JustPaste.it

Prowokacja... jaka prowokacja?

Prowokacja… jaka prowokacja? Taki slogan rzuca się nam w oczy prosto z plakatów reklamujących film, który wywołał liczne kontrowersje w USA i na świecie. Mowa tutaj o najnowszym dziele Michaela Moore’a „Fahrenheit 9/11”. Zrobiło się o nim bardzo głośno, kiedy otrzymał Złotą Palmę w Cannes. Wtedy jednak nie mogliśmy jeszcze ocenić jego wartości, jak większość produkcji zza oceanu dotarł do nas z opóźnieniem, kiedy to już wrzawa na świecie przycichła, nam pozostawało karmić się recenzjami.
Postanowiłem zobaczyć, czy rzeczywiście warto go obejrzeć. Jako miejsce, w którym miałem tego dokonać wybrałem Kraków, jednak nie udało mi się dostać na seans w pierwszym lepszym Cinema City, nie ze względu na oblężenie kin – po prostu film ten nie był tam wyświetlany. Dowiedziałem się, że trzeba udać się do centrum handlowego „Kraków Plaza” – tam też odbywały się projekcje. Z opinii moich znajomych wiedziałem, że bardzo chcieliby obejrzeć ten dokument, w mediach i Internecie również można było znaleźć wypowiedzi Polaków spragnionych obiektywnej prawdy o amerykańskim prezydencie.

           Co prawda nie był to dzień premiery, godzina również dość wczesna, dlatego nie spotkałem się z takim oblężeniem jak na „Pasji” Gibsona, ale czy tylko z tych dwóch wymienionych powodów? Na sali prócz mnie było jeszcze jedenaście osób w tym trzech pracowników kina. Spóźnialscy, którzy chcieli po raz pierwszy spojrzeć na George’a w innym świetle? Pozostało nam cierpliwie przetrzymać atak reklam. Nareszcie zaczęło się.

           Na początku dowiadujemy się o nieścisłościach, problemach i wręcz oszustwach, które miały miejsce w czasie wyborów prezydenckich – pamiętne kłopoty z liczeniem głosów na Florydzie. Moore ujawnia nam, kogo trzeba znać by zostać prezydentem USA, wszystko jest dość przekonujące. Pewna sugestia – czy wybory zostały sfałszowane? Pojawiają się wypowiedzi wielu Afroamerykanów, zostali oni wykreśleni z list wyborczych, a ich przedstawiciele nie byli brani na poważnie w senacie, żaden z senatorów nie podpisał się pod zastrzeżeniami tej grupy społecznej, co do wyborów. Jak się okazuje, pierwsze miesiące kadencji Busha są dla niego trudne, prezydent traci gwałtownie poparcie. Wygląda na to, że głowa państwa wcale nie pracuje przebywając na niekończącym się urlopie. Wszystko zmienia atak terrorystyczny z 11 września 2001 roku. Film ukazuje nam to wydarzenie jako życiową szansę Georgia W. Busha, właśnie wtedy pojawia się okazja poszerzenia swoich wpływów i zatajenia niejasnych kontaktów handlowych… swoich i tatusia. W czasie następnych minut wyjaśniane są kontakty prezydenta z rodziną królewską Arabii Saudyjskiej oraz z bin Ladenami. Początkowo planuje się zrzucić odpowiedzialność za ataki, na Irak – by zarobić na ropie. Jednak pierwsze uderzenie trafia w Afganistan by zachować pozory. Bush dał wcześniej możliwość opuszczenia Stanów rodzinie bin Ladena, były to aż dwa miesiące – w tym okresie z Afganistanu uciekł również sam Osama, którego rodzina zarabiała na wojnie dzięki udziałom w firmach zbrojeniowych. Monarchia z Arabii Saudyjskiej „kupiła” sobie przyjaźń Bushów, kraj ten „posiada” 7% Stanów Zjednoczonych.

           Druga strona filmu to wyraz dezaprobaty dla wojny w Iraku, ukazanie cierpienia ludzi tam żyjących, rozpacz rodzin zabitych żołnierzy oraz wywiady z samymi zainteresowanymi. Bush wykorzystuje wojsko do swojej prywatnej wojny. Moore wpada na pewien pomysł, skoro wojsko werbuje młodych ludzi z biednych dzielnic by „walczyli za kraj”, postanawia przekonać kongresmanów do wysłania swoich dzieci do Iraku. Podchodzi do nich na ulicy i mówi: „Tak mało członków Kongresu ma synów w Iraku. Właściwie tylko jeden... Mógłby pan dać przykład i wysłać tam swoje dzieci?” – nikt się nie dał przekonać, jak widać patriotyczny obowiązek spoczywa na najbiedniejszych. Ta wojna nie miała sensu dla zwykłego zjadacza chleba, miała dla Bushów i paczki. Ciągłe podnoszenie alarmu o zagrożeniu terrorystycznym i podawanie opinii publicznej sprzecznych informacji ma na celu jej zastraszenie. Mówi się o możliwych atakach nawet na małe miasteczka, w których nie wiadomo, co można by zaatakować – w rzeczywistość rząd nie zapewnia bezpieczeństwa, przynajmniej tylko pozorne, w stanie Oregon właśnie nad bezpieczeństwem czuwa zaledwie kilku strażników.

           Dokument ten zmienia wizerunek George’a Busha, ukazuje go w innym świetle jako postać negatywną, potwora, który chce zarobić jak najwięcej, zyskać jak najwięcej kosztem wszystkich. Ma też go ośmieszyć, co również się udaje. Twórca robi to bardzo zręcznie, w jednym miejscu wplatając wywiad ze słodką blondyneczką mówiącą, że prezydent ma rację i należy go popierać – autorka tej wypowiedzi to żująca gumę Britney Spears – w innym ukazując tragizm wojny i cierpienia ludzi wywołane działaniami Busha.

           Moim zdaniem film jest warty obejrzenia, albowiem pokazuje to, czego nie można zobaczyć w wiadomościach czy usłyszeć z ust Aleksandra Kwaśniewskiego, który nota bene został tutaj również pośrednio ośmieszony. Aczkolwiek odnoszę wrażenie, że produkcji tej brakuje trochę bardziej szczegółowej dokumentacji, lecz patrząc na to, czym jesteśmy karmieni przez media można mu to przebaczyć. Dzięki niemu poszerzamy swoje horyzonty, możemy spojrzeć na politykę międzynarodową zupełnie inaczej w kontekście zapędów i chciwości prezydenta Busha. Czy film przedstawia prawdę, lub jest propagandą polityczną stworzoną na potrzeby kampanii wyborczej pozostawiam Wam Czytelnikom.

           Dywagując jeszcze od samego filmu chciałbym zwrócić uwagę na pewną tendencję do przekłamań czy też utrzymywania stereotypów przez Polaków. W trakcie oglądania filmu „ugryzła” mnie jakość tłumaczenia. Czy tłumacze stworzyli nowy synonim czy też taki rzeczywiście istnieje? Otóż, gdy była mowa o pomocy Amerykanów Talibom w czasie wojny z ZSRR usłyszałem wyraźnie „w walce z komunistami”, w napisach jednak pojawiło się „w walce z ateistami”. Żeby nie być nadto zgryźliwym nie będę już więcej tego komentował, ale czy angielskie słowo „communist” tłumaczy się na polskie „ateista”?

Przemysław Piela

 

źródło: ateista.pl 

 

Autor: Przemysław Piela