JustPaste.it

Wódz rewolucji nihilizmu

Adam Michnik zrobił wszystko, co mógł, by uniemożliwić ukaranie zbrodniarzy komunistycznych, a nawet poznanie przez społeczeństwo ich nazwisk

Adam Michnik zrobił wszystko, co mógł, by uniemożliwić ukaranie zbrodniarzy komunistycznych, a nawet poznanie przez społeczeństwo ich nazwisk

 

T   Y   G   O   D   N   I   K    

N A S Z A         P O L S K A
    ISSN 1425-1914     Indeks 332453     NR 13 (584)     27 marca 2007  
    
        

W związku z ugodą między Rafałem Ziemkiewiczem a Adamem Michnikiem oświadczam: Adam Michnik zrobił wszystko, co mógł, by uniemożliwić ukaranie zbrodniarzy komunistycznych, a nawet poznanie przez społeczeństwo ich nazwisk. (...) Jednak o jednym chcę cię zapewnić, Adamie, ze mną ugody nie będzie. Możesz mnie więc pozbawić majątku... a ponieważ z tym mogą być problemy - stanowi go bowiem komputer, magnetofon i trochę książek - masz nawet szanse mnie zapudłować. Twoi adwokaci z pewnością pokażą co potrafią. W końcu po coś zbudowałeś "państwo prawa".

 

Wódz rewolucji nihilizmu

 

W związku z ugodą między Rafałem Ziemkiewiczem a Adamem Michnikiem oświadczam: Adam Michnik zrobił wszystko, co mógł, by uniemożliwić ukaranie zbrodniarzy komunistycznych, a nawet poznanie przez społeczeństwo ich nazwisk.
add6e666643c772ba30efaca8a0ce5eb.jpg
Pamiętnego 4 czerwca 1989 r. postawił w "Tygodniku Powszechnym" sprawę jasno: od teraz kryteria moralne zostają zawieszone. Ugoda z komunistami wymaga zapomnienia o wszystkich ofiarach komunizmu - a w każdym razie nieupubliczniania tej pamięci. Ten, kto sobie pozwoli na luksus pamiętania - zostanie za kulisami historii.
Tak właśnie widzi świat Adam Michnik: jako teatr. Ten, kto ma władzę, może nim reżyserować - ale są też inne funkcje: np. suflera, jeśli się bezprawnie poznało zawartość teczek w osławionej "komisji".
23 lutego 1991 r. reżyser sam wystąpił na scenę - w odpowiedzi na dwa senackie projekty ustaw: o zadośćuczynieniu represjonowanym przez komunistów do roku 1956 oraz o (jedynie zapowiedzianym) rozszerzeniu tej ustawy na okres do 1989 r. Wtedy to poseł z Wałbrzycha (którego co prawda nigdy nie odwiedził) porwał się z miejsca. W płomiennej oracji oświadczył, że wstrzyma się od głosu - i wezwał wszystkich, by uczynili tak samo: nie zamierza bowiem sam sobie nadawać przywilejów.
Fakt, że w ramach przywileju otrzymał papier na gazetę i możliwość jej druku - jakoś umknął jego uwadze. Nie spostrzegł też, mimo swego wykształcenia historycznego, że były dziesiątki tysięcy ofiar komunizmu bez porównania gorzej potraktowanych niż on kiedyś.
Abecadło dna podłości
Jego teksty w następnych latach, jeśli traktować je poważnie, osiągnęły dno podłości, jakie wyznaczył w 1946 r. Jan Kott - gdy etykę AK i Szarych Szeregów nazwał "heroizmem głupoty". Przesłanie obu tych znawców honoru polskiego jest identyczne: śmierć frajerom. Nie zawahał się też w 1994 obrzucić błotem Ryszarda Kuklińskiego: W moich więziennych tułaczkach siedziałem z różnymi zachodnimi szpiegami i z pierwszej ręki wiem, że wszyscy oni działali z niskich pobudek... Już w lutym 1992 roku Adam Michnik zwierzył się w telewizji ze swego lęku przed "dyktaturą prawdy". Rok później w rozmowie z Jerzym Waldorffem o narodowej prawicy ustawił sprawę jasno: - Panie Jerzy, albo my ich weźmiemy za mordę, albo oni nas.
W 1992 i 1993 r. przewodził obronie konfidentów, posuwając się do jawnych gróźb pod adresem antykomunistów: - Wielką odpowiedzialność biorą na siebie ci, którzy pod hasłami /.../ lustracji rozbijają kruche państwo polskie. Pragnę ich zapewnić: będzie im za to wystawiony rachunek.
Maskarada odkrywania prawdy
Niezapomniany pozostanie tekst na 40 rocznicę śmierci Stalina - w którym stwierdził, że to ofiary komunistów, jeśli tylko marzy im się jakaś choćby symboliczna sprawiedliwość, są w istocie dziedzicami bohatera jego dzieciństwa. Nikt bowiem, kto kiedyś zerwał w parku kwiaty dla koleżanki, nie ma prawa oskarżać dziś innych winowajców, choćby ci popełnili czyny nieco gorsze: na przykład przez prawie pół wieku rujnowali kraj w służbie najeźdźców, zamieniając stary europejski naród w chanat mongolski.
Wszyscy jesteśmy grzesznikami; nikomu nie wolno nikogo sądzić; oto filozofia trzódki "Gazety" i ich przewodnika. Po co potrzebny jest więc wymiar sprawiedliwości? Och, teatr musi mieć dekorację... maskaradę dla maluczkich. W ramach tej scenografii utworzono więc Główną Komisję do Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu. Tyle że jej działalność była farsą - a walnie przyczynił się do tego rząd współtworzony i gorąco popierany przez "Gazetę Wyborczą". Zatrudniała ledwie kilku prokuratorów, a Ministerstwo Sprawiedliwości oznajmiło w 1993 r., że nie jest organem centralnym - i w związku z tym jej pracownicy nie otrzymają dodatków funkcyjnych i służbowych: czyli tym, którzy pracowali w Prokuraturze Generalnej zostaną odebrane. Prokuratorzy nie mieli prawa kierować spraw do sądu, mogli jedynie przekazywać je prokuraturze powszechnej, gdzie lądowały w najgłębszej szufladzie. Nie mieli nawet prawa umarzać śledztw! Prok. Henryk Sowiński, który próbował coś zrobić, wyjawił, że w Komisji nie ma żadnego planu, jest zupełny bałagan i improwizacja.
"Gazeta" decydowała o wszystkim
Prof. Walery Pisarek, dyr. Ośrodka Badań Prasoznawczych Uniwersytetu Jagiellońskiego, stwierdził w "Przeglądzie Politycznym" (nr 1, rok 1997), że do września 1993 r. "Gazeta" dawała szeroko rozumianemu aparatowi i systemowi władzy właściwą i obowiązującą wykładnię rzeczywistości społecznej i politycznej. Nadawała ton 90 proc. mediów. Bez jej wsparcia ani Drawicz i Miazek z TVP, ani Michalski z Polskiego Radia, ani Solorz i Walter nie zdecydowaliby się na tak totalną konfrontację z dziedzictwem "Solidarności", w nadziei, że ich odbiorcy w ogóle przestaną interesować się sprawami publicznymi.
Istnieje coś takiego jak wina zaniechania. Ideowo-polityczny klimat stworzony przez redakcję Michnika powstał także dzięki milczącemu zrozumieniu publicystów, że o pewnych sprawach się nie pisze. W maju 1992 r. z MSW został zwolniony płk. Gabriel Zmarzliński odpowiedzialny za niszczenie esbeckich akt. W lipcu min. A. Milczanowski powołał go na swojego doradcę. W styczniu 1993 r. rząd Suchockiej mianował na zastępcę szefa UOP G. Czempińskiego, przeciw któremu toczyło się postępowanie o niszczenie akt MSW.
Zapalony kibic spokojnego żywota esbeków
"Gazeta" nie widziała w tych nominacjach niczego niestosownego.
Podobnie jak w fakcie, że 23 posłów UW głosowało przeciw odtajnieniu dokumentów UB. Ani w przegłosowanej w 1994 r. ustawie, której wstępny projekt przygotował rząd Suchockiej, o tajemnicy państwowej i służbowej. Według niej każdy oskarżony o zbrodnie komunistyczne, co do którego odpowiednie ministerstwo zaświadczy, że dlań pracował, ma prawo zażądać tajności procesu - a sąd obowiązek ją zarządzić wraz z utajnieniem ich nazwisk.
Dla mieszkańców mentalnego świata "Gazety" kwestia wymierzenia sprawiedliwości zbrodniarzom komunistycznym interesować może tylko "oszołomów". Dopiero 29.09.1994 r. Prokuratura Wojewódzka w Warszawie rozpoczęła śledztwo przeciwko Marii Górowskiej, przewodniczącej sądu, który skazał Emila Fieldorfa, oraz Igorowowi Andriejewowi, który będąc w Sądzie Najwyższym zatwierdził wyrok śmierci - a potem był współautorem haniebnego kodeksu karnego z 1969 r. Oboje otrzymywali do śmierci najwyższą emeryturę: Andrejew miał państwowy pogrzeb z wszelkimi honorami.
Dopiero prywatne oskarżenie Stefana Niesiołowskiego spowodowało proces Humera. Humerowi dodano 16 współoskarżonych - z których każdy po kolei przedstawiał zaświadczenie o fatalnym stanie zdrowia. Przedstawiono im zarzuty z kodeksu z 1932 r. o "występkach", gdyż prokuratura uznała, że nie ma dowodów na to, że byli mordercami - zaś prokuratura powszechna nie chciała uznać tortur za element zbrodni stalinowskiej. Mogli więc dostać maksimum 5 lat.
Rehabilitacja Humera i innych
W 1998 r. na łamach "G.W." Antoni Pawlak dokonał rehabilitacji Humera. Czy z potrzeby serca, czy aby uspokoić pewną piosenkarkę, która chętnie podpisywała właściwe Listy, a która przypadkiem jest bratanicą tego potwora... tego nie wiem. Wiem jednak, że nie sposób zliczyć artykułów w "Gazecie" atakujących IPN i wszystkich historyków ujawniających bezprawia PRL.
Ale głównym dokonaniem Michnika jest przeprowadzenie totalnej relatywizacji oceny PRL. Stworzył obowiązującą poetykę "dyskursu" publicznego: dzięki niezliczonym wstępniakom, przemowom, wywiadom i komentarzom narzucił sporej grupie inteligencji swoje prywatne pojęcia, które organizują mu świat. Przed młodymi ludźmi otworzyły się napoleońskie kariery - o ile zdecydowali się na przyswojenie sobie tzw. filozofii "okrągłego stołu", czyli amnezji historycznej.
Może najlepszym dowodem sukcesów Michnika w tej dziedzinie był jego udział w konferencji historycznej na KUL w 2001 r. - a dokładnie brak reakcji na moralne zrównanie przez niego kilkudziesięciu agentów sowieckich w GL z ponad stu tysiącami patriotów w NSZ. A zdaje się do tego, że siedzący w prezydium /!!/ mówca uważał, iż robi wielki krok w kierunku prawicy...
Towarzyszyły temu apele Lesława Maleszki, by zakazać dystrybucji tygodnika "Nasza Polska", która konsekwentnie podawała przeszłość i koligacje głównych obrońców "układu". Trzeba pamiętać, że w realiach państwa, w którym Nadredaktor doradzał Cimoszewiczowi przy układaniu rządu oraz był w stanie jednym telefonem zablokować omawianie przez rząd Millera ważnej ustawy - w państwie, w którym na każde zawołanie mógł mieć nazwiska 300 "autorytetów" pod dowolnym "listem otwartym" - inicjatywa Maleszki miała szanse realizacji.
"Człowiek honoru", czyli największy żyjący zbrodniarz PRL
W Michniku i jego drużynie /post/komunistyczna szlachta zyskała nie tylko mitologa, który dostarcza jej legitymizacji, ale też - bynajmniej nie należy tego lekceważyć - bezpośredniego obrońcę. Myślę tu o bezwstydnej, wielodniowej kampanii czołowych komentatorów "Gazety" na początku sierpnia 2001 r. w obronie tajności majątków posłów.
Adam Michnik jest głównym odpowiedzialnym za to, na co dobrą nazwę znaleziono jeszcze przed wojną, a która najlepiej tu pasuje: jest to rewolucja nihilizmu. To w wytworzonym przez "G.W." klimacie media Solorza, Waltera oraz różnych Tyczyńskich czy Jakubców uznały słowa "patriota" i "moralista" za wyzwiska. Bardzo długo potrwa nim sformułowanie "człowiek honoru" odzyska swoje brzmienie po tym, jak w opinii Michnika został nim największy po Jaruzelskim żyjący zbrodniarz PRL.
Zresztą już w grudniu 1990 r. nowy towarzysz broni Pierwszego Moralisty RP opublikował w "G.W." swoje głębokie przemyślenia o tym, jak źle jest "dzielić Polaków na lepszych i gorszych". A ludzi, tow. jenierale?
Nie dziwi więc, że na wiosnę 2003 r. "Gazeta", jakby znudzona już koniecznością ciągłego udawania, opublikowała całokolumnowy artykuł pt. "W obronie nihilizmu". Na tym, dziś, poprzestanę: choć oczywiście ten opis działalności Laureata, Autorytetu i Wyroczni można by ciągnąć długo.
Jednak o jednym chcę cię zapewnić, Adamie, ze mną ugody nie będzie.
Możesz mnie więc pozbawić majątku... a ponieważ z tym mogą być problemy - stanowi go bowiem komputer, magnetofon i trochę książek - masz nawet szanse mnie zapudłować. Twoi adwokaci z pewnością pokażą, co potrafią. W końcu po coś zbudowałeś "państwo prawa".
Mam tylko nadzieję, że wykorzystasz swoje wciąż rozległe wpływy i gdy niezawisły sąd wymierzy mi zasłużoną karę - będzie to nasza dobra, stara, białołęcka cela nr 9.
Piotr Skórzyński

 

Źródło: Piotr Skórzyński