JustPaste.it

List z Melbourne

Australia płonie. List z Melbourne pisarki Krystyny Wineckiej

Australia płonie. List z Melbourne pisarki Krystyny Wineckiej

 

c1741d8d8b5f88644f226e7202a3ac3b.jpg
Fundacja 43dom

    Dostałam dzisiaj pocztą elektroniczną list z Melbourne od pani Krystyny Wineckiej - pisarki, której fragmenty utworów zostały właśnie wczoraj opublikowane w Serwisie. Pani Krystyna zgodziła się na opublikowanie listu, ponieważ dotyczy on aktualnych wydarzeń, rozgrywających się w Australii, zwłaszcza w stanie Wiktoria, którego stolicą jest Melbourne. Wcześniej publikowaliśmy bardzo interesujące i dramatyczne teksty Piotra Listkiewicza, również dotyczące płonącej Australii, jednak list pani Krystyny Wineckiej wnosi nowe informacje i nowe światło. Zwróciłam uwagę zwłaszcza na jej porównanie spopielonych miast australijskich do spalonej, po Powstaniu, Warszawy. Takiego porównania może dokonać tylko ktoś, kto jak Pani Krystyna widział kilkadziesiąt lat temu spaloną Warszawę, ktoś kto może powiedzieć "Pamiętam, jak wyglądało centrum Warszawy w 1945 roku".

Jurata Bogna Serafińska

Melbourne, 23 luty 2009r.

Droga Pani Jurato!

Niestety mój dzisiejszy list będzie zupełnie inny niż zwykle. To co napisałam wyżej nie jest niestety tytułem filmu, który dzisiaj będzie przedstawiony do "Oskara". To nasza tragiczna rzeczywistość. Od 40 lat mieszkamy w Melbourne - stolicy Wiktorii, wiec wszystko rozgrywa się dosłownie wokół nas. Ponad dwa tygodnie temu przeżyliśmy największą w historii Australii klęskę żywiołową. W tym roku lato przyniosło ze sobą niesłychane wprost temperatury. Początkowo utrzymywały się jeszcze w granicach 30-35 stopni, ale juz w pierwszych dniach lutego przez kolejne cztery dni temperatura w Melbourne wahała się miedzy 43 a 45 stopniami. Było to naprawdę trudne do wytrzymania - nagle Wiktoria stała się najgorętszym stanem Australii. Spowodowało to kompletny chaos na wielu odcinkach życia. Nastąpiły zaburzenia w dostawie prądu i dosłownie setki tysięcy domów zostały pozbawione możliwości korzystania ze swiatla, klimatyzacji i lodówek

Ucierpiał transport, następowały długotrwale awarie taboru kolejowego. Do tego trzeba jeszcze dodać istniejącą od dawna susze i w związku z tym ograniczenia w używaniu wody - aby sobie wyobrazić jak to wszystko wyglądało. Punkt kulminacyjny nastąpił 7 lutego. W dniu tym temperatura w Melbourne osiągnęła 46,4 stopni, a w niektórych miejscowościach Wiktorii doszła do 48 stopni. Sporadyczne pożar, które o tej porze co roku nawiedzają Wiktorie paliły się juz od dawna. Ale tego dnia zerwał się gorący, suchy i porywisty wiatr (do 100 km/godz. !), który w błyskawicznym tempie zamienił Wiktorię w prawdziwe piekło na ziemi. Pożary rozprzestrzeniały się w zastraszający sposób, łączyły się ze sobą, a każda iskra tworzyła nowe siedliska ognia. Cały dzień i całą noc przesiedzieliśmy przed telewizorem i patrzyliśmy na ściany ognia, które nie wiadomo gdzie się zaczynały, a gdzie kończyły. Akcja ratunkowa była bardzo utrudniona, często wręcz niemożliwa. Nad płonącymi terenami przelatywały specjalne helikoptery, które zrzucały megalitry wody na płomienie. Komunikaty radiowe i telewizyjne nadawane były bez przerwy. Ale dopiero następnego dnia mogliśmy oglądać zdjęcia z samolotu i cały ogrom zniszczeń. Niektóre miejscowości w ogóle znikły z powierzchni ziemi. Jak dowiedzieliśmy się później - temperatura ognia wynosiła 1200 stopni, (siła bomby atomowej) i stopiła wszystko, za wyjątkiem jakichś żelaznych kikutów i pogiętej blachy.

Pamiętam, jak wyglądało centrum Warszawy w 1945 roku i pamiętam zdjęcia z Hiroszimy. Tak właśnie wygląda urocze miasteczko z okresu gorączki złota w połowie IX wieku - Merysville, w którym spędziliśmy krótki urlop w ubiegłym roku. Niestety, pożary trwają dalej - te stare, których nie udało się jeszcze wygasić, i te które ciągle wybuchają na nowo Najstraszniejsze jest to, że niektóre z nich spowodowane są przez podpalaczy. Od 7 lutego minęły juz ponad dwa tygodnie, a codziennie napływają nowe dane o zniszczeniach i ofiarach. Budynki policzyć jest stosunkowo łatwo, orientacyjnie można określić tysiące hektarów lasu, ale jak policzyć zwęglone szczątki ludzkie których w ogóle nie można zidentyfikować? W ciągu tych dwóch tygodni liczby codziennie się zmieniały i nadal codziennie rosną. Jak dotychczas liczba zidentyfikowanych ofiar wynosi 209 osób i 2000 zabudowań, a tysiące ludzi straciło swoje domy i cale swoje mienie. Pożary trwają dalej, teraz juz zbliżają się do Melbourne. Rano kiedy otwieram okno w powietrzu czuje się zapach spalenizny. Pali się zalesiony półwysep Willson's Promontory, także miejsce naszych urlopów. Niestety - nie ma tam dróg dojazdowych i akcja ratownicza ogranicza się prawie wyłącznie do akcji z powietrza. Pożary pala się w pobliskiej miejscowości Healsville, gdzie mieści się park narodowy i zwierzęta żyją na wolności, ale na szczęście zdążono je wywieźć. Teraz następuje ewakuacja ludzi.

Co prawda w ciągu ostatnich kilku dni upały zelżały, ale od dzisiaj prognozy nie są pomyślne i grozi nam nowa fala gorąca. Na dzisiejsze popołudnie znowu zapowiada się silny wiatr, co nas napawa wielkim niepokojem.

Wczoraj w Melbourne obchodzony był dzień żałoby narodowej.

Pani Jurato, przykro mi ze pisze o samych tragicznych wydarzeniach. Może powinnam napisać jeszcze o tym jak bohatersko i z narażeniem własnego życia brygady ochotniczej straży pożarnej walczą z żywiołem, pozostawiając swoje własne domy, które same ulęgają zniszczeniu i jak cudownie cale społeczeństwo australijskie włączyło się do niesienia pomocy pogorzelcom, Trwa akcja zbierania pieniędzy, do której włączyły się wszystkie grupy etniczne, także polska. Zgłaszają się honorowi dawcy bardzo potrzebnej krwi, a zbiórka odzieży przybrał niespotykane dotąd rozmiary. Ta tragedia obudziła najszlachetniejsze odruchy w zwykłych, szarych ludziach. I to jest właśnie pocieszające....

Pozdrawiam serdecznie

23.luty 2009r.

 

Krystyna Winecka

 

splacamdlug.blog.interia.pl

43dom.interia.pl