Wyniki 12 lat w szkolnej ławce...
- Szybkie przystosowywanie się do nowych warunków.
Jak tego ważnego przedmiotu nauczano? Co 3 lata nowa szkoła, nowa miejscowość, nowa klasa i nauczyciele( uroki wsi:), w międzyczasie zmiany nauczycieli w środku roku( w gimnazjum czterech wychowawców przez 3 lata...), spadochroniarze itd. Bardzie ambitni nauczyciele potrafili wielokrotnie zmieniać swoje wymagania, metody nauczania i podejście do nas w zależności od nastroju...
-Organizacja czasu wolnego.
Jako zdolna uczennica nudziłam się niezmiernie,więc nauczyłam się walczyć z nudą tak aby się nie wydało - przydatne w pracy:)
Aby nie nudzić się na przerwach poświęcałam je na odrabianie lekcji i ewentualną naukę - perfekcyjna organizacja = maksymalny możliwy czas wolny po szkole.
-Radzenie sobie z trudnymi ludzmi- sztuka olewki i uniku.
Spadochroniarze, szkolni terroryści, wredni nauczyciele itd - aby za mocno nie oberwać warto poznać techniki olewki i uniku, czyli w odpowiedniej chwili zniknąć z powierzchni ziemi. Przydatne w dorosłym życiu gdy szef szuka ofiary chętnej wykonania niewdzięcznej roboty...
-Wielka Improwizacja.
Nie chodzi wcale o Mickiewicza, ale o trudną sztukę lania wody przy odpowiedzi na kompletnie obcy temat lub czytanie z pustej kartki wypracowania o którym się zapomniało, a polonistka sobie ubzdurała wyrwać mnie do odpowiedzi... Przydatne podczas dyskusji w towarzystwie, sesji na uczelni lub pracy gdy przełożony wymaga wiedzy w której są spore dziury,,,
-Czytanie i pisanie.
Szkoda,że uczą tylko podstaw- czytasz nędzne 250słów/min i wystarcza, ale wzięłam się za siebie i już w gimnazjum 500słów na minutę nie było problemem i to bez płacenia komukolwiek- dobijało to nauczycieli typu: macie pół godziny na przeczytanie rozdziału...
A co do pisania to z przymusu opanowałam nawet tajemną sztukę kaligrafii... Gdy trzeba było napisać usprawiedliwienie, zwolnienie itp - idealne pismo mojej mamy bywało przydatne, a i dla znajomych moje zdolności bywały bezcenne - teraz już nie potrzebuję tej zapomnianej sztuki i piszę tylko na kompie...
-Unikanie bezowocnego wysiłku.
Byłam otyłym dzieciakiem, więc WF to był koszmar zaniżający mi średnią, więc załatwiłam sobie zwolnienie... W LO ćwiczyłam, bo nie oceniano wyników biegania tylko aktywność i chęci:)
Nie warto uczyć się wszystkiego- np. geograficzka w gimnazjum wymagała obkucia ilości mieszkańców w 50 największych miastach świata i 50 z Polski - i na co to komu?! - dobra ściąga w takim wypadku nie jest zła...
Jak podpadniesz nauczycielowi to mimo wiedzy na pięć i tak dostaniesz tróję więc masz jeden przedmiot mniej do nauki i bez zbędnego męczenia się masz tą tróję i nauczyciel jest uszczęśliwiony - przykre, ale prawdziwe...
Zawsze warto przekalkulować czy opłaca się męczyć czy też nie i jak nie to szukam bocznego wyjścia - tego mnie uczono tyle lat i nadal się to przydaje...
-Kłamstwo na zawołanie...
Nie lubię kłamać i twierdzę,że to nic dobrego, ale niestety... Większoś prac pisemnych zmusza do wygłaszania nie swoich opinii- za inwencję twórczą " po za kluczem"- szmata, za odpowiedź inną niż nauczyciel oczekuje - podobnie, tylko u nielicznych wolno było mieć swoje zdanie.
Kłamstwo bywa realniejsze... Młodszy brat miał kolkę- nie spałam cały weekend, bo trzeba się nim opiekować - nauczyciel nie wierzy i do odpowiedzi - szmata. Następny raz "szczerze" przyznaję się do przeimprezowania weekendu - ok, siadaj...
W domu też lepiej było ściemnić niż przyznać się do niektórych spraw ( oby mój mały nie musiał tego robić...)
Jak człowiek zmyśli dobrą bajkę wszystko przejdzie gładko - prawda gorzej,więc wnioski oczywiste... Zrozumiałam to chyba,aż za szybko...
-Czytanie streszczeń.
Logiczne- czytasz książkę to rozumiesz ją po swojemu, czyli inaczej niż mówi święty "kulcz". Czytasz dobre streszczenie- wiesz dokładnie to co masz wiedzieć. Książki czyta się wyłącznie dla siebie- nie do szkoły! Ew dla nadgorliwych: książkę rok wcześniej( bez przymusu:), streszczenie przed zajęciami...
- Super technika: ZZZ(Z) !
Zakuj, zdaj, zapomnij ( dla starszych jeszcze zapij!). Jedyna technika pamięciowa jakiej uczy szkoła( chyba,że coś się zmieniło to przepraszam i gratuluję!)
-Pierwszy biznes.
Nie masz siana- jesteś ofiarą i tyle! Nie zgadzając się na to zaczęłam zarabiać sprzedając swoje cenne umiejętność- lewe usprawiedliwienia, odrabianie prac domowych za lepiej dofinansowanych kolegów, nawet zdobycie i sprzedawanie ksero przyszłych sprawdzianów już z wpisanymi odpowiedziami... Teraz mi aż głupio, ale doświadczenia biznesowe pozostały...
PS. nigdy nie wpadłam, a na pierwszego kompa zarobiłam - tak się uczy uczciwej pracy...
-Zdobywanie akceptacji otoczena.
Trudna dla mnie umiejętność, ponieważ mimo,że się w domu praktycznie wcale nie uczyłam, lekcje odrabiałam na kolanie wyniki miałam bardzo dobre i łatwo dostawałam tytuł kujona,a to bardzo źle.
Więc próbowałam różnych sztuczek: specjalnie dostawać gorsze stopnie, nie zgłaszać się do odpowiedzi, itd - źle się z tym czułam i małe efekty...
Więc inaczej: podpowiadać, dawać spisywać - pomogło - byłam potrzebna,ale niestety nic więcej...
Dostosowanie - nie lubiłam mody, telenowel, muzyki pop, imprez, więc nawet nie miałam o czym z rówieśnikami rozmawiać- dostosowanie się do nich było niewykonalne...
I kiedy się poddałam, przestało mi zależeć to stał się cud - zaakceptowano mnie!!! Szkoda,że dopiero w liceum- tam po prostu praktycznie wszystcy byliśmy takimi odrzutkami z gimnazjum( bez obrazy...) Ale teraz wiem,że muszę być sobą i tylko sobą:)
-Dostosowanie się do odbiorcy wypowiedzi.
Mimo braku jakichkolwiek wskazówek szybko załapałam w jaki sposób, w jakim tempie i jakim tonem oraz używając jakich słów osiągnę najlepsze rezyltaty wobec konkretnych osób... Ostatnio dowiedziałam się, że to się nazywa mądrze programowanie neurolingwistwczne czy jakoś tak...
-Czasem warto odegrać blondynkę.
Z natury odpowiednio wyposażona we włosy koloru blond i niezły iloraz inteligencji nauczyłam się skutecznie odgrywać rolę "typowej blondynki".
-Życie nie jest uczciwe, sprawiedliwe ani proste i zdrowiej się z tym pogodzić.
Do tego wniosku doszłam gdzieś w drugiej klasie podstawówki a reszta tylko to potwierdzała.
Czego jeszcze?
-Angielskiej gramatyki bez umiejętności mówienia.
-Pisania pod klucz i wyłączenia kreatywności przy omawianiu lektur
-Zapamiętywania setek zupełnie bezużytecznych informacji i skutecznego ich usuwania
-Pełen cykl mejozy i mitozy, oraz rozmnażania płazińców
-Ściągania trygonometrii i wszelkich wzorów których nie chciało mi się uczyć
-Z chemii pamiętam jak uzyskać etanol i nitroglicerynę, ale tylko na papierze, bo dośwadczeń żadnych nikt nam nie chciał pokazać i próbowaliśmy w domu...
-Z religii pamiętam księdza, z którym dało się rozmawiać naprawdę o wszystkim i kuria wysłała go na misje do kazachstanu,aby dalej nie mógł uczyć i mówić:"nie wiem" gdy nie orientował się w temacie lub "to wybór waszego sumienia i rozumu" gdy poruszaliśmy sprawę prezerwatyw...
-Kiedy opłaca się siedzieć w ławce, kiedy iść na wagary a kiedy lepiej "zmajstrować" chorobę...
Czego nie udało się mnie nauczyć?
- Posłuszeństwa wobec urojonych autorytetów, chyba że ktoś na miano autorytetu zasłużył,ale i wtedy nie bezkrytycznie.
- Ślepego przestrzegania bezsensownych regulamniów i przepisów.
- Zaniku samodzielnego myślenia, chociaż tak bardzo się starali.
- Jakimś cudem nie dotarło do mnie,że czytanie jest męką której należy unikać.
- Działania zawsze według narzuconych schematów, mimo że często miałam przez to kłopoty.
- Nadal istnieje dla mnie ta pączka, pyra, szneka i bimba:)
- Nadal nie dotarło do mnie że ciekawość świata jest tylko dla przedszkolaków.
- Ciągle nie wierzę że błędy są złe.
- Bezmyślnego zakuwania - no sory, mój mózg pracuje i to po swojemu!
- Braku inicjatywy i kreatywności, choć wiem że sporo mi zabrali...
I to by było na tyle jeśli chodzi o moje osiągnięcia szkolne - czyli mimo wszystko czegoś można się nauczyć, ale czy napewno o taką wiedzę chodziło? Czemu końcowa lista wymagała takiego wysiłku? I czemu jestem dumna z takiej porażki systemu? A może to tylko ja widziałam to w taki sposób? Może mam nieobiektywne spojrzenie na szkołę ( dopiero kilka lat minęło) ? Mogę opisać to tylko z mojego punktu widzenia...