JustPaste.it

Polak potrzebny od zaraz czyli historia pracy we Włoszech na platformie

Polak potrzebny od zaraz czyli

historia pracy we Włoszech na platformie

 

06.01.2009 - wtorek

Pracę swą rozpocząłem o 6.00 rano na parkingu w Tarnowie - mościcach. Przywitał nas chóralny śpiew wiernych dochodzących z pobliskiego kościoła. Wrażenie było o tyle duże, iż dało się odczuć boską opatrzność, gdyż w przypadku tak doskonałej organizacji naszej firmy potrzeba było cudu by wszystko się udało. Załadowawszy się do busa wyjechaliśmy o 6.30. Po przejechaniu 15km zrobiliśmy krótki godzinny postój w Wojniczu gdyż jeden z busów nie posiadał ubezpieczenia. W końcu ruszyliśmy pełni optymizmu i wiary że nic nas nie zatrzyma. Ten tok myślenia okazał się wielce niepoprawny. Zgubiliśmy się już koło Bochni a mówiąc konkretniej zgubiła nas nawigacja. Po krótkiej naradzie driverówpostanowiono iż nie ma co na GPS’a patrzeć i trza jechać przed siebie. Szkoda tylko że nie ustalili na które przejście graniczne jechać. Po wykonaniu kilku telefonów skierowaliśmy się na Chyżne. Na Słowacji i w Austrii obyło się bez większych problemów nie licząc tylko kilku sytuacji kiedy szukaliśmy się nawzajem po wszystkich stacjach benzynowych stojących przy autostradzie. Kiedy wjechaliśmy do Włoch pomyślałem „No, już prawie jesteśmy”. Niestety przyszło mi się przekonać na własnej skórze że „prawie” robi wielką różnicę, właściwie to u Włocha się dopiero zaczęło. Pierwsze problemy zaczęły się na pierwszej bramce na autostradzie. Mój kierowca o bardzo przenikliwym i inteligentnym spojrzeniu w konfrontacji z zaawansowaną technologią musiał skapitulować. Umieszczenie banknotu w automacie widocznie przewyższało jego możliwości szybkiego reagowania w sytuacjach stresowych. Z pomocą przyszedł nam kierowca tira stojącego za nami. Zirytowany zbyt długim czekaniem postanowił pomóc mojemu kierowcy w umieszczeniu banknotu we właściwym miejscu. Po przejechaniu niewielkiej odległości zjechaliśmy na przymusowy postój. Jeden z busów uległ awarii tylniego koła co uniemożliwiało dalszą jazdę. Jako że nic nie dało się zrobić obiecaliśmy że po zakwaterowaniu w hotelu wrócimy po nich. Pożegnawszy chłopaków z pechowego busa ruszyliśmy dalej. Niestety po niecałych 10 minutach kolejny problem, a mianowicie kolejna bramka. Po raz kolejny mój „driver” się nie popisał. Wykazał się za to niesamowitą odpornością na nabywaną wiedzę i nieumiejętnością korzystania ze swoich doświadczeń. Podjeżdżając do bramki, która de facto była przeznaczona tylko dla użytkowników posiadających specjalne karty (nie ma możliwości zapłacić tylko dostajesz fakture), w myśl zasady „nic na siłę wszystko młotkiem” zaczął przyciskać co się dało. W skutek tak zmyślnego postępowania najprawdopodobniej zmienił taryfę z auta osobowego na ciężarowe i to chyba w dodatku z ciężkim transportem bo zamiast 2,4euro dostaliśmy fakture na 47euro. Później tylko błądziliśmy jeszcze jakieś 2 godziny szukając naszego hotelu. Po tej przygodzie, będąc prawie całą dobę na nogach marzyłem aby znaleźć się wreszcie w pokoju hotelowym. Tego dnia po raz kolejny przyszło mi  skonfrontować z rzeczywistością kolejne przysłowie: „uważaj czego sobie życzysz, gdyż może się spełnić”. Hotel miał (nadal ma) trzy gwiazdki. Nie mam pojęcia kto to przyznawał ani ile lat temu to było ale delikatnie mówiąc ocena ta jest mocno przesadzona. Hotel pamięta zapewne Mussoliniego i na tym etapie pozostał do dzisiaj. Dostałem pokój z 2 łóżkami przedziwnej konstrukcji i jedną piętrową pryczą wyciągniętą chyba z jakiegoś więzienia. Szafa jest tak stara że korniki nawet nie chcą się jej tknąć. Zaryzykowałem i otworzyłem ją, zapach był iście orzeźwiający. Łazienka… cóż, generalnie nie ma się tu do czego przyczepić, może poza kabiną prysznicową której nie było. Zamiast tego był odpływ na środku łazienki i kurek z wodą na ścianie razem z kablem i rączką prysznicową. Wentylacja w łazience była również genialnym patentem. Po co robić szyb wentylacyjny w łazience skoro można wybić dziurę w ścianie przy suficie dzięki czemu wszystko leci do pokoju.Jednak najmilszą niespodzianką ze wszystkich był brak ogrzewania w hotelu, jednak dzięki uprzejmości naszych gospodarzy włączono je zaraz po naszym zakwaterowaniu. Niewiele to jednak dało i całą noc było zimno jak diabli. Po zakwaterowaniu wszyscy bez wyjątku rozpierzchli się do pokojów. Oczywiście nikt nie pomyślał że chłopaki z felernego busa czekają od 3 godzin na parkingu przy autostradzie. Na szczęście zabraliśmy ekipę i pojechaliśmy po nich. Po wszystkim koło 5.30 wszedłem do pokoju i jak stałem tak walnąłem się na łóżko i w momencie usnąłem.

 

07.01.2009 – środa

Obudziłem się półprzytomny z niewyspania. Pierwsze co do mnie dotarło, to że w pokoju nie ma syberii i da się już wytrzymać. Stwierdziłem że nie ma sensu iść na śniadanie, które składało się z dwóch mini bułeczek i jakiegoś dżemiku i miodu, więc poszedłem spać dalej. Już prawie usnąłem kiedy rozeszło się pukanie do drzwi. Nie zważając na nic do pokoju wpadła pani w średnim wieku. Coś tam podryngoliła po włosku i zaczęła ścielić łóżko. Zawsze myślałem że sprzątanie w pokojach odbywa się podczas nieobecność lokatorów, widocznie źle myślałem. Całe szczęście że kobiecina mnie z łóżka nie zwaliła, tylko zaścieliła łóżko obok gdyż chwilowo było wolne. O 13.30 poszliśmy na obiad. Tu nie mam zastrzeżeń, żarcie całkiem niezłe, choć mogło by być odrobinę więcej. Godzina 16.00, poszedłem spać. Nie pospałem za długo gdyż o 17.00 wpadł właściciel hotelu z hydraulikiem. Pomacali trochę ściany i sobie poszli. Nie wiem czy cokolwiek wyniknęło z jego oględzin, jednak fakt pozostaje faktem że rury wpadają w taki rezonans, że cały hotel słyszy kiedy ktoś spuszcza wodę w kiblu. Po chwili wyszedłem na papierosa. Z początku myślałem że jestem sam na korytarzu, po chwili jednak zorientowałem się że towarzystwa dotrzymują mi 2 karaluchy. Szybko mnie jednak opuściły i powędrowały z powrotem do kuchni. Do wieczora oprócz kolacji nie było już żadnych atrakcji. Usnąłem koło północy.

 

08.01.2009 – czwartek

Dzisiejszy dzień zaliczam do najbardziej udanych jak dotąd. Rano o 6.30 śniadanie, a o 7.00 wyjazd do lekarza. Zrobiliśmy parę rundek po mieście zanim znaleźliśmy adres doktorka. Szybko nam poszło tak że zdążyliśmy z powrotem na lunch do hotelu. Wieczorem wyjechaliśmy do nowego hotelu koło Milano. Po drodze nic ciekawego się nie działo poza standardową przygodą na bramce. Mój kierowca wspiął się chyba na wyżyny debilizmu. Pojęcia nie mam skąd się biorą tacy ludzie. Oczywiście dalej nie umiał sobie poradzić i standardowo zaczął wciskać co się dało. Po chwili jednak bramka się otworzyła i pojechaliśmy dalej. Na wieczór zajechaliśmy do hotelu. Nowy hotel również miał 3 gwiazdki jak poprzedni, z tą różnicą że ten nowy w pełni zasługuje na swoje miano. Wszystko jest na swoim miejscu, wreszcie dorwałem neta. Coś mi mówi że nie pójdę szybko spać.