JustPaste.it

Sztuka niska góruje!

W dzisiejszych czasach wiele mówi się o sztuce, lecz da się równocześnie zauważyć niepokojące zjawisko, obejmujące coraz to szersze kręgi. Chodzi w istocie o wylęganie się poglądów aintelektualnych w samym środku cywilizacji, która jak to się często określa — chyli się na własne życzenie ku upadkowi w sferze sztuki. Jeżeli ktoś tego nie widzi to albo jest ślepy, albo nagina prawdę dla własnych celów lub też dobrego samopoczucia. Jednakże czym jest ów tak przeze mnie ganiony nurt występujący w społeczeństwach? Chodzi mi o „relatywizm sztuki”, który może sam w sobie nie jest zły, ale staje się takim, gdy tzw. „kultura wyższa” robi się nieopłacalna dla mediów, a nawet organizacji kulturalnych. Zresztą sam upadek wielu z nich świadczy o wspomnianym i niechlubnym fakcie.



           Postaram się przedstawić problem zaczynając od tego czym jest dokładnie „relatywizm sztuki”. Potem przejdę do refleksji na temat bytu lub też niebytu jakichś wspólnych dla wszystkich dziedzin sztuki kryteriów oceniania, które pomogłyby odpowiedzieć na pytanie: czy istnieje sztuka lepsza, lecz nie instytucjonalnie, ale obiektywnie?

b2c3a09eaf61ec36c7dcca2766be390e.jpg           Zatem czym jest „relatywizm sztuki”? Zacząć należałoby od tego, że artysta tworzy, czyli działa mając jakiś często przypadkowy bodziec. Ów bodziec to nic innego jak tylko jego prywatne przeżycia, troski i emocje. Wspólną ich cechą jest to, iż wszystkie niejako występują pod postacią impulsu zewnętrznego, który oddziałuje na psyche artysty. Zatem wszystkie jego zebrane dane, w sposób empiryczny, są materiałem wpływu. Dzieło takiego artysty jest w rzeczy samej rezultatem impulsu i co za tym idzie działania, które przejawia się jako ukończony obraz lub wiersz. Teraz, gdy Czytelnik ma w ręku taki tekst lub inną pracę, rzeczy mają się zupełnie inaczej. Zbieżność doświadczeń zarówno życiowych jak i wypracowanych postaw światopoglądowych służy odbiorcy za kryterium oceny danego dzieła. Wzrusza go dajmy na to, gdyż w pewnym subtelnym sensie słuchacz nie jest już tylko odbiorcą, lecz i po części bohaterem utworu, czy filmu. Tak więc, dzieło pozostawia w nim pewien osad, który powstał dzięki wywarciu wrażeń na jego psyche. To właśnie ów osad lub jego brak jest w istocie kryterium oceny wiersza lub utworu dla szarego odbiorcy sztuki. Wyrażając to krótko: artysta tworzy dzięki swoim doświadczeniom i przelewa je niejako na papier, a odbiorca wystawia ocenę tego dzieła na podstawie podobieństwa doświadczeń jego i artysty. Brzmi to prawie jak pogląd W. Diltheya w sferze oceniania sztuki, ale cóż, chyba na podstawie obserwacji zjawisk, nie tylko kulturalnych, lecz wszelakich uwidacznia się działanie magnesu podobieństw.
Jeżeli jednak ten relatywizm jest ogólnie obowiązujący to czy tak naprawdę jest sens poruszać problem dobrej i złej sztuki? Czy w ogóle można wprowadzać jakiekolwiek kryteria oceny?

           Prawdy przyjęte przez instytucję są często niczym innym jak właśnie dawaniem się porwać nurtowi relatywizmu, są tylko przychylaniem się, wspieraniem i wychwalaniem pewnego określonego rodzaju sztuki, który okazać się może przyjętym bez żadnych podstaw lub dowodów na jego prawdziwość. Wyróżnić jednak można by dwie zasady: jakości i ilości.

           Zasada ilości odwołuje się do empiryzmu i świadomości. Chodzi o to, że artysta zbiera materiał empiryczny i tworzy dzięki świadomości idee złożone (idąc za wywodami J. Locke’a), które w jego rozumie działają jak układanka. Dajmy na to, jeżeli artysta chce poruszyć problem śmierci, musi mieć wiedzę na ten temat zdobytą dzięki studiom lub własnemu życiowemu doświadczeniu. Elementy zdobyte w ten sposób są niczym puzzle, części układanki, która ma na celu wyłonić w swej ostatecznej postaci dany temat. Właśnie ilość tych elementów powinna świadczyć o doskonałości dzieła. Ich ilość bowiem określa stopień w jakim świadomość czytelnika, operująca też ideami rzeczy, może się otworzyć lub jak kto woli, być mocniej i bardziej esencjonalnie pobudzona. Dobrze ujmuje to metafora klienta lubiącego słodką kawę — jego zadowolenie będzie uzależnione od tego ile cukru wsypie do niej serwująca ten trunek kelnerka.

           Druga zasada, zasada jakości, to prawo tyczące się treści, a nie jak wcześniej formy i treści. Mianowicie treści lub przekazy trywialne to nic innego jak tylko brak ilości danych o świecie. Brzmi to na pewno dziwnie, ale ciężko obciążać za poziom dzisiejszej pop-kultury inteligencję, albo coś w tym rodzaju. Często w owym nurcie są ludzie bardzo inteligentni, wręcz przebiegli w swoich działaniach, którzy bawią się odbiorcą w cyniczny sposób, aby osiągnąć swoje zamierzone cele. Zatem ich wiedza determinuje treści. Dlaczego? Ponieważ właśnie brak danych powstałych na bazie bezrefleksyjności jest czynnikiem wpływającym na postrzeganie świata, cywilizacji, a wreszcie innych ludzi za coś normalnego i prostego — niepotrzebującego zastanowienia się. Powiada się: zdziwienie to pierwszy krok do refleksji, a jej początek jest jak zobaczenie tarczy słonecznej — nikt nie zawróci w mrok. Bynajmniej nie wierzę, że ktoś kto wyszedł z platońskiej groty i zobaczył coś więcej, będzie chciał do niej wrócić po jakieś korzyści. One są już wtedy postrzegane nie jako korzyści, lecz błahe i nic niewarte rzeczy.

           Te dwie zasady mogą wytłumaczyć moje stanowisko wobec rozprzestrzeniającego się zjawiska „relatywizmu sztuki”. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że słuchając Berlioza lub Bacha słucham muzyki zwykłej, popieranej przez wielu ludzi tylko za sprawą jakiejś umowy i ustalenia. Nie zgadzam się również, aby ktoś mówił mi, iż Harry Potter jest książką wybitną, gdyż na swej okładce ma napis: Sprzedano w XXXXXXX egzemplarzach, a ludzie za nią szaleją.

           Pamiętać jednak trzeba, że na przykład zakazywanie lub tłamszenie pop-kultury jest niejako nie tylko zabiciem dzieła (co prawda niskiego, ale zawsze przejawu sztuki), ale i zabiciem artysty, jego określonej świadomości. Zadać też będzie trzeba sobie pytanie: czy to sztuka powinna dostosowywać się do odbiorcy, czy odbiorca do sztuki? Wiele słyszy się dziś komentarzy o ludziach piszących starodawnym stylem (jak to obelżywie brzmi), nie dających się zrozumieć innym ludziom, więc na pewno głupich lub przemanierowanych. Musimy sobie uświadomić, że postawa taka i jej wpajanie w szkołach oraz różnych kulturalnych organizacjach niszczy sztukę i to nie tę popularną, lecz tę najwyższą, będącą jakby lustrzanym odbiciem natury — taką idealnie współgrającą w swych elementach, tak harmonijną i piękną. Wiem, że brzmi to nie na czasie i tak bardzo grecko, ale do diaska cóż z tego, jeżeli nic lepszego nie da się zrobić?

           Starałem się pisać krótko i zwięźle. Pomysł na pewno nie jest nowy, ale zauważyć trzeba, że mimo tych wszystkich oraz zdaje się wszechobecnych głosów, świadomość społeczna pozostaje niewzruszona. Na pewno wiele osób się ze mną nie zgodzi, powie mi o innych (często instytucjonalnych) zasadach lub ich braku. Cóż, w pierwszym przypadku staramy się bronić określonego ładu, który w jakimś procencie jest na pewno słuszny, lecz i w jakimś zdecydowanie nie. Wystarczy spojrzeć na historię malarstwa i próby niszczenia impresjonistów, albo poczytać o poezji surrealistycznej, która często posługiwała się zapisem automatycznym, co dla wielu było nie do przyjęcia, ale potem... no właśnie. Jak to zgrabnie określić można: instytucja to domek, który co kilka wieków zmienia kolor swoich ścian, lecz zawsze wybiera ten najlepszy!

           W przypadku wyznawania braku jakichkolwiek kryteriów oceny sztuki sytuacja się nie zmienia, a my wciąż tkwimy w niechlubnym i pchającym się ku przepaści intelektualnej relatywizmie.

Jacek Ponikiewski

Grafika w tekście przedstawia ekspresjonistyczny obraz "Krzyk" pędzla Edwarda Muncha, z roku 1893 - przyp. red.

 

źródło: ateista.pl 

 

Autor: Jacek Ponikiewski