JustPaste.it

Za partacza zapłacili, ale nie za tchórza

Ostro sobie poczyna redakcja wiodącego tabloidu („Fakt", 24 kwietnia 2009) – całą stronę zadrukowano... przeprosinami, a dokładniej – trzema oświadczeniami.

Ostro sobie poczyna redakcja wiodącego tabloidu („Fakt", 24 kwietnia 2009) – całą stronę zadrukowano... przeprosinami, a dokładniej – trzema oświadczeniami.

 

48bb46fa4b3ae8beeaf0cf3debfba902.jpg

 

Cóż tam widzimy – „Axel Springer Polska Sp. z oo., wydawca dziennika 'Fakt' przeprasza panią... za naruszenie jej dóbr osobistych... poprzez podanie nieprawdziwych informacji o jej działalności publicznej". W drugim – „Autorka artykułu... przeprasza... doktora... za zawinione naruszenie dóbr osobistych poprzez określenie go mianem ‘lekarz – partacz’... Osoba składająca oświadczenie wyraża ubolewanie i odwołuje wymienione twierdzenie”. I ostatnie, ale największe (formatowo i ‘ogonowo podwijające’) – „Redaktor naczelny... oraz wydawca... przepraszają doktora... za zawinione naruszenie dóbr osobistych poprzez określenie go mianem 'lekarz - partacz' i publikację wizerunku bez jego zgody i wiedzy... Osoby składające oświadczenie wyrażają ubolewanie i odwołują wymienione twierdzenia”.

I tu mamy szereg problemów i pytań...

1. Czy redakcja ma prawnika, który analizuje przygotowywane artykuły i na ile on jest winien – czy dotknęły go sankcje finansowe ze strony zatrudniającej go firmy (i jakie?)?

2. Czy dolegliwości finansowe dotknęły redaktora naczelnego i autorkę artykułu (i jakie?)?

3. Na ile są szczere wyartykułowane ubolewania – czy podczas redakcyjnych spotkań rzeczywiście pośród załogi panowała atmosfera samobiczowania i pokutnego wora?

4. Ile papieru i farby zmarnowano na owe oświadczenia, za które to dobra zapłacili czytelnicy, którzy nie mają żadnego pożytku z tej strony, nie licząc ewentualnej radochy z faktu, że i „Fakt” błądzi mijając się z... faktami.

5. Ile za te ogłoszenia zapłaciłby zwykły czytelnik, a ile zapłaciły osoby zobligowane do przeprosin? Redakcja omawia finansowe przywileje różnych zawodów, zatem może zdradzi nam swoje przywileje?

Może redakcja omówi różnice pomiędzy osobami publicznymi a mniej publicznymi, wszak Konstytucja 1997 nie omawia takiej różnicy. Dlaczego lekarza nie można nazwać partaczem, durniem, nierobem, łajzą, tchórzem, zaś prezydenta i premiera można? Czy to efekt dobrych polskich międzywojennych (zdziczałych!) zwyczajów, na które to powołuje się jeden z dziennikarzy „Faktu” (autor artykułu „Tchórzliwa rejterada premiera Tuska” na www.salon24.pl). Czy na tego dziennikarza można wylać menelskie słownictwo stosowane przez niego wobec osób najważniejszych w państwie (bez ryzyka szwendania się po sądach)? Oto próbka z tego artkułu – „Jeśli premier zwiewa, bo grupka awanturników zagroziła, że zapali opony, to jest zwykłym tchórzem; Umykanie z podkulonym ogonem się po prostu nie godzi; Donald Tusk zrobił już wiele rzeczy, które dyskwalifikują go jako polityka, działającego na rzecz racji stanu i wspólnego dobra; Tusk zabłysnął właśnie politycznym cynizmem najgorszego sortu; Nic nie ucieszyłoby mnie bardziej niż widok oddziałów policji, szarżujących na warcholstwo...”.

Panie Warzecha (autor artykułu) - dlaczego może Pan w ten sposób pisać o politykach i o tłumach, ale za taki język stosowany wobec lekarzy musicie przepraszać i ponosić koszta? Co na to Konstytucja 1997? Dlaczego płacicie za partacza, ale nie za tchórza? Według ustawy zasadniczej wszyscy obywatele są równi...

A może wolałby Pan mieć premiera odważnego jak Margaret Thatcher? Rozgoniła górników, pozamykała kopalnie, za jej rządów w więzieniu umarło kilku więźniów politycznych (głodówka). A może kogoś pokroju międzywojennego (a na te czasy Pan się powołuje)  Ziembiewicza z „Granicy” Nałkowskiej?