JustPaste.it

Ach, te wróble

Świat w dalszym ciągu jest zagrożony. Słońce się wypala, wg Nostradamusa - wszyscy zginiemy za cztery lata. Co możemy zrobić? Wziąć transparent i … narzekać!

Świat w dalszym ciągu jest zagrożony. Słońce się wypala, wg Nostradamusa - wszyscy zginiemy za cztery lata. Co możemy zrobić? Wziąć transparent i … narzekać!

 

 

            Pod warunkiem, że metody nie sięgają źródeł anarchistycznej destrukcji, mogę przyznać się, że jestem całkowitą zwolenniczką postępu, zarówno w kwestii edukacji, jak i - chyba przede wszystkim -ideologii.  Jeszcze nawet będąc dzieckiem, odrzucało mnie coś w konserwatystach, o dziwo, mimo bladego pojęcia o  większości motywach ich działania. Nie rozumiem również dziwnego, wynikającego z polskich realiów, przekonania, że identyfikując się z liberałami, jesteśmy szatańskimi  pomiotami, gejami, zwolennikami eutanazji i aborcji, którzy z Polski chcą zrobić drugą Holandię. Na szczęście ostatnimi czasy postrzeganie spraw tego typu zmienia się, a ludzie przestają identyfikować katolicyzm z radiem Maryja (nigdy odwrotnie).

            W całym tym wstępie piję do naszej mentalności, która w Europie oficjalnie kwitnie, a zmian boi się, jak szatan wody święconej. Oto paradoks: na tle innych krajów europejskich jesteśmy bardzo powściągliwi, a nawet zbyt skromni, co objawia się zwłaszcza w listach motywacyjnych, bo zalet pełno, a powiedzieć to jakoś głupio. Z drugiej strony - przerażają nas również emocje, od dziada pradziada uznane za negatywne. Zapominamy jednak, że gdy przyjmujemy pradziadowe wartości, narażamy się na emocjonalny zastój, co bezpośrednio wiąże się z zastojem całego społeczeństwa. 

Pojawiło się jednak ocalenie.

            Pewnego dnia, pewien dyrektor pewnego znanego teatru we Wrocławiu, który po raz kolejny organizował pewną imprezę znaną Wrocławianom od wielu lat, wpadł na pomysł europejskiej innowacji i pożyczył pewien międzynarodowy pomysł. I co się okazało? Otóż powalił wszystkich na kolana. Złotym środkiem okazały się właśnie emocje, które w opinii publicznej uchodziły zawsze za grubiańskie, pasożytnicze i nic nie wnoszące. Mowa tu po prostu o narzekaniu, smętnym i pełnym hipokryzji. A, bo ten rodzaj wypowiedzi to stosują tylko ludzie, którzy sami nic nie wnoszą, a innych objeżdżają, a, bo kojarzy się z przeszłością polski zarówno bliską, jak i sprzed muru… Wake up!  Muru już nie ma, parlament się zmienił i oto proszę, przyszła kolej na pozarządowe zmiany. Niedziela, grupka przypadkowych amatorów, jak na Polaków przystało załapała się na epizod kariery w show biznesie. Kroczą centralnymi ulicami miasta i śpiewają o tym, że pomnik Bolesława Chrobrego jest brzydki, że wróble rzucają się na spokojnie spacerujących przechodniów, że korki zakłócają miejską przestrzeń, w końcu, że na biedne studentki akademii medycznej czyhają niebezpieczni ekshibicjoniści.

            Można przyczepić się o to, co tak właściwie ci ludzie wnoszą do narodowej świadomości, po co ten cały apel, skoro i tak nic się nie zmieni. Po co zawracać głowę, skoro świat jest okrutny, a Tybet potrzebuje pomocy. Nie, żeby tłumić nasz światowy humanitaryzm, który w gruncie rzeczy podziwiam, ale ograniczanie się do celów szczytnych sprawia, że mieszkamy w siedlisku sztucznego patosu, który emituje z nas jak fluorescencyjne światełko, a hipokryzja jest to straszna. Światkiem doskonałym nie jesteśmy, a z dziwacznych powodów, których nie jestem w stanie wytłumaczyć, upierdliwie chcemy nim zostać. Nuda większa niż przedszkolne leżakowanie (którego nigdy nie miałam, ale wiele razy wysłuchiwałam, jakim było horrorem).

            Z ziarna hipokryzji kiełkują również cholerycy, których mamy tutaj na przysłowiową cholerę. Nikt ich nie lubi, bo wyżywają się za zjedzenie swojej zupki chińskiej, więc są zaprzeczeniem całej naszej szlachetności. Stan szlachecki został przez komunistów zlikwidowany i nie ma co płakać, ogłaszając żałobę narodową, i po kątach narzekać, krzyczeć, czy histeryzować. Narzekanie pozwala nam wyrzucić wszystkie śmieci, które zebrały się przez korowód nieszczęść, spowodowanych wstaniem nie tą kończyną, co trzeba, a wziąwszy pod uwagę modę na ekologiczność i recykling,  tym małym złem możemy przyczynić się do uratowania świata (zwłaszcza przed późniejszym wybuchem złości). Cholerycy choleryzują, bo złość tłumiona, to nigdy złość stracona, a bomby zegarowe są gorsze od lasek dynamitu.

            Ostatnimi czasy bardzo modna była wylansowana przez grupę psychologów (pewnie amerykańskich) teoria terapii szczęściem. Kiedy jednak okazało się, że zastępowanie dziennej dawki smutku i narzekań joggingiem i pozytywnym myśleniem nie przyniosło zamierzonych efektów, z poglądu zrezygnowano.

 

     Profesorowie geologii i astronomii Peter Ward i Donald Brownlee w swojej książce "The Life and Death of Planet Earth" („Życie i śmierć planety Ziemia”) snują całe mnóstwo hipotez końca naszej planety. Podsuwają nam nawet udowodnione naukowo plany zabezpieczenia się przed umierającym Słońcem przy użyciu grawitacji krążących wokół nas komet, które trzeba skierować na właściwe orbity. W efekcie jesteśmy w stanie skierować Ziemię na orbitę Marsa i trochę przedłużyć życie ludzkiej populacji. Ten przykład traktuję jako puentę, bo jeśli to jest cel powagi ludzkiej i powszechnego patosu, to ja wolę na Ziemi zostać i bezczynnie narzekać.