JustPaste.it

Uwaga.Jeśli przeczytasz ten artykuł twoje życie zmieni się bezpowrotnie.

Zastanów się co robisz!! Jeśli przeczytasz ten artykuł od początku do końca Twój sposób myślenia zmieni się bezpowrotnie.

Zastanów się co robisz!! Jeśli przeczytasz ten artykuł od początku do końca Twój sposób myślenia zmieni się bezpowrotnie.

 

 

Dlaczego nam się nie udaje?

Czas i energię, które marnotrawimy na porażki, moglibyśmy spokojnie
przeznaczyć na osiągnięcie sukcesu.
Absurd? Paradoks? Nie — na szczęście to trzeźwa, prozaiczna prawda,
która jest pełna obietnic. Przypuśćmy, że pewien człowiek ma
spotkanie setki mil na północ od swojego domu i że jeśli tam dojedzie
na czas, to do końca swojego życia będzie cieszył się zdrowiem,
szczęściem i bogactwem. Ma wystarczająco dużo czasu i benzyny, by
tam dojechać. Wyrusza, ale stwierdza, że będzie dużo zabawniej, jeśli
pojedzie najpierw dwadzieścia pięć mil na południe, niż jeśli miałby
wyjechać za wcześnie.
Czyż to nie absurdalne?! Nieprawdaż? Benzyna nie ma z tym nic
wspólnego; czas nie ma żadnych preferencji, w jaki sposób zostanie
wykorzystany; droga idzie zarówno na północ, jak i na południe;
i w końcu nasz bohater nie dojechał na spotkanie. Jeśli teraz ten
człowiek powiedziałby nam, że mimo wszystko podobała mu się jego
przejażdżka w złym kierunku, że w pewnym sensie sprawiło mu
większą przyjemność jechanie bez celu niż dotrzymanie terminu
spotkania, że jadąc na południe, doznał wzruszającego wspomnienia
dawnego domu — to czy powinniśmy pochwalić go za bycie poprawnym
filozofem i stracenie swojej szansy?
Nie! Powinniśmy uważać, że zachował się jak skończony kretyn. Nawet
jeśli nie dojechał na spotkanie, ponieważ gonił za minionym marzeniem,
to nie powinniśmy go uniewinniać. Albo jeśli przyjechałby
za późno na spotkanie, ponieważ zgubił się, a mógł sprawdzić wcześniej
drogę na dobrej mapie, by tego uniknąć, moglibyśmy mu współczuć,
ale powinniśmy źle go osądzić.
Jeśli natomiast porównamy jazdę prosto z nami i z naszymi osiągnięciami,
to zachowujemy się dokładnie tak samo, jak bohater naszej
głupiej bajeczki: jedziemy w złym kierunku. Ponosimy porażkę tam,
gdzie moglibyśmy odnieść sukces, tracąc ten sam czas i tę samą
energię.
Porażka wskazuje na to, że nasza energia została przelana w niewłaściwy
kanał. Zabiera się nam energię na odniesienie porażki.
Jest to coś, co rzadko udaje nam się od razu dostrzec. Ponieważ zazwyczaj
myślimy o porażce jak o konwencjonalnym przeciwieństwie
sukcesu, mamy tendencję do czynienia fałszywych antytez kategorii
dotyczących sukcesu i porażki. Sukces jest pokrzepiający, energiczny,
żwawy; tak też typowe zachowanie kogoś, kto odniósł porażkę to:
apatia, bezczynność, pozycja leżąca. Wystarczająco prawdziwe — ale
to nieprawda, że nie zużywa się żadnej energii. Niech jakikolwiek
psycholog powie nam, ile energii potrzebuje dojrzały człowiek, by
móc stawić opór. Musi zostać stoczona ogromna walka z siłami życia
i ruchem, by móc pozostać w stanie bezczynności, niemniej ta walka
umiejscawia się tak wysoko ponad poziomem naszego życia, że nie
zawsze jesteśmy jej świadomi. Fizyczna bezczynność nie jest w żadnym
wypadku oznaką, że życiowe siły się wypaliły. Nawet wałkoń
używa energii, gdy śni.
Kiedy porażka zdarza się podczas cennych godzin i zaczynamy zabijać
czas bzdurnymi zajęciami, to możemy dostrzec, że energia wyszła
z odpowiedniego kanału. Jednak są też sposoby na zabijanie czasu,
które wcale nie sprawiają wrażenia, że się go trwoni. A nawet cał-
kiem przeciwnie, mogą się wydawać świadomymi i ciężkimi zajęciami,
które zazwyczaj wzbudzają zewnętrzną akceptację i prowokują
pochwały ze strony obserwatorów, a w nas wywołują samozadowolenie.
Ale tylko wtedy, gdy przyjrzymy się temu bliżej, odkryjemy, że te
zajęcia prowadzą nas donikąd, że nas męczą i nie dają nam satysfakcji,
że nasza energia została poświęcona na coś, co prowadzi jedynie
do porażki.
Ale dlaczego tak ma być? Dlaczego, skoro zużywając tę samą energię,
moglibyśmy odnieść sukces? Dlaczego tak rzadko wiedziemy życie,
o jakim marzyliśmy i jakie planowaliśmy? Dlaczego tak mało osiągamy
i dlaczego tak bezmyślnie sobie przeszkadzamy? Dlaczego, kiedy
zaczynamy zbyt późno albo kończy nam się benzyna przez nieuwagę,
albo nie zauważymy jakiegoś znaku drogowego, bo śnimy na jawie,
myślimy, że byliśmy poprawnymi filozofami, tworzymy sobie wymówki,
by usprawiedliwić te absurdalne porażki? Nikt tak naprawdę
się nie pocieszy, mówiąc, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu,
że lepiej podróżować i mieć nadzieję, niż dojechać do celu, że lepiej
mieć pół bochenka chleba niż nic. Takie powiedzenia są cyniczną
destylacją doświadczenia, ale nie mają nic wspólnego z prawdziwym
życiem. Nikogo nie oszukujemy, a mimo to nasze kompromisowe
wymówki są akceptowane przez naszych znajomych, dopóki jedziemy
na tym samym wózku. Człowiek sukcesu będzie słuchał takiej gadaniny
ze zdziwieniem i niedowierzaniem, stwierdzając, że na świecie
jest wiele hipokryzji. Ma on wspaniały dowód na to, że nagrody
wynikające z dobrze prowadzonej działalności prześcigają znacząco
produkty uboczne porażki, że jedno rzeczywiste, mikroskopijne zwycięstwo
jest warte całej góry marzeń.
Nawet jeśli dopominamy się rekompensaty za naszą porażkę, to źle
się czujemy. Tak naprawdę nie wierzymy — mimo że z wypowiadanych
przez nas sentencji wynika co innego — że należy wybierać po-
między sukcesem a dobrym życiem. Wiemy, że ci, którzy odnoszą
sukces, oglądają ten sam zachód słońca, oddychają tym samym powietrzem,
kochają i są kochani nie mniej niż ci, co zaliczają porażki.
A dodatkowo mają coś więcej: wiedzę, że wybrali drogę w kierunku
życia i rozwoju zamiast przyzwolenia na śmierć i upadek. Cokolwiek
byśmy mówili, to wiemy, że Emerson miał rację, twierdząc: „Sukces
jest konstytucyjny; zależy od dodatniej kondycji mózgu i ciała, od
mocy pracy, od odwagi”.
Dlaczego więc zaliczamy porażki? A w szczególności, dlaczego ciężko
pracujemy na porażkę?
Ponieważ poza tym, że jesteśmy istotami podległymi Woli Życia i
Woli Mocy, to jesteśmy jeszcze podatni na inny rodzaj woli, a mianowicie
Wolę Porażki bądź Śmierci.
Jest to dla większości z nas dość osobliwa idea. O Woli Życia i o Woli
Mocy słyszeliśmy już niejednokrotnie; nasze psychologie i filozofie
dużo z nich czerpią. Natomiast Wola Porażki jest czymś bardziej tajemniczym,
trudniejszym do zaobserwowania. Przyjmuje ona tak
wiele form, jak morskie bóstwo, i jest tak wiele indywidualnych sposobów
na porażkę — porażkę honorową i z sukcesem — jak wiele jest
psychologicznych typów. Tak więc dopada nas to znienacka. A my
zapieramy się, gdyż jesteśmy bardziej przyzwyczajeni do myślenia
o porażce jak o cieniu bądź widmie niż jak o rzeczywistości, którą
można spotkać i której trzeba będzie stawić czoła. Dlatego nas przeraża.
Zdanie sobie sprawy, że w naszym życiu istnieje Wola Porażki bądź
— urastająca do tej samej rangi — Wola Śmierci, że istnieje w nas pogrążająca,
odbierająca witalność i frustrująca siła, jest pierwszym
krokiem do przejścia na drogę sukcesu. Nie możemy zacząć od igno-
rowania tego, gdyż może się to obrócić przeciwko nam. Najpierw
musimy temu stawić czoła, a kiedy już to zrobimy — odwrócić się od
tego.
Możemy odzyskać energię, którą teraz tracimy na porażki, i użyć jej
dla zdrowych celów. Są pewne fakty — proste, uniwersalne, psychologiczne
prawdy — które, jeśli raz je dostrzeżemy, doprowadzą nas
do ostatecznych konkluzji. Na podstawie owych konkluzji możemy
sformułować recepturę, którą powinniśmy wdrożyć w życie. Jest jedna
prosta i praktyczna procedura, która naprowadzi nas na dobry
tor. Jest to procedura, którą, świadomie bądź nieświadomie, stosuje
każdy człowiek sukcesu.
Procedura jest prosta, a pierwsze kroki są tak łatwe, że ci, którzy mają
tendencję do dramatyzowania, mogą nie uwierzyć, iż coś tak mało
skomplikowanego, może im pomóc. Z drugiej strony, skoro zajmuje
to mało czasu i dość szybko przynosi efekty, a rezultaty są zazwyczaj
zdumiewające, to warto spróbować. Bogatsze życie, lepsza praca, doświadczenie
sukcesu i ostateczne „żniwa”: rezultaty są niewątpliwie
warte wypróbowania receptury.
Jedyne niezbędne narzędzia to wyobraźnia i chęć ingerencji w dotychczasowe
schematy i przyzwyczajenia, chęć działania w nowy sposób
tak długo, by można było dokończyć konkretne zadanie. Długość
tego okresu oczywiście zależy od rodzaju zadania, które mamy do
wykonania, jak i od tego, czy jego powodzenie zależy jedynie od nas,
czy też musimy brać pod uwagę zależność od innych ludzi. W każdym
razie — na pewno zobaczymy rezultaty naszego eksperymentu.
Zazwyczaj pierwsze efekty są tak zdumiewające, że wymienianie ich
tutaj mogłoby zrazić trzeźwo myślących czytelników. Słuchanie
o nich, zanim ktoś sam do nich dojdzie, jest niczym słuchanie opo-
wieści o cudach i efektywność programu mogłaby spaść przez wtargnięcie
wątpliwości, których nie bylibyśmy w stanie się wyzbyć.
Tak więc raz jeszcze: mimo że rezultaty są niesamowite, to sam proces
jest prosty i nieskomplikowany. Warto jest spróbować, ponieważ
pomógł on setkom ludzi. Może pomóc każdemu człowiekowi, którego
egzystencja jest bardziej poświęcona porażce niż życiu.


Ku odpowiedniemu kierunkowi

Niezależnie od Woli Porażki, niezależnie od Nagród Porażki — sukces
jest naturalnym celem człowieka. Energia jest odpowiednio pożytkowana
nie wtedy, kiedy tracimy ją na utrzymywanie naszego stanu
inercji czy wykonujemy nieproduktywne zadania, jałowe czynności,
ale tylko wtedy, kiedy służy nam do wypełnienia najbardziej dojrzałych
i najbardziej zrozumiałych idei.
Ta najwyższa idea będzie się zmieniać w zależności od indywidualnego
przypadku i będzie stale się rozwijać. Nikt nie może nikomu narzucać
własnej definicji sukcesu. Sukces może — i zazwyczaj tak
właśnie jest — przynosić uznanie znajomych i wspaniałe finansowe
nagrody; z drugiej strony — wcale tak nie musi być. Naukowiec będzie
się uważał za człowieka sukcesu (i będzie miał rację), jeśli uda
mu się dodać choćby jednominutowe zdarzenie do całej masy szczegółów
umożliwiających nauce pójście naprzód, jeśli przeniesie jedną
pozycję z działu hipotez i spekulacji i umieści ją w odpowiednim stosunku
do znanej już prawdy. Jego imię będzie pewnie nieznane ludziom
nieobracającym się w kręgu owej konkretnej dziedziny; może
pozostać nieznane nawet w kręgu jego nauki. Jednak uda mu się
osiągnąć cel, który sobie wyznaczył.
Aktorka, która osiąg szczyt swojej artystycznej kariery, odniosła
taki sam sukces, jak matka, która wychowała liczną rodzinę.
Ksiądz bądź pastor zatopieni w trosce o swoich parafian odnieśli
taki sam sukces, jak geniusz znany wszystkim mu współczesnym.
Koncepcja sukcesu innych może znacznie odbiegać od naszej, nie
zrozumiemy nawet, co takiego widzą oni w karierze, którą wybrali,
ale jeśli mamy choćby odrobinę wyobraźni, to wiemy — widząc, jak
odpowiedzialnie, efektywnie, użytecznie i szczęśliwie żyją — że mamy
do czynienia z ludźmi sukcesu.
Podanie zbyt dokładnie opisanej definicji sukcesu zniwelowałoby cel
niniejszej książki. Nasz brak zaufania w stosunku do samego słowa
w dużej mierze spowodowany jest tym, że nie zdajemy sobie sprawy
z nieskończenie dużej skali możliwych „sukcesów”. Każdy z nas, zazwyczaj
już od końca wieku dojrzewania, ma ogromną wiedzę na temat
samego siebie, którą to — jeśli weźmiemy na poważnie radę:
„Poznaj siebie!” — można sprawdzić i brać pod uwagę, dopóki będzie
wyłaniać się z niej obraz dobrego życia. Dobre wychowanie polega
również właśnie na tym, że dziecko rozumie potrzebę odnalezienia
owego klucza do swojej przyszłości i że pokazuje mu się, iż może czasem
zostać zmylone przez kult bohatera albo przez błędne pojęcie, że
to, co jest sukcesem dla jednego, jest również sukcesem dla innych.
Jednak — mimo wielkiego zamieszania, falstartów, przyjmowania
ambicji naszych krewnych bądź nauczycieli zamiast zrozumienia
własnych — to większość z nas już w wieku około dwudziestu lat wie,
do czego się nadaje albo do czego by się nadawało po odpowiednim
przeszkoleniu.
Warto zwrócić uwagę, że dopóki nie pozwolimy samym sobie na
przecenianie własnego charakteru, to nasz własny ideał sukcesu będzie
znajdował się w obszarze tych rzeczy osiągalnych. Zazwyczaj,
dalecy od przeceniania naszych umiejętności, nie rozumiemy, jak
ogromne one są. Przyczyny tego naszego niedoceniania się zostaną
omówione później, ale należy zdać sobie sprawę, że zawsze jest kilku
szaleńców, którzy uważają się za odpowiednie osoby na stanowisko
daleko wykraczające poza ich możliwości.
Należy również zrozumieć, że w książce tej nie mówimy o drugorzędnym
bądź metaforycznym typie sukcesu. Nasza idea sukcesu nie zo-
stanie zastąpiona żadnym innym górnolotnie brzmiącym, „idealistycznym”
kompromisem. Nikt nie będzie nas namawiał raz jeszcze,
by ograniczyć własne nadzieje i potem odkryć, że bez problemu można
osiągnąć najprostsze standardy. Takie programy grają jedynie na
zwłokę porażki. Z drugiej strony — im bardziej obrazowo możemy
przedstawić sobie wizję celu, który kiedyś pragnęliśmy osiągnąć, tym
większe są szanse, że go osiągniemy.
A teraz, po uprzednim przeanalizowaniu tendencji naszej natury,
które prowadzą nas do przyzwolenia na porażkę, zrozumieniu, że
jeśli na to przyzwolimy, to zostaniemy pociągnięci ku czeluści,
spójrzmy, co natychmiastowo działa, by odciągnąć nas od zdrowego
wysiłku dążącego do osiągnięcia sukcesu.
Aby tak zrobić, musimy powrócić do tematu, który obecnie nie cieszy
się zbyt dużym uznaniem: hipnozy. Z wielu powodów, niektórych logicznych,
a innych znowu bezpodstawnych, hipnoza jest obecnie mało
studiowana. Jeśli nigdy nie przeczytaliśmy żadnej głośnej książki
na ten temat, to może nam się wydawać, że niektóre fakty świadczą,
że w rzeczywistości nie można zahipnotyzować jakiejś osoby. Jednak
prawdopodobnie przeczytaliśmy przynajmniej jedną książkę na temat
autosugestii jako metody leczenia. Autosugestia jest jednym
z produktów ubocznych dziewiętnastowiecznych badań nad hipnozą.
Dzisiaj zaledwie kilku czytelników zna prace na przykład mieszkającego
przez lata w Indiach brytyjskiego uczonego z połowy XVIII
wieku, Esdaile’a: o tym, że przeprowadził on bezbolesne operacje
na setkach ludzi, o jego komentarzach odnośnie do szybkiego powrotu
do zdrowia osób, które nie czuły żadnego bólu podczas operacji.
Prace te są jednym z pierwszych przyczynków do teorii
o szkodliwym wpływie „wstrząsu operacyjnego”. Prace Braida
i Bernheima są prawie że nieznane, a Mesmer, który połączył fan-
tastyczną teorię z całą serią zadziwiająco skutecznych eksperymentów,
obecnie jest postrzegany głównie jako szarlatan.
Niewątpliwie obecna zła opinia o hipnozie w dużej mierze spowodowana
jest tym, że jej początkowi zwolennicy nie mogli powstrzymać
się od przedwczesnych i zakrawających na fantastykę teorii. Choć na
pewno również tym, że ludzie zaczęli łączyć ją z niektórymi osobami
pojawiającymi się w mediach, z których większość okazała się później
zwykłymi oszustami. Ewentualni eksperymentatorzy zostali odsunięci
od tematu, ponieważ został on przedstawiony światu przy
akompaniamencie beznadziejnych hipotez, które ostatecznie nic nie
wyjaśniły. Co więcej, równolegle do tych przesądnych teorii eksperymentowano
z anestezją przy użyciu chloroformu i eteru. Odporność
na ból wywołana przez hipnozę była niepewna i pojawiło się wiele
trudności: nie każdego można było zahipnotyzować, i — co o wiele
ważniejsze — nie każdy lekarz był w stanie zahipnotyzować pacjenta.
Dlatego też nieuniknione było, że bardziej pewna forma anestezji
przy użyciu chloroformu czy eteru została powszechnie przyjęta. Tak
więc badania nad hipnozą, którą wielu wybitnych dziewiętnastowiecznych
uczonych uważało za krok naprzód ku uwolnieniu człowieka
od fizycznego cierpienia, jak również od wielu problemów osobowościowych
i nałogów, poszły w zapomnienie. A wraz z rozwojem
teorii psychoanalizy przegrana hipnozy została ugruntowana.
Mimo że receptura, którą tu poznamy, nie ma nic wspólnego z autohipnozą,
to nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy dowiedzieli się
dzięki wzgardzonej metodzie, co przeszkadza nam w byciu efektywnymi.
Pomyślmy przez chwilę o sukcesie dobrych hipnotyków
na dobrych obiektach: wydaje się to całkowicie niezgodne z prawami
natury, dlatego też nie nauczyliśmy się od nich tego wszystkiego,
czego mogliśmy. Pewien mężczyzna cierpiący na lęk wysokości
nawet na małych wysokościach pod wpływem hipnozy jest
w stanie przejść po bardzo wąskiej desce zamocowanej na dużej
wysokości. Inny znowu, smukły i delikatny, może podnieść ciężar
większy od jego własnego. Jąkałą można tak pokierować, by wygłosił
gorącą przemowę — i zrobi to, nie wykazując żadnej oznaki
swojej wady wymowy, co miałoby miejsce w normalnej sytuacji.
Najprawdopodobniej najbardziej zadziwiającym przypadkiem jest
ten opisany przez F.W.H. Myersa w książce Ludzka osobowość
w rozdziale poświęconym hipnozie: młoda aktorka, dublerka, nagle
poproszona o zastąpienie gwiazdy ze swojej grupy, była śmiertelnie
przerażona i miała ogromną tremę. Poddano ją lekkiej hipnozie
i udało jej się zagrać czarująco i profesjonalnie, co zaowocowało
ogromnym aplauzem; ale zdarzyło się to na długo przed tym,
jak była w stanie grać bez pomocy hipnotyzera, który cały czas był
w jej garderobie. (Z czasem właśnie dzięki temu przypadkowi zaczęto
obserwować zjawisko „posthipnotycznej sugestii”, co dało
podwaliny pod założenie szkoły autosugestii w Nancy, której najznamienitszym
ówczesnym członkiem był Coué).
W tym samym rozdziale, w którym opisany został przypadek aktorki,
Myers snuje teorię, która jest nieoceniona dla każdego, kto
chciałby się uwolnić od kajdan porażki. Zauważa on, że człowiek
poddany hipnozie wyzbywa się naturalnej nieśmiałości i braku
pewności, z jaką wszyscy podchodzimy do nowych zadań. W efekcie
staje się on precyzyjny i pewny siebie.
„Wyzbycie się nieśmiałości” — pisał Myers — „które można osiągnąć
dzięki sugestii poprzez hipnozę, jest w rzeczywistości oczyszczeniem
pamięci — hamuje wspomnienia o dotychczasowych porażkach
i wyzwala grupy zdolności, które są w danej chwili potrzebne”.
Jest to wskazówka. Owo zdanie bogate jest we wskazówki dla tych,
którzy szczerze pragną przekierować swoje życie na drogę sukcesu.
Stało się już powszechnym stwierdzenie, że „uczymy się na błędach”.
Uczymy się, odkrywając, że pewna seria działań nie prowadzi do tego,
co planowaliśmy; próbujemy ponownie, a najprawdopodobniej
wiele razy, dopóki nie znajdziemy receptury, która zaspokoi nasze
oczekiwania. Wtedy wprowadzamy to w życie.
Jest to obraz, który sobie wytwarzamy z metody nauczania „próbuj
i błądź”. W dużej mierze jest to prawda, ale zapomina się o jednym
elemencie całego procesu — mimo że specjalnie się nad nim nie rozwodzimy,
nasza Podświadomość nigdy o nim nie zapomina: jest to
element bólu. Wierzymy — bądź piszemy czy mówimy, że wierzymy
— iż jeden sukces jest pozostałością po całej serii prób i wymazuje on
z naszych umysłów wszelkie wcześniejsze porażki. Nie bierzemy pod
uwagę, jak ogromny wpływ na nasze przyszłe zachowanie będą miały
te odrzucone próby, które zakończyły się porażką. W końcu odnosimy
sukces — i to jest prawda — ale w międzyczasie doświadczamy
porażki, czasami żałosnej, czasami prawdziwie bolesnej, a czasami
niezwykle upokarzającej. Nie możemy zachować w pamięci jedynie
ostatecznego sukcesu — i tak samo sukces nie ma tyle mocy, by nasza
Podświadomość uważała ból i porażkę za mało znaczące.
Podświadomość boi się bólu, upokorzenia i wysiłku; nieustannie się
gimnastykuje, by uniknąć bólu, jeszcze bardziej niż w celu osiągnięcia
pozytywnych przeżyć. Tak więc stajemy przed faktem, który wyjaśnia
bezczynność i apatię, którym oddajemy się, kiedy to pozytywne
działanie byłoby na naszą korzyść: wolimy w ogóle nie działać,
jeśli istnieje nawet minimalna szansa na cierpienie.
Zamiast ożywiać wspomnienia o naszych wcześniejszych porażkach,
ryzykujemy, że znowu się skrzywdzimy, że podświadomie postanowimy
pozostać bierni albo postanowimy zrobić coś o wiele łatwiejszego
niż powinniśmy, albo zaczniemy nowy projekt i dojdziemy do
punktu, w którym wcześniej cierpieliśmy — i pod byle jakim preteks-
tem przerwiemy działanie, nie dostając nagrody. Dziecinna Podświadomość
wygrywa: przynajmniej nie potłukliśmy się, upadając w naszym
słabym punkcie.
Jest to oczywiście całkowicie nielogiczne — w celu uniknięcia błahej
przykrości prowokujemy możliwość porażki, która w przyszłości nas
zrani; tracimy szanse, które już nigdy mogą się nie pojawić, wystawiamy
się na znacznie większe cierpienie niż to, którego udało nam
się uniknąć. Ale przynajmniej wspomnienia o niedawnych upokorzeniach
są na pewien czas uśpione.
Jeśli jest to jednak prawdą — a tylko autoanaliza może dowieść, czy
jest to prawdą — to jak wspaniale byłoby, gdyby każdy z nas mógł
mieć swojego hipnotyzera, który zaczarowywałby nas za każdym razem,
gdy musielibyśmy iść do pracy. Jak cudownie byłoby, gdyby
każdy z nas miał swojego osobistego Svengali! Oczywiście jest to niemożliwe,
a co więcej — również niepożądane. Na szczęście — by wykonywać
swoją pracę, nie potrzebujemy oddawać się pod władzę cudzej
woli. Rozwiązanie jest dużo prostsze. To, czego potrzeba, by złamać
czar bezczynności i frustracji, to zasada:
Zachowuj się tak, jakbyś nie mógł odnieść porażki.
To jest właśnie talizman, receptura, przykazanie, które zawróci nas
z drogi porażki ku sukcesowi.
Pozbądźmy się, poprzez proste ćwiczenie wyobraźni, naszej nieśmiałości
i braku zaufania, obawy, że wyglądamy żałośnie, bo one w zdradziecki
sposób przysparzają nam kłopotów. Odkryjemy, że jeśli jesteśmy
tylko w stanie zauważyć stan umysłu wskazujący na podążanie
w stronę sukcesu, to pierwszym rezultatem będzie zastrzyk witalności,
świeżości.
Tak jakby nasz umysł odetchnął z ulgą, z wdzięcznością za uwolnienie
i rozciągnął się do swoich maksymalnych rozmiarów. To jest moment,
w którym można wybaczyć, jeśli ktoś pomyśli, że w całej tej
sprawie jest coś magicznego. Rozpiętość naszych możliwości będzie
nam się wydawać dużo ponad normę.
Wtedy to długo tamowany przepływ zostaje w końcu odblokowany:
bezpośrednio, nieodparcie, w końcu na właściwym torze, strumień
z minuty na minutę nabiera siły. Początkowo na pewno będziemy
mieć wątpliwości, czy przypadkiem zaklęcie, które tak błyskawicznie
zadziałało, nie pryśnie tak samo szybko. Nie pryśnie — i to tylko dlatego,
że to nie jest po prostu zaklęcie. Jest to przypomnienie o tym,
jak powinno się pracować, by odnieść sukces. Należy pamiętać, że
każda godzina nieskrępowanej działalności otwiera nam drogę do
potencjalnego przyszłego sukcesu. Z racji dużej liczby możliwości
może być trochę zamieszania, dopóki nie nauczymy się organizować
dobrze naszego nowego życia.
Owe obawy, niepokoje i lęki były czymś o wiele większym niż zwykłe
negatywne rzeczy. Zachowując się, jakby były one ważne, nadajemy
im ważności i przekształcamy je w rzeczywistość. Stają się one pasożytami
rosnącymi na tym wszystkim, co w nas zdrowe i dobre. Pozwalając
im osłabiać nas, równocześnie pozwalamy, aby pożywienie,
które powinno zostać zużyte na rozwój naszych sił, zostało zużyte na
karmienie potwora, pieszcząc wybryki i bękarty naszego umysłu, zamiast
wspierać jego wspaniałe i kreatywne elementy. I nikt nagle nie
dostaje nowych nadzwyczajnych mocy, ale przestając dawać ujście
lękowi we frustracjach, mamy dostęp do już istniejących zdolności,
na których odkrycie wcześniej nie mieliśmy energii. Odkrywamy, że
mamy zdolności, z których wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy,
a efekt tego jest taki, że wydaje nam się, że dopiero teraz je otrzyma-
liśmy. A szybkość, z jaką owe zdolności ujawniają się w odpowiednich
warunkach, jest zadziwiająca i jeszcze bardziej przyjemna.
Co więcej — wydaje nam się, w przeciwieństwie do naszego dawnego
„ja”, że stajemy się niestrudzeni. Osiągnięcia z okresu pracy, kiedy to
wprowadziliśmy recepturę, podbudują jej wiarygodność w oczach
tych, którzy nigdy wcześniej jej nie spróbowali. A po owych okresach
nie następuje depresyjna reakcja. Jest tyle rzeczy do zrobienia i są
one tak wyraźne, że nie ma miejsce nawet na cień depresji. Jeśli
umysł został nawrócony ze swojej jazdy naprzód, by zanalizować
wszelkie utrapienia z przeszłości, to wszelkie możliwe nieszczęścia,
które mogłyby się zdarzyć, ale oczywiście się nie zdarzą, jednocześnie
odkrywają drogę ku przyszłości. Ale raz rozgrzeszeni z tego niewdzięcznego
i niepotrzebnego zadania, zostaniemy nagrodzeni wzlotem
tam, gdzie wcześniej się potykaliśmy i nie mogliśmy znaleźć drogi.
Potrzeba trochę samokształcenia, by nauczyć się, jak przechodzić od
jednej rzeczy wykonanej z sukcesem do drugiej, nie tracąc czasu ani
siły na zbieranie laurów z powodu łatwości, z jaką wykonaliśmy zadanie,
bądź na dogłębne analizowanie wspaniałej pracy, jaką wykonaliśmy.
Kilkudniowe żniwa są jednak wybaczalne — i dopóki z ożywieniem
spoglądamy na przyszłe zadania, to nie ma zagrożenia, że
pierwszy sukces pod nowym reżimem będzie zarówno ostatnim.
Jeśli podejrzliwie podchodzimy do tej receptury, jeśli czujemy, że zaproszono
nas do oszukania samego siebie, że odnosimy sukces, to
grubo się mylimy. W naszym codziennym życiu wszyscy jesteśmy
pragmatykami i empirykami; to, co „działa”, jest dla nas praktyczną
prawdą i staje się podstawą naszych kolejnych działań. „Nasze myśli
stają się prawdą proporcjonalnie do tego, czy z powodzeniem spełniają
swoją funkcję pośrednika”, jak to powiedział William James.
Jeszcze bardziej przekonywająco i dogłębnie rozpracował ową kon-
cepcję Hans Vaihinger w swojej ostatniej książce: „Filozofia tak jakby”.
Nie każdy zgodzi się całkowicie z jego teorią, ale z pewnością
w większości przypadków każdy z nas musi zachowywać się, „tak jakby”
ten czy inny fakt był prawdą. Jeśli będziemy nalegać, by udowodnić
realność czy wydajność lub chociażby prawdopodobieństwo koncepcji,
na której bazują nasze praktyczne procedury, nie powinno
nam zostać ani trochę wolnego czasu na działanie. Tak więc zazwyczaj
akceptujemy przesłanki działań, które zaproponował nam autorytet,
i stosujemy je jako udowodnione, dopóki nasze doświadczenie
nie spowoduje, że zwątpimy w ich mądrość. I wtedy na pewno je
przeanalizujemy i dojedziemy do odmiennych konkluzji niż nasz
mentor. Jednak w większości przypadków wszyscy zachowujemy się
tak, jakby nasze normy działania, nasze standardowe wartości były
wieczne i wszędzie obowiązujące.
W życiu codziennym, jeśli jesteśmy nieskuteczni w naszych zmaganiach
i nieproduktywni w pracy, to znaczy, że działamy tak, jakbyśmy
chcieli doświadczyć porażki. Odwróćmy do góry nogami takie zachowanie,
świadomie postanówmy, że „tak jakby” powinno być zdrowe
i życiodajne, powinno być zwrócone ku spełnieniu — i tak oto
osiągniemy prawdziwy sukces.

„Prawo natury jest następujące: Działaj, a będziesz mieć moc, gdyż

ci, którzy nic nie robią, nie mają mocy”.

 

fragment książki "Obudź się i zacznij żyć" autorstwa Dorothea Brande

Istnieje  jeszcze jedna książka która zawiera w sobie prawdziwy dynamit jak ta Dorothea Brande

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Autor: Dorothea Brande