JustPaste.it

Krach!*

Krach

bb453a8ecf047da4898ad51aed3c554e.jpgNa walkę z obecnym kryzysem finansowym zaangażowano już około 2,5 bln US$, głównie w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Według prof. Stanisława Gomułki ogólne straty w światowej gospodarce w związku z kryzysem mogą wynieść 2-3 bln US$.

 

Zaczęło się od Fannie Mae i Freddie Mac. To dwie gigantyczne instytucje finansowe, które zajmują się skupywaniem kredytów hipotecznych od udzielających je banków, a następnie zamienianiem ich w pakiety papierów wartościowych i sprzedawaniem inwestorom. Razem kontrolują prawie połowę wszystkich pożyczek hipotecznych w USA o łącznej wartości ponad 5 bln US$. Otóż w wyniku kryzysu na amerykańskim rynku nieruchomości w ciągu roku instytucje te straciły około 14 mld US$, a w ciągu 2 miesięcy ich akcje spadły o ponad połowę. Aby nie dopuścić do bankructwa, 7 września 2008 roku amerykańska administracja federalna przejęła bezpośrednią kontrolę nad spółkami Fannie Mae i Freddie Mac. Wymieniono zarządy i rady nadzorcze obu firm i na początek amerykański Departament Skarbu zdecydował, że wpompuje w nie 5 mld US$, co ma pomóc w utrzymaniu bieżącej płynności finansowej. Tymczasowo ma nimi zarządzać Federalna Agencja Finansowania Nieruchomości (Federal Housing Finance Agency). Ten krok może kosztować nawet 25 mld US$, co będzie jedną z najdroższych takich interwencji w historii Stanów Zjednoczonych. Akcję ratunkową Henryk Paulson, amerykański sekretarz skarbu, uzgodnił z Benem Bernanke, prezesem banku centralnego Fed. Ponadto Skarb zastrzegł sobie prawo do wykupu uprzywilejowanych akcji do wysokości 100 mld US$ i 79,9 proc. udziałów w obu spółkach. Łącznie pakiety przeznaczone na ratowanie tych dwóch banków hipotecznych pochłonęły 200 mld US$ z pieniędzy podatników.

Kolejną ofiarą kryzysu miał być Lehman Brothers Holdings Inc., czwarty co do wielkości bank inwestycyjny w USA. Wartość akcji nowojorskiego banku od początku roku spadła o 88 proc. (od listopada 2007 roku kapitalizacja banku zmniejszyła się o 37 mld US$). Zaczęły także ostro spadać akcje m.in. największego na świecie domu maklerskiego Merrill Lynch. Okazało się bowiem, że zagrożone aktywa tych instytucji finansowych są odpowiednio 2,2 i 1,9 raza większe, niż wynosi ich kapitał akcyjny! 10 września Lehman Brothers poinformował, że w trzecim kwartale 2008 roku spodziewa się gigantycznej straty w wysokości 3,9 mld US$, niemal dwukrotnie więcej, niż oczekiwali analitycy (2,2 mld US$). Dodatkowo potwierdzono informację, że państwowy Koreański Bank Rozwoju, który wcześniej był zainteresowany kupnem 25 proc. akcji Lehmana za 4,3-5,2 mld US$, zrezygnował z tej transakcji.

Tymczasem zarząd Bank of America, największego amerykańskiego banku pod względem wartości depozytów, który wcześniej przejął upadający Countrywide Financial Corp., doszedł do wniosku, że przejęcie, założonego w 1914 roku, Merrilla Lyncha jest  rozsądniejszym posunięciem niż przejęcie Lehman Brothers i zdecydował, że za 50 mld US$ kupi właśnie Merrilla. W wyniku tej decyzji 14 września 158-letni Lehman Brothers, który nie mógł znaleźć inwestorów, a rząd amerykański odmówił wyłożenia pieniędzy z kieszeni podatników na jego ratowanie, ogłosił bankructwo. Dopiero kilka dni później na kupno części upadłego Lehmana zdecydował się brytyjski Barclays Plc.

Wcześniej, bo w marcu br. Bear Stearns, istniejący od 1923 roku piąty największy bank inwestycyjny w USA, został przejęty przez bank JP Morgan Chase & Co za kwotę około 240 mln US$. Ale pracę straciła ponad połowa z 14 tys. zatrudnionych w Bear Sterns. Z kolei American International Group Inc. (AIG), założona w 1919 roku największa amerykańska firma ubezpieczeniowa, która w pierwszym półroczu br. straciła 13,2 mld US$ i jej akcje spadły o 50 procent, poprosiła Rezerwę Federalną o pomoc w postaci 40 mld US$ krótkoterminowego finansowania. Początkowo uzyskała zgodę na zaciągnięcie kredytu w wysokości 20 mld US$, do którego kilka dni później dodano 2-letnią pożyczkę w wysokości 85 mld US$ z pieniędzy podatników. W ten sposób amerykański rząd przejął 79,9 proc. akcji w spółce AIG, której pomogły też finansowo władze stanu Nowy Jork (łącznie 105 mld US$).

Zagrożone są kolejne wielkie amerykańskie instytucje finansowe. Na chwilę obecną ostatnie banki inwestycyjne na Wall Street, które zachowały niezależność to Morgan Stanley i Goldman Sachs. Tymczasem zyski Goldmana, największego banku inwestycyjnego świata z siedzibą w Nowym Jorku, drastycznie spadły, bo aż o 71 proc. w okresie czerwiec-sierpień br. w porównaniu z tym samym okresem 2007 roku. Z kolei pojawiły się spekulacje, że mimo relatywnie dobrych wyników za trzeci kwartał, istnieje niebezpieczeństwo bankructwa Morgana Stanley’a. Oba banki rozmawiały już o potencjalnych fuzjach m.in. z funduszem China Investment Corporation, ale nie podjęto jeszcze żadnych konkretnych kroków. Również bank Washington Mutual w drugim kwartale br. stracił 5,9 mld US$, a w trzecim może stracić kolejne 4,5 mld US$. Tymczasem w Wielkiej Brytanii ustalono, że Halifax Bank of Scotland, największy brytyjski kredytodawca hipoteczny, któremu groziło bankructwo, zostanie za 12,2 mld funtów przejęty przez bank Lloyds TSB.

Wielkie oszczędzanie zaczęło się w większości amerykańskich instytucji finansowych, które cierpią z powodu kryzysu na rynku kredytów hipotecznych. W Bank of America zwolniono 7,5 tys. osób. Drastyczny plan cięcia kosztów przedstawił, istniejący od 1812 roku, Citigroup, największy amerykański bank, który już zwolnił 14 tys. osób. Od początku roku bank stracił 17,4 mld US$, a odpisy z powodu złych kredytów w 2007 roku przekroczyły aż 55 mld US$.

 

Miliardy ratują sytuację

 

Bankructwo Lehman Brothers i przejęcie Merrilla Lyncha przez Bank of America wywołały paniczną wyprzedaż akcji na światowych giełdach. Na parkietach w Nowym Jorku, Szanghaju, Tokio, Singapurze, Seulu, Moskwie, Londynie, Paryżu i Frankfurcie indeksy spadły o 4-7 proc. Warszawski WIG20, podobnie jak główny indeks londyńskiej giełdy FTSE-100, osiągnął najniższą wartość od blisko 3 lat. Indeks RTS (Rosyjskiego Systemu Handlowego) w ciągu jednego dnia spadł o 11,47 proc., a indeks MICEX (Moskiewskiej Międzybankowej Giełdy Walutowej) - aż o 17,45 proc. Od czasu wojny z Gruzją z moskiewskiej giełdy RTS uciekło 400 mld US$. Z tego powodu, by uspokoić sytuację, podjęto decyzję o zamknięciu rosyjskich giełd na 2 dni, co było posunięciem bezprecedensowym. Do tej pory ratowanie banków i giełdy kosztowało Rosjan 130 mld US$.

W poniedziałek 15 września wskaźnik Dow Jones na giełdzie nowojorskiej spadł o 4,4 proc. To i tak mniej niż w wyniku ataków terrorystycznych z 11 września 2001 roku, kiedy obniżył się o 7 proc. Aby zapobiec krachowi po upadku czołowych banków inwestycyjnych na Wall Street, banki centralne wpompowały w rynek finansowy niewyobrażalną ilość pieniędzy. Amerykański Fed wypuścił na rynek 180 mld US$ pożyczek, Europejski Bank Centralny - 70 mld euro, Bank Japonii – 60 mld US$, a Bank Anglii - 66 mld funtów. Także banki centralne Kanady (Bank of Canada) i Szwajcarii (SNB) dorzuciły trochę grosza – odpowiednio 10 mld US$ i 27 mld US$. Celem tych interwencji była „poprawa warunków płynności na globalnych rynkach finansowych” oraz zmniejszenie rynkowego oprocentowania pożyczek do stanu sprzed upadłości Lehman Brothers. Niezależnie od tej skoordynowanej operacji podobne działania przeprowadziły banki centralne w Korei Południowej, Australii i Hongkongu, kierując do systemów bankowych 200 mld US$. Dodatkowo 10 największych światowych banków komercyjnych utworzyło specjalny fundusz dla ratowania instytucji zagrożonych upadłością o wartości 70 mld US$. Po tych działaniach pod koniec tygodnia światowe giełdy zaczęły zyskiwać na indeksach. Tymczasem jak napisano w „Pulsie Biznesu”, „za coraz większą pomoc dla sektora finansowego zapłacą podatnicy”. Ruszy inflacja. Dlatego niektórzy ekonomiści uważają, że w gospodarce nie powinno się pomagać tym, którzy popełniali błędy.

Mimo to Ben Bernanke, prezes Fedu, powiedział, że na pożyczki instytucjom finansowym może jeszcze przeznaczyć 800 mld US$. Natomiast Henryk Paulson, amerykański sekretarz skarbu, zastanawia się nad utworzeniem agencji, która przejęłaby „złe długi” od banków. Tymczasem początkowo administracja prezydenta Jerzego Busha dała do zrozumienia, że znajdujący się w poważnych opałach amerykański system finansowy nie może liczyć na dalszą pomoc Waszyngtonu. Wydawało się, że Bush wierzy w siłę amerykańskiej gospodarki, bo powiedział, że "w dłuższej perspektywie nasze rynki kapitałowe wykażą elastyczność i odporność niezbędną do poradzenia sobie z tymi korektami". Jednak 19 września administracja Busha przesłała do Kongresu plan pomocy dla sektora finansowego o wartości około 500-800 mld US$. Okazało się, że jest on i tak mniejszym interwencjonistą niż obaj główni kandydaci na prezydenta, z których jeden go wkrótce zastąpi. Zarówno Demokrata Barack Obama, jak i Republikanin Jan McCain, obiecywali, że w razie swego zwycięstwa w listopadowych wyborach prezydenckich zajmą się niezwłocznie radykalnym zreformowaniem amerykańskiego systemu bankowo-finansowego, aby uniknąć takich kryzysów w przyszłości. Zamierzają rozszerzyć uprawnienia i obowiązki różnych państwowych instytucji  nadzorujących amerykański system finansowy.

Obama w przemówieniach zarzuca Republikanom, że to ich polityka deregulacji doprowadziła do tego kryzysu finansowego. Z kolei McCain, choć później skrytykował Fed za ratowanie prywatnych banków, to wcześniej poparł zwiększenie regulacji w sektorze bankowym i ubezpieczeniowym, co jego zdaniem zabezpieczyłoby kraj przed zjawiskami leżącymi u podłoża obecnego kryzysu. W przemówieniu wygłoszonym na Florydzie McCain podkreślił, że zwiększenie kontroli nad prywatnymi instytucjami finansowymi jest niezbędne do położenia kresu "lekkomyślnemu zachowaniu, korupcji i nieokiełznanej chciwości" panującej na Wall Street. Podobnego zdania jest kanclerz Niemiec Aniela Merkel, która stwierdziła, że konieczne jest stworzenie lepszych mechanizmów kontroli międzynarodowych rynków finansowych. - Nie możemy tylko bezczynnie się przyglądać. Politycy muszą podjąć inicjatywę – powiedziała.

 

Skąd ten kryzys?

 

W Radiu TOK FM prof. Leszek Balcerowicz powiedział, że za kryzys odpowiedzialny jest w znacznej mierze sam Fed, a także funkcjonowanie takich ni to publicznych, ni to prywatnych instytucji, jak Freddie Mac i Fannie Mae, co samo w sobie było zaprzeczeniem wolnego rynku. Dr Robert Gwiazdowski, prezes Centrum im. Adama Smitha stwierdził, że przyczyną nie jest nadmierna deregulacja rynku (jak uważa m.in. Barack Obama), lecz właśnie odejście od pewnych zasad. Mianowicie napisał na swoim blogu, że podłożem dla tego kryzysu finansowego jest brak pokrycia coraz to większej ilości wypuszczanych instrumentów finansowych w wyprodukowanych dobrach lub usługach. Dr Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji, dodaje, że banki nie boją się przyznawać ryzykownych kredytów, bo uważają, że w razie krachu w trudnej sytuacji wspomogą je władze pieniędzmi podatników. - Przyczyną obecnego kryzysu w USA jest hazard w przyznawaniu kredytów przez instytucje finansowe. Być może podejmują one tak wielkie ryzyko, bowiem wiedzą, że rząd zawsze wybawi je z kłopotu. I na fali nacjonalizacji sektora finansowego jest to widocznie. Gdy John Brown wpadnie w długi - zlicytują mu dom, gdy na krawędzi bankructwa znajdzie się potężny bank - długi zapłaci rząd USA – mówi Teluk. Podobnie uważa Leszek Kąsek, główny ekonomista Banku Światowego dla Polski, który twierdzi, że „instytucje prywatne nie powinny przyzwyczaić się do takich interwencji, gdyż może to prowadzić do pokusy nadużycia i przenoszenia kosztów na państwo, czyli obciążenia podatników”.

Z sondy internetowej przeprowadzonej na stronach portalu gospodarczego wnp.pl wynika, że prawie 72 proc. Polaków trochę (50 proc.) lub bardzo (22 proc.) obawia się kryzysu bankowego w USA, a tylko niewiele ponad 28 proc. internautów uważa, że to dla nas bez znaczenia. Czy rzeczywiście mamy się czego obawiać? Prof. Leszek Balcerowicz stwierdził, że polski system bankowy jest zasadniczo zdrowy i nie ma powodów do obaw. A Katarzyna Zajdel-Kurowska, wiceminister finansów, podczas przemówienia w Sejmie podkreśliła, że „banki w Polsce nie zostały bezpośrednio dotknięte skutkami kryzysu na rynku kredytów hipotecznych w USA” i że „kryzys na światowych rynkach finansowych nie powinien mieć istotnego wpływu na spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego w Polsce”. Także zdaniem Andrzeja Sławińskiego, członka Rady Polityki Pieniężnej, polski system bankowy i jego klienci są bezpieczni. Podobnie uważa Łukasz Dejnowicz, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego, który twierdzi, że ewentualne kolejne bankructwa amerykańskich instytucji finansowych, obecnych na polskim rynku, nie dotkną ich polskich klientów. Również Tomasz Teluk jest zadnia, że „Polska nie ma się czego obawiać, bo lokalne banki wykazują wciąż duży rozsądek w polityce kredytowej”. Mimo to Komisja Nadzoru Finansowego chce zaostrzyć kryteria badania zdolności kredytowej oraz dowolnej polityki ustalania kursu, po jakim klient spłaca bankowe pożyczki, co może zmniejszyć liczbę udzielanych kredytów w naszym kraju.

* Niniejszy artykuł został opublikowany w 39 numerze "Najwyższego CZASu!" z 2008 r.

Zobacz też

 

 

Źródło: Tomasz Cukiernik