JustPaste.it

Uważajcie nawet na kota w butach!

Pierwszy sławny rzut butem odbył się w Iraku

Pierwszy sławny rzut butem odbył się w Iraku

 

ce13c686078e425ed81e710c5052fb39.jpg

 

Obuwie było mierzone nie tyle na stopę schodzącego z firmamentu prezydenta G.W. Busha, lecz było plasowane w cokolwiek wyższe partie ciała przywódcy USA. Zaskoczenie było tak wielkie, że zamachowiec zdążył cisnąć swym obuwiem stóp obojga. Irak* został sławną osobą - migiem zbudowano pomnik buta (u nas to niemożliwe, aby tak szybko załatwiono projekt i całą niezbędną dokumentację na lokalizację wraz z zatwierdzeniem planu zabudowy). Niestety, ostatnie wieści nie są budujące dla tego pomnika - już go zdemontowano (u nas takie rozbiórki trwały nawet... 45 lat). Facet zapewne przewidział, że będzie miał spore kłopoty w swojej ojczyźnie, zatem pomyślał o azylu politycznym w dalekiej (dla niego) Szwajcarii. Dlaczego tam, nie zaś w innym arabskim kraju, w którym ceni się ludzi samodzielnie i otwarcie myślących? W Libii przyjęto by go jak bohatera i z pewnością dano by mu na wychowanie oddział młodzieńców do zadań specjalnych. Na dobry początek ćwiczono by ciskanie właśnie... obuwiem. Zamiast do tarcz, grzaliby do kartonowych sylwetek znanych zachodnich polityków. Z czasem każdy miotacz zauważyłby, że znacznie pewniej zachowuje się w locie trep dociążony a to kamieniem (w ramach szkolenia), a to mocniejszym argumentem (podczas akcji).

Winowajca został uznany za bohatera przez większość Iraków*. Od sądu otrzymał wyrok półtora roku za każdy but. Owo lotne obuwie cieszy się dużym wzięciem na aukcjach - już zaproponowano 10 mln dolarów za parę. Moda na buciane (butowe?) rzuty przyjęła się już nazajutrz, kiedy to w irackich miastach, mieszkańcy zamiast obdarowywać amerykańskich żołnierzy dobrze schłodzonymi napojami, obrzucali ich dobrze schodzonym obuwiem. U nas mamy słynnego poloneza o nazwach: chodzony, łażony, w Iraku zaś mamy już takie słynne schodzone i złażone (a rzucane) buty.

Podobnie uczynili Tybeci* w Indiach, którzy celowali w portrety władców Chin. Zaskakującą obuwniczą woltę zaproponował prezydent Brazylii - kiedy dziennikarze ostro go skrytykowali, zagroził, że to... on obrzuci ich własnymi szewskimi wyrobami. Butem rzucono także w przedstawiciela największego na świecie ludu pracującego miast i wsi (azjatycki ludowy premier zachował się wspaniałomyślnie i poprosił o łaskę dla studenta z Niemiec). Wielce prawdopodobne, że to był wyrób wytworzony przez właśnie tenże wykorzystywany lud (zwykle wyzyskują kapitaliści, ale w Chinach wygląda to nieco inaczej...). Nie było się czym chwalić, zatem kontynentalni Chini* nie mieli dostępu do aż tak zajmującej informacji, którą im ocenzurowano. Może władze obawiają się, że ich lud zamiast wyrzucać stare buty na śmietniki, zechce obrzucić nimi swoich reprezentantów, aby to oni szybciej znaleźli się na śmietniku historii? Zamiast latami chodzić w tych samych butach, skrócą ich okres eksploatacji (a przy okazji rządy komunistów) i kontenery z obuwiem trafią na rynek wewnętrzny a nie na światowy, co zresztą może zachwiać bilansem płatniczym Państwa Środka.

Jeśli rzucasz butem w inną osobę, to czyją ten but jest własnością? Ciekawe zagadnienie prawne. Czy rzut oznacza zrzeczenie się swoich praw do owej ruchomości? I wówczas obrzucony (obdarowany) bierze sobie ów prezent na pamiątkę, zaś rzucający (fundator) próbuje z mityngu odkicać boso obunóż? A jeśli nie zdąży rzucić drugim butem, to kica kulejąco, przy czym mamy dwie formy własności wobec każdego z omawianych przedmiotów? Można także zorganizować dobroczynną licytację przechwyconych w locie wytworów ludzkich rąk dla ludzkich nóg w ramach współpracy pomiędzy kończynami.

Dla początkujących, niezdecydowanych a nieco bojaźliwych obuwniczych miotaczy mamy wyjaśnienie o wysokości kar za omawiane rzuty. Otóż za rzut półbutem orzekana jest półkara, co oznacza, że za lot pary półbutów otrzymamy karę identyczną, co za przelot całego buta. Nie zapominajmy, że obrzucenie dostojnego gościa tuzinem półbutów przeliczą nam na karę adekwatną do użycia półtuzina całych butów. Już ministrowie sprawiedliwości opracowują tabelę z przelicznikami rodzajów i wielkości butów, aby nie doszło do nieporozumień i do dyskomfortu zamachowców, którzy mogliby uważać, że otrzymali niesprawiedliwy wyrok. Urzędnicy chcą iść jeszcze dalej - skończyć z demokracją i tabelkę dopracować w szczegółach. Między innymi - jeśli gość jest z ważniejszego państwa, to i kara surowsza. Rzut w polskiego ministra będzie mniej dolegliwy, niż w amerykańskiego i rosyjskiego, ale zagrożony wyższym wyrokiem, niż w przypadku dyplomaty senegalskiego i madagaskarskiego. Wszak czasy równych żołądków mamy za sobą, zatem dlaczego udawać, że wszyscy dyplomaci są równi?

Rodzącej się nowej tradycji być może wyjdą naprzeciw (oczywiście w eleganckich butach) przedstawiciele znanych obuwniczych koncernów, którzy będą zachęcać do rzucania w polityków swoimi wyrobami - firmy zaoszczędzą miliony na reklamach, miotacz zaś otrzyma dżentelmeńskie zapewnienie stałych dostaw paczek (ale bez sznurowadeł!) podczas rozmyślań w odosobnieniu, zaś jego rodzina darmowe wieloletnie zestawy piechura. No i oczywiście coroczne wczasy nad morzem w jednym z kurortów leżących w państwie o kształcie wielkiego buta, a ponadto z nazwy (w naszym języku) trącającym branżą fryzjerską. A złośliwe służby więzienne będą wiedzieć, w jaki sposób uprzykrzać życie osadzonemu - biedak (jako specjalista w branży) będzie pracować w manufakturze wytwarzającej więzienne... sapogi.

Czyżby rzucanie tortami (zapoczątkowane w czarno-białych niemych filmach) miałoby zostać zastąpione przez rzuty kapciami, bamboszami, trepami, czy chodakami? Buty mają zalety w stosunku do ciast - można je przyodziać, a właściwie wzuć, i to wielokrotnie. Można je wystawiać w muzeum i to przez całe wieki, pobierając biletowe należności. Urzędnicy państwowi wypożyczają z muzeów rozmaite eksponaty (najczęściej malowidła), zatem mogliby także pożyczać takie sławne buty, a to znakomitych piłkarzy, a to więzionych przeciwników politycznych. Jednak podczas wizyty dyplomaty spostponowanego obuwiem, do dobrego tonu należałoby ukrycie takiego szewskiego wyrobu. Z powodu roztargnienia mogłoby wszak dojść do zerwania stosunków dyplomatycznych... Tak czy owak - torty mają znacznie krótszy żywot, jak przystało na artykuły żywnościowe, zatem przed obuwiem rysuje się bardziej świetlana przyszłość.

Także firmy specjalizujące się w sznurowadłach i pastach pielęgnacyjnych mogą mieć swoje pięć minut. KIWI SHOE POLISH widnieje na pudełku znakomitej pasty do butów. Wprawdzie "kiwi" może kojarzyć się z kombinacjami, ale chyba tylko w naszym języku, natomiast jeśli napastnik rzuci takim pudełkiem, to popularyzuje Polskę! W takim przypadku nasz ambasador powinien dodawać miotaczowi otuchy na sali sądowej a potem dostarczać do celi znakomite polskie słynne wiktuały, dzięki którym czas spędzany tamże nie będzie czasem całkiem straconym.

Skoro już o Polsce... Furorę robi nowo otwarta firma odświeżająca stare obuwie. Przetarg na jej lokalizację wygrało nasze polskie miasto... Prabuty! Owszem, kontenery z zachodnimi ciuchami jadą ciągle do nas na sprzedaż, ale stare buciory rewitalizowane w Prabutach, wracają do swoich zamożnych właścicieli - tak cenione są tam nasze ręczne usługi w nożnej branży! Już od lat trudno o prawdziwych szewców - podobno swój zawód wykonywali z wielką pasją, zwaną na tę cześć... szewską. O, gdyby taki szewc zechciał miotnąć w wipa z właściwą sobie pasją, to na pewno by trafił...

Od wieków buty były stosowane oddolnie a podplecznie w akcjach zaczepnych - bezpośredni kop obutą stopą w rejon przeciwnika, służący zwykle mu do siedzenia, jednak opisywana tu nowa metoda polega na szybkim zzuciu oręża, chwycie i rzucie w przeciwnika, ale w rejon służący mu raczej do myślenia, zatem tutaj stosowana jest odgórnie. Czy uruchamiając but w kierunku innej osoby można mieć pewne etyczne "ale"? Zwłaszcza Polacy znający język angielski mogliby mieć wyrzuty sumienia podczas wyrzutów wyzutych butów, bowiem 'but' = 'ale'... Co akcja "but", to jednak pewne "ale"...

Podobno najwięcej odrzutów w dziedzinie wizowych podań mają nasi rodacy z rejonu Podhala. Jeśli jednak udałoby się komuś stamtąd dotrzeć do Stanów, to mógłby ludowym kierpcem obrzucić (już kolejnego) prezydenta tego wielkiego państwa. Ponieważ mężczyźni noszą zwykle kierpce koloru czarnego, to byłoby nawet "pod kolor" - robota na czarno, takież kierpce i... prezydent. Co socjologicznie ciekawe - góralki noszące zwykle jasne kierpce nie byłyby posądzone o dyskryminację rasową, gdyby celowały w białego prezydenta, czego nie można byłoby powiedzieć o góralu, który ciemnym kapciem namierza czarnego szefa USA. Pechowiec, który podczas kolejnych wizowych zmagań w Warszawie otrzymałby negatywne wieści, dodatkowo rozsierdzony bezzwrotnym skasowaniem opłaty wizowej, mógłby choć w ichniego ambasadora cisnąć podhalańskim kierpcem, aby jakoś odreagować różnice w przydzielaniu wiz i podział narodów na lepsze i gorsze.

Naszych mogą wspomóc ciemiężeni Indianie (albo potomkowie, którym taki ucisk się przypomni) i to... mokasynami. W końcu obecny prezydent Obama, to dla nich w pewnym (historycznym) sensie najeźdźca i okupant. Bierny bo bierny, ale zawsze... No i ów czerwonoskóry lud jest kulturalniejszy od naszego - oni obrzucają interlokutorów mokasynami (po indiańsku - mockasin, mawhcasum, mocussinass, mockussinchass), my zaś (do rymu) nieeleganckim słownictwem, najczęściej potomkami niezbyt szlachetnych pań, czyli niemal skórysynami (niewykluczone, że 'moka' to 'skóra' z jelenia, łosia, wapiti albo bizona).

Odwiedzając Belgię należy uważać na osiadłych tam Rosjan ożenionych z Walonkami - oni mogą obrzucić dostojnika walonkami, czyli obuwiem o skórzanych spodach i wojłokowych cholewach. O, cholewa! Tradycjonaliści zamiast skarpetek używają onucek, zatem uwaga na wewnątrzobuwnicze niespodzianki! W Kraju Kwitnącej Wiśni Japoni* mogliby obrzucać dyplomatów japonkami.

Najbezpieczniej jest przebywać pośród baletnic. Obok artyzmu bijącego od pań, nic złego nie może wipa spotkać - baletka (inaczej pointa) nie może być użyta jako broń bijąca, bowiem troczki (wstążeczki) podczas lotu stawiają znaczny aerodynamiczny opór, co skutecznie wybija narzędzie niedoszłej zbrodni z planowanego lotu, którego trajektoria gwałtownie gaśnie (zwykle w pół drogi).

Wip stosunkowo bezpiecznie może wizytować wędkarzy. Oni nijak nie mogą zaatakować swoimi woderami (połączenie kaloszy i nieprzemakalnych spodni; spodniobuty) z uwagi na ograniczone możliwości z ich rozbuciem (i rozspodniowaniem). Zatem nie tylko odpada element zaskoczenia, ale przecież odpadłby ważny element stroju. Taki zamachowiec ostałby się jeno w wymownych, co byłoby wymownym dowodem jego braku elegancji i skuteczności. Natomiast u łapaczy ryb należy uważać na wędki, bowiem takim kijowym wysięgnikiem można wziąć na haka urzędnika nawet z najwyższej półki i to ze znacznej odległości. No i wyobraźmy sobie złośliwe komentarze - "bohaterski opozycjonista wziął prezydenta na haka jak zwykłego robaka"...

Pantofle - elegancki rodzaj o niskiej cholewce (poniżej kostki). Z uwagi na rodzaj (obuwie damskie) oraz na nazwę, stosowane bywają przez panie wyłącznie do obrzucania panów (a nawet do bezpośredniego ich postponowania), choć niektórzy producenci uważają, że pantofle to również męskie eleganckie buty do garnituru. Wielu Polaków na "kapeć" mawia także „pantofel” i mówiąc o kimś "pantoflarz", mamy na myśli przyziemne domowe kapciarstwo, nie zaś górnolotne pantoflarstwo z otoczenia garnituru ...

Prezydenci powinni szczególnie uważać na tenisistów walczących na kortach. Stąpają oni w tenisówkach, zwanych ongiś cichostępami. Były one reklamowane jako obuwie, które nie hałasuje podczas chodzenia (ang. 'sneakers'; to sneak - zakradać się), zatem niech nie dadzą się zaskoczyć w pozorowanym tenisie nawet w Tunisie. W Polsce już przed II wojną światową podobne obuwie produkowała spółka Polski Przemysł Gumowy (stąd nazwa „pepegi”). Równie sportowe (a podobne) są trampki. W Polsce buty tego typu pojawiły się 80 lat temu. Polska nazwa wywodzi się od określenia "tramp" (łazik, wędrowiec), gdyż buty takie noszono podczas pieszych wycieczek. Ochroniarze muszą zatem mieć baczenie na mijanych po drodze trampów.

Groźne buciki to sztyblety, ale tylko z nazwy brzmiącej podobnie do "sztylety". Jest to obuwie na płaskiej podeszwie używane w jeździectwie. Nie można jednak całkowicie ignorować tego tematu, bowiem to nie jeźdźcy, lecz konie posiadają prawdziwie groźną broń - taki wytresowany rumak potrafi rzucić w upatrzonego prezydenta czterema podkowami na raz i jeśli trafi choć jedną, to wyjątkowo owo żelastwo nie przyniesie mu szczęścia! Wipowie (albo wipi) powinni mieć baczenie również na rozmaitej maści magów cwałujących (skoro już o koniach) w baczmagach (obuwie barwy czarnej, żółtej lub brązowej, wzuwane ongiś przez kawalerzystów dosiadających koni maści wszelakiej).

Może będziemy obrzucać według branż? Kaloszami obrzucimy sędziów, a to piłkarskich (zwłaszcza tych skorumpowanych), a to sędziów z poważniejszej półki (tych od Temidy)?   Podczas defilad, zwłaszcza z udziałem wojsk desantowych, należy mieć baczenie na lecące z nieba desanty, czyli na czarne sznurowane buty z wysoką cholewką z plastykowymi wkładkami. Część użytkowników narzeka na dyskomfort, zatem zrzut desantów w kierunku ważnych widzów wcale nie musi oznaczać zamachu - całkiem możliwe, że spadochroniarze wyzwalają się właśnie z ucisku niewygodnych buciorów.

Okazuje się, że najbardziej wywrotowe (również podczas człapania w nich) są saboty (drewniaki). Otóż podczas rewolucji przemysłowej, zbuntowani wyrobnicy używali twardych sabotów do niszczenia maszyn i stąd pojęcie... "sabotaż". Oba te słowa są pochodzenia francuskiego. Naród posługujący się elegancką mową ma wielki wkład w rewolucyjne idee, przy czym akurat nie stopy w butach były w centrum zainteresowań ludu, jeśli idzie o skracanie władców i wyzyskiwaczy, lecz rejony ciała leżące na antypodach pięt. Sprawa ruszyła całkiem ostro po wdrożeniu interesującego urządzenia, które zostało skonstruowane przy twórczym udziale chirurga Józefa Guillotina. Facet zastąpił szereg drobnych skalpeli (ratujących życie) jednym solidnym mechanicznym tasakiem (kończącym żywot) i onże wpisuje się na listę lekarzy, którzy sprzeniewierzyli się etyce Hipokratesa, zatem powinien chyba otrzymać ekskomunikę...

Sandałek nie jest dobrym środkiem do zdobycia sławy, bowiem napastnik może nieporadnie zaplątać się w paseczki podczas początkowej fazy rzutu. No i rzeźbiarz miałby raczej trudności z odwzorowaniem takiego obuwia (chyba że pomógłby mu w tym kowal), gdyby społeczeństwo zechciało ufundować pomnika z wielką podobiznę sandała. Noszenie skarpet do sandałów jest uznawane za uchybienie, zatem jeśli skarpetkowo-sandałowy zamachowiec jednak by chybił, to miałby na koncie dwa uchyby, w tym jedną gafę w etykiecie...

Swego czasu dużą furorę w dawnym śródziemnomorskim imperium zrobiło obuwie noszone przez rzymskich legionistów - rodzaj sandałów zwanych po łacinie 'caligae' (l.poj. 'caliga'). Były skrojone lustrzanie (z uwzględnieniem różnic pomiędzy obiema stopami), co było w owych czasach jeszcze nietypowe. Jeden z najgorszych rzymskich cesarzy, Kaligula, otrzymał (już za młodu) przydomek Caligula (Bucik) i był traktowany jako maskotka armii. Kiedy wódz dorósł, imię Kaligula budziło wielki postrach; cesarz szaleniec był nieobliczalny - miał coś z głową (prawdopodobnie choroba mózgu). Być może to on (jako wojskowy i nazewniczo związany z obuwnictwem) położył podwaliny pod nowe znaczenie 'trep'. Jeśli armijne trepy (dostojniej 'trepowie', także 'trepi') będą obrzucać się trepami, to może dojść nawet do puczu.

Zapewne żaden szewski cech nie chciałby mieć takiego patrona. Gdyby jednak ktoś ustawicznie rzucałby wyrobami obuwniczymi w krajach demokracji nieludowej (bowiem w demokracji ludowej może to udać się tylko raz), to takiego uparciucha sympatycy mogliby pieszczotliwie nazwać... "nasz kaligula".   U nas, zwłaszcza w dziesiątej muzie, obuwie może zapoczątkować karierę. Aktor Marek Kondrat, debiutujący jako pacholę w filmie "Historia żółtej ciżemki", zarzucił jednak z wiekiem obuwnictwo i całą swoją filmową pasję zamienił na miłość do win i o żadnych swych winach nie chce słyszeć. Porada dla głów państw - jeśli nie zachowujecie się w gościnie nazbyt butnie, to żaden z gospodarzy obuwiem w was nie butnie, a jeśli już coś poleci w waszym kierunku, to but nie, ale raczej pucybut, który zechce poprawić imaż waszego sfatygowanego obuwia... Ale czyścibuta też trzeba mieć na oku! Ba, nawet trzeba uważać na niewinnie wyglądającego kota w butach...

 * Zbyt długie i śmieszne są nazwy Irakijczyk, Japończyk, Tybetańczyk, Chińczyk. Krócej i ładniej (wg mnie), to:

jeden Irak (dwaj Iracy albo Irakowie, pięciu Iraków);

jeden Japon (dwaj Japoni albo Japonowie, pięciu Japonów);

jeden Tybet (dwaj Tybeci albo Tybetowie, pięciu Tybetów);

jeden Chin (dwaj Chini albo Chinowie, pięciu Chinów).

Trudno odróżnić narodowość od państwa? A Czech z Czech, Włoch z Włoch, Niemiec z Niemiec? Może być Chin z Chin. Rumuni są z Rumunii, Japoni z Japonii, Kaliforni z Kalifornii.