JustPaste.it

Spracowani amerykańscy kaci


e3da18a893202a1cde1d51cc29175003.jpgCo jakiś czas w mediach wybucha dyskusja na temat kary śmierci. Nierzadko, w pełnej emocji atmosferze, pojawia się żądanie: śmierć za śmierć! Dla wielu przedstawicieli naszych elit politycznych, niedoścignionym wzorem są Stany Zjednoczone; zapatrzeni w Waszyngton, pragnęliby przekopiować zza oceanu co tylko się da. Amerykanofile, domagając się skutecznego i surowego karania przestępców, często wskazują na fakt stosowania tam kary śmierci. Ma ona rzekomo działać odstraszająco na potencjalnych przestępców oraz wpływać na zmniejszenie liczby najcięższych zbrodni.

Statystyki mówią jednak co innego. Współczynnik zabójstw w USA jest wyższy niż w Europie, gdzie kary śmierci nie ma (obecnie egzekucje wykonywane są tylko na Białorusi). W 2005 r. liczba zabójstw w Polsce wynosiła 2,1 na 100 tyś. mieszkańców, w Niemczech ten wskaźnik to 3, a USA aż 5,5. Gdy zaś przyjrzymy się bliżej zagadnieniu, dostrzeżemy, że sama kara śmierci jest przerażającą zbrodnią, kładącą się cieniem na cywilizacji amerykańskiej.

Liczbę wyroków śmierci, wykonanych w USA w pierwszej połowie 20. wieku, porównywać można jedynie z reżimami totalitarnymi (tylko w stanie Wirginia w „majestacie prawa" zabito blisko 1300 osób). W tym haniebnym procederze przodowały stany południowe, gdzie większość ofiar zbrodni stanowili Murzyni (jak widać, Ku-Klux-Klan nie zasypiał gruszek w popiele). Symbolem pogardy sądów dla ludzkiego życia jest krzesło elektryczne - urządzenie wynalezione pod koniec 19. wieku i wprowadzane w kolejnych stanach. Zwolennicy tej metody egzekucji obłudnie argumentowali, że jest to „humanitarny" sposób pozbawiania życia. Można powiedzieć, że jest to nowoczesny odpowiednik palenia na stosie; niejednokrotnie ciało skazanego zapalało się podczas aplikowania prądu. Egzekucje wykonywano w obecności świadków: dziennikarzy, rodzin ofiar skazanych przestępców, przedstawicieli lokalnych społeczności. Należy zauważyć, że nigdy nie brakowało chętnych, aby oglądać wykonywanie egzekucji. Ofiary chowano następnie po kryjomu w bezimiennych grobach. W przypadku zabitego w 1901 r. Leona Czołgosza (anarchista polskiego pochodzenia, sprawca zamachu na prezydenta McKłnleya), zemsta posunęła się dalej - zwłoki rozpuszczono w stężonym kwasie siarkowym.

Najmłodszy skazany, zamordowany na krześle elektrycznym, miał zaledwie 14 lat i 7 miesięcy. George Junius Stinney zginął 16 czerwca 1944 r. w Karolinie Południowej. Ze względu na drobną budowę ciała (ważył 40 kg przy 155 cm wzrostu), strażnicy mieli problemy z zapięciem pasów. Niektórzy świadkowie uznali egzekucję za makabryczną, bo po pierwszym włączeniu prądu głowa zsunęła się na bok, przez co zza zasłony widoczne były szeroko otwarte oczy i łzy skazańca. Stinneya oskarżono o zgwałcenie i zabicie dwóch białych dziewczynek: jedenastoletniej Betty June Binnicker i ośmioletniej Mary Emmy Thames. Dzieci zginęły od uderzenia ciężką belką w pobliżu torów kolejowych. Wątpliwe, czy dziecko ważące zaledwie czterdzieści kilogramów i o wzroście l ,55 m było zdolne ją unieść, a co dopiero zadawać ciosy. Jedynym dowodem w procesie były zeznania samego oskarżonego, prawdopodobnie wymuszone torturami. Dwunastu białych sędziów przysięgłych (co do faktu ich rzetelnego wyboru istnieją wątpliwości), po zaledwie 2 godzinach i 55 minutach, wydało wyrok skazujący. Sędzia Phillip Stoll uzasadnił wyrok śmierci tym, że „Stinney był bardzo zdemoralizo-waną/ednostką ". Adwokat nie poinformował klienta o możliwości odwołania się i nie próbował komentować werdyktu. W wywiadzie powiedział, że ,, nie było sensu, bo rodzina nie miała na to pieniędzy ". Choć gubernator Południowej Karoliny, Olin D. Johnston otrzymał setki listów domagających się ułaskawienia, to nie skorzystał z prawa łaski. Widać obawiał się, że akt ten mógłby mu zaszkodzić w ubieganiu się o następną kadencję (w 1944 r. odbywały się wybory).

Dwa lata później, mimo wątpliwości co do winy, w Luizjanie skazany został na karę śmierci 16-letni Murzyn Willie Francis. Pierwsza próba egzekucji (3 maja 1946 r.) nie udała się. Skazaniec przeżył, a podczas rażenia go prądem krzyczał: „przestańcie, dajcie mi oddychać!". Po tej próbie Francis wniósł apelację do Sądu Najwyższego USA. Jego adwokaci argumentowali, że dwukrotne przeprowadzanie egzekucji jest karą okrutną i wymyślną, czego wyraźnie zabrania Konstytucja USA. Sędziowie nie przychylili się do wniosku i druga próba egzekucji, dokonana 9 maja 1947 r. zakończyła się śmiercią skazanego. Jak widać, powodowana rasową nienawiścią chęć zabicia nieletniego Murzyna była silniejsza od poszanowania amerykańskiej konstytucji. Warto w tym miejscu dodać, że np. w Polsce nieudanych egzekucji nie wykonywano ponownie. Natomiast wykonywanie kary śmierci na nieletnich było niedopuszczalne nawet w carskiej Rosji, w porównaniu z USA uchodzącej za symbol zacofania i tyranii.

Najmłodsza kobieta zamordowana na krześle elektrycznym - Yirginia Christian - w chwili śmierci miała 17 lat. Również należała do rasy czarnej. Zginęła w stanie Wirginia w 1912 roku. Dopiero w 2005 r. amerykański Sąd Najwyższy zakazał orzekania kary śmierci wobec przestępców, którzy w chwili popełnienia czynu byli niepełnoletni.

Charakterystyczne, że z reguły od wydania wyroku do egzekucji upływało zaledwie kilka tygodni. Po przywróceniu wykonywania egzekucji w USA (decyzją Sądu Najwyższego z 1976 r.) zaszły pewne zmiany. Natychmiastowe egzekucje, kojarzące się jednoznacznie z totalitaryzmem, zastąpiono przedłużeniem całej procedury do maksimum. Więźniowie poddawani są psychicznym torturom przez wieloletnie przetrzymywanie w więzieniu przed zabiciem. Nie brakowało przypadków, kiedy wyroki śmierci na więźniach wykonywano po ponad 20 latach, kiedy zdążyli w międzyczasie stać się schorowanymi starcami poruszającymi się na wózku inwalidzkim (np. Clarence Ray Allen, zamordowany 17 stycznia 2006 r. w więzieniu San Quentin w Kalifornii, nazajutrz po swoich 76. urodzinach). Znów doszła do głosu hipokryzja rzekomego „humanitaryzmu" zwolenników kary śmierci: w większości stanów zrezygnowano z krzesła elektrycznego (choć w latach 80. nadal dominowało na południu USA) na rzecz wstrzykiwania trucizny - metody przetestowanej już przez hitlerowców. Także ta metoda często przysparzała skazanym wielu cierpień, a zgon zamiast „planowanych" kilku minut trwał nawet godzinę lub dłużej. Zakłamanym rzecznikom owego „humanitaryzmu" (pomysł wprowadzenia trującego zastrzyku pojawił się nawet podczas jednej z debat w polskim Sejmie w 2004 r.) należy zadać pytanie: jaki to humanitaryzm, zabijać w ogóle kogokolwiek? W Europie z reguły sprawcy czynów, zagrożonych w USA karą śmierci, wychodzą po 20-25 latach na wolność. W Stanach „trzeba" ich na starość zamordować, aby dać upust krwiożerczym instynktom tłumu. Haniebną praktyką jest także zabijanie w majestacie prawa więźniów upośledzonych umysłowo, pod pozorem ich rzekomej poczytalności w chwili popełnienia zbrodni. Przykładem jest egzekucja Ricky'ego Raya Rectora w stanie Arkansas 24 stycznia 1992 roku, który po próbie samobójczej był trwale niepełnosprawny umysłowo do tego stopnia, że deser z ostatniego posiłku przed własną egzekucją odłożył sobie na później.

Inną metodą egzekucji była komora gazowa. Jak widać, wymiar „sprawiedliwości" nie miał oporów w stosowaniu tak jednoznacznie kojarzącego się urządzenia. Duszenie więźniów gazem sprawiało tę samą przyjemność stróżom amerykańskiego prawa, co esesmanom z Treblinki. Jeszcze kilkadziesiąt lat po upadku nazizmu dochodziło za oceanem do makabrycznych sytuacji. 2 września 1983 r. w stanie Missisipi kat polecił otworzyć komorę gazową w celu jej wywietrzenia 8 minut po wpuszczeniu gazu. Skazany Jimmy Lee Gray jeszcze żył, choć roztrzaskał sobie głowę o żelazny słupek w komorze gazowej. Zanim skonał, świadkowie usłyszeli kilkanaście jęków. Wkrótce wyszło na jaw, że kat, Barry Bruce był pijany.

Nieprzypadkowo konstruktor amerykańskich komór gazowych, F red A. Leuchter, występujący zresztą jako świadek obrony na procesach zbrodniarzy hitlerowskich, podważał możliwości masowego uśmiercania ludzi za pomocą gazu Cyklon B w oświęcimskich komorach gazowych. Tzw. raport Leuchtera jest często cytowany przez publicystów głoszących tezę, że holocaust nie miał miejsca, zaś komory gazowe w obozach hitlerowskich wybudowano po wojnie.

Trudno zliczyć dokonane w USA sądowe morderstwa osób, co do których winy istniały poważne wątpliwości. Dopiero wprowadzenie badań DNA pokazało, ilu niewinnych ludzi spędziło wiele lat w więzieniach. Ilu z nich zabito przy użyciu prądu, gazu, trucizny czy sznura? Tylko nielicznych zrehabilitowano pośmiertnie. Jak widać, kwestia winy była drugorzędna. Motłoch żądał krwawych igrzysk. Jeden z sędziów-zwolenników kary śmierci powiedział nawet, że „lepiej stracić niewinnego, niż uwolnić winnego "!

Zarówno władze, jak i społeczeństwo amerykańskie chełpią się swoją cywilizacją, wypisują na sztandarach hasła wolności, demokracji i praw człowieka. Są do tego stopnia zadufani, że gotowi są siłą narzucać swoje „ideały" innym, których uważają za zacofanych „barbarzyńców" i „fanatyków" (łatwo zauważyć, że za „gorszych" od siebie Amerykanie uważają tych, którzy są od nich biedniejsi). Jest to jednak uzurpacja. Dopóki w USA pozostanie choć jedno krzesło elektryczne, komora gazowa czy cela do zabijania trującym zastrzykiem, Amerykanie nie mają moralnego prawa do wspominania, a cóż dopiero do pouczania innych, o prawach człowieka. (Żródło:DZIŚ)

(Daniel Warzecha (ur. 1970), historyk, absolwent Akademii Świętokrzyskiej.)

Daniel Warzecha

 

Źródło: Daniel Warzecha