JustPaste.it

Przeznaczenie

Moje krótkie opowiadanie psychologiczno - fantasy :) Pisałem je pod wpływem silnych emocji, niemalże w transie...

Moje krótkie opowiadanie psychologiczno - fantasy :) Pisałem je pod wpływem silnych emocji, niemalże w transie...

 

          Szybkim krokiem zmierzał ku przepaści. Tyle lat , lat pełnych niepokoju, napięcia. Tyle ofiar, wojennych, dyplomatycznych. To niezwykłe, doprawdy. Tak wielu się poświęciło. Rzucali się w wir bitewny, pod ostrzał tysięcy strzał i pod złowrogie, palące trzewia i niszczące umysły czary. Wyrzekli się rodzin, wyrzekli się swych dóbr, odrzucili swe domy i swoich najbliższych, wyruszając w tą podróż. Bez wahania przyjmowali na siebie śmierć, którą powinien otrzymać on. Ich wiara była tak niezachwiana i ogromna! A teraz leżeli. Gnili. Nic nie mieli. Nic. Odrzucili wszystko co mieli. I umarli. Zginęli, a ich ciała zżerają padlinożercy. Cóż za los! Co oni otrzymali za tą wiarę, za poświęcenie? Dosłownie nic. Absolutnie nie dostali niczego.          

d384e066e4b392adc549d9978f37c27e.jpg

          Teraz on kroczy w stronę przepaści. Rzuci się. Zabiję swoje ciało i uwolni duszę. Żadna istota nie powinna tak cierpieć jak on!
          Wyruszyli w trzydziestu. Zostało ich tylko trzech. Sam zabił dwóch pozostałych przy życiu, niemal tuż u bram ich celu. Dość! To miał – miał tego dosyć.      

8fa889e03b1735ee9ab6cc8528a8c544.jpg

          Na początku był niepewny. Onieśmielony, zakłopotany. Potem ruszyli. Drogę zastępowały im wrogie wojska. Wrogie bestie. Wrodzy czarnoksiężnicy. Nawet pogoda była im wroga. Wszystko! Wszystko się przeciwstawiło właśnie im! Wyglądało to tak, jakby cały świat zebrał swe siły w jedno, jak gdyby połączył się na jeden tylko moment, po to, by niszczyć. Powstrzymać. Żywioły, toczące obecną od tysięcy wieków walkę, zaprzestały jej, połączyły swe siły, by zetrzeć z powierzchni ziemi grupkę ludzi, zmierzających ku świątyni. Towarzysze byli oddani i lojalni, a ich wiara był niezachwiana. Ginęli w okrutnych mękach, spalani, miażdżeni. Kruszeni. Ale reszta parła dalej. Oni tak się na niego patrzyli. Inaczej. Nie jak na człowieka. Tak jak na skarb, zbyt kruchy, by się do niego zbliżyć, zbyt delikatny, by zaniepokoić jego równowagę głosem. Patrzyli na niego, jak na ostateczny tryumf. Jak na gwarancję sukcesu. Jak na ich odległe zwycięstwo. Gdy górskie trolle rozdeptywały ich w błocie, gdy olbrzymy kruszyły ich kości, oni patrzyli się na niego gotowi w każdej chwili ruszyć i dać wyrwać czemuś swoje życie. Byle by tylko on przeżył, byle by tylko dotarł do celu, byle by tylko to się wreszcie stało. Nie traktowali go jak człowieka. Nie rozmawiali z nim jak z kompanem. Dla nich był istotą odległą, nie człowiekiem. Traktowali go z ogromnym szacunkiem, niczym wielkiego króla. Tyle, że nawet z królem można się zaprzyjaźnić podczas tak długiej podróży. Ale nie z nim. Jakież to były katusze! Zdał sobie z tego sprawę później, nie na początku. Czuł się samotny, cholernie samotny. Otoczony przez rozweselonych, wiecznie czujnych rycerzy, gadatliwych i towarzyskich, czuł się najsamotniejszym człowiekiem w całym znanym świecie. Ale nie mógł umrzeć, musiał wypełnić swe przeznaczenie. Nie mógł umrzeć. Tak myślał. Przynajmniej przez pewien czas.

85757d9a630e61989373089a4bef08cd.jpg

           Później dotarli na Czarne Stepy. Dzień w dzień, noc w noc odpierali ataki wilkołaków, wielkich niedźwiedzi i jaszczurów wulkanicznych. Wtedy jego ludzie... nie, oni nie byli nigdy jego ludźmi. To on należał do nich. Dbali o niego, jak o jakąś laleczkę, prezent dla rozkapryszonego dzieciaka! Dobrze, doskonale że powymierali! Chwila... nie ! Co on mówi! Mówi czy też myśli!? To nie jest ważne, już nie. Ale oni ginęli. Ginęli w okropny sposób. Wilkołaki rozszarpywały ciała, ale nie zabijały. To oni, rycerze musieli zabijać swych towarzyszy, powoli zmieniających się w dwunożne, ohydne wilki. Jaszczury parzyły ofiarę. Nie zabijały, najpierw atakowały ogniem i kwasem, i dopiero spalone, martwe ciało pożerały. Zanim ktoś taki zginął, przeżywał okropne męki. A niedźwiedzie? Niedźwiedzie chwytały swe ofiary i nic nie robiąc sobie z ciosów od miecza zjadały je. Żywcem. Zawsze zaczynając od nóg. Dość! To przerażające. To było najgorsze. To było za wiele. Tego było za wiele! Ale czemu? Właśnie wtedy... wtedy właśnie olśniło go. Oni ginęli za niego. Ginęli, by jemu uratować życie. To on zginąłby trzydzieści razy, gdyby nie oni. Oddali swe dusze, ciało i życie, po to, by on mógł je zachować. On był sprawcą ich śmierci. To przez niego ginęli. To tak, jakby był mordercą! Takie wielkie zaufanie pokładali w nim! Jakież wielkie! A gdyby się okazało, że wyrocznia się myliła? A gdyby to nie on był “Tym” ? Co wtedy? Jakież było by ich rozczarowanie!

4927c51f1095d7869d292c1501e0e1f1.jpg

           On to uczynił. Zabił ich. Innego wytłumaczenia nie było. Jakiż człowiek, pytał, jaki – może wytrzymać takie coś?Jak mógłby wytrzymać tak ogromną presję! Tak wiele zależało od niego! Czemu od niego!? On miał oczyścić ziemię ze wszelkiego ścierwa, jakie po niej biega. I to ścierwo ściga go właśnie z tego powodu. Tyle gniewnych, nienawistnych spojrzeń w stronę małego, zakłopotanego człowieczka.
           Późną nocą ujrzeli to. Ujrzeli cel. Ujrzeli koniec podróży. Świątynie. To w niej dokonać miało się przeznaczenie, w niej miało się wszystko skończyć dla niego, ale rozpocząć na nowo dla świata....

bdf6b2df0db594f1e62a55b6ab4564a2.jpg

           Stanął na krawędzi przepaści. W dole, kilkaset metrów niżej, błyskały złowieszczo czarne skały. Nawet one, do cholery, gardziły nim! Te bezczelne plamy światła, te błyszczenie, jest takie... kpiące. Kpiące z niego!
Agggggrhhhh !!! Głupie skały! Nie wierzycie!? Nie wierzycie, że skoczę!? Śmiejecie się ze mnie, ze mnie !? Agrhh! - wykrzyczał swe słowa, pełne gniewu i rozpaczy, posłał je głęboko i daleko, wprost ku tak nienawistnym skałom, wyśmiewających go i lekceważących jego poważne zamiary. Jak one śmią!

c24a167b978a27474f628cb8076294bc.jpg

           Zatrzymali się jeszcze na jedną noc. Wiedzieli, że w obrębie świątyni, stojącej samotnie wśród złowrogich Czarnych Stepów, nie będzie na nich czyhało żadne niebezpieczeństwo. Jakże się mylili. Panie, chroń mnie przed przyjaciółmi, bo z wrogami sam sobie poradzę, jak to powiedział pewien mądry człowiek. Cholernie mądry. Szkoda, że ci dwaj go nie usłuchali. Słuchali tylko wyroczni. Tej wyroczni, która posłała go w tak długą i męczącą podróż. W podróż tak pełną wyrzeczeń, krwi i śmierci. W podróż przepełnioną strachem. Wyrocznia. Z gardła po raz kolejny wydobywa się ochrypły okrzyk nienawiści. Padł na kolana, zakrywając twarz dłońmi. Szlochał ostentacyjnie, wylewając łzy, których nie wylewał od dzieciństwa. Dziwne to uczucie, ale oczyszczające, jak ogień. Zabił ich we śnie. Kim się stał, że wbił sztylet w plecy śpiących towarzyszy? Towarzyszy, którzy mu wierzyli, którzy widzieli w nim tego, który oczyści świat i zmieni koleje losu! Ale mimo to, zabił ich. Zabił bez honoru, jak skradający się szmaciarz, wynajęty żebrak. Okropnym był człowiekiem. Ale co miał robić!? Co miał zrobić? Oni byli żywym pomnikiem tego, co uczynił! Oni byli ciągle powracającym sumieniem, które było świadkiem jego czynów. On zabił tych wszystkich ludzi. Nie bezpośrednio, ale to przez niego ginęli. W imię czego!? Ci dwaj, nadal żyli. Byli jak roztopione żelazo, powoli rozlewające się pod skórą. Ich obecność, irytowała go, a zarazem przerażała. Pokazywali mu, jak okropnym był człowiekiem, przypominali samą swoją obecnością, ilu ludzi posłał w bezdenną paszczę śmierci! Ale oni dalej wierzyli. Wierzyli! W niego! To była okrutna ironia, przerażająca. Może oni udawali? Kpili z niego ? Sarkazm. To właśnie to. Podstępne szczury! Nie! Czy ja już straciłem rozum? Czy ja jestem szaleńcem!? Boże, co się ze mną dzieje? Kim ja jestem!? - zadawał sobie pytania. Po chwili sam znalazł odpowiedzi.        

9992481e8f5f9bb7c1af9cef6612eff3.jpg

           Jestem wybrańcem, wybrańcem ludzkości. Nie wyroczni, lecz dusz wszystkich zmarłych ludzi, w tym mędrców. W tym swoich rodziców. W tym rycerzy, którzy zginęli prowadząc go przez wątłą, nietrwałą ścieżkę przeznaczenia. Nie, oni nie wybrali go, bo jeszcze żyli. Ale na zawsze związali swój los z jego losem. Teraz go obserwują. Patrzyli jak oszalał, obserwowali go, gdy się poddał, gdy wybrał najprostszą i najbardziej nieodpowiedzialną drogę – samobójstwo. Zbłądził. Ale moment, póki trzyma się go jeszcze nieco zdrowego rozsądku, należy wykorzystać. Wstał i szybkim truchtem odbiegł od przepaści, nie oglądając się, rozpędził się. Wręcz wpadł do świątyni. Nie mógł stracić ani chwili. Lada moment zmysły mogły go całkowicie opuścić.. Był pierwszą żywą istotą w tych murach, od kiedy tysiąclecia temu ją wybudowano. Zwolnił, i ciężko idąc, dyszał z wysiłku. Powoli położył się na ołtarzu. Wziął trzy oddechy.

d47609b0d88a28b375cdd560eb20bb1e.jpg

          Przeznaczenie się wypełni. Wyjął zza pasa sztylet i wbił sobie między żebra. Jęknął z bólu i poczuł, że mdleje. Wyjął sztylet. Chciał wziąć oddech, ale okazało się to daremnym wysiłkiem. Przeszył sobie płuco. Uchwycił mocniej rękojeść. Ręka mu się trzęsła. Wbił sobie sztylet ponownie, prosto w brzuch. Z jego ust wydobyło się wraz z krwią stęknięcie bólu. Czuł, jak świadomość go opuszcza. Podniósł sztylet po raz ostatni, zacisnął powieki, i zdecydowanie wepchnął zimne ostrze w serce. Umarł. Ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszał za życia, był odległy skowyt zdychających wilkołaków i ryk ginących trolli.
          Przeznaczenie się wypełniło.

3a2aba81b65147ae6fe63b69da581c2b.jpg