JustPaste.it

Uliczna gra za 3 reais

"- On jest cynglem. Pracuje dla kartelu. Zapytaj go, o co chcesz." Mroczna strona Rio de Janeiro: kartele, gangi, policjanci-mordercy.

"- On jest cynglem. Pracuje dla kartelu. Zapytaj go, o co chcesz." Mroczna strona Rio de Janeiro: kartele, gangi, policjanci-mordercy.

 

Młody mężczyzna leży na ziemi. Ręce skute na plecach, ciało rzucone na ulicę. Napręża kark, stara się odgiąć głowę do tyłu. Boli twarda szorstkość asfaltu, wciskająca się w policzek. Policjant, trzymający w ręku olbrzymi rewolwer, jak ten Clinta Eastwooda w "Brudnym Harrym", przygniata go mocniej. Każe się nie ruszać. Każe być cicho.

W kadrze pojawia się drugi policjant. Wpycha się nad leżącego.

8333eca645542ad1a9ff488b739d1bc4.jpg

Leżący na ziemi to mieszkaniec faweli. Został złapany świeżo po dokonaniu napadu. Policjanci są z PM - Policia Militar, czyli wydziału zajmującego się zwalczaniem przestępczości ulicznej w Brazylii. Policjanci z Rio nie są dobrodusznymi "krawężnikami". Lubią duże spluwy, pancerne furgonetki i akcje, w których nikt nie krępuje im rąk przepisami. W fawelach wszystkie akcje są takie.

Policjanci przepychają się, jakby kłócili się o coś. Dodatkowo denerwuje ich kamerzysta. Ciągle nagrywa. Co chwilę kanciasta dłoń policjanta zasłania obiektyw, a potem znowu go odsłania, i wtedy widać przekrzykujących się PM, wymachujących bronią, oraz bezradnego kryminalistę, co bezsilnie szczerzy zęby. Może coś mówi. Nagranie jest niewyraźne, i ciężko to poznać.

W końcu PM zaciągają przestępcę na drugą stronę samochodu. Furgonetka zasłania finałową scenę. Za pojazdem padają trzy strzały. Nagranie się kończy.

Punkt w walce przestępczość kontra policja w mieście Rio de Janeiro trafia do statystyki. W tej grze codziennie trafia się wiele "punktów".

(opisałem fragment wideo, zrobionego przez przypadkowego świadka, który kupiła CNN)

 

WSKAŹNIK

Wskaźnik morderstw to liczba zabójstw w ciągu jednego roku na 100 tysięcy mieszkańców. W roku 2003 wskaźnik zabójstw w Rio wynosił 69,3.

To prawie trzydziestotrzykrotnie razy więcej, niż ma Londyn.

W roku 1998 w Rio ginęło statystycznie 18 osób dziennie. 
W roku 2001 było już "zaledwie" 3000 ofiar. Początek 2002 był jeszcze spokojny. Zaczęło się po połowie roku. A w 2003 wszystko wróciło do normy.

W Rio de Janeiro jest 11 tysięcy członków karteli. Ponad połowa z nich ma poniżej 18 lat.

Wskaźnik morderstw w Rio - które zwane jest z dużą dozą słuszności "najpiękniejszym miastem świata" jest taki, jak w wielu strefach wojny.


RIO"A"

To dziwne.

Bo na ulicach centrum Rio nic nie potwierdza ponurego przesłania liczb. Nawet, jeśli wyjdziesz na nie w środku nocy.

2b1849cc0775196603a6c2b776c02463.jpg

Oczywiście, plagą są napady. Im bielszy jest kolor twojej skóry, tym większe ryzyko (biała skóra zwykle łączy się z wypchanym portfelem w kieszeni). Wygląda to zawsze podobnie. Podchodzi dwóch "kolorowych", niby przypadkiem pytają o godzinę. Zerknięcie na tarczę zegarka odwraca na moment uwagę, i wtedy atakują. Łaps! - pierwszy obezwładnia ofiarę, drugi wywraca kieszenie, zabiera portfel, po czym szybko uciekają. Napady to normalna sprawa, napada się i turystów, i miejscowych. Ale napady nie kończą się mordowaniem. Można zobaczyć co najwyżej nóż.

Siedzę na parapecie hotelowego pokoju. 10 metrów pod moimi nogami ruchliwa arteria Rua da Gloria. Dochodzi 23:00. A na Glorii nieustannie jeżdżą samochody, chodniki rojne od przechodniów. Słychać śmiech, rozmowy. Na ulicach polskich miast o tej porze panuje złowroga cisza i pustka, zakłócane jedynie przemarszami grup podpitych wyrostków.

Plaża Copacabana, południe. Błękitne fale rozsypują się miękko po białym piasku kilkumetrowej szerokości dywanem piany. Jest sobota, więc na Copie wygrzewają się tysiące ciał. W licznych barach na świeżym powietrzu można wypić kokosa, albo zimne piwo. Czterech młodzieńców gra w siatkówkę, odbijając piłkę głowami. Brązowoskóry siłacz biegnie wzdłuż plaży, gna niczym antylopa, kilometr za kilometrem. Zgrabne Cariocas opalają się, łowiąc zalotnie spojrzenia mężczyzn. Pomiędzy leżącymi lawiruje odziana w łachmany kobiecina. Zbiera do wielkiego worka porzucone puszki. Wzdłuż deptaka przechadza się powoli policjant z Guardia Municipal. Lustruje dalsze odcinki plaży przez lornetkę. Wypatruje złodziejaszków.

Botafogo - w malowniczej zatoce kołyszą się dziesiątki jachtów, dalej za ulicą wznoszą się siedziby wielkich firm, centra handlowe, apartamentowce. Biurowce, lśniące limuzyny, eleganccy pracownicy korporacji w drodze do pracy. Alejki pod okazałym "Edificio Argentina" wyłożone drobnymi, białymi kamyczkami. Pluskające wesoło fontanny, bujna zieloność wzdłuż alejek.

Tuż obok Flamingo - dzielnica mieszkaniowa. Rzędy quasi-kamienic. Wypisz wymaluj, jak w Paryżu, na Avenue de Foch. Od ulicy oddziela je wysoki, stalowy płot. Właśnie otwiera się elektronicznie sterowana brama podziemnego garażu. Na ulicę wyjeżdża z cichym pomrukiem 12-cylindrowego silnika czerwony Ferrari Testarossa.

Na ulicach Rio "A" żyje wielu bezdomnych. Odcinają się od beztroskich, pięknych, dobrze ubranych Cariocas. Ze szmat wystają brudne kończyny, albo ich kikuty. Brzydkie ręce i nogi, pogryzione przez insekty, podniszczone chorobami skóry. O ile nie śpią, zwracają uwagę ich oczy - pożółkłe, natarczywe, dziko spoglądające na przechodzących. Dłonie równocześnie wysuwają się po jałmużnę.

Gdy nadchodzi zmierzch, Rio opanowuje zabawa. Zaludniają się dyskoteki, bary, nocne kluby, restauracje i plaże. Młodzi playboye opłacają u policji spokój, i podochoceni kokainą ścigają się sportowymi samochodami po ulicach, tunelach, i gigantycznym moście do Niteroi. Taniec, alkohol, narkotyki, seks opanowują głowy Cariocas. W tym mieście, jeśli ktoś nie ma sił na zabawę, to znaczy, że jest martwy.


GRA

Szukam jakiegoś klucza, jakiegoś sensu w tym wszystkim. Szukam miejsca, gdzie spotyka się Rio "A" z Rio "B". Ale to jakby dwa światy. Czy "lepsze" Rio, Rio Copacabany, Leblonu, Botafogo, Sao Conrado, czy to Rio nie ma nic wspólnego z drugą stroną, Rio nędzy, bezprawia i wojen gangów? Czy gradacja dzielnic to wszystko? Gdzie jest jakiś punkt styczności?

I znalazłem. Nie na poziomie dosłownym, a na mentalnym. W kawiarence internetowej na Rua das Laranjeiras. Obok estakady, pomiędzy wieżowcami. Około 40 komputerów, większość zajętych przez nastolatków, grających przez sieć w interaktywną strzelaninę "Counter Strike". Godzina kosztuje 3 reais. Głośniki przekręcone do końca skali. Sala jest duża, sufit wysoko - rwie uszy łomot strzałów, wybuchów, wrzaski zabijanych przeciwników. Młodzi Brazylijczycy emocjonują się - wykrzykują na całe gardło przekleństwa, okrzyki zawodu, lub obietnice zemsty.

W najbliższej faweli (już 10-15 przecznic od kawiarenki na Laranjeiras) rówieśnicy komputerowych graczy uczestniczą w podobnych strzelaninach. Mają wybór broni prawie jak w "Counter Strike'u" - pełen wachlarz pistoletów, Uzi, Kałasznikowy, M-16, AR-15, aż po granatniki i wyrzutnie rakiet ziemia - powietrze. Rozgrywki odbywają się jak te z komputera - atakuj i rozwal przeciwnika. A potem następnego. Te strzelaniny szokują brutalnością. I tu grają nastolatki. Różnica jest taka, że ci z faweli nie mogą nacisnąć "enter" i narodzić się na nowo. Najstraszniejsze, że i ci, i ci wykonują grę bez uczuć, bez żalu. Brutalna brazylijska policja też im tego poskąpi.

I ciekawa zbieżność: w kartelu szeregowi gangsterzy dostają średnio 30 reais dziennie. 3-4 reais za godzinę. Za gotowość do gry. 3 reais za godzinę, podczas której wszystko może się wydarzyć.


ZACZĘŁO SIĘ

Kioski z prasą wystawiają strony tytułowe dzienników na zewnętrznych ścianach.

Tego ranka kioski otoczone są wianuszkami ciekawskich. Trzeba swoje odczekać, nim będzie można dopchać się do wystawy.

Wszystkie rioskie gazety piszą o jednym. Tej nocy w Vigario Geral wybuchła kolejna wojna gangów. Bilans nocy to 11 zabitych. A przynajmniej o tylu wiadomo. Tyle ciał znaleziono rankiem w ustronnym zakątku.
Na zdjęciach posiekane kulami zwłoki, pakowane przez sanitariuszy do ciężarówek.


CIEMNA STRONA

Rozmawia dorosły z dzieckiem:
- Nie ma Mikołaja.
- Jest. 
- Nie widzę, jak tu roznosi prezenty...
- Boi się wejść do faweli.

Dowcip, zasłyszany w Rio

Każdy mieszkaniec Rio "A" wie, co to jest Vigario Geral. Wie, gdzie padają te wszystkie trupy, stanowiące złą sławę ich miasta. Gdzie są gangsterskie dystrykty, w których przestępcy noszą broń otwarcie, a strzelaniny wybuchają o każdej porze dnia i nocy. Vigario Geral to jedna z najgorszych rioskich faweli. Jedna z ponad 600 dzielnic nędzy, znajdujących się w granicach miasta.

3c70c8e83393d8e6c524bcc3217d1b34.jpg

Rio "A" boi się i wstydzi swoich faweli. Władze nie wiedzą, jak się z nimi uporać. Brazylijczycy mieszkający i pracujący w "porządnych dzielnicach" nigdy w życiu nie zagłębiliby się w fawelę. Przecież tam nie ma policji. Przecież tam rządzą gangsterzy. Przecież tam od razu napadną, zabiją, i ograbią. Fawela w informacjach mediów i wyobraźni zwykłych ludzi jawi się piekłem. Miejską dżunglą, w której panują prawa dżungli. Więzieniem bez krat i strażników.


MIEJSKIE WOJNY

Zapyta ktoś rozsądny:

Dlaczego w Rio zabija się tylu ludzi?

Odpowiedź jest prosta. Z powodu narkotyków.

Rio jest potężnym konsumentem nielegalnych używek, oraz punktem tranzytowym dla ich przemytu. Na tym wyrosły dwa największe kartele Brazylii. Ich zyski są kolosalne. Commando Vermelho (Czerwone Komando) kontroluje 60% brazylijskiego narkobiznesu. Doszło do swojej wiodącej pozycji na korzystnych interesach ("broń za narkotyki") z kolumbijską partyzantką FARC.

Najpoważniejszy konkurent CV to Terceiro Commando (Trzecie Komando).

Oba wciąż walczą z policją, a od czasu do czasu - zrywają rozejmy, i rzucają się sobie nawzajem do gardeł. Wtedy nagłówki gazet codziennie przypominają relacje z frontu.

Fawele praktycznie nie są terytorium państwa. Tam rządzą kartele. Za pomocą armii mafijnych "cyngli".

Branie sobie przez kartele dzielnic slumsów "pod opiekę" to w Ameryce Łacińskiej normalna sprawa. Dzielnica przejmowana jest stopniowo, lecz nieodwołalnie. Mieszkańcy stają się "obywatelami kartelu". Dzielnica to dla organizacji przestępczej baza - można tworzyć tyle melin, arsenałów, narkotykowych laboratoriów, ile się tylko podoba. Slumsy są rezerwuarem rekrutów. Ochotnicy stąd są najlepsi - zależni (bo nie mają dokąd pójść), entuzjastyczni (służba daje im dumę) i chętni do walki.


"MOGĘ CIĘ TAM WZIĄĆ" 

W wyprawie do faweli trzeba mieć przewodnika.

Richard już na pierwszym spotkaniu zaproponował, że może mnie tam zabrać.

- Nie będę cię oszukiwał bajeczkami. Robię to, bo cholernie lubię forsę.

Drugim powodem Richarda, aby zabrać kogoś do faweli, jest chęć pokazania mu prawdy.

- Media kreują obraz faweli - piekła. A tam żyje się spokojniej, niż sobie to wyobrażasz. Nie znajdziesz tam policjanta. Ale jest tysiąc razy bezpieczniej niż tu, w centrum. Zresztą sam zobaczysz.

Chcę to zobaczyć, ale jedno mi się nie podoba. Richard chce pieniądze z góry. Mówię, że mogę znaleźć innego przewodnika.

- Jest takie biuro turystyczne w Copacabana - odpowiada - ich foldery leżą w najdroższych hotelach. Organizują coś, co się nazywa "Fawela Tour". Płacisz 50 reais, i jedziesz z wycieczką zwiedzać fawelę Rocinha. Turystyka slumsów? Tak. Ale to jest fawela dla turystów, i wycieczka dla turystów. Program jest taki: Pogadanka, kilka zdjęć, punkt widokowy, i powrót do Capacabany. Tego szukasz? Bo ja oferuję coś innego.

- Jak to się dzieje, że turyści wracają z takiej wycieczki cali i zdrowi?

- Organizatorzy wycieczki płacą kartelom za wjazd do środka, i za bezpieczeństwo. Zapewniam cię, że o tym nie piszą w swoich folderach. A ja nie płacę kartelom ani grosza.

- Jak więc zapewniasz bezpieczeństwo?

- Dowiesz się. Tam prawie każdy zna moje imię. Tam mnie każdy pozdrawia na ulicy.

- Ludzi kartelu też znasz?

- Ludzi kartelu przede wszystkim.

 

PEWNY CZŁOWIEK

Jak można zaufać człowiekowi z ulicy?

- Chodź - mówi, i prowadzi mnie w górę Rua do Catete. Idziemy szerokim chodnikiem. Z jednej strony ciąg sklepów, z drugiej - tuż przy ulicy bezdomni sprzedają rozłożone na matach rupiecie. Swój towar wygrzebali na wysypiskach. Buty, koszule, książki, portfele. Wygniecione, brudne, złachane. Inni biedacy to kupują.

Niedaleko kasyna "Bingo Catete" na stołkach siedzi 3 mężczyzn. Murzyn i dwaj biali. Mimo gorąca, ubrani w długie koszule z rękawami, a jeden - w kurtkę. Siedzą pozornie obojętnie, przyglądają się twarzom przechodniów znudzonym wzrokiem. Zatrzymujemy się przed nimi. Kiwają Richardowi głowami na przywitanie.

- Policja? - pyta ich Richard.

- Tak - murzyn demonstruje krótkofalówkę, a potem odchyla koszulę. Widzę kolbę zatkniętego za spodnie rewolweru.

- On mi nie ufa - wyjaśnia policjantom Richard.

- On... to pewny człowiek - mówi murzyn, wskazując na mojego przewodnika, i unosi kciuk. Ten gest oznacza w Brazylii same pozytywy - pozdrowienie, podziękowanie, i uznanie jakości.

- Fawela ze mną - rzuca Richard - bezpiecznie?

- Bezpiecznie - potwierdza policjant - Ty z Ricardo - bezpiecznie. Ale ja - niemożliwe.

- Jakby on tam wszedł, poszatkowaliby go na strzępy - śmieje się Richard - no co, przekonałeś się, że jestem uczciwy?

- Kiedy ruszamy?

- Jutro. O 9 rano.

 

OBLĘŻENI SLUMSAMI

 

Fawele nie pozwalają mieszkańcom Rio o sobie zapomnieć. Są jak grzyb na ścianach - pojawiają się jakby znikąd, są niezwykle trudne do wytępienia, i - wciąż rosną. Każdy kawałek wolnej przestrzeni zostanie przez nie zaanektowany, wchłonięty, i zajęty. Czy to zbocze stromej skały, czy to wysypisko śmieci.

Miliony, zamieszkujące fawele mnożą się, a z biednych, północnych rejonów Brazylii wciąż docierają nowe rzesze migrantów.

Fawele rosną na zboczach wzgórz. Tych w Rio nie brakuje, są blisko centrum miasta, i nietknięte regularną zabudową.

Od faweli nie da się odgrodzić murem, zepchnąć ich spychaczami na peryferie, nie da się ich eksmitować. Próbowano. Próby spełzły na niczym.

Jadąc autobusem z dzielnicy Leblon do Glorii - przez Rio "A", widzi się reprezentacyjne punkty miasta. Ale i z okien tego samego autobusu można zobaczyć fawele. Wystarczy wznieść wzrok wyżej, spojrzeć dalej, a zauważymy na górach otaczających "Zona Sul" jakby szaro-rdzawy nalot. Setki i tysiące domów z kartonu, blachy, cegieł. Zachodzące na siebie, piętrzące się na sobie. Z daleka wyglądają tajemniczo i nęcąco. Bezdźwięczne, dalekie, wydające się bezludnymi. Jak twierdze z powieści Tolkiena, spoglądają na miasto ze swoich dostojnych wysokości.

Jeśli obserwowalibyśmy te wzgórza regularnie - przez miesiące, lub lata, widzielibyśmy rdzawego nalotu coraz więcej. Jak zarastają na pozornie niedostępnych stromiznach. Jak zajmują coraz to nowe kilometry kwadratowe, jak ich pierścień wokół centralnych i zewnętrznych dzielnic miasta grubieje i puchnie.

I zaczyna przytłaczać wszystko inne.


GLINY Z RIO

- Faweli nie zrozumiesz bez wiedzy, kim są rioscy gliniarze. Zasada pierwsza - w normalnym kraju policjanta nie musisz lubić. Ale możesz mu zaufać. Ufać, że zna swoje przepisy, i stoi na ich straży. W Rio policjanta możesz lubić. Możesz być jego kumplem. Ale nigdy, powtarzam nigdy, nie możesz mu zaufać.

7e2932027d3d73abe5da250c8307ef1d.jpg

Czy więc policja brazyliska to dranie?

Nie. To tylko produkt panującego tu systemu.

Młody człowiek, który decyduje się na najniebezpieczniejszy zawód w Brazylii, to desperat. Jeśli nie ma odpowiednich znajomości, ląduje na policyjnym stanowisku frontowym.

W Brazylii są 4 policyjne formacje. Najważniejsza jest Policja Federalna. Ma najwyższe uprawnienia i zajmuje się najbardziej odpowiedzialnymi zadaniami. Ale o wstąpieniu do federalnych młodzieniec ze slumsów może co najwyżej pomarzyć. Tam nie przyjmują byle kogo.

Za to śmiesznie łatwo trafić do Policia Militar. To najliczniejsza z wielkomiejskich formacji. I dająca najgorsze perspektywy. Początkujący może liczyć na pensję w wysokości około 70 dolarów miesięcznie. Zarobki w PM są wręcz śmieszne. Praca za to jest koszmarem. W "Zona Norte" w Rio wskaźnik zabójstw wynosi 150. Zbrojne naloty na fawele niemal zawsze kończą się zaciętymi strzelaninami z członkami gangów.

Jeśli w normalnym mieście, w niebezpiecznej dzielnicy zostanie dokonane przestępstwo, wysyła się tam po prostu radiowóz albo dwa. Policjant z Europy albo USA najczęściej zostawia swoją kamizelkę kuloodporną w swojej szafce na komisariacie. W 90 procentach policjant dożywa emerytury, nigdy nie biorąc udziału w strzelaninie.

W Ameryce Łacińskiej, a w szczególności jej najgorszych miastach jak Rio lub Medellin, działania takie wymagają zaangażowania potężnych sił, i chyba nigdy nie kończą się bez rozlewu krwi. Tu nie wystarczy otoczyć budynku - tu siedzibą przestępców jest cała dzielnica. Do faweli żaden policjant nie wejdzie w pojedynkę. Gdyby to zrobił, nie przeżyłby 5 minut.

Na akcję w faweli policja jedzie, jak na front. 20, 30, 50 uzbrojonych po zęby ludzi. Nie ma czasu na podchody. Nikt nie bawi się w krzyki "policja!" ani strzały ostrzegawcze. Tam ołów siecze po ulicach jak deszcz. 

Wynagrodzenie policjanta rośnie wraz ze stopniem. Awanse wypracowuje się dokonanymi akcjami. Filozofia jest prosta - jak w grze komputerowej. Im więcej trafiasz, tym większe bonusy. O pomordowanych w fawelach nikt się nie upomni. Osobna sprawa to metody policjantów na "dorobienie sobie". Angażowanie się w porwania, wymuszenia, morderstwa na zlecenie. 70 dolarów na miesiąc nie wystarcza na życie.

- Sądzę, że policjanci również są ofiarami - powiedział w wywiadzie dla Amnesty International krewny niewinnego taksówkarza, zabitego z premedytacją przez PM w roku 2003 - Traktują tak ludzi, bo zostali do tego wytrenowani. Jeśli rząd chciałby zmienić politykę, uskutecznianą wobec mieszkańców faweli, policja również musiałaby się zmienić.

Dla mieszkańców faweli policjant to największe zagrożenie i najgorszy wróg. Policjant zjawia się w dzielnicy tylko po to, aby zabijać. Według miesięcznika Brazzil, co roku w strzelaninach pomiędzy policją brazylijską a gangsterami ginie ponad 1000 przypadkowych osób. W stanie Sao Paulo co miesiąc prowadzi się 200-250 dochodzeń w sprawie przestępstw dokonanych przez policjantów (za 90% z nich odpowiada Policia Militar).

Czasem do mediów światowych przedostaną się jakieś urywki rioskich wydarzeń. Ktoś sfilmuje masakrę w faweli, jakieś plotki wydostaną się na światło dzienne. Historie tak straszne, że w krajach rozwiniętych trudno w nie uwierzyć. Medialny był rok 1993 - masakra 24 przypadkowych przechodniów w Vigario Geral, i w miesiąc potem wystrzelanie 7 dzieci ulicy pod kościołem Candelaria. Richard, który żyje tu od 17 lat, ma cyniczną odpowiedź na te dane: Prawda jest taka, że większość mieszkańców Rio akceptuje takie akcje. Byle ich tylko nie widzieć. Byle tylko krew nie obryzgała mojego samochodu, mojej ulicy.

 

PRZED GRANICĄ

Następnego dnia rano idziemy do faweli. Jest Richard, ja, i czterech niemieckich policjantów, spędzających wakacje w Rio. Richard znalazł ich w jakiejś knajpie, i namówił do zwiedzenia slumsów. Idziemy przez skraj dzielnicy Copacabana. Do faweli stąd tylko kawałek.

- Uśmiechnijcie się do tych zaciemnionych okien w budynku po lewej. Policja obserwuje nas stamtąd.

- Po co im to?

- Ta ulica prowadzi do faweli. Chcą wiedzieć, kto wchodzi, i kto wychodzi stamtąd. Mnie znają, i wiedzą, że czasami prowadzę tam obcokrajowców. Gdy nas widzą, to dla nich ważna informacja. Jeśli zamierzają właśnie wjechać do dzielnicy, to się powstrzymają. Jeśli akcja już trwa, to zatrzymają nas i nie pozwolą wejść do środka. Ale może się zdarzyć, że ci z okien mnie nie poznają, albo zlekceważą sprawę, i my sobie spokojnie wejdziemy do dzielnicy, a potem wpadnie tam PM i na naszych oczach rozegra się strzelanina. Policja takich sytuacji nie lubi. Nie lubią, żeby obcokrajowcy zobaczyli jakieś masakry. Pamiętajcie o jednym - jeśli zdarzy się coś takiego, nie możecie robić zdjęć. Wtedy mogą być kłopoty.

- Czy często policja wjeżdża do tej faweli?

- Ostatnio byli wczoraj.


GRANICA

Docieramy do skrzyżowania ulic. 4 kierunki - przelotowa arteria, i dwie mniejsze uliczki odbiegające na boki. Główną ulicą przewala się rzeka samochodów, do bocznych nikt nie skręca. Jedna z nich, ta od prawej, to nasz szlak.

Idziemy właśnie w tym kierunku. Mijamy po drugiej stronie grupkę mężczyzn z motocyklami. Wyglądają, jakby zatrzymali się na krótki postój. Nawet nie zauważyłem, gdy wymienili z Richardem umówione gesty.

- Właśnie przekraczamy granicę faweli - informuje Richard - Ci faceci na motorach to ludzie kartelu. Pilnują wejścia. Gdy zjawia się ktoś obcy, zatrzymują go, i pytają, po co wchodzi. Jeśli odpowiesz: "Chcę kupić narkotyki" - wpuszczą cię, ale tylko na kilkaset metrów w głąb głównej ulicy. Na tych kilkuset metrach spotkasz całą armię dilerów i niejeden punkt hurtowej sprzedaży. Po dokonaniu transakcji zawracasz. Jeśli odpowiesz, że przyszedłeś kogoś odwiedzić, podasz adres, nazwisko, też cię wpuszczą - ale jeden z nich pójdzie za tobą, i upewni się, że trafiłeś tam gdzie miałeś. Ale jeśli powiesz im "Chciałem się porozglądać i zrobić kilka zdjęć", to cię nie wpuszczą. Bo nie wiedzą, kim jesteś, nie wiedzą, po co ci to, ani kto cię tu przysłał. Tak samo we wnętrzu faweli są miejsca, dokąd dostęp jest pilnowany. Wstęp mają tylko ludzie kartelu. Strażnicy nie są niegrzeczni. Po prostu poproszą cię, abyś zawrócił.

- A jeśli bym nie posłuchał?

- Zaczną za tobą strzelać. Na początku w ziemię...

 

ZBOCZA

Serca łomocą.

7bdaac802b98f2bd3644dd131113dc09.jpg

Wszyscy sapiemy jak po sprinterskim biegu. Po przebyciu kilkusetmetrowej wysokości stromymi schodami dotarliśmy na najwyższy punkt faweli. U naszych stóp rozciąga się widok na slums. Na świat ludzi nie znających klimatyzacji (uciążliwe przy codziennych, 30-stopniowych upałach), bieżącej wody (przez dzielnicę idzie jedna rura zbudowana rękami mieszkańców, trzeba tam iść z wiadrami, a potem wspinać się na zbocze z powrotem), w nieprawdopodobnej ciasnocie (jeden pokój, jedna kanapa i telewizor. Na kanapie śpi 5 osób, na ziemi kolejne 5). Nie mają opieki medycznej, edukacji, pomocy społecznej. Notorycznie - jedzenia.

Patrzymy w drugą stronę. Z wysokości podniebnej dzielnicy cudowny widok. Mogą takiego pozazdrościć bogacze, co śpią w apartamencie z widokiem na ocean w 5-gwiazdkowym hotelu Meridien, płacąc 250 dolarów za noc. Pod nami biały las wieżowców Copacabany, roztrąbiony klaksonami, przykryty błękitnawą mgiełką, dalej zielone, włochate jajo Pao de Azucar, i nieskończony granat Atlantyku.

392de4767f278f12cf3ed1ebd1d8799c.jpg

A z drugiej strony - nad nami, nad tym wszystkim - ozłocona słonecznym blaskiem figura Jezusa na Corcovado. Jego rozłożone ręce błogosławią i dobre, i złe dzielnice. I biednych, i bogatych. Jego kamienne oczy bez drgnienia spoglądają na wszelkie barbarzyństwa tego miasta.


PODNIEBNA WIOSKA

Idziemy przejściami, schodkami, kładkami. Fawela jest jak labirynt. Przejścia wąskie, wprost z nich wchodzi się do mieszkań - zazwyczaj nie mają drzwi. Przez otwory widać ciemne pomieszczenia. Błyskają ciekawskie spojrzenia dzieci.

- Dla mężczyzn praktycznie jedyną możliwością pracy jest praca dla kartelu - mówi Richard - Kobiety czasem dorabiają. Sprzątaniem albo prostytucją.

W miejscach, gdzie ukształtowanie terenu pozwoliło na budowę szerszych ulic, widać więcej ludzi. Są małe sklepiki, gra muzyka z radia, przy stolikach na powietrzu siedzą smagli mężczyźni grając w karty, gawędząc, zewsząd słychać pozdrowienia dla Richarda. Jest spokojnie, atmosfera jak w sielskiej wiosce, a nie wielomilionowym mieście.

Tam na dole, na ulicach Rio "A" twarze ludzi są nerwowe, zacięte, oni sami zabiegani. Idąc ulicą szybkim krokiem, boją się napadu. Tu jest śmiech, nie słychać strzałów, w bramach nie czają się grupki zbirów. Tylko namalowane na ścianach litery CV - Commando Vermelho - przypominają, że jesteśmy w Rio, w dzielnicy, którą włada kartel.

- Nie tego się spodziewaliście, co? Spokojnie w tym "bezprawiu". Bo tu jest bezpieczniej, niż tam na dole. Mimo, że to tam jest policja, a tu nie. Ale i tutaj jest prawo.

Z jednego z domów wychodzi nastolatek. Na szyi złoty łańcuch. To właśnie zainteresowało Richarda.

- Cześć. Co nowego? Jak się czuje twoja matka? - Richard podchodzi, bierze w palce łańcuszek na szyi chłopaka - Odpowiedz mi na jedno pytanie, Paco. Co by się stało, gdybym ci ten łańcuszek zerwał i sobie zabrał?

Chłopak się śmieje, i przeciąga końcem kciuka po szyi.

- Jedna godzina i stracisz swoją głowę.

- Może to jednak zrobię. Podoba mi się ten łańcuszek...

- Na terenie faweli nie ma przestępczości - objaśnia nam Richard - Nikt nikogo nie napada, nie rabuje, nie kradnie, nie gwałci. Tu nie ma policji. Ale tu policją jest kartel. Karą jest najczęściej śmierć. Dlatego nikt nie ryzykuje. Ale tu ludzie nie muszą mieć drzwi w domach, nie muszą się bać. Jeśli ktoś ci coś zabierze, zawiadamiasz kartel. Na poszukiwania winnego idzie 600 mężczyzn. Znajdą na terenie dzielnicy każdego. Znajdą i zabiją. Choćby był winny jednego reala.

22cc934f0f0c323157f883a0c657a132.jpg


EMERYCI

Fawele też mają swoje szkoły samby. Są one skromne, jak w Polsce dyskoteki w wiejskich remizach.

Prosty bar wydaje napoje zza kraty, miejsce dla publiczności zarośnięte trawą po kolana, malutkie boisko do piłki nożnej, obłupana scena.

W pobliżu mieszkają emerytowani bossowie Comando Vermelho. Z zewnątrz ich domy nie różnią się od ruder dzielnicy. Otaczają je jednak mury i drut kolczasty. Zza pobrużdżonych ścian ujadają psy. Legendy krążą o tym, co kryje się we wnętrzach. Dokładnie obserwując, można dojrzeć kilka szczegółów - skrawek basenu, talerz telewizji satelitarnej, fragment obudowy klimatyzatora. Emeryci odpoczywają sobie spokojnie, ich dzieło kontynuują młodsi. Aktualny szef CV, Luiz Fernando da Costa, znany bardziej pod swoim pseudonimem Fernandincho beira del Mar robi to zza więziennych krat. Wpadł podczas pobytu na "rozmowach biznesowych" w Kolumbii, i w ramach ekstradycji odesłany do Brazylii. Nie żyje mu się jednak źle. Latynoskie więzienia są łagodne dla tych, co mają czym za ich łagodność zapłacić. Luksusowo urządzone cele, przyjmowanie gości, telefony komórkowe...


CHŁOPAK Z ŻÓŁTYM LATAWCEM

Na niebie unosi się żółty latawiec. Fawela to świetne miejsce na tego typu zabawę. Wiatrów znad oceanu nie zakłócają wieżowce.

a954167bcd0380258bf1a27f53030858.jpg

Richard mówi coś do przechodzącego malca. Dziecko biegnie w górę ulicy.
Po jakimś czasie pojawia się. 17 lat, czarnoskóry, w czerwonych szortach. W ręku ma swój latawiec, a na twarzy - szeroki uśmiech.

- On pracuje dla kartelu. Jest "cynglem". Zapytaj go, o co chcesz.

Dziś "cyngiel" ma wolny dzień, więc zabawia się puszczaniem latawca. Normalnie pracuje - siedzi ze swoim bratem z AR-15 z optycznymi celownikami w oknie jednego ze skrajnych budynków, i obserwują cmentarz. Cmentarz jest stary, i od dawna nieczynny, kartelowi służy jednak do ważnych celów. W niektórych tumbach poukrywane są ładunki narkotyków, w innych amunicja i broń, albo ciała zlikwidowanych wrogów, którzy "zniknęli z powierzchni ziemi". Cmentarz leży poza obszarem faweli, ale blisko niej, więc gdy tylko ktoś niepowołany będzie się kręcił przy nieodpowiednich grobach... Zaczną sypać się kule.

- Co, jesteś bandito? - pyta Richard 
- E, jaki tam ze mnie bandito - śmieje się chłopak.

- No dobrze. Powiedzmy, mały bandito. Banditito. Pilnowanie cmentarza to jedno. Drugie zadanie to obrona punktów handlu narkotykami. A także innych kluczowych miejsc dzielnicy. Powiedzmy, że w jednym z tamtych domów pod wzgórzem mieści się laboratorium, przerabiające boliwijską pastę kokainową. Policja zlokalizowała budynek. Następuje atak na dzielnicę. Tacy jak on walczą z PM, opóźniają ich nadejście, i w tym czasie zawartość laboratorium jest ewakuowana do bezpiecznych kryjówek. Nie trzeba wiele. 15 minut, i lokal jest "oczyszczony".

Chłopak opuścił głowę zakłopotany, skubie swój latawiec. Właśnie tak wygląda większość mafijnych żołnierzy. Werbowani są jeszcze jako dzieci. Kariera w kartelu jest krótka, lecz błyskotliwa. Daje godność odcięcia się od nędzy i beznadziei. Zarabiają 30 reali na dzień, niektórzy mniej. Niektórzy wcale, bo aby zarabiać, muszą się najpierw "zasłużyć". Mafijnym bossom śmiertelność wśród "graczy" nie przeszkadza - dzielnica zapewnia stały narybek armatniego mięsa.

0d288209ec44331dc7ae434429af856e.jpg

Czy chłopak mógł inaczej wybrać? Wybór, czy zostać gangsterem, czy uczciwym człowiekiem, należy do ludzi w innych krajach, nie w takich jak Brazylia, twierdzi Richard. Tutaj los decyduje. Gdy rodzisz się na niskiej pozycji, możesz być "graczem" jednej ze stron, albo nikim.

Kartel nie daje swoim szeregowcom posmakować mafijnego high-life'u. To nie film "Chłopcy z Ferajny". Nie dla nich dzielenie się milionowymi łupami i sportowe samochody. Ale oni są dumni, bo ich rodziny mają w domu telewizor i pełno w żołądku. Bo oni sami są elitą faweli. Dumni, że stają z bronią w ręku przeciwko systemowi.

I gra toczy się dalej. Każdego dnia normalnie, a ostrzej - w weekendy. Młodzi policjanci wywodzący się z biedoty, i nastoletni żołnierze organizacji w stylu Comando Vermelho idą zabijać, bo nie mogą robić nic innego. Idą do tej rozgrywki na ślepo. Innego wyjścia nie ma, więc nad czym się zastanawiać? Chyba nie nad tym, że w tej grze nie ma nikogo, kto ją wygrywa. Są tylko złudzenia. Błyszczą w otumanionych narkotykami oczach, w tańczącym tłumie, w noce karnawału. W dumnych wypowiedziach o swojej brudnej robocie, na które podrywa się dziewczyny albo robi wrażenie na rówieśnikach. Ale te złudzenia umierają, gdy pociski przebijają ciało, rozrywając organy wewnętrzne, gdy dławi wypływająca przez usta krew. I gdy nadchodzi koniec.

Szybko kończą w foliowych workach. Zostają po nich dziury na murze, pod którym dosięgła ich mordercza seria z automatu, nabazgrany na tym murze krzyżyk, i imię - krótka i zabawna ksywka, pod którą znany był chłopak, co miał żółty latawiec.

 

Autor - Łukasz Czeszumski, polski reporter mieszkający kilka lat w Ameryce Południowej. Reportaż jest fragmentem jego książki o wojnach narkotykowych, która niedługo ukaże się drukiem.

 

Autor: Łukasz Czeszumski, Rio de Janeiro 2003. Przedruk dokonany za zgodą autora.

Źródło: czeszumski.com

 

Źródło: Łukasz Czeszumski