JustPaste.it

List do ukochanego

Dlaczego początki są zawsze najtrudniejsze?

Dlaczego początki są zawsze najtrudniejsze?

 

 

Cóż, na wstępie chciałabym podziękować za Twój ostatni list (którego nigdy nie wysłałeś), zapytać co u Ciebie (choć wiem o tym doskonale) i pozdrowić wszystkich Twoich członków rodziny (których nigdy na oczy nie widziałam). Czy po tych klasycznych powitaniach mogę przejść od razu do konkretów? Dziękuję za milczące przyzwolenie.

 

...ale właściwie jakich konkretów? Czy cokolwiek tutaj da się ubrać w sztywne ramy „tak było” a „tak powinno być”? Czy życie w raju zna jakieś kodeksy, nakazy? Czy społeczeństwo złożone z dwóch osób, będących właściwie osobą jedną może uznawać jakieś normy rządzące tym intymnym społeczeństwem?

Czyż nie idealnym wydaje się życie w odizolowanym świecie, gdzie wszystko jest tak minimalistyczne, ograniczone, bez konkretów i szczegółów? Gdzie jedyne, czego potrzeba to feeria uczuć i szeroki wybór doznań? A jednak istnieje także świat zewnętrzny, z uporem burzący ściany tego innego, naszego. Cóż ja poradzę, że tak się życie układa? Nie wierzę w los, tego złośliwego chochlika, strażnika niepokoju, działacza na rzecz niesprawiedliwego nieszczęścia. Coś musiało pójść nie tak. Może sama się do tego zmusiłam? Może niezbadane meandry mojego umysłu doszły do wniosku, że trzeba sobie coś przekreślić? Z racji rozkosznego masochizmu chcą pozbawić mnie tego, na co zawsze liczyłam... tych chwil wspólnych przepełnionych radością, nocy wypełnionych krzykiem, tych bolesnych ale jakże emocjonalnych chwil rozstania, gdy ostrze, jakim jest wspomnienie o Tobie, wbijało mi się w serce, tłumiąc rozum i zamykając oczy. A może to nie masochizm, lecz egoizm mi to nakazał? Być może strach przed bólem i sam ból zniszczył mnie do tego stopnia, że postanawiam zamknąć rozdział w życiu, w którym dopiero kreślę wstęp? Mówię, że jestem pewna tego, o czym mnie zapewniasz. Mówię, że wierzę Ci w pełni, że każde słowo jakie do mnie powiesz jest niezaprzeczalną świętością. Ale ile prawdy może być w tym co ja mówię? Słowa wypowiedziane pod wpływem chwili często tracą na znaczeniu w momencie rozpatrywania ich „na trzeźwo”. Bo gdy zastanowię się nad Twoimi deklaracjami, rozum mi podpowiada, że te słowa nie są skierowane do mnie, tylko do tworu Twojej imaginacji, cudownej istoty, która żyje tylko w naszym małym, nieistniejącym świecie. Nie wiesz, jaka jestem. Zresztą sama nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. A jednak, jak mówisz, jestem najważniejszą osobą w Twoim życiu, jestem sensem Twojego życia, zaprzątam Twoje myśli i zamykam Cię na cały świat. Jak jednak mam temu wierzyć, skoro nic o mnie nie wiesz? Boję się, że jak mnie choć trochę poznasz, przekreślisz mnie, będę dla Ciebie zmorą, przeszłością, kolejnym wykreślonym nazwiskiem na liście. Z nimfy przeistoczę się w larwę, jedno uderzenie błyskawicy zniesie mnie z tronu świata na dno potępienia. Stanie się to tak nagle, ta chwila minie tak szybko, że nie zdążę się przygotować do tego upadku. Niewykluczone, że pod wpływem tego uderzenia stracę nawet życie. Ale... Te argumenty nadal są egoistyczne.

Nawet teraz, w trakcie pisania tego listu, boję się, że zaraz usłyszę piosenkę, która mi o Tobie przypomni. I oto ona rozbrzmiewa, pomimo że włączyć się mogło dziesięć innych. I mimo że nie wykonałam ostatecznego ruchu, nie przecięłam jeszcze tej cienkiej linii łączącej nas, czuję wstrząs po usłyszeniu tych nut. Cicho, z pozoru niewinnie wkradających się do mojego serca, przedzierając się przez gąszcze okurzonych wspomnień, dokładnie je odkurzając, wybudzając ze snu ospałe zapisy naszych rozmów, przywracając do życia tamte chwile nieziemskich rozkoszy, pokazując łańcuchy, którymi oplecione były nasze ciała. Dlaczego nie potrafię tego odgrodzić od teraźniejszości? Dlaczego wiedząc, że czeka mnie jeszcze całe życie wydaje mi się, jakbym miała stracić coś bardzo ważnego, bez czego moja egzystencja coś straci, że przekreślę jakiś wątek w mojej przyszłości? Logika mi podpowiada, że po roku nawet nie będę pamiętała Twojej twarzy, serce zaś – że wyraz Twoich oczu będzie mnie nawiedzał w każdym śnie, milcząco wołając „zniszczyłaś!”...

Twoje ramiona były mi schronieniem, w których opuszczały mnie wszelkie złe myśli – były wejściem do tego naszego małego świata. Twój głos zawsze mnie uspakajał, to do Ciebie jako pierwszego się zwracałam, gdy miałam jakiś problem, gdy czułam, że zaraz mój świat runie. I zawsze mnie pocieszyłeś, rozumiałeś, byłeś jedyną osobą na świecie, której mogłam tak zaufać, którą mogłam tak wpuścić do swojej rzeczywistości, uczynić ją realną w moim świecie marzeń. Każda piosenka o miłości jaką słyszałam zdawała mi się być opisem moich emocji, zapisem tego, co się działo w mojej głowie. Nawet jeśli nie było Cię przy mnie, wspomnienie o Tobie, duch Twojej obecności zawsze był blisko. Razem widzieliśmy niewiele, a jednak mam wrażenie, jakbym pół swojego życia, wszystkie najważniejsze i najpiękniejsze jego elementy przeżyła z Tobą. Jakby bajka, w którą wierzyłam dawno temu, złudzenie, któremu dorośli ludzie już nie wierzą jednak się spełniło. Ale czy bajka może być realna? Znowu myśląca część mnie zaprzecza, krzyczy, bym powiedziała „stop”. Czy kiedykolwiek stałam przed równie ciężkim wyborem? Czy kiedykolwiek oba wyjścia zdawały się być „tymi słusznymi” a zarazem zwiastującymi nieszczęście?

 

Zawsze miałam i mam Cię za Anioła, który zstąpił, by mnie ratować. By udowodnić mi, że wszystko jest możliwe, że nie wolno się poddawać, że... że jestem człowiekiem. Jednak pod postacią słodkiej dziewczyny i namiętnej kobiety kryje się okrutny demon, który tylko czeka, by zaatakować i wbić swoje kły w Twoją szyję. Egoizm i sadyzm, którego tyle czasu się uczyłam, w końcu da o sobie znać. Postanowiłam sobie, że będę sama. Że dopełnię swojego losu, że będę żyła jak tylko będzie najłatwiej, spełniając najmroczniejsze marzenia o władzy i kontroli nad umysłami. Jedno spojrzenie, kilka słów, zburzyły ten mur nienawiści, który sama wokół siebie wytworzyłam. Jednym uderzeniem, w ukryciu przede mną, zerwały to wszystko, co pielęgnowałam w sobie tak długi czas... Dlaczego dopiero po fakcie się zorientowałam? Dlaczego nie byłam w stanie tego zatrzymać i doprowadziłam się do stanu, kiedy stoję nad zburzonym murem i rozważam, czy warto go odbudować...

Anioł, mający zniszczyć złą naturę Demona, dotknął go i rzeczywiście, unicestwił ognisko zła. Nie wiedział jednak, że to jest jak narkotyk – im bardziej chcę się od tego uwolnić, tym bardziej pragnę być taka, jaka byłam. W momencie, kiedy stałeś się najważniejszą osobą dla mnie, przestałam myśleć o sobie. Zniknęło zło, z którego zawsze byłam dumna, którego czarna poświata zawsze zakrywała moją brzydotę. I teraz, gdy sobą pogardzam czuję, że dla miłości poświęcam siebie. Tracę wszelki szacunek, wręcz zaczynam gardzić sobą – osobą z tak wyraźnymi aspiracjami, z tak szczegółowo ustalonym planem życia, tak niezmąconą pewnością siebie, wiedzącą, że nic jej nie złamie – upadłą po pierwszej próbie. Śmiertelnie zranionej przez słabość własnych uczuć. Gardzę sobą..

Po dłuższym jednak czasie Anioł zaczął dostrzegać w Demonie kobietę. Zamiast zniszczyć ją, jak mu przykazano, pokochał ją, oddał się jej, zaczął jej pragnąć, był gotów poświęcić jej swoje życie, nie wiedząc, że nie uleczył jej w pełni... Nie potrafię już odróżnić, co z tego, co Ci wyznawałam było prawdą, co zdaniem wyszeptanym pod wpływem impulsu, a co kłamstwem, by ujrzeć uśmiech na Twojej twarzy... by uczynić Cię szczęśliwym. Tym bardziej bezsensowną wydaje się moja rozterka – po co tyle czasu Cię uszczęśliwiałam, by teraz stworzyć to, czego tak bardzo się bałeś... w najczarniejszych godzinach, w najkoszmarniejszych snach zdawałeś sobie sprawę, że tak może być – a z drugiej strony byłeś przekonany, że tak nie zrobię. Na podstawie moich słodkich słów stworzyłeś sobie iluzję, którą żyłeś.

 

Jesteśmy skrajnie innymi osobami. Mnie litością i niezrozumieniem napawa myśl, że Ty przez swoje życie kierujesz się jakimiś własnymi regułami, moralnością – wszystkim tym, co sama odrzuciłam, traktując jako bezsensowne i naiwne gry, zupełnie niepotrzebne przeszkody, utrudniające nam żyć, jak sobie zaplanowaliśmy. Rozumiem jednak, że Ty nie możesz pojąć tego zła zakorzenionego we mnie. Tej bariery, którą stworzyłam po otrzymaniu tylu ciosów. Jedynej drogi życia, jaką mogłam obrać, by przeżyć, by się nie załamać. Mówisz, że mnie rozumiesz – nieprawda. Ty chcesz mnie zrozumieć, podświadomość Ci jednak podpowiada, że coś jest nie tak, że niszczy się mój obraz w Twoich oczach. Ale czy nie powinnam się tego była spodziewać? Czy nie miałam świadomości, że Cię zawiodę? Cóż więc mi pozostało... wiernie trwać u Twojego boku wiedząc, że kiedyś nadejdzie burza, czy obudowywać siebie taką, jaka byłam przed poznaniem Ciebie? Ale jak...

 

Czy jednak nie naprawiłabym swojego demonicznego wizerunku, gdybym powoli ostrzem wbijała się w Twoją pierś, zadając Ci okropny ból, nieprzerwane cierpienie, spełnienie najgorszych oczekiwań. Odczuła skrajną radość widząc Twoją bladość, Twoje pozorne zobojętnienie i krew wypływającą z Twojego serca... Jaką bym odczuwała rozkosz na widok człowieka skrajnie załamanego, opuszczonego przez przyjaciółkę i kochankę, której wierności był pewien, bo owa utrzymywała go jeszcze przy życiu...

 

Być może, gdybym była taka, jaka byłam nadal. Niestety, zmieniłam się. Zaczęło mi zależeć. To właśnie uczucie wypełniło mnie do głębi, boleśnie mnie raniąc, napełniając mnie tęsknotą – cierpieniem, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam. Egoizm to ostatnia z moich broni, której teraz mogę użyć. By jeszcze przeskoczyć do mojego życia, by wykreślić ten fragment, by ten czas wyrzucić z pamięci. Ostatnia chwila, w której mogę się na to zdecydować. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że później już będzie za późno. Albo zmienisz mnie kompletnie, albo też mnie poznasz. I wtedy nie będziesz miał takich rozterek jak ja, nie będziesz ronić łez przy każdej myśli. Krótko powiesz, że odchodzisz, a ja wtedy będę żałowała, że czegoś nie zrobiłam. Wtedy tym jednym zimnym słowem uwolnisz we mnie wszystkie uczucia, które powinny były się obudzić znacznie wcześniej, wtedy dopiero przejrzę na oczy i poznam, co straciłam. Czy warto jest czekać do takiej chwili?

Kiedyś będę sobie wypominała... że to wiedziałam, że mogłam postawić ten krok, że się bałam. Za każdym razem, kiedy chcę Ci to powiedzieć, uprzedzasz mnie zapewnieniami, że kochasz mnie i nie wyobrażasz sobie beze mnie życia. Te słowa to jakby odebranie mi broni z ręki. Nie potrafię nic więcej odpowiedzieć. Nadal mi zależy na Twoim szczęściu... Przeżywam straszne rozerwanie pomiędzy egoizmem a pragnieniem, byś to Ty mnie zostawił – bym nie miała balastu moralnego, bym nie musiała rujnować Ci życia. A to wszystko przez... no właśnie przez co? Boję się samotności – tej zjawy, która niepostrzeżenie wkrada się do życia, szepcze do ucha „żałuj!”, przypomina to, o czym chciałabym zapomnieć, pokazuje mi szczęście, które sama sobie odebrałam.

 

Czy potrafiłabym śpiewać pieśni o miłości z równym zaangażowaniem? Czy bez Ciebie, Anioła mojej muzyki, umiałabym swoim głosem oddać duszę tych melodii, urzeczywistnić to, co dotychczas zapisane było w nutach, ze zwykłego schematu stworzyć płynną emocję, którą każdy słuchający może odczuć? Czy nie czując w sobie miłości mogłabym ją dać słuchaczom, wprowadzić ich w krótkotrwały stan zakochania, gdy słyszą canzony starowłoskie albo rozdzierającą serce tęsknotę zawartą w pieśniach Czajkowskiego? Cóż warta byłaby moja sztuka, gdyby nie Ty, który ją uzupełniłeś, dodałeś do niej ostatni, niezbędny element, otworzyłeś moje serce?

 

Dlaczego zawsze, jak Cię wspomnę, dostaję dreszczy? Zaczynam nagle marzyć o tym bezpieczeństwie, o tej izolacji przed światem, jakie zapewniają mi Twoje ręce, gdy oplotą moje ciało... Wtedy wyłączają się racjonalne argumenty, wtedy liczysz się tylko Ty, Twoje pragnienia, Twoje nieszczęścia, wtedy istnieję tylko dla Ciebie...

Ale ile czasu mogę żyć na tej nieustannej kołysce, co chwilę zwracając się w inną stronę? Pomóż mi... dlaczego akurat Ty musisz być mi jedynym przyjacielem? I jak mogę zwrócić się o pomoc do Ciebie, który jesteś przedmiotem mojej rozpaczy, rozkoszy, zatracenia, eskapizmu, miłości, okrucieństwa, przemiany, rozterek?

 

Na zakończenie... właściwie to nie ma zakończenia. Boję się zakończenia. Chcę trwać nieświadomie w tym, być posłuszną ofiarą, chciałabym nadal przykrywać to wszystko zasłoną iluzji... pragnę też być szczera, zakończyć to bez wyrzutów sumienia, z zimną krwią. Tylko która z tych opcji byłaby dla mnie lepsza?