JustPaste.it

Nie ugięli się przed mocą zła

Jak ksiądz Chomicki z KGB wojował

Jak ksiądz Chomicki z KGB wojował

 

undefined     Pomimo iż od śmierci ks. inf. Antoniego Chomickiego minęło już 15 lat, to pamięć o nim wciąż trwa w podolskiej Murafie, a jego posługa w tej miejscowości w miarę upływu czasu nabiera nowych wymiarów. Codziennie o 7 rano w miejscowym kościele wierni odmawiają różaniec, w czasie którego modlą się za jego duszę, a następnie podążają na cmentarz, aby nawiedzić jego grób. Raz w roku, w rocznicę jego śmierci, po Mszy św. na cmentarz udaje się parafialna procesja. Gdy przed pięciu laty w parafii obchodzono 10-lecie śmierci tego wybitnego kapłana, odtworzono z taśmy jego ostatnie przesłanie. W kościele rozległ się szloch, kiedy wierni ponownie usłyszeli słabnący głos dawnego proboszcza, wygłaszającego do nich swój duchowy testament.
     Do Murafy, po wyjściu z łagru, ks. Chomicki trafił przez placówki w Połonnem i Szarogrodzie w 1957 r., pracował w niej aż do śmierci w 1993 roku.
e675bec409c9f77d7fcce2cdd5f4b4a5.jpg     W Murafie żyje jeszcze wielu ludzi, doskonale pamiętających posługę ks. Chomickiego. Jednym z nich jest ks. prałat Józef Świdnicki - emerytowany rezydent miejscowej parafii, nadal czynny jako kapłan. Mieszka w odnowionej poklasztornej plebanii, niedaleko od pomieszczeń zajmowanych przez ks. Chomickiego. Znajdują się one na pierwszym piętrze nad zakrystią. Obecnie zmieniły nieco swój wygląd. Sypialnia była bowiem wydzielona z części klasztornego korytarza, który po rewaloryzacji zniszczonego przez kołchoz dawnego klasztoru dominikanów połączonego z kościołem, wrócił do dawnego przeznaczenia. Bez większych zmian zachował się tylko "prijomnyj" pokój, czyli coś w rodzaju saloniku połączonego z kancelarią. Kuchnia księdza mieściła się na dole, za zakrystią. Ks. Chomicki miał jeszcze do dyspozycji skarbczyk, po drugiej stronie ołtarza, w którym był urządzony pokój dla jego gości. Tam znajdowała się też jego do dziś zachowana biblioteka. Schodząc z saloniku do kościoła krętymi, niewygodnymi schodami, mało który gość tropiący ślady wielkiego kapłana zdaje sobie sprawę, że stanowiły one dla niego prawdziwy "dopust Boży".
     - Z łagru w Workucie, w którym wyrabiał "stachanowskie normy", wrócił z odmrożonymi nogami i każdy krok po schodach sprawiał mu ból - wspomina ksiądz Świdnicki. - Mało kto jednak o tym wiedział, gdyż ks. Chomicki był osobą pogodną, obdarzoną poczuciem humoru i nikomu się nie skarżył. Poznałem go, gdy jako młody chłopak szukałem możliwości zostania w ówczesnej sowieckiej rzeczywistości kapłanem, co było niemożliwe bez zgody KGB. Każdy, kto się z Księdzem spotkał, był zafascynowany jego postacią. Wygłaszał on płomienne kazania, które dosłownie porywały wiernych i budziły dusze. Pracował bardzo gorliwie i był kochany przez swoje owieczki. Miał ogromny talent dyplomatyczny, który przydawał mu się zwłaszcza w kontaktach z władzami. Te bowiem od razu zdały sobie sprawę, czym grozi jego posługa. W 1960 r. pełnomocnik ds. religii obwodu winnickiego, w tajnej opinii o nim, napisał: "Energiczny, bardzo dobrze przygotowany, wybitny mówca. Ma ogromny wpływ na wiernych. Stara się dobrze sprawować liturgię, uroczyście. Liturgia sprawowana przez niego przyciąga tysiące wiernych z wielu rejonów obwodu". Władze chciały Chomickiego usunąć z Murafy i zesłać do najbardziej zapadłej dziury. Gdy ks. Chomicki dowiedział się o tym, zwołał "dwadcatkę" i zobowiązał każdego z jej członków do napisania na niego donosu. Jeden miał napisać, że jest pijakiem, drugi że babiarzem, trzeci, że domaga się za posługę dużo pieniędzy itp. Wszyscy mieli też zażądać, by pełnomocnik jak najszybciej wydalił go z Murafy, bo inaczej zniszczy parafię. Pełnomocnik aż przyklasnął tym informacjom i oczywiście Księdza w Murafie zostawił licząc, że istotnie rozwali wspólnotę. Innym razem, gdy władze zakazały odprawiać Mszę św. w dni świąteczne przypadające w dni robocze, ks. Chomicki, by obejść zakaz, posłużył się fortelem. Ogłosił w niedzielę oficjalnie, że nie wolno mu odprawiać Mszy św. w święta przypadające w tym tygodniu. W najbliższe święto ludzie nie poszli do roboty, tylko na demonstrację pod sielsowiet, domagając się usunięcia Księdza z parafii, bo nie chce wykonywać swoich obowiązków duszpasterskich. Cały ten protest był oczywiście zorganizowany przez samego Zainteresowanego. Jeszcze się on nie skończył, gdy pełnomocnik zatelefonował do niego z pytaniem: "Grażdanin Chomickij! Czto tam u was praischodit? Naładtie normalnyje bogosłużenija!". Ks. Antoni nadal odprawiał Mszę św. w każde święto, a pełnomocnika wyrzucili. Różnych forteli ks. Chomicki używał też, by pozbyć się krążących wokół niego donosicieli. Gdy ustalił ich nazwiska, co nie było trudne, brał do ręki słuchawkę, dzwonił do oficera KGB, który "opiekował się" Murafą i mówił: "Zabierzcie tych nienormalnych z parafii, oni nie umieją zachować państwowych tajemnic. Chodzą i chwalą się przed wiernymi, że są agentami KGB, którzy otrzymali zadanie inwigilowania parafii". Skutek był zawsze ten sam: konfidenci znikali, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Ksiądz Świdnicki śmieje się, gdy wspomina potyczki z KGB wielkiego infułata. Nie na darmo miał on przez jego funkcjonariuszy nadany przydomek "stary lis". Niełatwo było go podejść. Nawet ksiądz Świdnicki był przez niego sprawdzany, czy istotnie został wyświęcony na kapłana. Wysłał na Litwę żonę organisty, którą darzył bezgranicznym zaufaniem, by sprawdziła, czy istotnie został wyświęcony na kapłana przez internowanego biskupa. Ksiądz Świdnicki ciężko wzdycha, gdy to wspomina. Był wyświęcony nocą w absolutnej tajemnicy, w domu na wsi, do której został dowieziony. Nie wiedział ani gdzie, ani przez kogo zostały mu udzielone święcenia...
- KGB nie zrezygnowało oczywiście z prób umieszczenia w otoczeniu Chomickiego swego współpracownika - kontynuuje ks. Świdnicki. - Jednego z nich, bardzo natarczywego, ks. Chomicki zaprosił do siebie w gości. Spoił go wódką do nieprzytomności i znów zadzwonił do KGB. Dyżurnemu oświadczył, że siedzi u niego pijany człowiek, który opowiada mu ważne tajemnice państwowe. Zniknął błyskawicznie...
     Jak wynika z dokumentów odnalezionych przez ks. Józefa Szymańskiego w obwodowych archiwach winnickich, oficerowie KGB nie bez słuszności podejrzewali ks. Chomickiego, że ma uprawnienia biskupa. Otrzymał je od Prymasa Polski Stefana kard. Wyszyńskiego. Jak twierdzi jego najbliższy współpracownik, organista Eugeniusz Swarcewicz, kardynał chciał go wyświęcić na biskupa, ale ten z przyczyn osobistych odmówił. Zgodził się jednak pełnić funkcję administratora apostolskiego Ukrainy, którą Prymas Wyszyński nadał mu na mocy uprawnień otrzymanych od Stolicy Apostolskiej. KGB nie zdecydowało się jednak na otwartą rozprawę z ks. Chomickim. Obawiało się, że może wywołać to masowe protesty katolików w obwodzie.
Dzięki ks. Chomickiemu, Murafa z zapadłej dziury stała się na długie lata nieformalną stolicą Kościoła katolickiego na zabruczańskiej Ukrainie. Księdza Antoniego zaczęto nazywać zaś "patriarchą Wołynia i Podola".
     Tylko raz na samym krańcu antykościelnego, chruszczowowskiego kursu, władze chcąc uderzyć w ks. Chomickiego usiłowały zamknąć kościół w Murafie. Szybko się jednak z tej próby wycofały.
- Kiedy specjalna komisja z Kijowa przyjechała, żeby obejrzeć świątynię, Chomicki kazał wiernym położyć się krzyżem na jej posadzce i modlić się - opowiada ks. Świdnicki. - Na członków komisji podziałało to piorunująco. Postanowili kościoła nie zamykać. Chomicki nauczył też wiernych innych form protestu, które bardzo denerwowały władze. Gdy te szykowały jakieś uderzenie, mobilizował ludzi, by szli pod pomnik Lenina i na kolanach odmawiali różaniec, prosząc jednocześnie wodza rewolucji, by skłonił swych uczniów do zaprzestania ataków na Kościół. Patent ten był niezwykle skuteczny. Władze godziły się na wszystko, byle wierni nie modlili się przed Leninem. Ksiądz Chomicki szybko spopularyzował "sposób na Lenina" na całym Podolu...
    Jednak nie sprowadził swojej posługi wyłącznie do walki z KGB. Był znakomitym duszpasterzem, dzięki któremu Murafa jest dzisiaj nie tylko jedną z największych, ale i najlepszych parafii Diecezji Kamieniecko-Podolskiej. Mieszkańcy Murafy wierzą, że ks. Antoni oręduje za nimi w niebie. Czują po prostu jego opiekę.

 

Źródło: tekst i fot.: Marek A. Koprowski