JustPaste.it

o zdradzie i wierności według Tischnera

. Pierwsze co przywodzi na myśl słowo zdrada to jej przeciwstawienie, a więc wierność; tylko tam można mówić o zdradzie, gdzie najpierw ma się do czynienia z wiernością .

. Pierwsze co przywodzi na myśl słowo zdrada to jej przeciwstawienie, a więc wierność; tylko tam można mówić o zdradzie, gdzie najpierw ma się do czynienia z wiernością .

 

 

 

1.  Pierwsze co przywodzi na myśl słowo zdrada to jej przeciwstawienie, a więc wierność; tylko tam można mówić o zdradzie, gdzie najpierw ma się do czynienia  z wiernością . Jeśli dla kogoś zaistniała rzeczywistość zdrady musi istnieć także pojęcie i wyraźne odczucie tego czym jest wierność. Jeżeli ktoś nie ma świadomości tego czym jest wierność, jeżeli nie przedstawia ona dla niego wartości najwyższej, dla tego również zdrada nie będzie czymś negatywnym. Jest to zatem rzecz podstawowa: zdrada najpierw wprowadza nas w rzeczywistość wierności; aby mogła zaistnieć zdrada musi najpierw istnieć wierność i musi ona stanowić niepodważalną wartość. „ Kto pyta o zdradę, ten oczekuje wierności.”[1] – pisze Tischner.  Ten tylko może oczekiwać wierności, kto kiedyś już jej zaznał i dla kogo jest ona naturalnym stanem rzeczy; kto nie zgadza się na zdradę bo odczuwa ją jako pewien „dysonans” w strukturze zastanej rzeczywistości.

         Czym zatem jest zdrada w swej istocie? kiedy może dojść do zdrady i kiedy rzeczywiście ma ona miejsce? co warunkuje zaistnienie zdrady? Jakie wymogi muszą być spełnione, by zdrada stała się niezaprzeczalnym faktem, by odsłoniła przed nami swoje oblicze? Wreszcie jak ukonstytuowana musi być osoba ludzka, by mogła zdradzić i – co  jest może jeszcze ważniejsze – by zdrada naprawdę mogła jej dotknąć? 

      Pisze Tischner: „Nie byłoby smutku( spowodowanego zdradą – dop. Z.G.), który jest w środku „bytu – dla- siebie”, gdyby nie związany z wymiarem „dla siebie” wymiar „dla innego”; bez wymiaru „dla innego”, nie byłoby smutku, który jest przecież „przez innego.”[2] O co więc bliżej chodzi?

         Po pierwsze zdrada możliwa jest tylko tam gdzie człowiek odkrywa w sobie  przestrzeń dla drugiego. Jest to bardzo ważne stwierdzenie. Jeśli osoba ludzka nie konstytuowała by się jako byt, który zwraca się ku drugiemu; jeśli nie byłoby możliwości jakiejkolwiek relacji i komunikowania się, co więcej dialogu, nie mogłaby również zaistnieć płaszczyzna wzajemności i wspólnoty osobowej, która z kolei jest warunkiem możliwości zaistnienia zdrady. Jest jednak inaczej. Wyznaje zakochany:

„Myślałem wówczas wiele o drugim ja.

Teresa była przecież całym światem, tak samo odległym,

jak każdy inny człowiek, jak każda inna kobieta

- a jednak coś  pozwalało myśleć o przerzuceniu pomostu.”[3]

To „coś” świadczy właśnie o tym, iż nie jesteśmy tylko dla siebie, że choć każdy z nas jest „oddzielnym światem”, to jednak nikt z nas nie jest „bezludną wyspą”. I choć to stwierdzenie może wydawać się banalne, to jednak ,chcąc czy nie, odkrywamy w sobie przestrzeń, która każe nam myśleć o drugim człowieku i którą tylko drugi człowiek jest w stanie wypełnić.

         Aby, więc mogła zaistnieć, najpierw wierność, a potem zdrada człowiek: „ musi – jak pisze Tischner – być bytem-dla-siebie – bytem wewnętrznie zapośredniczonym –musi konstytuować siebie poprzez inny byt-dla-siebie. Byt-dla-siebie staje się sobą poprzez inne bycie-dla-siebie. Jestem dla-siebie poprzez ciebie. I ty jesteś dla siebie poprzez mnie. To „ poprzez” stwarza napięcie, może bowiem oznaczać: „dzięki”, „ na przekór”, „ wbrew” itp.”[4]. Cały ten dramat (wierności i zdrady) jest możliwy i opiera się na – jak pisze Tischner – „ wyczuwalnej  sprzeczności miedzy strukturą „dla siebie” i strukturą „dla innego” tej samej osoby”[5].

         Jesteśmy dla siebie, jesteśmy sobą , ale jednocześnie jesteśmy zawsze  dla innego człowieka. To są dwa wymiary naszego ludzkiego bytu, których nie da się rozdzielić, które powodują, że możemy nazywać siebie ludźmi, ale które jednocześnie są przyczyną naszych ludzkich rozpaczy, tragedii i klęsk. Gdybyśmy byli wyłącznie dla siebie, gdybyśmy naprawdę byli „ monadami bez okien” bylibyśmy może bardziej szczęśliwi, ale za to na pewno mniej ludzcy. ( Napisałem, że gdybyśmy byli tylko dla siebie,  żyli „tylko sobie” to może bylibyśmy bardziej szczęśliwi. Chodzi o to, że wówczas bylibyśmy pozbawieni tego cierpienia, które jest udziałem człowieka, który kocha; cierpienia, które stanowi immanentną rzeczywistość miłości). Reasumując: człowiek do swojego istnienia potrzebuje drugiego człowieka. Tylko w relacji do drugiego w pełni realizuje się ludzkie człowieczeństwo.

 Po drugie: o tyle jesteśmy naprawdę sobą o ile jesteśmy dla drugich; co więcej drugi stanowi „tożsamość naszej tożsamości”. Pisze Tischner: „ (...) Dzięki sobie są sobą –kobietą i mężczyzną; dopełniają sobie nawzajem świadomość własnej tożsamości. Słowa: „mój – moja” są w tym sensie uzasadnione, iż rzeczywiście oni zawdzięczają sobie to, czym są.[6]

           Jerzy Pilch w jednej ze swoich książek, zamieścił takie wyznanie zakochanego: „ (...) bo mnie już nie ma bez ciebie, bo mnie już nie ma bez nas.”  Jesteśmy naprawdę i w pełni sobą dopiero wtedy, odniesiemy nasze istnienie do drugiego człowieka. To drugi konstytuuje nie tylko nasz byt ale także nasze bycie sobą właśnie. Jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, dzięki drugiemu człowiekowi. Taka jest  prawda o nas i o naszym życiu; możemy być samotni ale nie możemy być sami. Jesteśmy osobą czy inaczej jesteśmy „osobnością” ale jesteśmy także, a może przede wszystkim dzięki drugiemu człowiekowi. Możemy być bo inny jest. Jesteśmy nie tylko obok drugiego czy drugi jest obok nas, ale jesteśmy przez drugiego. Następstwem takiego stanu rzeczy jest fakt, że jesteśmy, że możemy być i że pragniemy być również dla drugiego i to w sensie jak najbardziej radykalnym i ostatecznym.

         Aby  dobrze i właściwie móc uchwycić sens takiego „ współ – istnienia”, trzeba sięgnąć do filozofii dialogu, którego głównym przedstawicielem jest Levinas.  

         Pisze Tischner przedstawiając poglądy Levinasa: „ Inny zobowiązuje. Wszystko zaczyna się od zobowiązania, od odpowiedzialności.(...) Inny wytrąca ze stanu obojętności Jak dalece wytrąca? Wytrąca tak radykalnie, że każe zapomnieć o sobie, zatracić siebie w innym(...). Jestem zamiast innego. Jestem jego „zakładnikiem”, jego „substytutem”, „ofiarą” za niego składaną.. Jestem  naprawdę dopiero wtedy, gdy nie ja jestem, lecz on jest we mnie.”[7] To powoduje, że drugi staje się dla nas darem, pytania o to dlaczego tak jest i skąd o tym wiemy, są już wtórne wobec tego podstawowego faktu. Jak właściwie należy rozumieć owy dar, który przychodzi do nas pod postacią drugiego człowieka? Po pierwsze tak, że właśnie dzięki drugiemu i tylko przez niego, ja sam, mogę wyrwać się z własnego egoizmu, i stać się w pełni  odpowiedzialnym za innego. Po drugie to właśnie inny człowiek staje się dla mnie nauczycielem i mistrzem, bo tylko w odpowiedzialności za drugiego, sam uczę się jak być człowiekiem. Człowiek przychodzi do mnie jako sierota, wdowa i obcy, ja biorąc za niego odpowiedzialność, uczę się bycia człowiekiem.[8]

         Drugi jest wtedy już częścią  naszego  życia i to częścią na tyle integralną, że nasze życie nie jest już tylko naszym życiem, a może nie jest już nim tak wcale, bo nie należy już tylko do nas; bez drugiego nasze życie nie tylko, że nie przedstawia już dla nas żadnej wartości, ono staje się po prostu nie możliwe. Pisze Tischner: „Gdy jestem „dla siebie”, nie jestem „dla innego”, a jednak nie mogę być „dla siebie”, nie będąc „ dla innego”.[9] Ta sprzeczność jest tylko pozorna. Odnajdujemy siebie  już tylko w oddaniu, w byciu już nawet nie tyle „dla” drugiego, co „za” drugiego; wychodząc z siebie ku innemu[10]. Ofiarujemy samych siebie wydając się w ten sposób niejako na łaskę i niełaskę drugiego, a więc także na zło, które może nas spotkać ze strony drugiego i często spotyka.

 

(Z powyższych analiz wypływa bardzo ważny wniosek antropologiczny. Dzięki drugiemu człowiekowi, nie tylko możemy dojść do pełni własnego człowieczeństwa,  poprzez przeżywanie odpowiedzialności za innego. Chodzi tutaj o rzecz o wiele ważniejszą. To właśnie dzięki drugiemu możemy nie tylko być takimi jacy jesteśmy, ale możemy w ogóle być. Człowiek staje się człowiekiem tylko dzięki i poprzez relację z drugim. Oczywiście nie chodzi tutaj o zaistnienie w sensie ontycznym; chodzi raczej o perspektywę aksjologiczną, czy nawet agatologiczną. Naprawdę jestem dopiero wtedy gdy stanowię najwyższą wartość dla drugiego człowieka, kiedy moja twarz staje się rozpoznawana w tłumie, kiedy tracę swoją anonimowość bo dla kogoś jestem najważniejszy na całym świecie.)

 

 

          2.  Fakt ten jest więc nie tylko błogosławieństwem, ale może też być i często staje się dla człowieka przekleństwem... Dzieje się tak właśnie wtedy kiedy drugi zdradza;  kiedy zawiódł nasze oczekiwania , kiedy odrzucił nasze oddanie, kiedy odszedł z naszego życia pozostawiając po sobie pustkę. Jest to jednak pustka tylko pozorna: „ Gdy inny odchodzi, pozostaje puste miejsce, z którego wyrasta smutek bytu – dla- siebie. W mrocznej głębi owego smutku byt- dla- siebie odkrywa, jak bardzo – będąc  „dla siebie” – nie jest „dla siebie”. Św. Paweł pisał: „Nie sobie żyjemy  i nie sobie umieramy...”[11]. Mimo, że drugi odchodzi to jednak pozostaje, bo nie w naszej mocy jest, by się od niego uwolnić. Inny już w nas zamieszkał i (...) wyrzucić innego nie można, ale i żyć z nim nie można.”[12]. Zdrada jest więc możliwa tylko tam gdzie, powtórzmy to raz jeszcze, nasze życie nie jest już tylko nasze, a my  nie należymy już tylko do siebie samych bo nie jesteśmy już tylko dla siebie.

         Zdrada może zaistnieć tylko wtedy  kiedy najpierw pozwolimy by drugi zamieszkał w nas; kiedy niejako uczynimy go naszym „domownikiem”, kiedy zgodzimy się na to by drugi stał się dla nas najwyższą wartością i kiedy sami opuszczając siebie, ofiarujemy mu to co dla nas stanowi wartość najwyższą, a więc samych siebie. Dochodzi wtedy do sytuacji – kiedy  ja znajduję się w posiadaniu drugiego bo należę już całkowicie do drugiego; do sytuacji gdy inny zawłaszczył moją osobę[13]. Jest to cena, którą trzeba zapłacić  za bycie dla drugiego.  Kiedy więc drugi zdradza to niejako neguje naszą wartość, przestajemy być dla niego Wartością, a tym samym nie jesteśmy już Wartością dla samych siebie. I w tym właśnie tkwi sedno tego czym jest zdrada.  Zapytajmy kiedy i jak jest to możliwe?

         Nasze istnienie potrzebuje usprawiedliwienia.[14] Aby żyć, musimy wiedzieć, że jesteśmy „coś warci”, że mamy po co i dla kogo żyć, że nasze życie jest naprawdę wartościowe, ale jednocześnie sami nie jesteśmy wstanie do końca nadać swemu bytowaniu tutaj, pełnego i ostatecznego sensu. Tego może dokonać tylko inny; tylko inny może „dać usprawiedliwienie” naszej egzystencji. Dzieje się tak właśnie, gdy drugi obdarza nas miłością, kiedy przygarnia nas – i to wszystko co mamy własnego – i czyni to również swoim, wtedy stajemy się dla drugiego wartością najwyższą. Dochodzi wtedy do sytuacji, którą opisuje zakochany:

„ Tak trzeba.

Dziś widzę, że mój kraj jest także jej krajem,

A przecież marzyłem, by przerzucić pomost –„[15]

   Zdrada więc polega na tym, że nasza wartość zostaje zakwestionowana przez najwyższy trybunał – przez drugiego . Zdradzający neguje wartość, a więc pewne dobro, które tkwi we mnie.[16]  Osoba zdradzona staje się wtedy nie tylko dla drugiego bezwartościowa ona staje się i dla siebie bez –wartości do tego stopnia, że  sama dla siebie jest „ciężarem nie do uniesienia”. Czytamy u Kierkegaarda: „Najbliższym stopniem jest objawiona rozpacz, rozpacz nad sobą samym. Jakaś dziewczyna rozpacza z miłości – z powodu straty ukochanego, czy to, że umarł, czy to, że nie dochował jej wiary. Nie jest to rozpacz objawiona, ale rozpacz nad sobą. Ta jej osobowość, której pozbyłaby się natychmiast, gdyby ukochany został „ jej” ukochanym, ta osobowość staje się dla niej męką, z chwilą gdy jest osobowością bez „niego”; ta osobowość, która jej została, zresztą w innym rozumieniu tego słowa równie zrozpaczona, która była jej bogactwem, staje się okropną pustką, skoro „on” umarł czy też ją porzucił, skoro przypomina jej fakt, iż się zawiodła.”[17].

         Wszystko co posiadam, wszystko czym jestem, cała moja osoba i całe moje życie ma sens o tyle o ile ma swoje odniesieni do drugiego. Wszystko co robię, czego pragnę – robię i pragnę ze względu i dla niego. Jestem by  być dla niego, mogę być bo jestem dla niego. Gdy drugi zdradza całe moje życie przestaje mieć jakąkolwiek wartość, staje się bez wartościowe. Wyznaje zrozpaczona Anna: 

Stefan już przestał być we mnie(...)

Jakże było mi zrazu obco

W sobie samej!

Jakbym już odwykła od ścian mego wnętrza –

Tak bardzo były one pełne Stefana,

że bez niego wydawały się puste.

Czyż nie jest to rzeczą zbyt straszną

tak skazywać ściany swego wnętrza

na jednego tylko mieszkańca,

który może wydziedziczyć mnie samą

i jakoś pozbawić w nim miejsca!”[18]

         Kiedy drugi odchodzi i zdradza, osoba zdradzona staje się obca sama dla siebie. Doświadcza pustki, która powoli ogarnia nie tylko całą jej osobę ale i całe jej życie. Tej pustki nie jest w stanie już nic i nikt wypełnić. Skutkiem  zdrady nie jest jednak tylko odrzucenie i zanegowanie samego siebie, lecz ma ona o wiele głębszy  wymiar. Zdrada może prowadzić i często prowadzi do zanegowania i odrzucenia całej zastanej rzeczywistości, która nosi w sobie piętno nie – wierności... „ Świat przestaje być piękny, ludzie obiecujący. Ziemia staje się „ziemią wygnania”, bez „ zielonych pastwisk, na których pasie swe owce dobry pasterz.”[19]    Zdrada więc jawi się jako dramatyczna gra wartości..  

         3.  Pozostaje jeszcze pytanie dlaczego zdrada jawi się jako coś tak bardzo złego? Pisze Tischner: „ Zdrada, (...) jest zerwaniem pierwotnych więzi ufności – ufności naturalnej, jaką ma dziecko do rodziców, i ufności wybranej, jaką mają do siebie małżonkowie, uczeń i mistrz, przyjaciele.”[20]  W powyższym cytacie bardzo ważne jest stwierdzenie „ufności wybranej”. Nikt inny nie może zastąpić mi tego który  mnie  zdradził bo ten właśnie jest mój jedyny i umiłowany. To ten, którego wybrałem i który wybrał mnie spośród wszystkich;  to właśnie jemu ofiarowałem siebie i w nim położyłem całą swoją nadzieję. „ Ważną rzeczą jest relacja powierzenia nadziei. Jeśli to powiernictwo załamie się, cios idzie bardzo głęboko. Wtedy to aksjologiczne „ ja” człowieka staje pod znakiem zapytania. „ Jesteś dla mnie nikim...” Jeżeli dla ciebie jestem nikim, to dla kogo będę kimś?”[21] Więcej jeżeli dla ciebie jestem nikim, to jestem nikim także dla siebie samego. Sprawa powiernictwa nadziei jawi się więc tutaj jako kwestia zasadnicza, która w doskonały sposób koresponduje i uzupełnia owy dramatyczny aspekt gry wartości.

         Dwie osoby stają się jednym właśnie przez wzajemne powierzenie siebie; swojej nadziei. Ja tobie obiecuję, że nigdy Ciebie nie opuszczę, że jesteś dla mnie najważniejszy, że jesteś dla mnie wartością. Odpowiedzią na taką obietnicę jest, jak pisze Tischner „ powierzenie własnej nadziei temu, kto obiecuje. Człowiek żyje z powiernictwa nadziei, jak żyje z ziemi i z deszczu. A wzajemne powierzenie nadziei to nic innego jak miłość.[22]  Głębszą analizę tego co w swej istocie stanowi owo powiernictwo nadziei daje Tischner opisując relację wychowawcy do wychowanka, ale jestem przekonany, że ma to również swoje odniesienie do relacji między kochankami. „ Relacja powiernictwa jest bardzo złożona. Najpierw powiernikiem jest ktoś, na kim można się oprzeć. Ale z drugiej strony, wychowanek, który powierza swoją nadzieję, musi mieć świadomość, że w oczach wychowawcy jest „kimś”, ma jakąś wartość, w tej relacji tkwi głęboka aksjologia. Można powiedzieć, że krystalizuje się w niej aksjologiczne ja wychowanka, który zostaje w czymś doceniony – często w tym, czego sam w sobie  nie docenia – oraz „ja” wychowawcy, który jest gotów narazić się za wychowanka i stanąć w jego obronie, gdy zajdzie taka potrzeba.”[23]  Powiernictwo nadziei jest więc relacją wzajemności. Ja powierzam tobie swoją nadzieję bo jestem przekonany, że stanowię dla ciebie wartość, ale ty, przez to powierzenie, również uzyskujesz wartość jakiej dotąd nie posiadałeś; stałeś się powiernikiem mojej nadziei.           

          Zdrada więc sprawia ostatecznie, że nie ma już dla mnie nadziei bo ten, który był powiernikiem nadziei  nie dochował wiary. Jestem zły i cały świat jest zły we mnie. Jestem zły ponieważ drugi mnie zdradził, drugi mnie zdradził więc muszę być zły, drugi mnie zdradził bo jestem zły. Taka sytuacja rodzi głęboką i beznadziejną  rozpacz, która przybiera postać doświadczenia pustki, jaka przychodzi do człowieka w chwili śmierci kogoś bliskiego.[24] Gdy ukochana osoba zdradza i odchodzi to tak jakby umarła, w takiej właśnie chwili wyłania się jak ostrze w moją stronę powinność: jego już nie ma, wiec i we mnie nie powinno już być wszystkich przeżyć, poprzez które osiągałem go i był mi bliski. Nie wolno oczekiwać spotkań, odpowiedzi na postawione pytania, nie wolno nawet pytań stawiać.[25]                                                            

Czy istnieje jakiś ratunek dla zdradzonej duszy? Czy może jest skazana na absolutną rozpacz, z której nie ma już dla niej wyzwolenia bo ta właśnie rozpacz stała się od momentu zdrady jej prawdziwą naturą? Wydaje się, że tak właśnie jest...

 

p. s.

                  Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że to co napisałem w żaden sposób nie wyczerpuje ani nie ujmuje w całości przedstawionego problemu. Wiele jest jeszcze do dopowiedzenia, a sam temat został opracowany bardzo skrótowo i pobieżnie. Ale jak napisałem w tytule jest to jedynie szkic, który nie pretenduje do miana całościowego ujęcia tematu. Wiem też, że nie posiadam należytego przygotowania filozoficznego i nie wiem nawet czy dobrze rozumiem i interpretuje to co czytam.

 

 

 

 

 

 

 

 



[1] por. Józef Tischner, „ Spór o istnienie człowieka.“, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, str. 231

[2] por. op. cit. str. 228

[3] por. K. Wojtyła, Przed sklepem jubilera, w K. Wojtyła, Poezje i dramaty, Wydawnictwo Znak, Kraków str.189

[4] por. J. Tiszner, Spór..., str. 219

[5] por. J. Tischner, op. cit., str.230

[6] tamże, str. 114.

[7] tamże, str. 246

[8] M. Jędraszewski, Jak dzisiejszemu człowiekowi mówić o Bogu, w: Homo: capax alterius, capax Dei. Emmanuela Levinasa myślenie o człowieku i Bogu, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu Wydział teologiczny, Studia i materiały, Poznań 1999, str. 178.

[9] tamże, str. 229

[10] tamże, str.230

[11] tamże, str.229

[12] tamże, str. 230

[13] por. op. cit. str. 251

[14] por. J. Tischner, Filozofia Dramatu,

[15] Wojtyła, dz. cyt.

[16] „ Zarówno złość, jak i zdrada maja strukturę negacji: negują dobro, które jest wcześniejsze od nich.” Por. dz. cyt. str. 13.

[17] por.: J. Tischner, dz. cyt., s. 349. Por. Także: S, Kierkegaard, Bojaźń i drżenie. Choroba na śmierć, tłum, J. Iwaszkiewicz, Warszawa 1969, s. 154 – 155.   

[18] Por. K. Wojtyła, op. cit. str. 204

[19] Por.: J. Tischner, dz. cyt., s. 349.

[20] Tamże,

[21] por. Przekonać Pana Boga, Z Józefem Tischnerem rozmawiają Jarosław Gowin, społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 1999, str. 166

[22] por. Przekonać Pana Boga... str.195

[23] por. op. cit. str.

[24] Por. J. Tischner, Prologomena chrześcijańskiej filozofii śmierci, w J. Tischner, Świat ludzkiej nadziei, Wydawnictwo Znak, Kraków 1992, str.274

[25] por. tamże