mają oni ani nic do zaoferowania ani do powiedzenia, poza nieustannymi przestrogami przed konfrontacją z władzą.]

Ale wtedy okazało się, że władze nie zamierzają dotrzymać umowy. Zamiast rozmów związkowych zaczęła się walka o przetrwanie.

Jej kronika jest z grubsza znana. Po trzech miesiącach i dwóch przegranych przez partię bitwach /o rejestrację i zwolnienie Narożniaka/ Sowieci, zaskoczeni rozmachem i siłą „Solidarności”, postanowili zdusić zarazę wolności w zarodku. Wywiad satelitarny, a także płk. Kukliński, donosili do Waszyngtonu o koncentracji wojsk ZSRR i NRD wokół granic Polski. Wyglądało to na powtórzenie 17 września 1939 roku.

Brzeziński i Carter pokazali wtedy nie tylko czym jest dyplomacja na najwyższym poziomie. W rzeczywistości po raz pierwszy od rozpoczęcia Zimnej Wojny - USA dokonały interwencji na obszarze sowieckiej strefy wpływów. 4 grudnia, /gdy w nocy Radio Luxemburg podało już o wkroczeniu Rosjan do Polski/ Carter przez tzw. gorącą linię wysłał spokojną lecz stanowczą depeszę. Po dwóch uprzejmych zapewnieniach o poszanowaniu interesów sowieckich kończyła się ona jasnym ostrzeżeniem: Jednocześnie jednak muszę stwierdzić, że rozwiązanie narzucone narodowi polskiemu siłą wpłynęłoby jak najbardziej negatywnie na nasze stosunki.”

Jednocześnie identyczną depeszę wysłali, poproszeni o to przez Cartera w równie przekonujący choć bardziej przyjacielski sposób, kanclerz Schmidt, premier Thatcher i prez. Giscard d’Estaing /znajdujący się pod ogniem krytyki za swoją przyjaźń z Breżniewem/.

Breżniew, Andropow i Gromyko rozważyli ile kredytów, umów i wpływów mogą stracić - i polecili anulować operację.

W połowie października zaczęły znikać towary ze sklepów; najpierw tekstylnych i elektromechanicznych, a potem spożywczych. Sprawa ta jest dziś, by sparafrazować Orwella, największą historyczną „non-question”: bowiem oficjalnie jej nie ma, skoro nikt z historyków się nią nie zajmuje. Tymczasem faktem jest, że produkcja przebiegała normalnie, natomiast artykuły spożywcze ginęły podczas państwowej dystrybucji. Wkrótce zaczęły krążyć pogłoski o wyrzucanych do bagien tonach żywności i o zapełnionych po brzegi magazynach wojskowych. W czerwcu reportaż opisujący wizytę w takim przeładowanym magazynie /nie podano kto i gdzie to widział/ opublikował gdański tygodnik „Czas” - miesiąc później materiały z podobną informacją zamieściły trzy niskonakładowe periodyki francuskie. Propaganda, głównie piórem Urbana - głównego autora Dziennika Telewizyjnego - wyjaśniała: strajki i bałagan dezorganizują wszystko. Pytany o to co dzieje się z żywnością i dlaczego nie dopuszcza się związkowców do jej dystrybucji, wicepremier Rakowski odparł z właściwą sobie brutalnością: - Kto kontroluje żywność, kontroluje państwo.

Jednak ta śmiertelna w zamyśle broń została w pewnej mierze rozładowana przemyślnością Polaków: wielu robotników miało rodziny na wsi, a w mieście odrodził się okupacyjny szmugiel. Poza tym władze nie odważyły się pozbawić dostaw stołówek w różnych instytucjach, które szybko zaczęły handlować drogocennym towarem. Wkrótce zaczęły też przychodzić zachodnie paczki z żywnością.

W listopadzie 1987 r. Janina Jankowska nagrała bardzo obszerny wywiad z Andrzejem Gwiazdą dla podziemnej „Krytyki” /nr 27/. W pewnym momencie krytykuje komisje branżowe KK., „które, kiedy powstało podejrzenie, że towary żywnościowe i inne są przez administrację /?? Czy chodzi o administrację amerykańską? A może jednak o Biuro Polityczne KC PZPR? - P.S./ sztucznie magazynowane, nie potrafiły dać w tej sprawie wiarygodnych danych.”

Gwiazda odpowiada: „ - Już w marcu postulowałem zorganizowanie /m.in. w tym celu/ w każdej komórce związkowej komisji ekonomicznej. Uchwała przeszła w Komisji Krajowej, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności jej tekst zginął zaraz po przegłosowaniu.”

Co dalej? Nie wiemy, bowiem w tym momencie redaktorzy „Krytyki” wstawili - znak /.../.

W ćwierć wieku potem ta kluczowa sprawa pozostaje Tajemnicą Stanu. Konsekwentna blokada dostaw żywności doprowadziła najpierw do marszy głodowych - a potem do stanu wyczerpania większości społeczeństwa. Głównie dlatego przewrót 13 grudnia został przeprowadzony stosunkowo gładko.

21 III 1981 r. na sesję Wojewódzkiej Rady Narodowej przybyła milicja i ciężko pobiła delegację „Solidarności” z przewodniczącym Regionu Janem Rulewskim. Zamiast zgodnie ze statutem natychmiast odpowiedzieć strajkiem, Komisja Krajowa zaczęła deliberować, cały czas napominana przez Wałęsę, iż nie wolno działać pochopnie. Działacz robotniczy ze Śląska i przywódca największego Regionu „Solidarności”, Andrzej Rozpłochowski - uznany za jednego z najgroźniejszych wrogów dla władz, stał się po zamachu 13 grudnia jednym z 11 najważniejszych więźniów politycznych przetrzymywanych do października 1984 r. na Rakowieckiej - pisał po latach: „Wałęsa, wbrew stanowisku głównych regionów, nie chciał dopuścić do zwołania posiedzenia Komisji Krajowej. /.../ Rozmowy z nim nigdy nie zapomnę. Na mój wniosek, że trzeba natychmiast zwołać posiedzenie kierownictwa „Solidarności”, Wałęsa wrzasnął: - Co ty będziesz tam podskakiwał? Przyjadę na Śląsk i na stadionie w Chorzowie zrobię wiec. Ludzie postawią ci szubienicę, a mi tron, ciebie powieszą, a mnie będą wielbili.

Mimo zdumienia, błyskawicznie odpowiedziałem, że chyba nie wie co mówi, ale niech przyjeżdża, to zobaczymy co będzie. /Było paru świadków tej wymiany zdań./”

Andrzej Gwiazda był wtedy w Bombaju, zaproszony na kogres hinduskich związków zawodowych; przerwał pobyt i wróciwszy do Gdańska doprowadził do powstania Krajowego Komitetu Strajkowego. Strajk generalny miał się rozpocząć 31 marca.

Konflikt bydgoski jest jednym z tych frapujących wydarzeń, kiedy historycy są uprawnieni do pytania: co by było gdyby. „Solidarność” była przygotowana do bezpośredniej konfrontacji - były regiony, w których istniały nawet cztery siatki działaczy, na wypadek gdyby trzy pierwsze zostały aresztowane. Gwiazda w wywiadzie dla „Krytyki” mówi, że przeciąganie sprawy spowodowało narastanie strachu w fabrykach - i że koledzy z delegacji na rozmowy w Warszawie 30 marca po prostu zdradzili; najpierw wyjeżdżając gdzieś potajemnie, a potem zgadzając się na faktyczną kapitulację.

Andrzej Celiński, który przewodził tej nieformalnej grupie, z początku wszystkiego się wypierał - aby po latach dumnie się do tego przyznać; oświadczając, że samotrzeć /z Wałęsą, Jurczykiem i Słowikiem/ ocalił Polskę.

Dziś można wysunąć dwie uprawnione tezy: - 1. Na pewno nie poszłoby to tak łatwo jak 13 grudnia i na pewno w szeregu miast rozpoczęłyby się walki, w czasie których część żołnierzy po jakimś czasie przeszłaby na stronę „Solidarności”. - 2. Zadziałaliby wszyscy agenci, co w bardzo wielu przypadkach doprowadziłoby do aresztowań działaczy.

Jest rzecz jasna jeszcze trzeci aspekt: czy Moskwa spokojnie przyglądałaby się jak najważniejszy dla niej kraj wyślizguje się z jej imperium?

Są to te pytania, na które być może nigdy nie poznamy odpowiedzi. Evelyn Waugh napisał gdzieś, że najsmutniejszym nagrobkiem jest ten, na którym można przeczytać jedno słowo: „Gdybym...”

Po latach Jerzy Giedroyc nie mógł opanować sarkazmu słuchając wyrzekań Polaków na świeżą wolność i zapytał: - A jaką byście chcieli mieć, skoro nie zdobyliście się na to, by zaryzykować życie w walce o nią?

Tymczasem w ZSRR KGB wyszukiwała członków „Solidarności” wśród polskich załóg na budowach i kazała im wracać do siebie. W marcu 1981 r. doszło do strajków w Estonii; jak twierdziło KGB, pod wpływem „Solidarności”. Raport gen. J. Żuka, szefa kontrwywiadu wojskowego w Okręgu Bałtyckim, donosił, że „wielu sowieckich wojskowych pochwala wywrotowe działania „Solidarności” i wykazuje wrogie uczucia polityczne i nacjonalistyczne. Pod ich wpływem planują dopuścić się zdradzieckiej działalności...” [Schweizer, op. cit.]

Pod koniec marca na terenie północnej Polski rozpoczęły się wielkie manewry „Bratni Sojusz ‘81”. Mimo, że po tygodniu zostały zakończone, wojska nadal pozostawały w gotowości i cały świat zastanawiał się co zrobi Kreml. 5 kwietnia Breżniew oświadczył jednak, iż wierzy, że polscy towarzysze potrafią sami rozwiązać swoje problemy. 7 kwietnia w Legnicy dowódca sił Układu Warszawskiego, marsz. Wiktor Kulikow sprecyzował w spotkaniu z członkami Biura Politycznego KC PZPR: musicie sami uporać się z waszymi kłopotami. Ale, dodał, wojska Układu Warszawskiego są w każdej chwili przyjść wam z pomocą, jeśli o nią poprosicie. [Sprawozdanie dla wschodnioniemieckich władz SED, cytowane przez Schweizera, op. cit.]

KC KPZR wysłało następnie dwa listy do polskich towarzyszy, gdzie wyrażano „szczerą troskę i niepokój o losy bratniego kraju”.

SB i KGB uważnie monitorowało sytuację, oznaczając bardziej aktywnych działaczy. Agentura pozwalała niekiedy odsunąć ich na margines - przydarzyło się to m.in. Rozpłochowskiemu. „Latem Andrzej Celiński zorganizował wizytę Wałęsy na Śląsku. Porozumiewał się tylko z grupą b. komunisty A. Cierniewskiego i ludzi, którzy już wtedy ujawniali się jako agenci. /.../ My, czyli zarząd Regionu, nie byliśmy zaproszeni na wiec w Chorzowie. Nie chciałem jechać na stadion, lecz przekonano mnie, że bp. Bednorz nie zrozumie tej sytucji, więc w końcu pojechaliśmy. Na bramie zatrzymała nas straż porządkowa w galowych mundurach górniczych z krótkofalówkami. ‘Solidarność’ nie miała takiego sprzętu na wyposażeniu. /.../ Potem było luksusowe przyjęcie w hotelu. Wysłannik Przewodniczącego nalegał, żebym przyszedł. Powiedziałem, że nie mam ochoty, wtedy powiedział, że Wałęsa nalega. Odparłem, że w takim razie przyjdę z zarządem regionu - na co usłyszałem, że to wykluczone, bo spotkanie jest ‘specjalnie dobrane’. Zaparłem się i dopiero wtedy nas wpuszczono.”

Rozpłochowski opisuje dalej jak machinacjami pozbawiono go stanowiska przewodniczącego i nawet członkostwa zarządu tego najważniejszego po gdańskim Regionu - na rzecz L. Waliszewskiego i jego ludzi. Wszyscy oni wyjechali latem 1982 r. do USA lub Australii; w latach 80. region katowicki był jednym z mniej aktywnych w działalności opozycyjnej.

Także inni ludzie wyciągnięci z kapelusza przez Wałęsę zachowali się podobnie: przykładem rzecznik Komisji Krajowej Marek Brunne, wcześniej nikomu nieznany. Już w trzy dni po przewrocie wrócił ze Szwecji i wyznał w telewizji swoje grzechy - po czym, niczym nowy płk. Rzepecki, wezwał do ujawniania się,.

W „Tygodniku Solidarność” z 26 08 ‘94 znajdujemy relację z wizyty w redakcji działacza emigracyjnego, dawnego opozycjonisty Andrzeja Jarmakowskiego. Oto co mówił :

„W 1976 r. w Wolnych Związkach Zawodowych Lechu wzbudzał sympatię, był uczynny, grał w piłkę nożną i chodził do kościoła. Koledzy składali się po sto zł na utrzymanie jego rodziny.

Jednak już w grudniu 1980 r. nie był tym samym facetem, który w stoczni wskakiwał na skrzynkę. To żart historii, że tak potoczyły się losy. /.../ Wałęsa to cwaniak dbający tylko o swój interes - a nam wmówiono, że to nowy symbol, który dla dobra sprawy trzeba zawsze ochraniać.

/.../ W najbliższym otoczeniu Wałęsy typowano nieraz kto może być agentem. Wachowski zawsze zajmował pierwsze miejsce na liście - również /o dziwo/ u Wałęsy. Mimo to w znacznym stopniu decydował o wszystkich sprawach personalnych. Powołanie Prezydium KK po Zjeździe w 1981 r. wyglądało tak, że Wachowski napisał w samochodzie skład osobowy i dał go Wałęsie. Przeraziłem się, gdy zobaczyłem tę kartkę. Lech zgodził się na wszystko.

Gdy Wachowski mówił ‘nie’ - to Wałęsa zmieniał decyzję. Przed publicznymi wystąpieniami Wachowski instruował Lecha co ma mówić. I Wałęsa to mówił !”

 

Źródło: Piotr Skórzyński