JustPaste.it

Solidarność "dwóch prędkości" -- w oczach Kremla

Czy podział w Solidarności na „umiarkowanych” i „radykalnych” był tak zupełnie naturalny? Czy na Kremlu poważnie myślano o przehandlowaniu Śląska i Gdańska?

Czy podział w Solidarności na „umiarkowanych” i „radykalnych” był tak zupełnie naturalny? Czy na Kremlu poważnie myślano o przehandlowaniu Śląska i Gdańska?

 

Solidarność „dwóch prędkości” --  w oczach Kremla

Czy podział w  Solidarności na  „umiarkowanych” i „radykalnych” był tak zupełnie naturalny? Czy na Kremlu poważnie myślano o przehandlowaniu Śląska i Gdańska?

Solidarność w oczach Kremla

        Wydawać by się mogło, że problem postrzegania Solidarności przez Kreml  powinien już być dawno przez historyków, a przynajmniej polskich, szczegółowo opisany. Ale chyba nie jest. Jest on tylko sygnalizowany poprzez ogólne stwierdzenia, że Solidarność ze swoimi aspiracjami bycia  wielkim zrzeszeniem robotników niezależnym od partii komunistycznej, stanowiła wielkie zagrożenie dla całego imperialnego komunistycznego systemu.  Jest to spostrzeżenie niewątpliwie trafne, jednak za mało wystarczające, by objaśnić nie tylko znaczenie tego ruchu dla rozwoju światowych wydarzeń, ale także dla rozwoju wydarzeń w samej Polsce, a w szczególności wprowadzenia stanu wojennego oraz jego światowych reperkusji.

Najogólniej  o Solidarności jako kremlowskim kłopocie

        Dla Kremla – można powiedzieć --  Solidarność była czymś w rodzaju niepożądanej narośli na żywym ciele komunistycznego organizmu. Organizmu, który powoli acz z powodzeniem ciągle jak grzybnia rozrastał się po całym świecie. Jedna trzecia terytorium świata była już w zasięgu jego   mniej lub bardziej intensywnych wpływów i kontroli. Solidarnościowa narośl  była  dość pechowo usytuowana, bo nie gdzieś na peryferiach, ale wewnątrz   imperialnego organizmu. Co z nią zrobić? Wypalić gorącym żelazem?

        Takie metody praktykowano i były one skuteczne. Czy jednak mogłyby być one skuteczne w przypadku Solidarności? Zrodziła się ona w Polsce mającej strategiczne znaczenie nie tylko pod względem militarnym ale i gospodarczym dla funkcjonowania całego komunistycznego systemu w jego globalnym wymiarze. Nazbyt radykalna terapia mogłaby znacząco osłabić cały system i trudno zakładać, by Kreml zechciał do tego  dopuścić choćby  ze względu  na konieczność utrzymywania dobrej kondycji w trakcie rozpoczętej właśnie nowej ofensywy w Afganistanie. Z tego samego jednak względu nie można było pozostawić sprawy polskiej własnemu biegowi. Rosnąca   w siłę Solidarność  osłabiała jedno z najważniejszych ogniw całego  systemu wielu ściśle i wielorako  uzależnionych od siebie państw.

Znaczenie Afganistanu i Polski dla kondycji sowieckiego imperium

         Wielu krytyków stanu wojennego szermuje argumentem, że przecież Sowieci byli już w Afganistanie, więc „za wszelką cenę” chcieli uniknąć zaangażowania się na dwóch  frontach i z ich strony  interwencja militarna Polsce nie groziła. Co to za argument?

           Bez Afganistanu imperium wcale niezgorzej funkcjonowało. Jak podaje P. Kengor, [s. 316] w 1979 roku, roku inwazji militarnej  na ten kraj, system komunistyczny pod wodzą Breżniewa (będącego już od piętnastu lat u władzy)  znajdował się w apogeum swej potęgi.  Afganistan był ewentualnym nowym nabytkiem. Jego podbój był inwestycją obliczoną na perspektywiczne zyski geopolityczne. Biorąc pod uwagę tylko aspekt militarny czy gospodarczy, to w każdej chwili można się było z tej inwestycji wycofać.  Afganistan bowiem ani nie  napadł zbrojnie na swojego nuklearnego  sąsiada,  ani nie zamierzał się od niego odłączać, gdyż nie był jeszcze  jego częścią składową.

           A czym byłaby utrata kontroli nad  Polską? To byłaby dla Kremla katastrofa, koszmarny ubytek,  olbrzymia wyrwa w komunistycznym systemie, z którą nie mógłby efektywnie  jak dotąd funkcjonować. Efektywnie, to znaczy w stopniu wystarczającym dla zimnowojennej  równowagi sił w  rywalizacji z Zachodem. Równowagi utrzymywanej na granicy wydolności gospodarczej. Zachwianie tej równowagi mogłoby skutkować  upadkiem  sowieckiego systemu.  Znaczenia utraty  kontroli nad Polską  i nad  Afganistanem dla samego istnienia i funkcjonowania wielkomocarstwowego organizmu trudno  nawet porównywać.

            Czy o tym w Moskwie nie  wiedziano? Podobnie jak w Waszyngtonie wiedziano o tym aż nadto  dobrze. „Powinniśmy  przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego. Taka jest nasza główna linia” – przypomniał Andropow 10 grudnia 1981 roku. Czy w ramach tej troski o „umacnianie Związku Radzieckiego” dopuszczalna była jakakolwiek myśl na Kremlu o zgodzie na przyzwolenie, by „niezależna, samorządna” Solidarność przejęła władzę w Polsce? A takie założenie przyjmują polscy historycy i niektórzy badacze zachodni.

       Zastanówmy się choć przez moment nad tym założeniem. Oto Solidarność przejmuje władzę i tym samym przejmuje kontrolę nad liniami tranzytowymi z ZSRR do NRD. I co? Kreml miałaby potem  pertraktować z nowym polskim rządem warunki korzystania z „usług tranzytowych”? To dla Kremla oznaczałoby rezygnację z kontroli nad olbrzymią częścią własnego potencjału militarnego. W imię czego miałby to robić i osłabiać swą pozycję w zmaganiach ze Stanami Zjednoczonymi, Zachodem? Z samego strachu  przed Solidarnością?

Mało zasadne założenia i  polityczne imperatywy wielkich mocarstw

.      Odrzucam w relacjonowaniu dalszych problemów  założenie historyków przypisujących   infantylizm polityczny  moskiewskim władcom, że ci już „pogrzebali doktrynę Breżniewa”, że pogodzili się z myślą o upadku swojego imperium, że nie starczyło im pomysłowości w rozwiązaniu kłopotów, jakich przysparzała  im Solidarność z poparciem polskiego papieża czy ogólniej Kościoła oraz Stanów Zjednoczonych.

       Zakładam natomiast, że dbałość o potęgę sowieckiego imperium była nadal najwyższym  imperatywem politycznym jego władz, że nie składały się one z bezradnych  chłopków-roztropków, ale światowych mistrzów w socjotechnice, arcymistrzów  „inżynierii społecznej”, w której doświadczenia gromadzono od dziesiątków lat.

       Zakładam ponadto, że sprawy polskie były z perspektywy Kremla rozpatrywane przede wszystkim w aspekcie rywalizacji z Zachodem a zwłaszcza Stanami Zjednoczonymi oraz ich doraźnym watykańskim sojusznikiem. W takiej zaś wielkomocarstwowej perspektywie (a to dotyczy  także Stanów Zjednoczonych!)  interesy Solidarności czy nawet całej Polski są zgoła czymś trzeciorzędnym. Liczą się o tyle, o ile mogą funkcjonalnie służyć interesom jednego czy drugiego  supermocarstwa.

       Czy takie założenia są w jakiś sposób bezzasadne czy nieuprawnione? A czy można sobie wyobrazić, że oto do  władz takich państw  jak Chiny czy Stany Zjednoczone dostają się  zwolennicy osłabiania swoich mocarstw? Gdyby  mechanizmy selekcji do tych władz nie wykluczały takich kandydatów,   to tych mocarstw dawno już by po prostu nie było. Jeśli przed  mocarstwem (a nawet przed każdym innym niepodległym państwem nie posiadającym takiego statusu) pojawiają się nowe problemy, to trzeba przynajmniej próbować stawić im czoła i to jest zrozumiałe dla jego władz jak dwa dodać dwa równa się cztery.  

       Różni historycy gotowi są  dziś mówić, że Solidarność wcale nie miała aspiracji przejmowania władzy, że kierowała się ideą „samoograniczającej się rewolucji”, że zmierzała pokojową drogą do „zmiany systemu”  itp. Ale o jakiej Solidarności oni mówią? I nawet, jeśli mają w tym sporo racji, to co z tego?  To nie historycy siedzieli wówczas na Kremlu i to nie oni o czymkolwiek tam decydowali.  Tam siedział Breżniew ze swą miłującą spokój i pokój ekipą. Jak zaś oni widzieli Solidarność? Czy miała ona tylko jedno oblicze? I tylko to jedno oblicze na Kremlu dostrzegano? Czy w ogóle dostrzegali jakiekolwiek „pokojowe” intencje,  „samoograniczania” solidarnościowych aspiracji? Trzeba się temu trochę bliżej  przyjrzeć.

Kremlowskie zapatrywania na Solidarność  w świetle protokołów politbiura

     Korzystam tutaj z bardzo wiarygodnego źródła, jakimi są zapisy posiedzeń sowieckiego politbiura poświeconych „sprawie polskiej” w roku poprzedzającym stan wojenny. Źródła jak najbardziej oficjalnego, bo wydanego staraniem IPN. [Przed i po 13 grudnia, t. 2]

      Mówiąc 10 grudnia 1981 roku  o układzie sił w Polsce, że nie ma już sił  „neutralnych”, Gromyko syntetycznie i dobitnie stwierdza:

       Stanowisko zarysowało się dość wyraźnie: „Solidarność zdeklarowała się jako organizacja ewidentnie kontrrewolucyjna, pretendująca do władzy i mówiąca otwarcie o przejęciu tej władzy. [s. 698]

      Inni mówcy tylko potwierdzają taką ocenę, a nawet ją wzmacniają, jak np. uprzedzając ten głos  Rusakow, gdy mówi, że już: W istocie cała władza jest w rękach „Solidarności.”[s. 696] czy Andropow, mówiący o sojuszu Kościoła z Solidarnością: Kościół w ostatnich dniach również przedstawił jasne stanowisko. W istocie przeszedł na stronę „Solidarności”.[s. 697] Jakie było znaczenie takich stwierdzeń? 

      Tak ogólne  konstatacje mogły  być dla Kremla tylko przesłanką wniosku, że wreszcie coś trzeba z problemem Solidarności zrobić, niewiele  natomiast mówią o tym, co można byłoby zrobić. Odpowiedź na takie pytanie zależała  od tego, jak ten ruch nieco bardziej szczegółowo był widziany.  W czym tkwi jego siła i jakie są jego słabości.  Pod tym względem ciekawe są wypowiedzi, jakie padały na wcześniejszych posiedzeniach sowieckiego politbiura. Warto w szczególności zajrzeć do protokołu z posiedzenia 9 kwietnia 1981 roku, gdy Andropow na świeżo  relacjonuje potajemne rozmowy, jakie przeprowadził  wespół z marszałkiem Ustnowem w Brześciu  z Kanią i Jaruzelskim,  ( które trwały od godziny 9. oo   wieczorem do godziny 3. oo   w nocy „żeby się nie wydało, że polscy towarzysze gdzieś wyjechali.” s. 662]).

        Skąd zdaniem przedstawicieli sowieckiego politbiura biorą się różne zakłócenia gospodarcze w Polsce? Oto, co w relacji Andropowa powiedzieli oni swoim brzeskim interlokutorom:

Weźmy chociaż kwestię  wyjaśnienia przyczyn braku chleba i innych artykułów. Dlaczego tak się dzieje? A dlatego, że ciągłe strajki dezorganizują całą gospodarkę, właśnie dlatego brakuje. Każdy strajk powoduje straty wielu miliardów złotych, a robotnik  nie wie o tym i wszystko zwala na rząd; winne stają się rząd, KC partii, Biuro Polityczne, a podżegacze, organizatorzy strajków stoją z boku i, wyobraźcie sobie, wyglądają jak obrońcy interesów robotniczych. A przecież – mówimy – jeśli wnikniemy w istotę sprawy, to głównymi winowajcami są „Solidarność” i organizatorzy strajków. Oto w czym rzecz. Wobec tego, czemu nie można tego uświadomić robotnikom?[s. 663]

        Mówił to Andropow,  specjalista najwyższej światowej klasy od rozwiązywania kwestii podporządkowywania całych narodów Kremlowi. Zabezpieczyć skutecznie, aby pozornie dla społeczeństw „demoludów”  neutralna  Finlandia w swej polityce zagranicznej chciała uwzględniać  interesy Moskwy, było niemałym osiągnięciem. Jeszcze chyba większym osiągnięciem z zakresu inżynierii społecznej  była przeprowadzana pod jego okiem reforma na Węgrzech w 1956 roku, po której był tam już „spokój” przez wiele lat. W samym Związku Radzieckim także dokonał postępu w dyscyplinowaniu niepokornych. Jeśli się komuś nie podobał najlepszy pod słońcem ustrój komunistyczny, to widocznie jest chory i trzeba mu pomóc. Może jakieś leki okażą się skuteczne?  Zamiast różnorako wątpiących  rozstrzeliwać czy wysyłać do łagrów, pomysłowy szef  KGB  uruchomił  system zamykania ich w „psychuszkach”.  Znaleźli się nawet specjaliści od „schizofrenii bezobjawowej” trafnie wystawiających diagnozy kandydatom  do odpowiedniej  kuracji.

        Skąd zdaniem Andropowa bierze się siła Solidarności? O wpływie papieża i jego wizycie w Polsce nawet nie ma potrzeby wspominać, piszą o tym chyba wszystkie opracowania i dla kremlowskich władz było to również oczywiste. Ale jak to wyglądało w praktyce?  W jaki sposób, poprzez jakie mechanizmy działania Solidarność zdobywała  w społeczeństwie wpływy i znaczenie? O postawionym tu problemie Andropow 9-tego kwietnia mówi:

W czym jest siła Solidarności? Jej siłą jest demagogia. Demagogicznie obiecuje podwyżki płac i to, jak widzicie osiągnęła. Występuje w obronie robotników, kiedy aresztujecie kilku robotników lub innych działaczy „Solidarności”. [s. 663-4]

        Historycy mogą się zżymać, że nie była to żadna „demagogia”, ale siła wynikająca z poczucia moralnych racji, które zresztą wspierał swym autorytetem zwierzchnik Watykanu. Ale co z tego? Władze kremlowskie kierowały się własnym rozeznaniem sytuacji, a nie ocenami obecnych historyków.  Niezależnie zaś od tego  jakie jest ich zdanie, faktem było, że  załogi zakładów pracy strajkowały dosyć często i nietrudno już było strajk zorganizować.

         O tej łatwości wywoływania strajków – tytułem dygresji -- mówił już na poprzednim posiedzeniu (2 kwietnia 1981 roku) także  marszałek Ustinow w nawiązaniu do konfliktu bydgoskiego: 

Finał tego konfliktu pokazał, że wystarczyło tylko ruszyć dwóch ludzi „Solidarności”, a od rzazu dosłownie powstał cały kraj, czyli „Solidarność” potrafi szybko zmobilizować swe siły.s. 659]

 Marszałek chłodnym okiem oceniał, że: na razie jest jeszcze nadzieja, że armia, organy bezpieczeństwa i milicja wystąpią zwartym frontem, ale im dalej tym będzie gorzej. Następnie – co przy okazji warto zaznaczyć – marszałek  z pewnością siebie przewiduje:

 Myślę, że rozlewu krwi nie da się uniknąć, on nastąpi. [s. 659]

       Marszałek Ustinow mówił to ledwie dwa dni  po zamachu na prezydenta Reagana, po którym ledwie uszedł on z życiem. Mało prawdopodobne, by na Kremlu dobrze wiedziano o wyniku tego  zamachu.  „Zimna wojna” staje się jakby coraz mniej „zimna” także w Polsce.  Walki w Afganistanie już przecież trwają. Nazajutrz (3 kwietnia) mają się odbyć   tajne rozmowy w Brześciu.

       Wracając do głównego wątku,  odnotujmy  na razie kilka ważnych sądów o Solidarności, które później w dalszych protokołach  nie są już podważane.

·         Sprawcą (przynajmniej bezpośrednim) trudności gospodarczych w Polsce jest Solidarność.

·         Siłą Solidarności jest demagogia, dzięki której może łatwo uruchamiać broń strajkową.

·         Solidarność potrafi już bardzo sprawnie  organizować strajki.

·         Robotnicy myślą, że to Solidarność broni ich interesów.

Może pohandlować Polską?

      Broń strajkowa uruchomiana demagogią może w kalkulacjach Kremla okazać się   słabością Solidarności. Słychać to już  w  słowach  Andropowa na tymże kwietniowym (2-giego kwietnia) posiedzeniu, gdy mówi o postulacie, jaki należy wysunąć pod adresem polskich władz podczas zamierzonego  kontaktu z nimi następnego dnia:

        Jednocześnie powinniśmy poważniej poruszyć z polskimi przyjaciółmi sprawę, aby zmusili „Solidarność” do ponoszenia odpowiedzialności za sytuację w Polsce. Bo jak to teraz wygląda – chaos gospodarczy, bałagan i wszystkie trudności w zaopatrzeniu w żywność i inne rzeczy spowodowane są strajkami „Solidarności”, ale odpowiada za to rząd. Powstaje całkowicie absurdalna sytuacja.[s. 660]

Solidarność  więc wytworzyła według Andropowa  „absurdalną sytuację”, z czego sami robotnicy nie zdają sobie sprawy. Czy zupełnie nie miał racji?  Czy było to siłą, czy słabością Solidarności?

      Im więcej strajków – tu już moje dopowiedzenie -  tym dłuższe kolejki pod sklepami, a im dłuższe kolejki tym więcej powodów do strajków. Obłędne koło. Gospodarka centralnego planowania nie miała takich mechanizmów obronnych przed skutkami strajków, jak gospodarka rynkowa. W systemie nakazowo-rozdzielczym koszty strajków w jednych zakładach natychmiast wpływały na sytuację w innych. Z kremlowskich foteli  było to doskonale widoczne. Nawet nie musiano wyglądać przez okno. Tak po prostu funkcjonował ustrój gospodarczy imperium, którym z tamtego miejsca sterowano. Nie było to jednak wcale oczywiste  dla pracowniczych rzesz walczących w Polsce  o swoje warunki bytowe, ale także o zwiększenie puli swobód obywatelskich. I ten brak w świadomości załóg powiązania między strajkami a pogarszająca się sytuacją Andropow już nazywa „absurdalną sytuacją”. A przecież to dopiero kwiecień. Strajków będzie więcej.

       Czy postulat „zmuszenia Solidarności do ponoszenia odpowiedzialności za sytuację w Polsce” mógł  oznaczać gotowość do  oddania władzy w ręce Solidarności?  Cedowanie odpowiedzialności, a cedowanie władzy, to dość różne sprawy – trzeba  zauważyć. Gdyby chodziło o oddanie władzy, to przecież nie byłoby potrzeby „zmuszania” do odpowiedzialności.  Powiązanie jednego z drugim jest oczywistością, ale w państwach niepodległych, a do takich zwasalizowana Polska nie należała i Andropow byłby ostatnim, który chciałby to zmienić, a przynajmniej nie natychmiast.

      Co on  bowiem powiedział w Brześciu polskim rozmówcom  według własnej relacji [9-tego kwietnia] zaraz w następnych zdaniach: 

       Wiele się u was mówi o utworzeniu Frontu Ocalenia Narodowego Polski. Takie rozmowy prowadzi się w wielu regionach. Do Frontu Ocalenia Narodowego Polski przewiduje się włączenie weteranów ruchu rewolucyjnego, dowódców wojskowych, na przykład takich jak Rola-Żymierski i innych. Można by było to i tak zapisać. Czy też weźmy dla przykładu to, że teraz w RFN mówi się, aby Gdańsk i Śląsk, jako terytoria przyłączone do Polski, z powrotem przekazać RFN. Dlaczego nie rozegrać jak należy i tego wątku? Sądzę, że można byłoby zjednoczyć naród wokół tych kwestii. Naród trzeba mobilizować. [s. 669]

        Arcyciekawa wypowiedź. Pierwsza jej część odnosi się do ewentualności powołania Frontu Ocalenia Narodowego Polski, o jakim  rozmowy „prowadzi się w wielu regionach”, a który miałby zjednoczyć naród i mobilizować go wokół zasygnalizowanych  „kwestii”.

      Najciekawsze są  owe „kwestie”? O co tu może chodzić? Czy nie mamy  do czynienia z politycznym surrealizmem politycznego pragmatyka?  W jaki sposób można byłoby zaaranżować sytuację, by można było poważnie straszyć Polaków przehandlowaniem Gdańska? Czy w ogóle o Śląsku można byłoby mówić podobnie z ominięciem sprawy NRD? Papież, Polacy nie znali geografii? To już wtedy Andropow myślał o zjednoczeniu Niemiec?

      Wprawdzie Andropow mówi tylko  o „rozgrywaniu tego wątku”, ale mówi poważnie. Mówił o tym Kani i Jaruzelskiemu, i mówił o tym w gronie członków politbiura. Warto nad tym pomyśleć.

     Kto   mógłby być  ewentualnym partnerem do rozmów o „tych kwestiach”, adresatem choćby  i tylko pozorowanych  ofert?  Solidarność?  Polskie władze?  Byłoby śmiesznością podejrzewać o taki pomysł  przedstawicieli wielkiego imperium.. O takich sprawach partnerem rozmów  mogłyby być Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania, a więc dawni sojusznicy jałtańscy czy  ewentualnie Niemcy Zachodnie,  ale nie przedstawiciele tych, którzy mieliby być  przedmiotem handlu.

      Czy w ogóle było coś „na rzeczy? Niezależnie od tego jak futurystyczna  może się dziś wydawać wypowiedź Andropowa, ukazuje ona dobitnie przynajmniej dwie sprawy:

·         Na Kremlu rozważano bardzo różne rozwiązania „polskiego problemu” uwzględniając realnie istniejący  układ sił w świecie, a w tym także znaczenie RFN.

·         Wskazano Kani i Jaruzelskiemu, nie bez pewnej finezji, jakie jest ich miejsce w szeregu. To oni mieliby szantażować polski naród ewentualnością rewizji polskich granic, a tym samym to oni mieliby w ogóle wywołać problem na światowe polityczne tabloidy.

          Z brzeskich rozmów bratni towarzysze chyba nie byli zbyt zadowoleni. Nieco później  nastąpiła gabinetowa próba  „wysadzenia z siodła” Kani i Jaruzelskiego, co jest już nieco inną sprawą. Wróćmy do Solidarności.

Przenikliwość kremlowskiego myślenia

      Zastanawiać może, że we wszelkich  rozmowach  o Solidarności na Kremlu  bardzo konsekwentne przestrzegano  rozróżniania między pracowniczymi rzeszami tego ruchu a „ekstremistami”, „podżegaczami”  czy jeszcze inaczej określanymi inspiratorami rożnych działań. Nawet w cytowanej wypowiedzi Andropowa o źródłach trudności gospodarczych w Polsce mowa jest o Solidarności i „organizatorach strajków”. To nie Solidarność je organizowała? Byłoby to rozróżnianie  zrozumiałe w  wypowiedziach publicznych członków politbiura, gdyż oskarżanie zachodniego imperializmu o wszelkie zło było propagandową rutyna, ale  zachowywane było ono  także w dyskusjach w zamkniętym gronie, w wypowiedziach nie przeznaczonych na publiczny użytek.

         Kim więc mogli być owi „organizatorzy strajków”, których szef KGB uważał za stosowne odróżniać od Solidarności? Czy członkowie politbiura mieli rację przestrzegając tego rozróżnienia? Mieli wiele  racji. Aby to uzasadnić,  trzeba przenieść się na inny kontynent i  odwołać się do sposobu postrzegania Solidarności przez administrację amerykańską.

        Niezwykle w tym pomocna będzie monografia Reagana, cytowana  już w innych moich artykułach, pióra Paula Kengora Ronald Reagan i upadek komunizmu. Na okładce książki jej autor przedstawiony jest jako filozof i wykładowca nauk politycznych, a nie jako historyk. Nie musi zatem dziwić, że w przeciwieństwie do  niektórych historyków (a przynajmniej polskich) wcale nie postrzega kremlowskich polityków jako mało rozgarniętych i bezradnych graczy na poziomie prowincjonalnych łyków, którzy jednakowo postrzegali znaczenie dla swojego imperium peryferyjnego  Afganistanu, który dopiero co zaczęli kolonizować i znaczenie Polski, w której już od dawna byli i którą mogliby utracić ponosząc wszystkie tego konsekwencje.

        Kengor z dużą satysfakcją odkrywa po latach, że dla kremlowskich władz intencje amerykańskiej administracji co do kierunków jej polityki wobec spraw polskich były od dawna bardzo przejrzyste. Przeświadczenie Kengora o  intencjach prezydenta Reagana podbudowane jest na tyle przekonującymi argumentami, że jeden z podrozdziałów  zatytułował  „Niewątpliwe intencje Reagana”. Jakie to były intencje? Klarownie oddaje je wypowiedź odnosząca się do antyreaganowskiej kampanii medialnej Kremla:

Antyreaganowska kampania Moskwy udowodniła, że prezydent USA niewątpliwie skupił na sobie uwagę i wzbudził niepokój komunistycznej centrali. Ponadto wszystkie pogróżki i przesadność tych stwierdzeń odsłoniły znaczący fakt, że już w grudniu 1981 roku Kreml doskonale zrozumiał to, czego większość  Amerykanów dopiero musiała się dowiedzieć – że Reagan chce obalić komunizm w Polsce i dzięki temu wywołać reakcję łańcuchową w całym bloku komunistycznym.[s. 132]

       Amerykanie dopiero później mieli się o tym dowiedzieć o czym Kreml już dawno wiedział. Klarowność tej wiedzy  Kengor dodatkowo podkreśla dalej,  cytując odgłosy moskiewskiej prasy:

„Waszyngton zachowuje się jak patron polskiej kontrrewolucji [i]  planuje obalić socjalistyczny porządek” – twierdził Aleksiej Pietrow w artykule zamieszczonym w „Prawdzie” w styczniu 1982 roku.  „Ludzie z Białego Domu chcieliby widzieć w Polsce rodzaj punktu zbornego, skąd można rozpocząć rozbijanie świata socjalistycznego i równocześnie wstrząsnąć całym istniejącym systemem stosunków międzynarodowych”. Dla Białego Domu – mówił Pietrow – Polska stanowi „punkt wyjścia” do rozsadzenia bloku komunistycznego. Korespondent TASS Jurij Korniłow potwierdzał tę ocenę., dodając, że Stany Zjednoczone „w oczywisty sposób starają się stworzyć sytuację, w której słaba Polska, rozdarta wewnętrznymi sporami, osłabiałaby cały obóz socjalistyczny”.[s. 132]

      Czy w Polsce założenia strategii amerykańskiej administracji nie były czytelne i zrozumiałe? Zależy dla kogo. Z pewnością dla polskich władz, na co  Kengor  nie omieszkał zwrócić uwagi:

      W samej zaś Polsce Adam Rostowski pisał w „Żołnierzu Wolności”, że administracja Reagana ma nadzieję, „że wydarzenia w Polsce przyczynią się do lawinowych ewolucyjnych, a przy sprzyjających okolicznościach rewolucyjnych – czytaj kontrrewolucyjnych – zmian w innych krajach socjalistycznych Europy Wschodniej, a zwłaszcza w Czechosłowacji, NRD, Rumunii i być może, po raz drugi, na Węgrzech.

      Zupełnie jakby Rostowski, Korniłow i Pietrow czytali dziennik Ronalda Reagana – albo może jego bożonarodzeniową listę życzeń z 1981 roku. [s. 132]          

      Chyba nikt nie ma wątpliwości, że politycy z Kremla i Białego Domu obserwowali się wzajemnie niezwykle starannie. Do dyspozycji mieli ogromnie rozbudowane służby wywiadowcze. Po co taka wzajemna obserwacja była potrzebna? Niedoinformowanych łatwo okpić.

       By móc prowadzić partnerską grę przy najważniejszym dla świata szachowo-pokerowym stoliku na politycznej scenie trzeba jak najwięcej wiedzieć o przeciwniku. Ta gra toczyła się już kilkadziesiąt lat bez wyraźnego rozstrzygnięcia. I to jest bardzo mocny argument za obserwacją, że  musiała się ona toczyć między przynajmniej równorzędnymi intelektualnie partnerami.

      Ronald Reagan – jeden z najinteligentniejszych prezydentów Stanów Zjednoczonych -  był prze niektóre kręgi akademickie podejrzewany o matołectwo. Tym łatwiej o takie podejrzenie i lekceważenie władców na Kremlu. Paul Kengor właśnie to  w przytoczonych słowach zauważa. Zauważa przy okazji, że redaktorzy „Żołnierza Wolności”  także  dobrze tę grę rozumieli. Jeśli zaś dobrze rozumieli redaktorzy, to dlaczego nie mieliby rozumieć tej gry ich wojskowi zwierzchnicy? Także polscy zwierzchnicy?

W impasie propagandowego poziomu myślenia

       Jeśli większość Amerykanów – zasygnalizuję tu tylko pewien problem – o intencjach leżących w  strategicznych założeniach międzymocarstwowej gry i określających jej stawkę   miała się dowiedzieć dopiero później, to jakim cudem o tych kwestiach mieliby wcześniej wiedzieć Polacy? Z moskiewskiej czy polskiej prasy lub telewizji? „Prasa kłamie! Telewizja kłamie!” – mówiono powszechnie i to było niezamierzonym efektem  kilkudziesięciu lat cenzury i propagandy.

       A kto nie kłamie? Wolna Europa, prasa zachodnia– takie było dość powszechne przekonanie. Dlaczego?  Tylko dlatego, że mówiły  coś innego. Ale te media, podobnie jak i amerykańskim obywatelom,  także  nie mówiły wszystkiego o szczegółach gry toczonej na najwyższych szczytach światowej polityka, gry wymagającej najwyższego intelektualnego wyrafinowania. Te ograniczenia dostępu do przyzwoitej wiedzy  o realnej grze politycznej, jaka toczyła się między mocarstwami, dotyczyły w Polsce  także członków partii i nawet funkcjonariuszy  wcale nie najniższego szczebla. Wszyscy w Polsce, poza nielicznymi wyjątkami, z całych  światowych rozgrywek  wiedzieli i rozumieli tyle, na ile pozwalała na to „Prawda”,  „Trybuna Ludu”  lub jej amerykański odpowiednik, jakim były rozgłośnia „Wolnej Europy” czy inne zachodnie media propagandowe.

       Myślenie  ogółu polskich  elit  o sprawach politycznych kształtowane było na poziomie propagandy uprawianej przez Moskwę i Waszyngton. Polskie elity od lat nie brały udziału w rozgrywkach politycznych na poziomie ligi światowej. Mimowolnie tę sytuację oddają słowa dziennikarza, autora  wspomnień o pierwszym dniu stanu wojennego, gdy miał wówczas 8 lat, które  przytacza zachodnie opracowanie:

Żeby wystraszyć ludzi i pokazać potęgę partii komunistycznej, kolumny wojskowych i milicyjnych pojazdów przejeżdżały przez miasto z  rykiem syren alarmowych, błyskając niebieskimi światłami. Przyznaję, że wystraszyłem się, kiedy mijali nasz blok. Potem robili to samo w każdą sobotę i niedzielę. Z radia Wolna Europa, jedynej rozgłośni, jakiej słuchał mój ojciec, wiedzieliśmy, że armia radziecka pojawiła się na ulicach i pozostawała w stanie pogotowia w swoich barakach. W naszym mieście była specjalna dzielnica, w której przebywali jej żołnierze. Co więcej, w Legnicy, około stu kilometrów na zachód, stacjonowało kilka tysięcy radzieckich żołnierzy, wśród nich jednostki dysponujące taktyczną bronią atomowa. Usłyszeliśmy też, że Ameryka wstrzymała pomoc ekonomiczną dla Polski. [J.Koehler: Chodzi o Papieża.,  s. 191]

       Wolna Europa podawała, że „armia radziecka pojawiła się na ulicach” a tata słuchał tylko Wolnej Europy. A kto wtedy mówił o taktycznej broni atomowej składowanej u nas?

       Z jednej i drugiej stolicy wielkich mocarstw płynęły do Polaków „wskazówki”.

      „Polska była klinem”

      Przechodząc do amerykańskiego sposobu widzenia spraw polskich tylko pozornie odbiegam od tematu artykułu.  Czym więc była Polska w amerykańskiej strategii gry z sowieckim imperium? Dobrze  przewidzianą dla niej rolę oddaje tytuł innego z podrozdziałów książki Kengora: „Polska była klinem”. [s. 321] Klinem, którym stratedzy Białego Domu zamierzali rozsadzić całe sowieckie imperium.

       Może to być bardzo dla Polaków zaszczytne, że amerykański prezydent przewidział dla nich  tak poważne zadanie.  Ale w jaki sposób mieliby oni temu zaszczytnemu zadaniu  sprostać?

       Kto miałby być bezpośrednim wykonawcą tego zadania? Solidarność.  Oto jak Kengor przedstawia tę sprawę przy okazji omawiania pierwszej reakcji Reagana na stan wojenny:

       Reagan postanowił uratować i wesprzeć Solidarność, uważając ją za klin, który może posłużyć do rozbicia bloku wschodniego, za pierwszą szczelinę w żelaznej kurtynie. Uznał, że związek zawodowy dysponuje dostatecznym potencjałem, by zburzyć cały ten domek z kart. Jak to ujął Richard Allen, Reagan „od razu pomyślał o Polsce jako o sposobie na dezintegrację i rozpad głównego niebezpieczeństwa, głównego przeciwnika – Związku Sowieckiego.” Paradoksalnie okazało się, że brzydota stanu wojennego otwiera piękne możliwości. [s. 106-7]

       Dla kogo te „piękne możliwości”? Przede wszystkim dla Stanów Zjednoczonych. Przyjrzyjmy się trochę powyższym  zdaniom. Jakim partnerem dla Stanów Zjednoczonych jako wielkiego potęgą nuklearną i gospodarczą państwa mógł być związek zawodowy w Polsce? Czy mógł być jakimkolwiek partnerem do dyskusji, do omawiania strategii obalania sowieckiego imperium? Żadnym. Od omawiania strategii w międzymocarstwowej  konfrontacji byli (i tak jest do dzisiaj)  stratedzy tych mocarstw pracujący dla  centrów ich  władz. Zawiązek zawodowy może być tylko mniej lub bardziej pożytecznym narzędziem. I taka też rola przewidziana była dla Solidarności. Kengor sam tu niczego nie zmyślił. Odwołuje się wprost do relacji o wypowiedzi Reagana, gdy ten  po raz pierwszy złożył wizytę papieżowi:

      Wspólnie zarysowali jedną wizję końca zimnej wojny. Reagan powiedział: „Obaj czuliśmy, że w Jałcie popełniono wielki błąd i że coś trzeba zrobić. Solidarność była tą bronią, która mogła doprowadzić do zmian.” Ta jedność miała wielkie znaczenie.  W 1992 roku w artykule dla magazynu „Taime”  Carl Bernstein napisał, że podczas tego spotkania Reagan i Papież połączyli siły, by nie tylko wzmocnić Solidarność i zwiększyć nacisk na Warszawę, lecz także „wyzwolić całą Europę Wschodnią”. [Kengor, s. 158]

      Czy tylko Kengor zwrócił uwagę w tej wielowątkowej wypowiedzi  na instrumentalizację Solidarności przez władze USA?  O tym samym spotkaniu brytyjski publicysta O`Sullivan pisze:

Jan Paweł II i Reagan zgadzali się, że Polska jest kluczem do obalenia niesprawiedliwego podziału Europy. Prezydent tak później wspominał rozmowę: „Obaj uznawaliśmy, że w Jałcie popełniono poważny błąd wymagający naprawy. Solidarność mogła okazać się doskonałym instrumentem do przeprowadzenia tej operacji”. [ O`Sullivan, s.  177]

      Czy Solidarność była „bronią”, jak to określił Kengor, czy „instrumentem”, jak chce O`Sulivan, na jedno wychodzi –  była narzędziem w rozgrywkach między mocarstwami. Do czego to narzędzie miało służyć? Tutaj Kengor nie pozostawia miejsca na wątpliwości. Znowu warto go zacytować:

         Na długo przed wstrząsającymi wydarzeniami z grudnia 1981 roku Ronald Reagan uważał Polskę za filar komunistycznego imperium. Widział w niej potencjalny katalizator, państwo, którego upadek mógł zapoczątkować efekt domina w Europie wschodniej. W oczach Reagana Polacy byli tragicznymi ofiarami dwóch systemów totalitarnych, którymi na równi pogardzał – nazizmu i bolszewizmu. Położenie geograficzne Polski sprawiało, że jej wspaniały religijny naród uciskali łajdacy. Jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej na konferencji w Jałcie, alianci sprzedali Polskę w niewolę Związkowi Sowieckiemu. Reagan nie widział powodu, dla którego Ameryka nie miałaby jej wyzwolić z totalitarnego ustroju – tym razem spod despotyzmu rosyjskiej czerwieni, która zastąpiła niemiecką brunatność. Od 1939 roku Polska znała jedynie narzuconą przez obcych tyranię. [Kengor, s. 107]

        Intencje pięknie przedstawione. Solidarność miała więc doprowadzić do upadku komunistyczne państwo znajdujące się  w środku  komunistycznego obozu, by w ten sposób cały ten obóz  doprowadzić do upadku. Miała więc odegrać rolę Samsona kruszącego „filar komunistycznego imperium”. Polecenie Solidarności takiego zadania zostało elegancko nazwane „wyzwalaniem”  przez Stany Zjednoczone Polski i całej  Europy Wschodniej z „totalitarnego systemu”.

       Solidarność miała więc służyć do skruszenie polskiego państwa, bo przecież było ono komunistyczne. A czy Stany zjednoczone dawały jakąkolwiek gwarancję, że Polacy odnajdą się w niepodległym państwie niekomunistycznym? Takie pytanie jest chyba obce polskim historykom.

      Jeśli już wiadomo czemu Solidarność jako amerykańskie narzędzie miała służyć, to rodzi się pytanie, w jaki sposób blisko dziesięciomilionowa organizacja mogłaby się stać takim narzędziem? Polscy historycy raczej niewiele  na ten temat  piszą. Piszą natomiast o amerykańskiej pomocy. Zapewne to i była „pomoc”, ale z rzędu tych, o jakiej polscy komuniści przez czterdzieści lat mówili o pomocy Polsce ze strony Związku Sowieckiego. Podobieństwo było bardzo daleko idące.  Przedtem jednak mała dygresja.

Polityczne „rozdarcie” Solidarności

      J. Roberts Wegs i Robert Ladrech, autorzy wspólnego, mającego już pięć wydań, podręcznika dla studentów historii, politologii i stosunków międzynarodowych „Europa po 1945 roku. Zarys historii” (KiW Warszawa 2008) bez jakichś szerszych uzasadnień,  widocznie uznając za sprawę  oczywistą, piszą, że w Solidarności przed stanem wojennym wyróżnić można było dwa nurty:

       Na początku 1981 r. Solidarność była już czymś więcej niż tylko związkiem zawodowym.[…]. Sama Solidarność rozdarta była na dwie grupy: umiarkowanych działaczy i radykałów, czy też, jak to ujął jeden z komentatorów (Martin Malia), „ostrożnych” i ”zuchowatych”. Umiarkowani związkowcy chcieli osiągnąć swe cele w drodze negocjacji, podczas gdy zdaniem radykałów skuteczna mogła być tylko konfrontacja. [s. 322]

         W podręcznikach dla studentów nie pisze się o czymś, co nie miałoby  jakiegoś solidnego uzasadnienia. W tym zaś przypadku adresatami są ci,  którzy z racji swoich zainteresowań poznawczych są szczególnie predysponowani, aby  już jutro  zweryfikować podręcznikowe  wiadomości. Autorzy podręcznika choć za ważne uznali skonstatowanie takiego podziału, to już nie widzieli  potrzeby jego bliższego objaśnienia,  wskazania   jego źródeł.  Dla podjętej  w moich artykułach tematyki akurat ten problem jest niezmiernie ważny, więc wypada mu poświęcić trochę uwagi.        

       Skąd takie rozdarcie mogło się wziąć? Jedna z przyczyn jest zupełnie naturalna. W wielomilionowej  masie osób zawsze będzie można wyróżnić umiarkowanych i mniej umiarkowanych. Jest to kwestia, by tak rzec, różnicy temperamentów politycznych. W intensywnych dyskusjach i sporach naturalne jest rodzenie się  skrajnych skrzydeł, ale też  i  wyłanianie się z czasem opcji centrowych. W rozpatrywanym tu przypadku tak się nie stało.

        Autorzy cytowanej  wypowiedzi  słusznie odnoszą  ją do „działaczy” Solidarności, a nie do jej szeregowych członków.  To działacze niejako ex definitione wyrażają nastroje „dołów”, ale też  i na te nastroje mają  najbardziej bezpośredni wpływ. Na szczeblu działaczy  nie doszło do wyłonienia się bardziej znaczącego  ugrupowania  wyrażającego jakiś konsensus między skrajnymi postawami. Autorzy mówią wręcz  o „rozdarciu” w łonie Solidarności.

      Dlaczego tak się stało? Bo owo „rozdarcie” nie było efektem tak zupełnie naturalnego  procesu.  By to objaśnić trzeba się przyjrzeć sposobowi, w jaki amerykańska administracja usiłowała Solidarność sprowadzić do roli „narzędzia”.

Instalowanie amerykańskiego „politbiura” Solidarności

        Pomocne tu będzie odwołanie się do fragmentu listu, jaki prezydent Reagan wystosował do papieża tuż po stanie wojennym i internowaniu wielu działaczy Solidarności, datowanego na 22 lutego 1981 roku, a odtajnionego  dopiero w 2000 roku. W liście tym Reagan powołując się na spotkanie z papieżem wiceprezydenta Busha, wyraża gotowość odstąpienia  od pewnych nałożonych przez swoją administrację  restrykcji wobec Polski, ale pod wieloma różnymi warunkami. Są one czytelne z relacji kroków, jakie w stosunku do polskich władz zamierza podjąć, w czym papież może być pomocny.    Cytuję tu  fragmenty za P. Kengorem:     

Nasz charge w Warszawie przez wysoce zaufanego łącznika poinformuje generała Jaruzelskiego, że jesteśmy gotowi odwołać zakaz lotów rejsowych [polskich Linii Lotniczych] do Stanów Zjednoczonych, zezwolić na podróże w ramach Funduszu im. Marii Skłodowskiej-Curie oraz rozpocząć oficjalny – ale ściśle poufny dialog. Ten dialog będzie obejmował wszystkie aspekty naszych stosunków i określi, czego oczekujemy od strony polskiej w odpowiedzi na pozytywne działania z naszej strony.[…]

Te kroki zależą jednak od gotowości Warszawy do uwolnienia jedenastu członków KOR i działaczy Solidarności bez żadnych uciążliwych warunków i prześladowań. Powiadamiam także generała o moim zainteresowaniu sytuacją Lecha Wałęsy i jego rodziny oraz trosce, czy nie są przedmiotem inspirowanych przez władze prześladowań… Oczekuję, że generał Jaruzelski pozytywnie odpowie na nasze gesty i zgodzi się podjąć kroki prowadzące do pojednania, na które mamy nadzieje i o  które się wszyscy modlimy. [s. 162]

        Piękny list, ale co on może oznaczać w języku polityki? Prezydent Reagan zamierza oddać to, co sam zabrał, gdyż uprawnienia do lotów rejsowych zapewne nie były gestem dobroczynności dla PRL-u. Mamy tu do czynienia z klasycznym naciskiem ekonomicznym. I właściwie nie ma w tym nic dziwnego, gdyż taka już jest wątpliwa uroda takich sankcji, których zresztą spodziewano się zarówno w Moskwie jak i w Warszawie. Prawem zaś suwerennego mocarstwa jest podtrzymywanie lub zrywanie określonych relacji z zewnętrznymi podmiotami. Ale do czego odnoszą się dalsze propozycje?

      Prezydent zabiega  mniej więcej o to samo, co władze sowieckie czyniły już od dziesiątków  lat: o instalację siatki amerykańskich wpływów w Polsce. Określa kto ma być uwolniony i uzyskać swobodę działania. Określa nawet instytucję, będącą wszak pod państwową kontrolą,  która może ułatwiać podróże do Stanów Zjednoczonych. Domyślnym, ale czytelnym przecież sensem tych zabiegów ma być „rozpoczęcie oficjalnego – ale ściśle poufnego dialogu” z generałem Jaruzelskim i jego ekipą.

      I papież ma w tym dopomóc, a Jaruzelski, który według określenia samego Reagana „wypowiedział  wojnę swojemu narodowi”  ma uwierzyć w szczerość amerykańskich intencji. Tak więc polskie państwo mające dotąd  tylko jedno mocarstwo z którym władze musiały prowadzić  niekończący się od dziesięcioleci  jawny, oficjalny dialog, ale niestety także   i „poufny”, miałoby mieć teraz dwa mocarstwa do „oficjalnego i poufnego” dialogu.  

      Może i nie byłoby w tym nic złego, gdyby siła polskiego państwa była w jakikolwiek sposób współmierna z siłami każdego z obydwu  supermocarstw. Ale nie była. Ani militarnie, ani terytorialne, demograficznie, technologicznie, surowcowo  czy pod jakimkolwiek innym względem. Przy takich dysproporcjach silniejszy partner zawsze będzie dyktował warunki słabszemu. I tak się faktycznie stało. Państwo polskie znalazło się pod dyktatem dwóch, zaciekle się zwalczających supermocarstw. I ten dyktat jest w cytowanym liści słyszalny.

       Administracja amerykańska pomagała Solidarności, by ta kruszyła filar sowieckiego imperium, jakim było państwo polskie, ale czy cokolwiek gwarantowała Solidarności i  polskiemu narodowi, by z walki z tym imperium odrodził się on we własnym państwie?   Skąd wiadomo, że Amerykańska administracja używając Solidarności do kruszenia komunistycznego państwa  polskiego zechce równie ochotnie zabiegać o odrodzenie się Polski w ramach własnego suwerennego państwa? Na razie mowa jest tylko o zburzeniu dotychczasowego państwa, ale w ogóle nie ma mowy o nowym państwie.

       Co było większym priorytetem dla Białego Domu: czy obalenie sowieckiego imperium, czy wyzwolenie Polski? Te cele wcale nie musiały być równorzędne, ich jednoznaczność wcale nie musiała być oczywista.  Przynajmniej dla Jaruzelskiego i jego ekipy.

      Czytelnik może mi  zarzucić, czy przypadkiem coś mi się nie pomyliło, przecież piszę o tym co było po stanie wojennym, a w takim razie omawiane kwestie nie mogą należeć do problemu przesłanek wprowadzenia stanu wojennego. Uprzedzam więc zastrzeżenia Czytelników, że nic mi się nie pomyliło.

       Pomyślmy teraz o tych jedenastu nie wymienionych z nazwiska osobach „członkach KOR i działaczach Solidarności”, o których upomniał się Reagan w liście do papieża. Ujęło się za nimi wielkie mocarstwo,  otrzymali więc z jego strony pewną pomoc.  Dzięki takiej pomocy mogą się czuć silniejsi od tych członków KOR-u  i działaczy Solidarności, którym podobna pomoc nie została udzielona. Dzięki temu mogą też oni zdobywać w swoich środowiskach silniejszą pozycje, większy autorytet. Poprzez wzajemne wspieranie się mogą dość łatwo wywindować się na pozycję elity przywódczej wcale pokaźnej grupy społecznej.

       Ale czy to oznacza, że ta grupa wygeneruje z siebie jakąś własną oryginalną myśl dochodzenia do niepodległości? Nie wygeneruje żadnej własnej wizji, żadnego szerszego programu  wybijania  się  na niepodległość, będzie po prostu realizowała wycinkowe zadania na froncie ekonomicznej wojny, jaką Reagan wypowiedział Związkowi Sowieckiemu. Będzie po prostu starała się być czymś w rodzaju biura politycznego Solidarności, ale   biura politycznego sterowanego  z zewnątrz, z Białego domu. Ta grupa będzie bowiem lojalna względem swego mocodawcy.

      Polityczne wsparcie dla tej grupy będzie wsparciem dla uderzania w fundamenty gospodarcze imperium, w  środku którego znajduje się Polska, gospodarczo tysiącami kooperacyjnych powiązań  od niego żywotnie uzależniona. To wymagałoby szerszego omówienia, więc pozostawmy ten problem w tak sygnalnej postaci.

     Warto teraz  postawić pytanie, w jaki sposób  administracja prezydenta Reagana ułożyła listę owych jedenastu osób. Papież ją ułożył? O tej liście prezydent Reagan dopiero papieżowi informuje. Ujęcie się w liście za Wałęsa jest zrozumiałe, był on już przywódcą Solidarności. A co z pozostałymi osobami? Czy zostały one  wybrane  drogą konkursu, a może losowania? Gdyby tak było, już by o tym było szeroko wiadomo. A niewiele wiadomo. Niewiele wiadomo ze szczegółów, ale ogólnie, to już wiadomo i to z dużą dozą prawdopodobieństwa.  

      Bardzo przekonująco margines domyślności ogranicza np. O`Sullivan,  gdy pisze o zaangażowaniu Reagana po ogłoszeniu stanu wojennego w pomocy dla Solidarności:

Reagan jasno oświadczył swoim doradcom, a co ważniejsze, również biurokratom zajmującym się polityką zagraniczna i wywiadem, ze Solidarność ma dostać wszystko, co pomoże jej przetrwać stan wojenny. Trzeba przyznać, że Reagan kontynuował politykę administracji Cartera, która pomagała Solidarności jeszcze przed oczekiwaną interwencją sowietów w 1980 roku. Brzeziński, który zmusił biurokrację do realizacji tego planu, wskazuje jednak, że Reagan nie ograniczał się do prostej kontynuacji wcześniejszych działań. Jak powiedział, „wszystkim kierował  Casey […] kontynuował to, co myśmy w administracji Cartera rozpoczęli […] dlatego komunistom nie udało się zmiażdżyć Solidarności […]. Po raz pierwszy represje komunistycznego systemu nie mogły osiągnąć swego celu”. [s. 169]

       Prezydent Reagan, jak widać,  nie był jedynym, który zauważył, że polskie państwo jest wewnętrznym „filarem” całego imperialnego systemu i uderzenie w ten „filar” mogło mu poważnie zagrozić. Nie był też pierwszym, który spostrzegł, że Solidarność może być doskonałym narzędziem do tego uderzenia. Dostrzegła to wcześniej  również    administracja Cartera.

       Ten zabieg przejęcia „dorobku” jednej administracji przez drugą bardzo wyraźnie zaznacza też  Paul Kengor, gdy podsumowuje różne formy amerykańskiej pomocy dla „Solidarności:

       Amerykańska pomoc niewątpliwie  była przydatna, największą jednak rolę odegrał Jan Paweł II. Zbigniew Brzeziński – który również ma w tej dziedzinie wielkie zasługi – powiedział: Mieliśmy bezpośredni kontakt z papieżem, ale nie chcę o tym mówić. Nie mogę ujawniać szczegółów … Poparcie podziemia wymagało ogromnych wysiłków i środków, ale zawsze je znajdowaliśmy, dlatego komunistom nie udało się zmiażdżyć Solidarności…Po raz pierwszy represje komunistycznego systemu nie mogły osiągnąć celu”. Historyk Rosji i bibliotekarz Kongresu James Billington podkreślił, że Reagan wspierał Solidarność politycznie, natomiast Jan Paweł II inspirował ją duchowo”.  [Kengor, s.319-20]

       Dość łatwo mogę się zgodzić z podziałem dokonanym przez bibliotekarza amerykańskiego kongresu, że papież „inspirował Solidarność duchowo”, natomiast prezydent Reagan „wspierał ją politycznie”. Pozostawmy tu problem papieskich inspiracji oraz relacji między administracją Watykanu i Białego domu, bo  na to nie ma tu miejsca, a  zajmijmy się problemem wzmiankowanego  „politycznego wsparcia” dla Solidarności. Na czym ono polegało?

Charakter  amerykańskiej pomocy dla  Solidarności

      Na co przeznaczone były dla Solidarności niemałe środki  ze strony amerykańskiej? Na „propagandę i opór”. Oto jak relacjonuje tę kwestię p. Kengor:

      Dopiero po wyborach w 1989 roku można było ujawnić pełny zakres pomocy Reagana dla Solidarności w latach po ogłoszeniu stanu wojennego. W wyniku realizacji NSDD- 32 [narodowa dyrektywa dotycząca bezpieczeństwa (USA) – E.S] polskie podziemie otrzymało całe tony wyposażenia  - maszyn drukarskich, fotokopiarek, aparatów fotograficznych, komputerów, telefonów, krótkofalówek i faksów, (pierwszych w Polsce). Sprzęt ten szmuglowali do polski agenci CIA, księża i działacze związkowi; umożliwiał on między innymi wydawanie podziemnych gazetek i transmisje radiowe. Zbigniew Brzeziński, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego w administracji prezydenta Cartera, Polak z pochodzenia, podkreślił: „Chodziło o rozpowszechnianie wiadomości i opór: książki, łączność, propagandę, tusz i maszyny drukarskie”. [s. 318]

      Można chyba uznać za bardzo miarodajne świadectwo profesora Brzezińskiego, na co konkretnie przeznaczana była pomoc amerykańska, zwłaszcza kontrolowana przez CIA. Jak zaś ta pomoc skutkowała w samej Polsce? O tym bardzo interesująco pisze Nigel West w swojej książce o kulisach zamachu na papieża. Poniższy cytat odnosi się do okresu sprzed stanu wojennego:

     Pierwsza tajna pomoc dla Solidarności została zainicjowana przez Zbigniewa Brzezińskiego za czasów poprzedniej administracji amerykańskiej. Zgodził się on, by CIA finansowała  miesięcznik „Kultura” wydawany w Paryżu i dała pieniądze na zakup kopiarek firmy Xerox. Uczestniczyła też w opracowaniu pomysłowego urządzenia, którym zajmował  się Bill Donlly z poziomu łączności CIA. Chodziło o niewielki przyrząd, potrafiący podłączyć się do konwencjonalnego przekazu telewizyjnego i nadać specjalny sygnał. W przypadku Solidarności działo się tak, że na ekranie telewizyjnym nagle pojawiała się plansza próbna z nazwą związku wypisana charakterystycznymi literami, czemu towarzyszył przekaz głosowy. Zdarzało się to w porze największej oglądalności, na przykład w porze ważnego meczu piłkarskiego. Wprawdzie metoda ta gwarantował jedynie efekt lokalny, w promieniu mniej więcej dwóch kilometrów od miejsca podłączenia się, a zakłócenie normalnego programu trwało krótko, ale było to jednak przekonująca manifestacja skuteczności ruchu w dziedzinie przekazywania przez nią  informacji mimo wysiłków reżimu, który ze wszystkich sił starał się do tego nie dopuścić. Telewidzów proszono, by dali znać, że odebrali sygnał Solidarności gaszeniem świateł w mieszkaniach. W rezultacie w niektórych dzielnicach można było nocą obserwować dziwny spektakl mrugających świateł. [Trzecia tajemnica, s. 203]

      Czy były to duże pieniądze?  Wiele źródeł  podaje, że samo CIA wydatkowało za kadencji Reagana około 50 milionów dolarów, a więc pomoc ta sięgała około 8 milionów dolarów rocznie.  Z punktu widzenia wielkiego mocarstwa, jeśli porówna się tę sumę choćby z wydatkami na wojnę w Afganistanie (nie mówiąc już o Iraku),  to ledwie  jakieś kieszonkowe grosze. Ale przecież nie były one równo dzielone między blisko 10 milionów członków Solidarności. Pewna grupa osób dysponowała więc trochę znaczniejszymi środkami, niż mogły na swą działalność wydatkować środowiska nie mające dostępu do tych dóbr. Różnorakie środki pomocy dla Solidarności płynęły zaś już przed stanem wojennym.

     Do czyich rąk te środki mogły częściej trafiać: do „umiarkowanych” czy „zuchowatych”? Zwykły rozsądek podpowiada, że lepsze efekty w „propagandzie i oporze”  Biały Dom osiągnie, jeśli asygnowane przezeń środki trafiać będą w ręce bardziej radykalnych opozycjonistów, a więc tych, którzy potrafią skuteczniej „walczyć z komuną”, a więc i z państwem polskim, które siłą rzeczy traktowane było przez nich jako coś obcego, narzuconego z zewnątrz.  

      Jeśli tę dyskretną pomoc skoordynuję się z działalnością  głośnego medium jakim była rozgłośnia Wolna Europa, to łatwo było uzyskać wrażenie, że Solidarność jest nie tylko potężnym ruchem pod względem liczby członków czy sympatyków, ale także pod względem organizacyjnym, mającym ogromne możliwości sprawcze. Łatwo też było rozszerzać nastroje konfrontacyjne.

      Czy te konfrontacyjne nastroje były jakąś iluzją? Bardzo pouczający może być tu książkowy przykład z Alfabetu Rokity napisanego i wydanego już sporo, bo przeszło dwadzieścia  lat po stanie wojennym. Na uwagę  dziennikarza: Pański radykalizm miał imponująca pointę – stan wojenny. -- Jan M. Rokita odpowiada:

-- Było dla mnie jasne, że do starcia dojść musi. Porozumienie narodowe, pokojowe inicjatywy prymasa uważam za iluzje. Dwa porządki państwowe na jednym terytorium – państwo okupacyjne i państwo niepodległe -  nie mogą się utrzymać.  Krajową Komisję Solidarności postrzegałem jako coś  na kształt rządu tymczasowego niepodległej Polski. Nie było dla mnie oczywiste, że musimy ten konflikt przegrać. Uważałem, że mamy szansę, jeżeli zaatakujemy pierwsi.[s. 71]

        Jan Rokita, uważny  słuchacz Wolnej Europy [Alfabet, s. 68]  nie był wcale odosobniony w swoich poglądach. Podzielają  je do dzisiaj ci, którzy uważają, że stan „wojenny zabił nadzieje” milionów Polaków na rychłą poprawę ich doli.

      Na takich poglądach zależało   amerykańskiej  administracji,  ona je lansowała, propagowała. To już jednak temat na inne opowiadanie. Tu zaś postawmy pytanie, jak taka wspomagana przez Amerykanów Solidarność mogła być postrzegana przez Kreml?

Solidarność „dwóch prędkości”

       Polskie  korzenie Solidarności były dla kremlowskich sprawą zupełnie oczywistą. Bardzo wymowne mogą być tu słowa generała Anatolija Gribkowa w bardzo syntetycznie ujmującej sprawę wypowiedzi,  jaką  przytacza J. L Gaddis  w swojej książce Zimna wojna [s. 257]:

       W Czechosłowacji wypadkom dały początek najwyższe kręgi władzy. W Polsce z kolei powstają ludzie, którzy nie wierzą już w rząd swojego kraju i przywództwo Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

      Po porozumieniach sierpniowych sowieckie politbiuro nie ma już wątpliwości, że siły antykomunistyczne,  jak nazwano solidarnościowy, ruch nie kierują się tylko własnymi, wewnętrznymi pobudkami. Już w tezach politbiura z  3 września 1980 roku   do rozmów z „kierownictwem   polskim” możemy przeczytać:

     Ponieważ opozycja zamierza kontynuować walkę o osiągnięcie swych celów, a zdrowe siły partii i społeczeństwa nie mogą zgodzić się na cofanie się społeczeństwa polskiego, to osiągnięty kompromis będzie miał najwyraźniej charakter przejściowy. Jesteśmy zmuszeni uwzględniać również i to, że opozycja liczy – i nie bez podstaw -  na pomoc z zewnątrz. [Przed i po… s. 638]   

   Pomoc z zewnątrz” to znaczy skąd? Z Watykanu i z Waszyngtonu. Raczej nie ma tu co udowadniać. Papież w Polsce był i Solidarność była w olbrzymiej mierze  pokłosiem tej wizyty. A pomoc Waszyngtonu była codziennie słyszalna na falach eteru. Ta  pomoc z Watykanu i z Waszyngtonu nie musiała jednak jednakowo skutkować  i politbiuro bardzo precyzyjnie to rozróżniało. 22 stycznia 1981 roku Zamiatin zauważa:

       Siły kontrrewolucyjne skupiają się w Komitecie Obrony Robotników, tak zwanym KOR. Są to – Kuroń, Michnik, Gwiazda, Lis, Walentynowicz – łącznie około 40 osób. „Solidarność” jest obecnie w istocie partią polityczną, najbardziej otwarcie wrogą wobec PZPR i państwa.

      Oprócz tego dużą siłę reprezentuje grupa Wałęsy, za nią stoi episkopat. [Przed i po.. s. 650]

      Choć generalnie cele tych nurtów w Solidarności były zbieżne, to jednak dla sowieckiego politbiura nurty  te były odróżnialne. W materiale z protokołu politbiura z 23 kwietnia 1981 roku można przeczytać:

      „Solidarność” w ogóle, jak i w swych poszczególnych ogniwach szykuje się do kolejnego szantażu wobec władz poprzez wysuwanie rozmaitych żądań, zwłaszcza o charakterze politycznym. Zaobserwowane znaki podziałów w kierownictwie tej organizacji związkowej na razie nie dają podstaw do tego, aby liczyć na istotne zmiany w jego ogólnej orientacji. Nawet gdyby doszło do rozłamu pomiędzy Wałęsą a ekstremistami z KSS „KOR”, sam Wałęsa i stojące za nim duchowieństwo katolickie bynajmniej nie mają zamiaru osłabienia nacisku na PZPR  Nie można również wykluczyć, że ekstremiści mogą przejąć kontrolę nad „Solidarnością”, ze wszystkimi wynikającymi z tego następstwami. [Przed i po… s. 671]

        Powyższy cytat dość dokładnie oddaje podział w Solidarności, o jakim piszą autorzy wspomnianego podręcznika dla studentów.  Inaczej tylko jest on nazywany. Przypomnijmy, jak ujęli go J. Wegs i R. Ladrech:  Umiarkowani związkowcy chcieli osiągnąć swe cele w drodze negocjacji, podczas gdy zdaniem radykałów skuteczna mogła być tylko konfrontacja.

„Umiarkowani związkowcy”  to tutaj grupa Wałęsy i stojący za nim episkopat, a „radykałowie” to „ekstremiści” z KOR-u.

       Na razie „umiarkowani”, jak z dalszej części cytowanego materiału wynika, mają przewagę,  ale politbiuro przewiduje możliwość odwrócenia sytuacji. Solidarność była więc już od dość dawna postrzegana przez Kreml jako wielki ruch społeczny, w którym wyróżnić   można niejako dwie prędkości w dążeniu do wspólnego celu. „Europa dwóch prędkości” – takie  określenie pojawiło się niedawno, ale dobrze pasuje także do ówczesnej wielomilionowej Solidarności.

     „Umiarkowani” dążyli do celu drogą  perswazji i konsekwentnych nacisków. Była to droga „długiego marszu”, o jakim mówił jeszcze prymas Wyszyński.  „Ekstremiści” dążyli do konfrontacji, a więc drogą na skróty.

      Czy aktualna dominacja „umiarkowanych” jest dla Kremla mniej groźna niż rosnący powoli w siłę „radykałowie”? Takie domniemanie, wbrew zdegustowaniu J. M. Rokity, było pozbawione jakichkolwiek podstaw. Oto co przeczytać można zaraz w następnym,  po wyżej cytowanym,  akapicie:

       W ostatnim czasie coraz wyraźniej przejawia się nowa tendencja taktyczna, wokół której faktycznie  grupuje się opozycja różnej maści. Siły te, zdając sobie sprawę z tego, że położenie geopolityczne Polski pozbawia je możliwości targnięcia się na przynależność kraju do Organizacji Układu Warszawskiego i zasadę kierowniczej roli partii komunistycznej, postanowiły ewidentnie rozłożyć PZPR od wewnątrz, doprowadzić do jej wynaturzenia i tym sposobem do przejęcia władzy w „majestacie prawa”. [s. 671]

      Rzecz oczywista, że taka „tendencja” nie była dla sowieckich władz tolerowalna. Budziła ona  ich najwyższy niepokój. Stąd także, co z dalszych protokołów wynika, nieustanna presja na „kierownictwo polskie” radykalnego jej przerwania, w szczególności przez wprowadzenie stanu wojennego, ale jednocześnie przygotowywanie się do alternatywnego rozwiązania, gdyby stan wojenny nie został on wprowadzony, lub nie został wprowadzony w  porę. Stąd także  bardzo szczegółowe monitorowanie tego, co w Solidarności się dzieje (ale również tego,  co dzieje się w partii).

      W odróżnianiu dwóch nurtów Solidarności sowieckie biuro polityczne było bardzo konsekwentne i w tym zaczęło  upatrywać szansę znalezienia rozwiązania dla odwrócenia niekorzystnej dla siebie sytuacji  w Polsce. Już w cytowanych materiałach na posiedzenie politbiura 23 kwietnia 1981 roku (pod którymi widnieje także podpis Andropowa) przeczytać można następujące zalecenie:

   - Efektywniej wykorzystywać zaistniałe podziały wśród liderów Solidarności, demaskować antysocjalistyczną, antydemokratyczną działalność KSS KOR i jego liderów, doprowadzać do izolacji tych kontrrewolucjonistów. Podjąć zdecydowane działania przeciwko próbom wywołania w kraju nastrojów antyradzieckich. [s. 673]

      Czy trudne dla sowieckich władz było zorientowanie się w dwojakim charakterze pomocy „z zewnętrz”?. Sami byli mistrzami podobnej „pomocy” różnym społeczeństwom w świecie. Do tego mieli przygotowane i doświadczone służby. Raczej byliby zdziwieni, gdyby takiej dwoistej pomocy nie udało się zauważyć. Sam pamiętam pojawienie się ironicznego czasownika „glempić” na oznaczenie zbyt mało bojowej postawy prymasa. Trudno mi dziś powiedzieć, czy było to przed, czy po stanie wojennym. Nie ma to większego znaczenia. Podaję tylko przykład, jak taki rozdźwięk mógł być słyszalny.

      Racjonalność kremlowskich władz nijak się miała do powszechnych polskich wyobrażeń  o racjonalności, jaką kierowali się władcy wielkich supermocarstw w zimnowojennych  zmaganiach o panowanie nad światem. Sowieccy stratedzy nie przewidywali przyszłych wydarzeń i nie planowali własnych posunięć tylko na podstawie własnych życzeń, ale na podstawie starannej analizy sytuacji. Własna słabość gospodarcza w porównaniu z Zachodem nie była dla nich tajemnicą, ale też nie była powodem bezmyślności i naiwnej wiary w polityczny cud. 

     Warren H. Carroll, autor potężnego opracowania Narodziny i upadek rewolucji komunistycznej  zauważa:

Andropow posługiwał się terrorystami, by podkopywać i destabilizować rządy oraz społeczeństwa postrzegane jako dojrzałe do komunistycznego przewrotu lub stanowiące poważną przeszkodę na drodze do komunizmu. [s. 636]

     Andropow potrafił „podkopywać rządy i społeczeństwa”; miał ku temu odpowiednią wiedzę, doświadczenie i środki. Wiedza jaką  posiadały osoby uważające podobnie jak J.M. Rokita,  że Krajowa Komisja Solidarności może pełnić rolę „rządu tymczasowego niepodległej Polski” wystarczała na życzeniowe  domniemanie, że „nie wejdą”, że Kreml będzie  się  z ufnością przyglądać,  jak związek zawodowy bohatersko obala państwo polskie komunistyczne, by wbrew sowieckim władzom i w ich objęciach od podstaw zbudować  przyzwoite,  niepodległe  państwo niekomunistyczne.

                                                                                                                                                                               Edward M. Szymański

 W artykule znajdują się odwołania do opracowań książkowych:

·         Przed i po 13 grudnia. Państwa Bloku Wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982., t. 2, IPN Warszawa 2007, ISBN 978-83-60464-56-4

·         Kengor Paul: Ronald Reagan i obalenie komunizmu. Zbliżenie na Polskę, AMF  Warszawa 2007, ISBN 978-83-60532-06-5

·         John O. Koehler: Chodzi o Papieża. Szpiedzy w Watykanie, Wyd. Znak Kraków 2008, ISBN 978-83-240-0971-8

·         J. Robert Wegs, Robert Ladrech: Europa po 1945 roku. Zarys historii, KiW Warszawa 2008, ISBN 97883-978-83-05-13540-5

·         John O`Sullivan: Prezydent, Papież, Premier. Oni zmienili świat, AMF Warszawa 2007, ISBN 978-83-60532-04-1

·         Nigel West: Trzecia tajemnica. Kulisy zamachu na Papieża, wyd. Wołoszański Warszawa 2002

·         Alfabet Rokity,  Rozmawiali: Michał Karnowski i Piotr Zaremba, Wyd. M Edipresse Polska S.A. Kraków 2004, ISBN 83-7221-893-5

·         John Lewis Gaddis: Zimna wojna. Historia podzielonego świata, Znak 2007, ISBN 978-83-240-0822-3

·         Warren H. Carroll: Narodziny i upadek rewolucji komunistycznej. Wektory 2008,  ISBN 978-83-60562-27-2