JustPaste.it

Kochankowie wojny.

Od rana ciągle o tym myślę. A wszystko przez to, że zachciało nam się zwiedzać londyńskie Muzeum Wojny.

Od rana ciągle o tym myślę. A wszystko przez to, że zachciało nam się zwiedzać londyńskie Muzeum Wojny.

 


Pierwsze wrażenie niesamowite. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała okazję zobaczyć czołg od środka.
Mimo tego, że te najbardziej drastyczne rzeczy podarowałam sobie (choćby na przykład salę w której zgromadzono pamiątki związane z holokaustem) już po godzinie poczułam się bardzo dziwnie.
Mimo tego, że ogólny nastrój w głównym holu panował raczej pogodny - uśmiechnięte twarze zaaferowanych zwiedzających, przyjemnie oświetlenie, ciche rozmowy, flesze aparatów - nagle poczułam w sobie jakiś niepokój, smutek, coś, co określa się czasem jako dziwny "ucisk w dołku".
To się stało wtedy, gdy w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że te wszystkie czołgi, armaty, samoloty, łodzie podwodne, działa przeciwpancerne - to wszystko człowiek stworzył i wyprodukował po to, by ranić lub zabić innego człowieka. By zamienić jego życie w koszmar, by napełnić je strachem, bólem, tęsknotą.
A teraz nagle znalazłam się tu, gdzie zebrano te wszystkie rzeczy w jednym miejscu, by ktoś taki, jak ja, wiele lat później mógł przyjść, dotknąć, zobaczyć i... poczuć.
Poczułam. Jakże mocno. Jakże intensywnie.

Ale najgorsze z tego wszystkiego były chyba zdjęcia. Młodzi ludzie - dokładnie tacy, jak ja - miłe, sympatyczne twarze. Niektóre uśmiechnięte, inne pogrążone w bólu, zadumie.
I nagle świadomość - oni byli przecież tacy sami, jak my teraz. Czuli przecież to samo, mieli dokładnie taką samą potrzebę bycia kochanym, czucia się bezpiecznym.
Tak samo się martwili o swoją przyszłość, o przyszłość swoich dzieci.
Też chcieli się zakochać, uprawiać seks.
Jaka była Ich miłość?

Rozmawiałam czasem z moją babcią o tamtych czasach. Gdy wybuchła wojna, miała piętnaście lat. Wywieziono ją z Polski do Niemiec na przymusowe roboty. To właśnie tam, pracując w polu, poznała mojego dziadka. Rok później wzięli ślub. Niedługo potem urodziło się ich pierwsze dziecko.

Nigdy nie miałam odwagi jej zapytać, jak wyglądał wtedy seks? I jakie były ku temu możliwości, warunki? Nawet nie wiem, czy chcę wiedzieć. Samo wyobrażenie sobie tej strasznej biedy mnie przeraża.
Ale oni żyli właśnie w tamtych czasach. Ich młodość mijała wśród głodu, poniżenia, lęku o własne życie, koszmarnych warunków lokalowych, materialnych, ciągłej niepewności o jutro.

Zastanawiam się, ile stosunków płciowych przerwano z powodu odzywających się nagle, w środku nocy, syren ostrzegających przed nalotem bombowym?
Jak często ludzie się wtedy kochali? A może inaczej - jak często mieli okazję się kochać? Jak często warunki na to pozwalały?
Jak mężczyźni radzili sobie na froncie - z dala od swoich żon, narzeczonych.
Wiadomo, że podczas bitew nie mieli za bardzo czasu ani pewnie też ochoty myśleć o "dupie Maryny". Ale przecież zdarzały się dni, a może nawet tygodnie względnego spokoju. Jak sobie wtedy radzili?
Nie wierzę, że mężczyźni 70 lat temu byli inni niż ci obecni. Najprawdopodobniej mieli dokładnie takie same potrzeby seksualne, jak mężczyźni w dzisiejszych czasach. Tak samo mocno dokuczał im brak seksu.
Oderwani całymi miesiącami, a nawet niekiedy latami, od swoich żon...
Masturbacja? Tylko jak? Przytulając się do kolegi wojaka na pryczy tuż obok?
Prycze... ja je widziałam. Dotykałam ich. Niecałe półtora metra długości, ok. 30 cm szerokości. Nie wiem, czy mój pięcioletni syn by się na tym zmieścił. Jak mógł na tym spać dorosły mężczyzna? A jednak oni na nich spali. Musieli. Nie mieli wyboru.
To wydaje się tak koszmarne, że aż ciężko sobie to wszystko wyobrazić.
Ależ trzeba było mieć pecha, żeby trafić ze swoją młodością akurat na czasy wojny. Tej czy innej zresztą... Tak wiele ich było w historii.

Kochałam się wczoraj wieczorem z mężem - w wygodnym, wielkim łóżku, w czystej, pachnącej pościeli. W domku cieplutko, cicho. Brzuszki pełne po dobrej, gorącej kolacji.

Komfort miłości. To coś, co podarowały nam czasy, w których żyjemy.
Nasze życie to życie monotonne, wręcz nudne momentami. Ale bezpieczne.
Gdy się stęsknię za moim mężem biorę do ręki telefon i już po chwili słyszę w słuchawce jego głos. Od razu czuję ulgę. Nowoczesna technika podarowała mi tę możliwość, by sobie ulżyć.
Te kobiety, które w czasie wojny zostawały same z gromadką dzieci, gdy męża zabrali na front, nie miały takiej możliwości. Żyje czy może już nie? Ciągła niepewność... Może list od czasu do czasu przyśle?

Gdy mi czasem ciężko, gdy mam ochotę narzekać na swoje życie, próbuję sobie przypominać lata młodości mojej babci.
Ja, w przeciwieństwie do niej, nie muszę płukać zimą pościeli w rzece. Nie muszę wstawać o czwartej nad ranem, biec do obory i doić krowy, by mieć mleko dla dzieci na śniadanie. Nie muszę pracować w polu od świtu do zmierzchu, by moja rodzina miała co jeść.
Nie muszę cerować podartych skarpetek, dziergać na drutach ubranek, żeby mieć w co dzieci ubrać. Nie muszę zbierać chrustu w lesie, żeby mieć czym w piecu napalić.
Nic mnie dzisiaj nie obchodzi. Idę do sklepu i wszystko co mi potrzebne kupuję. Mam pod ręką automatyczną pralkę, lodówkę (najczęściej pełną ostatnio), ubikację w domu, łazienkę, ciepłą bieżącą wodę, prąd.
A mimo tego i tak czasem dopada mnie chandra i mam ochotę narzekać na swoje życie. Tu mogło by być lepiej, łatwiej, To można by jeszcze ulepszyć, zmienić, tamto kupić, tam pojechać...
Ciągle chciało by się więcej i lepiej. Czasem po prostu zapominam o tym, jak wiele mam.

To dziwne... Przez kilkanaście lat uczyłam się w szkole historii. Nie lubiłam nigdy tego przedmiotu. Wydawał mi się taki bezwartościowy, niepraktyczny, oderwany od rzeczywistości.
Tego dnia gdy DOTKNĘŁAM historii, coś nagle zrozumiałam. Coś do mnie dotarło. Przewartościowały sie wartości.
Po raz kolejny doświadczyłam czegoś, co pozwoliło mi docenić to, jak wiele mam.
To wszystko, co do tej pory widziałam tylko w książkach i na filmach okazało się być żywe i namacalne, realne.
Wszystkie eksponaty wystawione w muzeum były prawdziwe. To nie były repliki. Te czołgi, działa, samoloty - one wszystkie walczyły w czasie wojny, zabijały naprawdę. Są tak samo żywe i realne, jak ja.
A wraz z tymi przedmiotami żywe i realne stały się uczucia.
Gdy dotknęłam czołgowej blachy, gdy zajrzałam do środka, zobaczyłam nagle oczyma wyobraźni żołnierza, siedzącego w kucki, opartego o ścianę czołgu, piszącego ołówkiem, na skrawku papieru, który gdzieś udało mu się zdobyć, list do swojej żony. Poczułam nagle jego lęk, jego tęsknotę, jego przeraźliwą samotność. Ściskał w ręce jej małe zdjęcie. Płakał.

Przerost wyobraźni? A może zwyczajna ludzka empatia? Jak to nazwać?
Może to, co zobaczyłam oczyma swojej wyobraźni było w pewien sposób prawdziwe, realne?
Może wydarzyło się naprawdę, kiedyś, dawno temu?

A potem wyobraziłam sobie, że to jest mój mąż. Nie jakieś inny, obcy mężczyzna, ale właśnie On, najbliższy mi człowiek. A tą, która czeka na niego w domu, i na ten list, który właśnie pisze, która co noc zrywa ze snu dzieci i wśród huku spadających bomb biegnie z nimi do schronu, jestem ja, Marcelina.
Tęsknota, beznadzieja. Ból niespełnionej miłości.
Jakie było życie tych, którym - w przeciwieństwie do nas - nie dano wyboru?
Co czuje człowiek, któremu świat i okoliczności nie pozwalają normalnie kochać?
Któremu odmawia się prawa do rzeczy tak ważnej, jak samo istnienie - prawa do MIŁOŚCI?

Najgorsza z tego wszystkiego jest chyba świadomość, że są jeszcze i dziś takie miejsca na świecie, gdzie ludzie toczą ze sobą wojny. I przeżywają ten sam koszmar.
W tym miejscu powraca niezmiennie pytanie o sens...

Przypomina mi się też wiersz Tadeusza Różewicza:

"Zostawcie nas"

Zapomnijcie o nas
o naszym pokoleniu
żyjcie jak ludzie
zapomnijcie o nas

my zazdrościliśmy
roślinom i kamieniom
zazdrościliśmy psom

chciałbym być szczurem
mówiłem wtedy do niej

chciałabym nie być
chciałabym zasnąć
i zbudzić się po wojnie
mówiła z zamkniętymi oczami

zapomnijcie o nas
nie pytajcie o naszą młodość
zostawcie nas


Nie napiszę już chyba nic więcej.
Nie na darmo mówią, że jeden obrazek wart jest więcej, niż tysiąc słów.
To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.
W każdym razie... jeśli czujecie się czasem niezadowoleni ze swojego obecnego życia, również tego erotycznego, a będziecie w najbliższym czasie w Londynie, wybierzcie się do tego muzeum. Koniecznie!
Doświadczenie bycia tam prostuje nieco perspektywę patrzenia na własne życie, skutecznie leczy ze wszelkiego niezadowolenia.
Wychodząc stamtąd człowiek ma ochotę jak najszybciej otrząsnąć się z tego, co przed chwilą zobaczył i wydać z siebie standardowe westchnienie w czasie nagle doznanej ulgi, czyli po prostu: "uufff!!!", a potem z radością wrócić do swojej szarej codzienności.

(Muzeum znajduje się w samym centrum, przy Lambeth Road, SE1 6HZ, wstęp jest bezpłatny.)

Tekst pierwotnie ukazał się na moim blogu: marcelina.blox.pl