JustPaste.it

Papież i generał oraz ich rzecznicy.

© Edward M. Szymański

 

Papież i generał oraz ich rzecznicy.

        Gdzie kończy się historia, a zaczyna się polityka? Gdzie kończy się nauka, a zaczyna się ideologia? Obydwu tych problemów dotykam w niniejszym artykule. Nie jest on intencjonalnym komentarzem do bieżących wydarzeń. Sama natura przedmiotu jest już taka, że zdaje się on być aktualny zawsze. Trudno o Powstaniu Warszawskim mówić i słuchać bez emocji, a cóż dopiero o stanie wojennym. 

Osobliwa zbieżność.

           Joaquin Navarro-Valls mówiąc o „groźnym trybunale” i niesprzyjającym „wyjątkowo zideologizowanym klimacie politycznym” wystąpił w obronie swego, przynajmniej z urzędu, byłego przeciwnika - generała Jaruzelskiego - z argumentacją bardzo ogólną i oględną, z jaką byłemu watykańskiemu i papieskiemu rzecznikowi przystoi. Takie wystąpienie bardzo bliski współpracownik Jana Pawła II uznał widocznie za swą nieurzędową już, ale zwyczajnie ludzką powinność. W obronie generała wystąpił także były rzecznik rządowy strony przeciwnej - Jerzy Urban, obecnie redaktor może najbardziej antyklerykalnego pisma w Polsce. Wystąpił w swoim stylu dosadnie, „publicznie i czynnie” – jak sam się wyraził.

         Sytuacja w najwyższym stopniu osobliwa: rzecznicy dwóch wyjątkowych w naszej historii postaci, stojących niegdyś po przeciwnej stronie politycznych barykad i po różnych stronach „żelaznej kurtyny” występują w obronie jednego z dawnych przeciwników. Raczej nietrudno zauważyć, że owych rzeczników do dzisiaj dzieli chyba wszystko.

        Tytuł artykułu byłego rzecznika Watykanu „Wojtyła i generał”, jaki ukazał się we włoskim dzienniku „La Repubblica”, jest niemal identyczny z początkiem tytułu tematu nad którym pracuję już od kilku lat jako swego rodzaju inkontrologiczny reportażysta i który brzmi Papież i Generał[…]. Ta zbieżność w tytułach wzmacnia moje przekonanie, że dotykam spraw istotnych nie tylko w moim odczuciu czy mniemaniu i chyba dobrze tłumaczy, dlaczego zabieram głos od napomknienia o unikalnym zdarzeniu, jakim jest w pewien sposób zbieżny dwugłos byłych rzeczników.

       Coś ich musi łączyć.   Wygląda to bowiem tak, jakby ważniejsza była dla nich dawna walka, niż jej rezultat, czyli to, kto w niej wygrał. I chyba coś w tym jest.  Co więc w tej walce mogło być takiego, że obecnie obaj uznali, iż wypada im wystąpić, z bardzo zresztą różnych pozycji merytorycznych, dając jednocześnie wyraz przekonaniu, że tak jak kiedyś, tak i dzisiaj występują w słusznej sprawie.   Bardzo ryzykowne jest występowanie w roli rzecznika historycznych już rzeczników, gdy obaj nie tylko trafili do różnych encyklopedii, ale nadal prezentują swoją dawną „tężyznę rzecznikowską” i potrafią doskonale mówić za siebie. W tej sytuacji jako medialny „nikt”, jedynie jako amator detektyw w sprawie „największej katastrofy geopolitycznej XX wieku” (określenie Putina), mogę tylko wystąpić z pewną hipotezą i starać się o jej uprawdopodobnienie wraz z zastrzeżeniem, że jest to moja własna hipoteza, nieuzgadniana z żadnym z rzeczników; z zastrzeżeniem również i takim, że obaj rzecznicy mogą sprawę widzieć zupełnie inaczej, niż ją przedstawiam, że mogą ją widzieć jakoś szerzej czy głębiej i niekoniecznie tylko w historycznym aspekcie.  

 Wielkość a mierność walki

            Ta hipoteza może być pozornie dość banalna: historyczne znaczenie, gigantyczna stawka dawnej walki, wielkość moralnych dylematów i intelektualnych wyzwań przed jakimi stali i którym potrafili niegdyś sprostać zwierzchnicy byłych rzeczników nijak się ma do stawki i poziomu walki obecnych przeciwników generała Jaruzelskiego. Poziom ten budzić może uczucia, zażenowania czy zaniepokojenia obydwu byłych przeciwników „z urzędu”.

         Obydwaj rzecznicy zwracają uwagę na sposoby widzenia minionych wydarzeń oraz osób do jakich odwołują się obecni przeciwnicy i jednocześnie oskarżyciele autorów stanu wojennego, choć inaczej rozłożone są akcenty: Jerzy Urban mówi, bowiem o „populistycznej mentalności”, do jakiej odwołują się oskarżyciele, a Joakin Navarro-Valls mówi o „zideologizowanym klimacie politycznym”, w jakim toczy się proces.  

         Znani w świecie rzecznicy mogą sobie pozwolić na dość ogólnikową argumentację swego gestu. Mnie natomiast, jako nieznanemu szerzej amatorowi, wypada wystąpić z argumentacją bardziej rozbudowaną, która mogłaby wnieść coś interesującego z faktu dość nietypowej perspektywy w ujmowaniu dawnych wydarzeń. Bo czy ktoś przyglądał się im jak na wojnę polsko-jałtańską?  Naukowcom na razie tak nie wypada, a amatorowi wolno. Taka zaś nietypowa perspektywa pozwala dostrzec to, co innym, nawet profesjonalistom, może umykać uwadze, a czego tytuł niniejszego artykułu może być skromnym potwierdzeniem.

          Myślenie w polityce jest zawsze w jakiejś mierze myśleniem życzeniowym. Czy jednak w przypadku oskarżycieli generała Jaruzelskiego nie zostały przekroczone wszelkie granice metodologicznej przyzwoitości w tym życzeniowym myśleniu o minionych już wydarzeniach? Gdzie tu może leżeć granica między nauką a ideologią?

          Wątpliwości powyższe nasuwa lektura Wstępu do dwutomowego zbioru dokumentów „Przed i po 13 grudnia. Państwa bloku wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982” wydanego staraniem Instytutu Pamięci Narodowej (Warszawa 2006 t. 1 i 2007 t.2). Autorem Wstępu do obu tomów, efektu pracy, którą sygnuje dziewięcioosobowa Rada Redakcyjna, jest Łukasz Kamiński i można więc przypuszczać, że nie był jedynym czytelnikiem tego zbioru dokumentów.  Trudno tu omawiać cały Wstęp, ale warto bliżej przyjrzeć się choćby jednemu konkretowi, gdyż konkrety mają największą siłę wymowy.

 Ideologizacja wiedzy przytępia zdolności rozumowania.

              Jedną z tez, jaką dość chętnie szermują przeciwnicy i oskarżyciele generała przy różnych okazjach jest teza, że „domagał się” on interwencji militarnej naszych sąsiadów. Prześledźmy zatem dowody, na których opiera się oskarżenie, a które współtworzą lub może są wytworem „zideologizowanego klimatu” w jakim toczy się cały proces. Wymagać to będzie wnikania w niuanse różnych wypowiedzi, ale trudno, podejmijmy ten wysiłek.

            Można się np. zgodzić z autorem Wstępu, że Jaruzelski pragnął wykorzystać zainicjowaną przez siebie przestrogę Komitetu Ministrów obrony państw stron Układu warszawskiego, którego posiedzenie miało miejsce 1-4 grudnia dla usprawiedliwienia stanu wojennego. Może nie byłoby wtedy ofiar „Wujka”. Inicjatywa ta jednak upadła, przestroga nie została wyartykułowana, stan wojenny został wprowadzony bez ostrzeżenia, były ofiary. Czy jednak to wystąpienie oznacza, że Jaruzelski domagał się pomocy militarnej? A takie właśnie znieważające polskiego generała stwierdzenie Ł. Kamiński podaje Czytelnikom. Przyjrzyjmy się bliżej fragmentowi jego wypowiedzi:

Niepowodzenia poczynań podjętych w trakcie narady moskiewskiej nie zniechęciło bynajmniej gen. Jaruzelskiego. W dniach 8-9 grudnia 1981 roku spotkał się on kolejno z marszałkiem Kulikowem i sowieckim wicepremierem Bajbakowem, którym przedstawił żądania dotyczące udzielenia wsparcia militarnego i gospodarczego, co miało być warunkiem wprowadzenia stanu wojennego. (co ciekawe, stronie sowieckiej najwyraźniej w tym momencie nie przekazano jeszcze terminu tej operacji) [Przed i po, T. 1, s. XXXIX].

 Jak z powyższej wypowiedzi dość jasno chyba wynika, ponieważ zabiegi generała o interwencję na naradzie moskiewskiej nie przyniosły efektu, więc konsekwentnie kontynuował je dalej.  Niech Czytelnik raczy zapamiętać, że wg Kamińskiego Jaruzelski w rozmowach z Bajbakowem i Kulikowem w dniach 8-9 grudnia przekazał im swe żądania pomocy militarnej oraz gospodarczej. Wrócimy do tego. Na razie. czytajmy dalej:

  Żądania te stały się przedmiotem nieplanowanej wcześniej dyskusji na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZP 10 grudnia. O ile kwestia pomocy ekonomicznej nie wywołała większej dyskusji, o tyle wiele emocji wzbudziło drugie żądanie Jaruzelskiego.  Potraktowano je jako próbę odroczenia rozprawy z opozycją (posunięcie to w czasie dyskusji określano mianem operacji „x”). Najbardziej zdecydowanie wypowiedział się w tej kwestii Andropow: „Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. Jest to nasze słuszne stanowisko i musimy się go trzymać do końca. Nie wiem, jak rozwinie się sprawa z Polską, ale nawet, jeśli nawet Polska będzie pod władzą Solidarności, to będzie to tylko tyle. A jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnych sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie. Powinniśmy przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego, to jest nasza główna linia”.  Apelował jedynie o zrobienie „czegoś” w celu zabezpieczenia tranzytowych linii komunikacyjnych.  [s. XXXIX]

Słowom polityków z najwyższego światowego szczebla przysłuchiwać się trzeba z najwyższą uwagą.  Przyjrzyjmy się bliżej spisanym słowom Andropowa, który wypowiedział się „najbardziej zdecydowanie”. O czym on mówi? Czy mówi o rzeczywistych zamiarach Kremla, czy o „stanowisku Kremla”?  To istotna różnica. W polityce stanowisko, to stwierdzenie oficjalne w jakiejś sprawie, stwierdzenie na użytek zewnętrzny, np. w negocjacjach czy w odpowiedzi na czyjeś pytanie.  Jakie negocjacje czy relacje mogą tu wchodzić w grę? Z całym światem, a zwłaszcza z Zachodem. Ale również z „polskim kierownictwem”, jak o polskich władzach wyrażano się na Kremlu.

         Stanowisko dzisiaj może być takie, jutro może być inne. W negocjacjach zmiana stanowiska zależeć może od zmiany aktualnej sytuacji, od zmiany aktualnego stanowiska partnera, ale także od nieprzewidywanych, przewidywanych czy wręcz planowanych zmian sytuacji lub okoliczności. Stanowisko może być wielokrotnie i szybko zmieniane. Andropow jest przeraźliwie precyzyjny. Mówi, że oficjalnego zdania, iż: „Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski.” nie należy zmieniać. Komu takie oficjalne stwierdzenie ma być przedstawione? „Polskiemu kierownictwu”, a może także międzynarodowej opinii publicznej. Czy jednak zasadny byłby domysł, że następne zdanie (o trzymaniu się tego stanowiska „do końca”) także ma być przedstawione polskiej stronie czy międzynarodowej opinii? Raczej wątpliwe, a właściwie niemożliwe. Przecież natychmiast rozpoczęłaby się fala spekulacji, co ów „koniec” miałby oznaczać?  Koniec świata, czy może koniec, upadek imperium sowieckiego? Bzdura. Andropow sam przecież mówi w cytowanej wypowiedzi, że: „Musimy się troszczyć o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego, taka jest nasza główna linia”.

         Andropow zatem wyraźnie odróżnia „stanowisko” od „głównej linii”. Aktualne stanowisko Kreml może zmienić, i to dość szybko, ale czy mógłby równie szybko zmienić swoją „główną linię”, jaką jest „umacnianie Związku Radzieckiego”? Kto w tym gronie w ogóle mógłby tego chcieć? Musiałby być chyba samobójcą, i to w dosłownym znaczeniu. Jest to jednak sprawa dość tutaj daleka od rzekomego żądania Jaruzelskiego pomocy militarnej ze strony Sowietów.  Czy zatem z przytoczonych przez Ł. Kamińskiego słów Andropowa można w jakikolwiek sposób wnioskować o takim żądaniu? Nawet bystrzejszym maturzystom można by się wysnuciem takiego wniosku poważnie narazić.

        Czy Andropow w ogóle o pomocy militarnej nie wspomina? Wspomina. Przyjrzyjmy się zatem odpowiedniemu fragmentowi jego wypowiedzi, bo może tam kryje się argument za mało chlubnymi intencjami Jaruzelskiego. W kontekście omawiania braku zdecydowania generała i tego, że nawet jego najbliżsi współpracownicy nic nie potrafią powiedzieć o jego najbliższych zamiarach, Andropow mówi:

Teraz chciałbym stwierdzić, że Jaruzelski dość stanowczo stawia przed nami żądania  gospodarcze i uzależnia przeprowadzenie operacji X od naszej pomocy gospodarczej i,  powiedziałbym nawet więcej, stawia sprawę, chociaż nie wprost, pomocy wojskowej. [t. 2. s. 697]

 Czy Andropow mówi tu o żądaniach Jaruzelskiego pomocy gospodarczej? Oczywiście. Kto mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości? A czy mówi o żądaniach pomocy wojskowej? Być może, że polscy historycy takich wątpliwości nie mają.  Ł’ Kamiński nawet stwierdza, że Andropow wypowiedział się w tej kwestii „najbardziej jednoznacznie”.   Ale ja wątpliwości mam, i to bardzo poważne. Po pierwsze, Andropow o pomocy wojskowej nie stwierdza, ale przypuszcza: „powiedziałbym nawet więcej”. To zapewne jest duża różnica. Jednak to jeszcze nic. Andropow wcale nie mówi o „żądaniu pomocy wojskowej”, ale o „stawianiu sprawy pomocy wojskowej”.  Tu mam do Czytelników pytanie: czy gdyby Jaruzelski odżegnywał się wręcz od pomocy wojskowej” nie byłoby to także „stawianiem sprawy pomocy wojskowej”? Po trzecie wreszcie, Andropow bardzo wyraźnie mówi o Jaruzelskim, iż ten „stawia sprawę pomocy wojskowej”, chociaż „nie wprost”.

        O co tu może chodzić? Dlaczego o żądaniach pomocy gospodarczej Jaruzelski mówił „wprost” a o rzekomych żądaniach pomocy militarnej miałby mówić jakoś „nie wprost”?

         Wróćmy do stwierdzenia Ł. Kamińskiego o tym, że Jaruzelski w rozmowach z Bajbakowem i Kulikowem w dniach 8-9 grudnia przedstawił im żądania pomocy gospodarczej i militarnej. Bajbakow na posiedzeniu politbiura 10 grudnia był obecny. Mówił o żądaniach Jaruzelskiego pomocy gospodarczej? Mówił, mówił też o tym Breżniew. Czy Bajbakow mówił coś o żądaniach pomocy militarnej? Nic nie mówił. Każdy Czytelnik może osobiście sprawdzić w publikacji IPN-u, że Bajbakow nawet nie wspomniał o żądaniach pomocy militarnej. Komu zatem Jaruzelski miałby swoje żądania pomocy militarnej przedstawić? Zgodnie z twierdzeniem Kamińskiego pozostaje Kulikow. Ale Kulikowa na posiedzeniu 10 grudnia nie było. Musiałby więc wiadomość o tych żądaniach komuś przekazać. Komu? Nie wiadomo. Breżniew przecież także o nich nie wspomniał nawet słowem i to także każdy Czytelnik może sobie sprawdzić.

         Czy zatem do pomyślenia jest sytuacja, że o wyrażonych przez Jaruzelskiego żądaniach pomocy gospodarczej już nazajutrz wie całe politbiuro, a o żądaniach daleko większego kalibru politycznego, jakimi byłyby żądania pomocy militarnej, nie wie Breżniew, nie wie Andropow nie wiedzą inni członkowie politbiura? To może Kulikow i Bajbakow utajnili te żądania przed Breżniewem i całym politbiurem, co sobie tylko znanymi sposobami wyśledzili polscy historycy, a przynajmniej Ł. Kamiński? W takim razie trzeba byłoby założyć, że całe to politbiuro składało się chyba z osób niepełnosprawnych umysłowo.  I tu ciekawostka! Takie założenie, niemal expresis verbis zostało we Wstępie wyartykułowane. Polscy zainteresowani i zainteresowani z całego świata mają w to uwierzyć! Dojdziemy do tego.

 

Coś gdzieś dzwonią.

          Czytelnicy sprawdzający w uchwale politbiura z 10 grudnia to o czym piszę, zauważą zapewne, że przecież o pomocy militarnej na posiedzeniu tego politbiura była jednak mowa, że np. Gromyko postuluje, by „postarać się jakoś stłumić oczekiwania Jaruzelskiego i innych przywódców Polski na wprowadzenie wojsk. Nie może być żadnego wprowadzenia wojsk do Polski”. [t.2 s. 698] Oczekiwania, a żądania to znowu co innego - wypada zauważyć, ale sprawa jest trochę bardziej złożona i tak krótka ripostą zbywać jej nie warto.  Żądania pomocy gospodarczej istnieją w protokole jak worek kamieni, a żądania pomocy militarnej istnieją jak bicie piany. Skąd zaś owe „oczekiwania” jako przedmiot dyskusji się wzięły?

          To mogło być sprawką Jaruzelskiego, (choć wcale tak być nie musiało!, ale wtedy trzeba by mówić o wiele bardziej wyrafinowanej grze; pozostańmy więc przy tym upraszczającym problem założeniu, który i tak prostym nie jest) a na politbiurze wywołał ją Rusakow.  Referując to, co za pośrednictwem Aristowa – sowieckiego ambasadora w Warszawie - dowiedział się o Jaruzelskim, przytacza jego rzekome zdanie, iż jeśli „siły polskie nie poradzą sobie z oporem „Solidarności”, to towarzysze polscy mają nadzieję na pomoc innych krajów, włącznie z wprowadzeniem sił zbrojnych na terytorium Polski”. O czym tu Jaruzelski ponoć mówił? Oto pojawiło się rozróżnienie „sił polskich” i „towarzyszy polskich”.  O jakich „siłach polskich” ” i o jakich „towarzyszach polskich może być tu mowa? To dosyć proste. Jeśli stan wojenny siłami polskiej armii, na której czele stał generał Jaruzelski, nie okaże się skuteczny, wówczas „towarzysze polscy” będą liczyli na pomoc z zewnątrz. Czy w przypadku niepowodzenia stanu wojennego to generał Jaruzelski miałby jeszcze liczyć na pomoc i należeć do tych, którzy „domagają się” pomocy militarnej? On już byłby wtedy przegrany. Jaki dla Sowietów sens miałoby pomaganie przegranemu, branie sobie na plecy politycznego nieboszczyka? Sens miałaby pomoc „towarzyszom polskim”, już nie Jaruzelskiemu, ale nowym, zdrowym, zdecydowanym siłom. Czyli komu? Znowu można sprawdzić w protokole, że jedyne nazwisko, jakie się w protokole pojawia i mogłoby pasować do ewentualnego kandydata na przywódcę „polskich towarzyszy” to nazwisko Olszowskiego.

           Nic dziwnego, że stwierdzenie Rusakowa mogło wywołać burzę. Dlaczego? Bo jeśli to faktycznie powiedział Jaruzelski, to ujawnił swą wiedzę, że Sowieci w określonych warunkach jednak zamierzają interweniować militarnie. Nawet, jeśli to nie była wiedza, ale domysł Jaruzelskiego, to był to bardzo niewygodny dla Kremla domysł. Ale zaniepokoiło politbiuro coś jeszcze innego: Jaruzelski ponoć powołał się na marszałka Kulikowa, który jakoby miał powiedzieć, „że ZSRR i państwa sojusznicze udzielą Polsce pomocy wojskowej”.   Czyżby ten nieopatrznie się wygadał?  Rusakow mówiąc o Kulikowie zastrzegł się, że o ile mu wiadomo, to marszałek „nie powiedział tego wprost, jedynie powtórzył słowa, które w swoim czasie były wypowiedziane przez L[Leonida} Breżniewa, że my nie pozostawimy PRL w nieszczęściu”. [s. 696] Kulikow mógł zatem nie powiedzieć „wprost”, ale zauważmy, że „nie wprost” też można wiele powiedzieć. 

             Tak czy inaczej warto postawić polskim historykom pytanie, gdzie w tych wszystkich dywagacjach (które w wielkim skrócie relacjonuję) nad tym, co mógł powiedzieć, a co powiedział nieobecny na posiedzeniu Kulikow, co mógł powiedzieć czy myśleć, a jak powinien myśleć Jaruzelski, jest dowód na jego żądania pomocy militarnej?

 Oryginalny prekursor i fałszywy trop

           Profesor Anatol Dnieprow w bajeczkowym artykule znajdującym się na stronie internetowej poświeconej gen. Jaruzelskiemu stał się prekursorem względem wielu polskich historyków w sposobie odczytywania protokołu z posiedzenia sowieckiego politbiura w dniu 10 grudnia 1981 r. Profesor pisze nie tylko o żądaniach Jaruzelskiego pomocy militarnej, ale stawia również inne fantastyczne tezy, że np. już w grudniu 81 roku cały blok mógłby się rozpaść i właściwie to stan wojenny tylko opóźnił reformę całego systemu. To jednak inna sprawa. Ważniejsze jest coś innego. Artykuł prof. Dnieprowa zaopatrzony jest w dwa załączniki. Jeden, to tłumaczenie na język polski protokołu z obrad sowieckiego politbiura 10 grudnia 1981 r., a drugi załącznik, to oryginalny tekst tego protokołu po rosyjsku udostępniony w programie PDF.

         Artykuł Dnieprowa i załączniki do niego wiele lat przed publikacją dokumentów IPN-u  były chyba jednym z ważniejszych źródeł, do którego mogli sięgnąć zainteresowani problemami stanu wojennego i wiele tez prof. Dnieprowa stało się niemal obiegowymi w środowiskach historyków czy publicystów polskich. Co zaś można z tego źródła dowiedzieć się o interesujących tu żądaniach interwencji militarnej przez generała Jaruzelskiego? Coś niebywałego.     

          Rzekomy dowód, a ściślej – domyślny dowód, gdyż profesor wprost o nim nie mówi, polega tu na niezwykłym tłumaczeniu słów Andropowa na język polski, gdy ten mówi o Jaruzelskim, że „stawia sprawę pomocy wojskowej, chociaż nie wprost”.   Otóż w zamieszczonym po artykule prof. Dnieprowa przekładzie protokołu na język polski, nie ma wyrażenia „stawia sprawę pomocy wojskowej”, ale znajduje się wyrażenie „chce pomocy wojskowej, choć nie mówi tego wprost”. I ten przekład jest ewidentnie mylący, spełnia rolę fałszywego tropu. Jak jest bowiem w oryginale w języku rosyjskim? To niezwykle interesujące. Można sprawdzić właśnie w oryginale po rosyjsku, że w odpowiednim miejscu znajduje się tam wyrażenie „stawit wopros”. Mowa jest więc nawet nie o „stawianiu sprawy”, jak to przetłumaczono w zbiorze dokumentów IPN-u, ale o „stawianiu pytania”. Podstawowy odpowiednik rosyjskiego słowa „wopros” w języku polskim, to „pytanie”, a nie „życzenie” czy „żądanie”. Nawet tłumaczenie „sprawa”, jako dopuszczalne w następnej kolejności, rozmywa trochę precyzję Andropowa i zamazuje obraz intelektualnego wyrafinowania rozgrywek między Jaruzelskim a Andropowem i całym sowieckim politbiurem.

        Czy stawiać pytanie o coś, to tyle samo, co chcieć czy żądać tego, a tym bardziej „nie wprost”?  Profesor Dnieprow, który rosyjski zapewne doskonale zna, jakoś wyczytał z protokołu, że Jaruzelski „domagał się” interwencji zbrojnej. Czy więc można się dziwić polskim historykom?

 Pytania „wprost” i „nie wprost” w wielkiej polityce

         Jaruzelski pytanie o ewentualną interwencję stawiał nie tylko „nie wprost”, jak to inteligentnie zauważył Andropow, ale także „wprost” i to w bardzo wyrafinowany sposób, co Ł. Kamiński z właściwą sobie przenikliwością zinterpretował jako fakt ewidentnie obciążający generała. Ten bowiem 10 grudnia, co wiadomo z tzw. „zapisków Anoszkina” – wówczas adiutanta Kulikowa - za pośrednictwem gen. Milewskiego, osoby należącej do ścisłego grona protegowanych przez Andropowa „towarzyszy polskich”, kazał przekazać pytanie ambasadzie sowieckiej m.in. o to, „Czy możemy liczyć na pomoc po linii wojskowej, ze strony ZSRR (o dodatkowym wprowadzeniu wojsk)?”. [t. 2, s. 399] Czyli kto miałby liczyć na tę pomoc? „Towarzysze polscy”, a więc grupa Olszowskiego.  Jaką odpowiedź usłyszał Milewski niemal natychmiast? „Nie będziemy wprowadzać wojsk”.! 

         No proszę! – mogą powiedzieć polscy historycy. Przecież całe politbiuro mówiło, za Andropowem, że o żadnym wprowadzeniu wojsk „nie może być mowy”, że „nie możemy ryzykować”, że tego stanowiska trzeba się trzymać „do końca”.  Tak mówił nie tylko Andropow, można zauważyć, ale podobnie też mówił Gromyko, Susłow, Griszyn.  Radość historyków, gdyby taki argument uważali za przekonujący, mogłaby być tylko radością we własnym gronie poszerzonym o tych, których cechuje „mentalność motłochu” – jakby to dosadnie określił Urban.  

        Już następnego dnia Anoszkin odnotował bowiem maleńkie uzupełnienie do tej odpowiedzi: „Na tym etapie nie będzie radzieckiej obecności”. A więc wyszło szydło z worka: Sowieci zaplanowali jakieś „etapy”.  W pierwszym etapie nie będzie sowieckiej obecności. Czy nie jest to sprzeczne z wypowiedziami Andropowa i innych na posiedzeniu politbiura 10 grudnia? Skądże. Andropow mówił wszak o tym, że tego „stanowiska” (o nieinterwencji) trzeba się trzymać „do końca”. I oto pojawia się ów „koniec” w postaci końca pierwszego etapu.  Jeśli na politbiurze akcentowano, że nie może być mówienia o interwencji, to jeszcze nie oznacza, że nie może być samej interwencji. Jeśli nie może być interwencji w pierwszym etapie, to nie oznacza, że nie może jej być w następnym etapie.

        A jak z tym drugim etapem? Oj, tu jeszcze gorzej dla polskich historyków. Jak wynika z notatek Anoszkina, punktowo odnotowującego rożne zdarzenia mniejszej i większej wagi Siwicki miał powiedzieć: „W rozmowie telefonicznej z tow. Andropowem zrozumieliśmy, że możemy liczyć na pomoc w II etapie naszych działań. My jednak nie wiemy, jak Związek Radziecki rozumie II etap”. No właśnie. Polskie władze jednak nie wiedziały wszystkiego. Teraz już wiedziały, że chodzi o jakiś pierwszy i drugi etap, że między oficjalnym stanowiskiem a rzeczywistymi zamiarami Kremla różnica może być istotna i polscy dowódcy potrafili to wysondować. Ale jaki stąd wniosek wysnuł Ł. Kamiński: „Widocznie polscy generałowie mieli nadzieję, o wsparciu wojskowym już po wprowadzeniu stanu wojennego”. [s. XLI] Trochę zbyt prościuteńki ten wniosek i za bardzo pasujący do przyjętego z góry założenia, że Jaruzelski domagał się interwencji militarnej.

        Czy słowa „zrozumieliśmy, że możemy liczyć na pomoc w drugim etapie naszych działań” oznaczają, że polscy generałowie faktycznie na taką pomoc liczyli? Nawet gdyby te w locie uchwycone słowa zostały najwierniej zapisane, to przecież nie mogą świadczyć o intencjach polskich dowódców! W jaki bowiem sposób Andropow miał czy mógł przekazać kremlowskie stanowisko polskim generałom? A w jaki sposób mogliby się oni dowiedzieć, że między oficjalnym stanowiskiem Kremla, a rzeczywistymi zamiarami zachodzić może istotna różnica? Mieli czekać na to, aż pojawi się historyk?

        Jak w takim razie miał wyglądać pierwszy etap?  O tym już mógł wiedzieć lub domyślać się Jaruzelski, na co 10 grudnia zwracał na politbiurze uwagę Rusakow, gdy przypisywał mu słowa (lub domysł), że jeśli stan wojenny się nie uda, to „towarzysze polscy mają nadzieję na pomoc innych krajów, łącznie z wprowadzeniem sił zbrojnych na terytorium Polski”, co wywołało tyle zamieszania i niepokoju. A więc coś było „na rzeczy”. Tu można postawić pytanie: po co Jaruzelskiemu byłaby potrzebna pomoc po wprowadzeniu stanu wojennego? Czyżby sam przewidywał, że się może nie udać? Czy po to ktoś nadzoruje perfekcyjny plan stanu wojennego, aby się nie udał? No i znowu: gdzie tu dowód na żądania Jaruzelskiego pomocy militarnej?

        Ł. Kamińskie prawdopodobnie nie zadał sobie pytania, czy politbiuro w ogóle było zainteresowane powodzeniem stanu wojennego i czy było zainteresowane stanem wojennym z jednoosobową dyktaturą Jaruzelskiego. A może właśnie bardziej zainteresowane było owym „drugim etapem”? Szkoda, że takie wątpliwości w cytowanym wstępie się nie pojawiły!  Bo gdyby pod tym kątem jego autor przejrzał uchwałę politbiura i inne dokumenty, które sam do wydania przygotowywał, mógłby dojść do niezwykle interesujących wniosków. Pomińmy już ten problem w tak skrótowym artykule.

 Wyobrażenia polskich historyków o politykach i polityce 

         Te wyobrażenia nie wystawiają naszym historykom, a w ślad za nimi wielu publicystom, najlepszego świadectwa. Starałem się to pokazać na przykładzie analizy „dowodów” na „niecne” intencje generała Jaruzelskiego. Co zaś Ł. Kamiński sądzi o innych politykach, np. o Andropowie?

         Czy można sobie wyobrazić polityka nawet gminnego szczebla, który na zamkniętym, niejawnym zebraniu apelowałby o coś do nieobecnych, gdy nie ma nadziei, że nawet wieść gminna precyzyjnie dotrze do adresata?  To wymaga pewnego wysiłku intelektualnego. I taki zapewne był potrzebny, by Ł. Kamiński mógł np. napisać: „Kolejnym rozmówcą był Andriej Gromyko. Wieloletni szef sowieckiego MSZ, najwyraźniej zirytowany, apelował do nieobecnych liderów PZPR, aby podjęli decyzję „czy wycofują się ze swoich pozycji” wobec żądań przejęcia władzy przez Solidarność […]”. [t. 1, s. XL] Racjonalność twardego negocjatora i znanego w świecie sowieckiego polityka sprowadzona tu została do poziomu racjonalności, o którą podejrzenia nawet dla wyjątkowo nierozgarniętego wójta byłyby obrazą. Przecież to groteska, a jest jej w całym tekście więcej.  Nie do wiary? Zachęcam, by zajrzeć do zbioru dokumentów, w którego komitecie redakcyjnym zasiadło dziewięć osób.

       I Joakin Navarro-Valls, i Jerzy Urban byli obserwatorami „kuchni politycznych”, w których przygotowywane były decyzje o ogromnym dla Polski i świata znaczeniu, sami poniekąd byli w nich pracownikami. Obydwaj wywiązywali się na miarę zadań, jakie stawiali przed nimi ich zwierzchnicy, sami stojący przed największymi wyzwaniami swojego czasu. Czy można się, więc dziwić ich zaniepokojeniu poziomem myślenia o politykach i polityce, jaki prezentują dziś oskarżyciele autorów stanu wojennego? Ten poziom odzwierciedla, ale też i kształtuje poziom polskiej kultury politycznej. Jak ona wygląda w oczach światowej opinii publicznej, jak ona rokuje, gdy chodzi o miejsce Polski w świecie?

       Co można w takiej sytuacji zrobić? Zachęcić Czytelników, by sami zechcieli zajrzeć do uchwal sowieckiego politbiura, jakie zamieszczone są w Aneksie do wielokrotnie wzmiankowanego zbioru dokumentów. Znajdą się wtedy w ponurej, ale skądinąd intrygującej przestrzeni politycznej kreatywności władców nieistniejącego już mocarstwa, w którego szponach znajdowała się Polska i obmyślających, jak te szpony w najbardziej dla siebie korzystny sposób zacisnąć.  Zachęcić, by trochę poznali ich specyficzny język, który tyle trudności przysparza naszym historykom.  Gdzie jest zaś powiedziane, że to historycy mają mieć wyłączność na jego znajomość i wyłączność na formułowanie publicznych ocen, opinii i oskarżeń? Jeśli rzecznicy dwóch wielkich postaci w naszej historii zgłaszają wątpliwości, to dlaczego mają być mniej wiarygodni od polskich historyków, nawet jeśli te wątpliwości pojawiły się z różnych dawnych pozycji obserwacyjnych czy nawet aktualnych upodobań? Czy polscy historycy własnych upodobań nie mają?

         Czy uważam, że IPN powinien przestać istnieć, jak to w niektórych głosach już słychać? Bynajmniej! Uważam wręcz, że dokumentacja gromadzona przez ten instytut stanowi wielką szansę dla rozwoju polskiej państwowości. Ale by taką szansą się stała, najpierw musi być zrozumiana. Do jej zrozumienia chyba jeszcze dość daleko i nie wystarczają tu deklaracje najlepszych intencji kręgu pochylonych nad nią historyków. Ich opinia to jeszcze nie opinia Historii, gdy o wielu sprawach ciągle zbyt mało szerzej wiadomo.

         Tej wiedzy jednak przybywa.  

  

W artykule są odwołania do dwóch źródeł:

  1. Przed i po 13 grudnia. Państwa bloku wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982; Ł. Kamiński – red, IPN Warszawa t. 1 2006, t. 2 2007, ISBN  83-60464-22-7 i 978-60464-56-4
  2. Internet: Generał Wojciech Jaruzelski – http://www.geocites.com.wojciech_jaruzelski/ (stan na dzień: 14 października 2008)