JustPaste.it

Gdybanie sądowe i spolegliwość prezydencka

Największy skandal w polskim wymiarze sprawiedliwości w latach 1990÷1995 — jawne złamanie prawa po wyborze na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego

Największy skandal w polskim wymiarze sprawiedliwości w latach 1990÷1995 — jawne złamanie prawa po wyborze na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego

 

0c0928d73582af0e92990aa322ed2a3b.jpgSąd Najwyższy — Izba Administracji, Pracy i Ubezpieczeń Społecznych obradując 9 grudnia AD 1995 w pełnym składzie 17 sędziów uznał o godz. 18 ważność wyboru p. Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta RP. Wydając takie orzeczenie SN uznał swoją niekompetencję do rozpatrzenia powierzonej mu sprawy. Ustawodawca bowiem nałożył na SN obowiązki iście nie prawnicze. Aby móc uznać wybory za nieważne SN musiał stwierdzić nie tylko naruszenie Ordynacji Wyborczej, ale określić skutki tego naruszenia, jako mające istotny wpływ na wynik wyborów. Tak więc Ustawodawca zmusił sędziów SN do odegrania roli nie tylko prawników, ale także socjologów, psychologów, statystyków i, być może, jeszcze kilku innych zawodów; a sam SN — przedsiębiorstwa zajmującego się badaniem opinii publicznej i to nie byle jakiego, czyli z tych, z produkcją których mieliśmy do czynienia w trakcie kampanii wyborczej, ale takiego, które się nie myli. Wszystkie przedsiębiorstwa badające opinię publiczną, działające dotychczas na rynku, jeżeli podają jakiekolwiek liczbowe wyniki swoich badań, to za każdym razem zastrzegają, iż nie są one nieskończenie dokładne, ale obarczone pewnym błędem. Ponieważ różnica pomiędzy, wynikami pp. Kwaśniewskiego i Wałęsy była bardzo niewielka, SN był zmuszony — aby móc stwierdzić ewentualny wpływ złamania Ordynacji Wyborczej na zmianę wyników wyborów — do osiągnięcia dokładności swoich prognoz znacznie przewyższającej profesjonalne przedsiębiorstwa badania opinii publicznej i to bez uprzedniej praktyki. Gdyby zadanie nałożone na SN przez Ustawodawcę było możliwe do wykonania, jakiekolwiek wybory nie byłyby potrzebne, ich wynik można by było ustalić z góry z dowolną dokładnością. Ponadto SN był zmuszony do przewidzenia, w odróżnieniu od przedsiębiorstw badania opinii publicznej, wyników nie wyborów, które mają się odbyć, ale tych, które już się odbyły, za to w warunkach, które faktycznie nie miały miejsca — czyli takich, jakie by zaistniały, gdyby Ordynacja Wyborcza nie została złamana. Tym samym SN został przez Ustawodawcę zmuszony do podjęcia się tego, czego jak ognia stara się unikać każdy szanujący się historyk — do gdybania.

Nic też dziwnego, że SN zignorował przeprowadzenie czynności niemożliwych do wykonania i swoim orzeczeniem w zastanym stanie prawnym niczego nie zmienił.

W uzasadnieniu swojego orzeczenia SN powiadomił, że nie zajął się wpływem na wynik wyborów oceny postawy moralnej p. Aleksandra Kwaśniewskiego. Dlaczego? Wyborca decyzję o oddaniu głosu na danego kandydata w znacznie większym stopniu niż na informacji o jego wykształceniu opiera na ocenie jego postawy moralnej. Zgodność pomiędzy oświadczeniem Sztabu Wyborczego p. Aleksandra Kwaśniewskiego a niesprostowaną, fałszywą informacją z Obwieszczenia Państwowej Komisji Wyborczej wystawiła mu niezasłużone świadectwo moralności. Jedyne sprostowania pochodziły od przeciwników politycznych p. Aleksandra Kwaśniewskiego, którym jego zwolennik nie był zobowiązany wierzyć. Tak więc naruszenie Ordynacji Wyborczej miało decydujący wpływ na wynik wyborów. SN stwierdzając pośrednio w swoim orzeczeniu, że wyborcy p. Aleksandra Kwaśniewskiego, powiadomieni o tym, że jest on kłamcą, nie zmieniliby swojej decyzji i pomimo tego oddali na niego swoje głosy utrzymując taki sam wynik wyborów, dokonał ich obrazy sugerując, że głosowali oni w złej wierze lub z głupoty. Jednakże SN nie był zobowiązany do uwzględnienia powyższych argumentów przy wydawaniu orzeczenia, dlatego że nie zostały one podniesione przez stronę wnioskującą o unieważnienie wyborów na jawnej części rozprawy, która odbyła się 9 grudnia AD 1995, o godz. 10. Dlaczego? Przecież powyższy tok rozumowania jest tak oczywisty, że na pewno był znany zwolennikom p. Lecha Wałęsy. W podobny sposób wypowiedział się red. nacz. Ty. Sol.-a p. Andrzej Gelberg w felietonie wygłoszonym 11 grudnia AD 1995, w PR1 o godz. 14:12, czyli za późno, bo już po zapadnięciu ostatecznego wyroku, natomiast na samej rozprawie była na ten temat cisza. Nie jest to jeszcze do końca udowodnione i jak na razie są to tylko domysły, ale być może Sztab Wyborczy p. Lecha Wałęsy zorientował się w końcu, że unieważnienie i powtórzenie wyborów jest bardzo niekorzystne dla ich przywódcy, bo dostałby on w nich znacznie mniejszą liczbę głosów niż w poprzednich i, być może, by nawet nie przeszedł do drugiej tury. Dlatego, aby uniknąć konieczności weryfikacji fałszywej opinii o rzekomo wysokiej popularności p. Lecha Wałęsy, jego przedstawiciele prawni zostali poinstruowani tak wystąpić przed SN, aby stwarzając pozory dążenia do unieważnienia wyborów, na pewno go nie spowodować. Stąd tak istotnie znaczne uszczuplenie argumentacji,

Pan Janusz Korwin-Mikke w swoim powyborczym felietonie wykazał, że dla pożądanego rozwoju sceny politycznej w Polsce niezbędne jest wyeliminowanie z niej p. Lecha Wałęsy. Nie wydaje się to szczególnie trudne, zwłaszcza, że argumentów przeciwko niemu jest aż nadto.

Komentatorzy polityczni dziwią się, dlaczego SLD wystawił jako kandydata na prezydenta akurat właśnie p. Aleksandra Kwaśniewskiego, przeciwko któremu przeciwnicy polityczni z taką łatwością wysuwają oskarżenia kryminalne i etyczne, przyczyniające się do znacznego spadku popularności jego samego i środowiska, z którego się wywodzi. Pojawia się pytanie, czy w całym SLD nie było nikogo, kto byłby bardziej odporny na ataki. Prominentni funkcjonariusze SLD tłumaczą się niewiedzą. Mieli się oni rzekomo opierać wyłącznie na informacjach pochodzących od p. Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie są to tłumaczenia przekonywające. Zarówno sama kampania prezydencka, jak i proces wyłaniania kandydata trwały w SLD już od paru lat. Nie od razu było wiadomo, kto zostanie oficjalnym kandydatem, pretendentów było kilku. I my mamy teraz uwierzyć, że przez te wszystkie lata kierownictwo SLD zajmowało się wszystkim, tylko nie drobiazgowym studiowaniem życiorysów wszystkich pretendentów minuta po minucie? Tak więc wydaje się być ustalone ponad wszelką wątpliwość, że kierownictwo SLD celowo wystawiło do wyborów prezydenckich takiego kandydata, którego jest szczególnie łatwo skompromitować. Dlaczego? Pewne światło rzuca na tę kwestię spostrzeżenie dokonane przez p. red.  Stanisława Michalkiewicza. Zauważył on bowiem, że p. Aleksander Kwaśniewski rozpoczynając swoją prezydenturę stanął przed takim samym dylematem jak Gomułka, kiedy został I sekretarzem AD 1956: czy oprzeć się na swoim aparacie? Wzmocnionemu aparatowi wykończenie Gomułki zajęło 13lat. Zdaniem p. Stanisława Michalkiewicza, 5‑łetnia kadencja prezydencka daje obecnemu aparatowi SLD wystarczająco dużo czasu do wykończenia p. Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie ujmując niczego z oryginalności, odkrywczości świeżości spostrzeżenia p. Stanisława Michalkiewicza można przypuścić, że było ono znane zarówno kierownictwu SLD, jak pretendentom jeszcze przed wystawieniem któregoś z nich do wyborów prezydenckich tym bardziej, że spostrzeżenie to odwołuje się do faktów z historii ich własnej organizacji. Można przypuszczać, że kierownictwo SLD zawczasu przewidziało, że ich kandydat, kiedy już zostanie prezydentem, może nie zechcieć powtórzyć niesławnego końca kariery Gomułki i nie chcąc go naśladować nie poprze swojego, macierzystego aparatu. Może natomiast skorzystać ze znacznie świeższych wzorów, jakie mu dała poprzednia prezydentura p. Lecha Wałęsy i wywoła własny odpowiednik wojny na górze. Można przypuszczać, że członkowie kierownictwa SLD raczej niechętni byli biernemu oczekiwaniu czy ich spotka los, jaki z ręki p. Lecha Wałęsy stał się udziałem m. in. pp. Siły-Nowickiego, Olszewskiego, Michnika, Mazowieckiego, Geremka, Kaczyńskiego, Bieleckiego, Falandysza, Kwiatkowskiego, a na końcu nawet Wachowskiego. Komentatorzy polityczni zgodnie przyjęli za pewnik, że prezydentura p. Aleksandra Kwaśniewskiego będzie słabsza niż p. Lecha Wałęsy, jednak jakoś nie zadali sobie trudu poszukania odpowiedzi na pytanie, jakie fakty miałyby być tego przyczyną. Można przypuścić, że kierownictwo SLD zdecydowało się wystawić jako swojego kandydata do wyborów prezydenckich tego z pretendentów, który dawałby największą rękojmię spolegliwej współpracy jako prezydent z aparatem SLD. Cóż jednak mogłoby najlepiej gwarantować taką rękojmię? Nic lepiej niż znajomość takich faktów życia kandydata, które pozwoliłyby odwołać go ze stanowiska prezydenta i pociągnąć do odpowiedzialności karnej. Niektóre z tych faktów zostały już ujawnione w trakcie kampanii wyborczej. Naiwnością byłoby sądzić, że wszystkie. Najprawdopodobniej jest to dopiero wierzchołek góry lodowej. I rzeczywiście, zanim jeszcze p. Aleksander Kwaśniewski został prezydentem, już zrezygnował wpływu na obsadę tzw. resortów prezydenckich spraw zagranicznych, wewnętrznych i obrony narodowej. Dlatego uzasadnione wydaje się przypuszczenie, że naciski zmierzające do odwołania p. Tomasza Wołka ze stanowiska red. nacz. Życia Warszawy, dziennika, który najbardziej ze wszystkich tytułów prasowych zaangażował się w kompromitowanie p. Aleksandra Kwaśniewskiego, mają na celu zapewnienie SLD monopolu na posługiwanie się tą amunicją.

Czytelnika, któremu powyższe dywagacje o stosunkach pomiędzy komunistycznym prezydentem a resztą komunistów wydawałyby się ściągnięte z sufitu, należy poinformować, że trzymanie przez desygnujący kolektyw kompromitującego materiału na własnego elekta czy nominata jest częstą praktyką na lewicy. Przedstawiciele SLD jako jedyni obok przedstawicieli PSL odbyli w Stanach Zjednoczonych praktykę, na której uczyli się od aktualnie sprawujących władzę Demokratów prowadzenie wyborczej kampanii prezydenckiej. Że nauka została potraktowana poważnie, a nie jak kolejny darmowy wyjazd turystyczny, najlepiej świadczy fakt, że p. Aleksander Kwaśniewski rozpoczynając swoją kampanię prezydencką oświadczył, że zamierza ją prowadzić w stylu amerykańskim. Czego przedstawiciele SLD nauczyli się w St. Zj. od swoich demokratycznych kolegów oprócz smarowania swojego kandydata kremem samoopalającym i okrągłego wygłaszania komunałów[1] — najprawdopodobniej tego, co Demokraci sami już zastosowali w praktyce wyłaniania kandydata. Naiwnością byłoby sądzić, że fakt zamieszania p. Wilusia Clintona w tzw. aferę White Water nie był znany kierownictwu Partii Demokratycznej przed prawyborami. Powszechnie jest wiadome, że decydujący wpływ na obsadę stanowiska genseka NATO ma najsilniejszy z sojuszników — Stany Zjednoczone, czyli aktualnie sprawująca władzę ekipa Demokratów. Czy przed mianowaniem na stanowisko genseka imiennika Clintona — Claesa, rzeczywiście nie było wiadomo, że brał on łapówki od koncernu Agusta dla siebie i dla swojej partii socjalistycznej? Na pewno wiedział o tym płatnik, czyli Agusta i rząd włoski, bo Agusta składając deklarację podatkową odpisała łapówkę od podstawy opodatkowania. Wiemy, że od dawna Włochy bardzo ściśle współpracują ze Stanami Zjednoczonymi na płaszczyźnie militarnej i że współpraca ta dotyczy nawet szczegółów, tak więc o korupcji Claesa mógł wiedzieć również Waszyngton, ale pomimo tego Claes dostał jego poparcie. Następca Claesa, p. Ksawery Solana dostał jeszcze silniejsze poparcie od St. Zj., wręcz został narzucony wbrew woli europejskich członków NATO, którzy mieli własnych kandydatów. Solana, tak jak Claes, również jest socjalistą — członkiem hiszpańskiej PSOE. Hiszpańscy socjaliści, oprócz zwyczajowej dla tej opcji ideowej korupcji, zajmowali się również skrytobójstwami. Zdawałoby się — wyjątkowo niekorzystne rekomendacje, że członkowie NATO powinni znaleźć dla siebie genseka spośród innych kandydatów lub przynajmniej wyjątkowo dokładnie sprawdzić Solanę. O żadnym takim sprawdzeniu nie było słychać. Zresztą na porządne sprawdzenie nie było wystarczająco dużo czasu. Może Solana jest jedynym sprawiedliwym w tej socjalistycznej Sodomie, a może daje wyjątkowo dobrą rękojmię spolegliwej współpracy.

Każdy z tych przykładów pp. Clintona, Claesa, Kwaśniewskiego i Solany rozpatrywany osobno mógłby być uznany za przypadek. Ale osobne ich rozważanie jest nieuzasadnione, gdyż wszystkie one pochodzą ze wspólnego źródła — od amerykańskich Demokratów, a zestawione razem tracą swój pozornie przypadkowy charakter i stają się przejawami postępowania według jednego wzorca.

Jednym z punktów programu konserwatystów jest silna władza wykonawcza. W przypadku ustroju republikańskiego — silna władza prezydencka, niezależnie od tego, kto ją aktualnie sprawuje, nawet jeżeli tym kimś jest Aleksander Kwaśniewski. Uzależnienie prezydenta Kwaśniewskiego od kierownictwa SLD, przez posiadanie przez nie kompromitujących go materiałów, zamienia kierowanie państwem z jednoosobowego na kolektywne, redukując Urząd Prezydenta do Przewodniczącego Rady Państwa, czym bardzo go osłabia. Gdyby kompromitujące fakty z życia p. Aleksandra Kwaśniewskiego, które są obecnie tajemnicą znaną wyłącznie kierownictwu SLD, zostały ujawnione do wiadomości publicznej, to SLD straciłby możliwość szantażowania prezydenta, a jego urząd uległby wzmocnieniu. Zaistniałaby sytuacja analogiczna do tej, jaka wynikła na skutek przyjęcia przez Sejm z inicjatywy p. Janusza Korwin-Mikkego uchwały nakazującej Ministrowi Spr. Wew. ujawnienie współpracowników tajnych służb komunistycznych. Dlatego nie od rzeczy będzie zaapelować do wszystkich tych, którym znane są kompromitujące p. Aleksandra Kwaśniewskiego fakty, aby ujawnili je do wiadomości publicznej.

Warszawa, 14 grudnia AD 1995.

Artykuł po raz pierwszy został opublikowany (ze skrótami) 6 stycznia AD 1996 w tygodniku konserwatywno-liberalnym, Najwyższy Czas!, nr 1 [300], s. 6 (tytuł od redakcji, tytuł oryginalny — Obraza wyborców).



[1]Inna definicja komunizmu — komunizm jest to zbiór komunałów wypowiadanych cyklicznie.