JustPaste.it

Jak zostałem ćwierćinteligentem.

Peregrynacje w poszukiwaniu statusu i tożsamości kulturowej.

Peregrynacje w poszukiwaniu statusu i tożsamości kulturowej.

 

Ostatnio na pewnym spotkaniu towarzyskim usłyszałem stwierdzenie, iż „Gazetę Wyborczą” czytają głównie ćwierćinteligenci. Ooops ! Zatkało mnie i zrobiłem karpia. Nie to, abym był namiętnym czytelnikiem inkryminowanego dziennika i poczuł się dotknięty, ale złapałem się na tym, że choć tyle lat żyję, określenie „ćwierćinteligent” słyszałem wielokrotnie i w rozmaitych kontekstach, to mimo usilnych rozmyślań nie potrafię sprecyzować, co ono konkretnie oznacza.
 Jakoś do tej pory nikt ode mnie nie wymagał, ani też mnie do głowy nie przychodziło, aby się nad podobnym klasyfikowaniem mojej osoby dobrowolnie zastanawiać. Pamiętam jednakże, iż w zamierzchłych i mam nadzieję, minionych definitywnie, czasach, wpisując w jakimś formularzu odpowiedź na pytanie o pochodzenie społeczne - „inteligencja pracująca”, skutecznie pozbawiłem się punktów ułatwiających przyjęcie na wyższe studia. Wyszło mi to jednak w końcowym efekcie na zdrowie, bo musiałem się więcej nauczyć do egzaminu i potem bardziej szanowałem swe studia, niż szczęśliwi posiadacze w/w punktów.
Ale wracajmy do naszych baranów, czyli ćwierćinteligenta. Postanowiłem, że nim zajmę się ćwiartkami, spróbuję ustalić jakie posiada znaczenie i kogo określa pełna, nie porcjowana i ułamkowa nazwa – inteligent. W Google na pierwszym miejscu pozycjonuje się przy tym haśle nonsensopedia – więc zacznę od niej.
„Inteligent [czyt. entelygient], zwany także wykształciuchem – rzadko występujący w Polsce gatunek człowieka. Zazwyczaj nosi okulary, pali fajkę, buja na fotelu, nosi brodę, czyta książki [ na okrągło ], no i ten, no angielski zna. Jego przeciwieństwem jest powszechnie występujący robol.” Załączona została ponadto obszerna lista ugrupowań zwalczających i szykanujących w/w osobnika.
Definicja nie powiem, piękna, bardzo wizualna, ale jak tu wyodrębnić z niej tę powiązaną z Gazetą Wyborczą ćwiartkę ?
Aby się przypadkowo gdzieś nie zakwalifikować na okrągło czytając, zapytałem o zdanie znajomych.
Jeden przychylił się do stwierdzenia, że inteligentem zwać można gruntownie i rzetelnie wykształconego naukowca, najlepiej profesora, tworzącego nowe wartości w oparciu o pracę swego wybitnego umysłu. Drugi skłaniał się raczej ku młodemu, kreatywnemu i twórczo myślącemu człowiekowi, odważnie budującemu nowe technologie, kierunki w sztuce itp.
Zaraz się jednak pokłócili, zarzucając sobie, że profesor z naukowym dorobkiem w postaci marksistowskich rozważań o rencie socjalnej, od lat nie myślący samodzielnie, klepiący bezmyślnie formułki podsuwane przez sprytniejszego brata i doradców, z inteligentem nie ma nic wspólnego. Natomiast znający ten, no, angielski, małolat, wszystko pościąga z internetu, przetłumaczy, skompiluje, i jak małpa w czerwonym poda za swoje.
Nie czekając aż dojdzie do rękoczynów, opuściłem znajomych na etapie wzajemnego opluwania się, czyli poziomie dyskusji uznawanym a Polsce za wyjątkowo kulturalny i efektywny.
Dla ukojenia skołatanych nerwów i obniżenia adrenaliny sięgnąłem na półkę po Słownik Wyrazów Obcych. Wieloletnie, empirycznie potwierdzone doświadczenie, podpowiadało mi bowiem, ze książki nie mają w zwyczaju strzykania jadem, ani wymachiwania przed nosem laską, tylko w miarę konkretnie przekazują informacje.
A słownik zameldował następująco: inteligent – osoba wykształcona, pracująca umysłowo, należąca do inteligencji jako grupy społecznej. I tyle.
No cóż, zakałapućkałem się jeszcze bardziej. Bo tu ani nie ma czego na ćwiartki rozlać, pardon, podzielić, a na dodatek wymagają przebywania w stadzie i relacjach z innymi osobnikami z towarzystwa wzajemnej adoracji, pod nazwą inteligencja sp.zoo. Skąd ja ich wytrzasnę ?
A co by było, gdyby Einstein opracował teorię względności na bezludnej wyspie ? Kim byłby, inteligentem, czy może robolem na delegacji ?
Nadużywanie nieprzywykłych mechanizmów umysłowych, wywołało ból głowy, postanowiłem więc w towarzystwie psa, zażyć odrobiny balsamicznego powietrza w pobliskim parku.
W alejce napotkałem nobliwą starszą panią, w gustownym, fioletowym bereciku z moheru. Nie miała laski, a drepczący za nią pekińczyk nie wyglądał agresywnie, więc z duszą na ramieniu, odważyłem się ją zagadnąć w kwestii dręczącego mnie zagadnienia.
„Szanowny panie” odpowiedziała, wnikliwie lustrując mą pozbawioną okularów, fajki i brody twarz - „ w mojej sferze, za kulturalnego, uczciwego, z odpowiednią kindersztubą, a co za tym oczywista oczywistość idzie, inteligentnego człowieka, uważamy tylko i wyłącznie słuchacza katolickiego głosu w naszych domach, widza TV Trwam, czytelnika „Naszego Dziennika”, najlepiej aktywnego uczestnika Rodziny Radia Maryja.
„A pan do której grupy raczy aspirować, bo coś medalika z Przenajświętszą Panienką, Zawsze Dziewicą na szyi nie widzę?”
Miałem dość, to już przerosło zdolności mej ograniczonej w końcu percepcji. Postanowiłem, że inteligentem w takim rozumieniu za nic nie chcę zostać, ciągnąc więc za sobą zdezorientowanego psa, pobiegłem kupić Gazetę Wyborczą, by choć na tę ćwiarteczkę wymarzonego statusu się jeszcze załapać.
Lepszy bowiem wróbel w garści, a „drogoście kupieni, nie stawajcie się niewolnikami ludzi”  [I Kor.7;23] czego wszystkim serdecznie życzę.