JustPaste.it

Dlaczego kapitalizm triumfuje na zachodzie, a zawodzi gdzie indziej ?

Najwyższy czas, by uwolnić od, pętających inicjatywę i przedsiębiorczość, obniżających poziom życia, więzów prawnych. Bo nie różnimy się wiele od Meksyku w tym względzie !

Najwyższy czas, by uwolnić od, pętających inicjatywę i przedsiębiorczość, obniżających poziom życia, więzów prawnych. Bo nie różnimy się wiele od Meksyku w tym względzie !

 

"Tajemnica Kapitału" - fragment książki

   Siedem  mil  na  wschód  od  północnego  cypla  półwyspu  Yukatan,  w miejscu gdzie zlewają się  wody Zatoki Meksykańskiej Morza Karaibskiego, znajduje się malownicza wysepka Holbox. Podobno przed dwustu laty była schronieniem  morskich rabusiów. Dzisiaj  zamieszkuje ją  niespełna  trzysta rodzin, utrzymujących  się głównie  z  rybołówstwa.  Wielu  z  nich  to  potomkowie  piratów,  dla  których  wody Karaibów były niegdyś  ulubionym terenem rozbojów. Wprawdzie XIX   wieczne dokumenty wspominają  co  o  pozostawionych  na  Holbox  pirackich  skarbach,  zamożnych  wyspiarzy  wskazuje  raczej,  że korsarskie łupy tkwią nadal w ziemi.  Mimo dogodnego położenia (w prostej linii zaledwie 70 km od   międzynarodowego lotniska w Cancun), wyśmienitych walorów klimatycznych i środowiskowych, niezwykle bujnej  flory, a  zwłaszcza  fauny     ponad  1000  gatunków ptactwa,  tyle samo gatunków  mariscos  czyli  owoców  morza     Isla  Holbox  była  jeszcze  do  niedawna  miejscem  nieznanym,  niemal  w ogóle  nie uczęszczanym. Przed  laty  przyjeżdżał tam sam Jacques Cousteau,  filmować rafy koralowe pobliskiej laguny Yalahau, lecz  odkąd odkrył  podziemne   pałace   z  korali w  pobli u  wyspy  Roatan,  u  wybrzeży Hondurasu,  przestał  na Holbox zaglądać.  Dwa  prymitywne,  podupadłe  hoteliki świeciły  pustkami,  służąc raczej jako pralnie pieniędzy, niż  miejsce  noclegu dla  turystów.  Jeszcze  piętnaście  lat  temu  jedynymi przybyszami na  Isla  Holbox  byli zbieracze  muszli, ortodoksyjniż ekoturyści z Europy oraz bogaci  Amerykanie,  przylatujący  tutaj  awionetkami na  połów  tarponów,  marlinów  czy  latających  ryb,  od  których  w  okolicznych  wodach  wprost się roiło. Na Holbox czekał na nich kapitan motorowego jachtu   z  Chetumal,  którym  wyruszali w  morze.  Amerykanów  aniż wyspa,  aniż znajdująca się na niej wioska rybacka, czy tym bardziej jej mieszkańcy nie interesowali. Chyba  że natknął się na nich akurat, mówiący trochę po angielsku,  Telesh czy Negro, ale i oniż musięli  mieć nie  lada szczęście, gdy  jachty gringo zapuszczały się w morze znacznie  dalej, niż  płaskodenne łodzie holboxańskich rybaków. Po takim spotkaniu  Amerykanie  kiwali głowami zdumieniż tym,  jak  ktoś  może  z  takiej  łodzi łowić  ryby,  rybacy  nie  mogli wyjść  z podziwu, że  ktoś tyle świata pokonuje, aby złowić rybę, której i tak nikt nie chce...   Życie na  Isla Holbox toczyło  się monotonnie,  z dnia na dzień,   a dokładniej od wiatru do wiatru. Gdy nadchodził El Norte, wiatr od  północy, a wraz z nim ławice mero, pargo czy hurel a, ludzie niecierpliwie  czekali aż wiatr  ucichnie.  Gdy  przestawało  wiać,  z niepokojem wyczekiwali  El Norte, a wraz z nim duża ryba, uderzy znowu  i bedą mogli wyruszyć  na połów. Zresztą,  co to za  połów. Rybołówstwo na  Holbox było równie biedne, co sami rybacy. Z braku pieniędzy, sprzęt rybacki ograniczał  się do dwunastostopowych łodzi, napędzanych najpierw siłą mięśni,  później przy  pomocy  silników  Johnsona , sieci  nylonowej  i bojek  ze styropianu.  Nieco lepiej  wiodło  się tym, którzy  nurkowali za  homarem. Za kilo mięsa tego smakowitego skorupiaka płacono na giełdzie w Miami do 25 dol., ale  i to się kończyło. Z czasem dobrali się  do nich ekologowie, wymuszając ograniczenie kwot połowowych na  ten przysmak  ludzi z  Północy. Nawet bez tego, homara zaczęło brakować. Chefo,  który  na  homarach  i  caracoles,   ślimakach  morskich  dorobił się pizzerii serwującej legendarną  pizze z homarem , uważali że chętnych  dobrego zarobku jest więcej, niż ślimaków czy  homarów. Siła  robocza  w  okolicy tania,  toteż kandydatów na nurków  nie  brakowało.  Zwłaszcza  po  tym,  jak  w 1988  uderzył  w  Holbox  morderczy  huragan   Gilberto ,  który  spustoszył  wyspę,  niszcząc  wiekszość stojących w marinie łodzi. Nie  inaczej  było  z  rekinami,  po  które  wypływali  Holboxanie daleko  za przylądek  Cabo Catoche,  w pobliżu wód Kuby. Za  mięso  rekina bogaci po rednicy z Progreso płacą dobrze, 2 dol. za kilo.  Zresztą po  tym, jak Marco stracił rekę w czasie wyciągania bestii z wody, niełatwo już  było  skompletować  załogę. Gdyby  stać ich było na większą  łódź ,  na  mocniejszy  silnik,  ale  to  wymagało  kapitału.  Tymczasem  wszystko  co  posiadali  to  lichy,  sklecony  z  drewna  domek,  stawiany  na  skrawku  komunalnego  gruntu,  należącego  do  ejido,  wspólnoty  ziemskiej    na  kształt  rezerwatów amerykańskich  Indian    podarowanej  wiosce  w  latach 1920.  z  nadania  Reforma  Agraria,  powołanego  dekretem  prezydenta  Plutarcho  E.  Callesa,  urzędu  do  spraw reformy  rolnej  W podobnej sytuacji były wioski rybackie rozrzucone  wzdłuż pasa  nadbrzeżnego,  znanego  dzisiaj,  jako  Rivera Maya,  od  Holbox  na zachód   po Meride, oraz na południe, po Chetumal, stolice stanu  Quintana  Roo   * * * Do połowy lat 1990.  roku,  ejido było jednym  z  głównych posiadaczy  ziemi  w  Meksyku.  Terenów  należących  do wspólnoty  nie  mo na było sprzedać, kupić, zamieniać, zastawiać - stanowiły klasyczny  przykład  martwego kapitału . O ich przeznaczeniu decydowała Rada  Ejido (ejidatarios), organ wybierany przez mieszkańców wspólnoty.  Jej  decyzji  nie  mógł  zmienia  powiat,  miały  z  tym  trudno ci  nawet  władze  stanowe. Kto ,  kto  się  na  gruntach  ejido  urodził,  albo  kto  postawił  na nich swoją chatę, miał prawo mieszkać w niej aż do  śmierci. Nikt mu  nie  mógł  tego  prawa  odebrać.  Jeśli  umarł  bezpotomnie,  a  spadkobiercy po jego śmierci trafili akurat na spokrewnionych bądź  życzliwych  ejidatarios, mogli uzyskać constancia, dokument gwarantujący przejście domu wraz z gruntem w ich posiadanie. Jeśli jednak nie  zgodził  się  na to  który   z  członków  Rady,  wioskę  opuszczali,  albo  czekali  na  lepsze  czasy.  Pozostawiona  po  zmarłym  scheda  stawała  się  własnością społeczno ci  lub   częściej     dzielili  ją  miedzy  sobą  członkowie  Rady. Pod koniec lat 1990., ówczesny prezydent Meksyku, absolwent  amerykańskiej  uczelni  z  Ivy  League,  Ernesto  Zedillo  postanowił  poruszyć  skostniały  układ  własnościowy.  Jaki  cel  przyświecał  ówczesnemu prezydentowi, tego do końca nie wiadomo. Najprawdopodobniej chodziło o podatki. Ziemia  należąca do ejido, jako  nie hipotekowalna,  nie  była  opodatkowana.  Miało  to  tak e  złe  strony  dla  samego ejido, które w ten  sposób pozbawione  było  dotacji federalnych na infrastrukturę komunalną. W ka dym razie ukazała się ustawa  zezwalająca na federalizacje gruntów  ejido  czyli na  zmianę  formy ich własności z  komunalnej na prywatną, a wiec hipotekowalną.  W przypadku,  gdyby  wyraziła na to  chęć  i  zgodę większość mieszkańców, Rada Ejido miała obowiązek zwróciła się do władz państwowych o przejecie ziemi i wydanie indywidualnych dokumentów własnościowych. Na atrakcyjnie położonych terenach, najpierw na wybrzeżu  Pacyfiku,  potem  tak e  na  wschodnim  wybrzeżu,  zaczął  się  ruch. Perspektywa uwolnienia terenów należących do ejido przyciągnęła miejscowych i zagranicznych inwestorów,  ceny ziemi zaczęły  rosnąć w tempie wykładniczym, korzystali na tym mieszkańcy ejido, którzy mieli teraz kapitał, prace oraz sposobność do robienia interesów  Co prawda, przygotowanie referendum, złożenie odpowiednich podań do ministerstwa d/s reformy rolnej a tak e wydanie zezwolenia,  to proces  nudny i długotrwały, w wielu wioskach czy wspólnotach  odczytano go jako sygnał do wolnego obrotu ziemią. Kupowanie ziemi  przed  formalizacją  jej  statusu  wiązało  się  z  pewnym  ryzykiem,  ale  się opłacało; niż sza była cena gruntu. Holbox  to  wprawdzie  ponad żą0,000  ha,  ale  gros  powierzchni wyspy  to  bagna  i  tereny  podmokłe,  nie  nadające  się  do   użycia  czy  przeznaczenia turystycznego. Podobnie jest z plażą, która ma 60 km  długo ci, ale na większość ci obszaru, od cywilizowanej części wyspy  oddzielają ją  niedostępne bagna. Zwolnienie restrykcji obrotu ziemi ejidalnej spowodowało gwałtowny wzrost zainteresowania wyspą. Na Holbox zawrzało. W krótkim  czasie,  do  końca 1999  roku  wykupiono  praktycznie  wszystkie  tereny  plażowe. Cena  parceli położonych  nad  wodą  wzrosła  do 1000  dol. za metr (szerokości) w styczniu-lutym 1998, do 1500-4000 dol.  za metr w  rok później.  Holboxanie zaczęli się bogacić. Pojawiły się  nowe  łodzie, zwiększyły się połowy tiburones (rekinów), gwarantujące  dochody  na  niespotykaną  dotąd  skale.  Zdarzały  się  dni,  kiedy  łodzie Chefo  albo  Cheli  odławiały    w  ciągu  jednego  tylko  rejsu     tych  morskich  bestii za  2500    ł000  dol.  Takich dochodów nie  dawały ani caracoles, pulpo czyli o miornica, ani nawet langosta czyli  homar. Alberto, osiedlony na Holbox Hiszpan, jedyny na wyspie przedsiębiorca budowlany miał ręce pełne roboty.  Pojawiły  się  firmy budowlane z lądu   z Meridy, z Cancun. W ciągu zaledwie 2 lat postawiono  na  Holbox  ponad  40  domów,  odnowiono  ponad 1000  chat  rybackich.  Mieszkańcy  wioski  wystawili  nowy  kościół.  W  czynie  społecznym   co w socjalistycznym Meksyku jest prawdziwym ewenementem, zwykle  bowiem  tutejsi ludzie spodziewają się interwencji rządowej  nawet w  sprawach osobistych   zburzono starą  szkołę,  aby zrobić miejsce pod nową. Na wyspie pojawili się nowi mieszkańcy    ludzie interesu, politycy  oraz  osobistości  show  businessu.  Tu   przed  zakończeniem  swojej kadencji, kilka hektarów gruntów zakupił na Isla Holbox prezydent Ernesto Zedillo. Na cyplu zachodnim, piękną posiadłość wybudował dyrektor du ego banku z Guadalajara. Obok niego zamieszkał Pablo Milanes   gwiazda salsy, za nim pojawił się inny bożyszcze  rock latino   Marc Anthony, jego sąsiadem  ma  być sam  Ricky Martin. Stali się oni atrakcją wyspy, dając równocześnie zatrudnienie wielu  jej  mieszkańcom  W krótkim czasie otwarto bowiem kilkanaście sklepików,  pięć nowych restauracji, dwie kawiarnie, w tym jedną   prowadzona przez  Szwajcarkę,   one  nauczyciela  z  pobliskiego  Kantunilkin     w  stylu capuccino. Koniunktura przyciągnęła ludzi, którzy dostrzegli w Holbox szanse przekształcenia wyspy w atrakcyjny ośrodek ekoturystyczny.  Spółka  włosko-holenderska  odnowiła  stary  hotel   Faro  viejo ,  amerykańska  nauczycielka  uruchomiła  warsztaty produkujące artesanias, wyroby artystyczne z muszli, dwa pensjonaty otworzyli Włosi,  ośrodki cabanas zbudował Argentyńczyk, Niemiec, dwóch Polaków z Kanady, wśród inwestorów znalazł się także piszący  te słowa, stając  się  udziałowcem  niewielkiego hoteliku   Esmeralda . W przekształcaniu  wyspy  nie  zabrakło  tak e Meksykanów, w tym samych mieszkańców wyspy; Amauri Villanueva i jego ośmiu  braci kupili nowy, duży prom z prawdziwego zdarzenia, kucharz Perla  założył dyskotekę,  powstało  kino,  ośrodek zdrowia, wypożyczalnie  wózków golfowych, rowerów, szkoła nurkowania, drogeria,  emerytowany  oficer  armii  meksykańskiej  uruchomił  lądowisko  dla  awionetek,  a tak e regularne przeloty na  trasie Isla Holbox   Cancun. Biznesów byłoby znacznie więcej,  gdyby  nie  koszty,  które w Meksyku są wręcz astronomiczne. Kuriozalne są zwłaszcza opłaty  notarialne; rejestracja  spółki kosztuje  prawie 15,000  peso, potwierdzenie kopii dowolnego dokumentu ok.100 peso za stronę, upoważnienie notarialne to kolejne 10 - 20 tys. peso. Każda wizyta w urzędzie wiąże się z koniecznością wręczenia propinas, prezentu-łapówki,  motywujących  urzędników  do  pracy.  Do  tego  dochodzą  federalniż  inspektorzy od ochrony środowiska, gospodarki wodnej, planiści od  zagospodarowania przestrzennego,  księgowi,  audytorzy  podatkowi,  skryby, adwokaci, których   wymuszone miejscowym prawem   serwisy  idą  w  dziesiątki  tysięcy  peso każdy.  Równie  kosztowne są  licencje,  pozwolenie,  zezwolenia, wizy  etc.  Wszystko  to ma  miejsce  w  kraju,  gdzie  minimalna  płaca,  którą  pobiera  ok.  40  proc.  mieszkańców  tego 100  milionowego  narodu,  wynosi  ok.  900  peso  miesięcznie.  Pokojówka  zarabia ok.  2000 peso  miesięcznie,  wzięty  kucharz  4000  peso,  lekarz  ok.  5000  peso,  policjant  od 1000  do  2000  peso, a wysoki urzędnik państwowy  ł000 peso. Za jednego dolara  w casa de cambio płacą niewiele ponad 9 peso. Czy trudno teraz zrozumieć, dlaczego system jest aż  tak skorumpowany? Meksyk  to jedyny kraj  świata, w którym gros pracowników  państwowych utrzymuje się nie z podatków, lecz z łapówek, żeby  robić  interesy  w  Meksyku  trzeba  być  naprawdę  zamożnym człowiekiem. Tym bardziej,  że sprawy urzędowe wleką się tam  latami, przepisy są miedzy sobą sprzeczne, najczęściej jednak ich nie  ma, za  decyzje wydaje urzędnik, uzależniając ją od swego własnego  interesu, czyli  wysokości propina. Mimo tych wszystkich ułomności, federalizacja  ziemi na  Hol    box była ogromnym postępem, niosącym ze sobą poprawę życia wieluset  mieszkańców wyspy.  *** Zachęcony  sukcesem  Isla  Holbox  postanowiłem  podobny  za    bieg  zaproponować władzom gminy  Wicko, opodal Leby. W czasach prl-u  dominowało  tu,  zorganizowane  w  formie  pegeerów, rolnictwo, z którego utrzymywało się ponad 50 proc. mieszkańców gminy.  Z chwilą wprowadzenia transformacji ustrojowej po  1989  roku, i likwidacji gospodarstw  uspołecznionych, ludzie ci  w większości pozostali bez pracy. Od lat  bezrobocie  waha się  od 40  do 60 proc. zdolnych do pracy mieszkańców gminy Wicko. Co prawda, część z popegeerowskiej ziemi znalazła się w rękach byłych pracowników  uspołecznionych  gospodarstw  rolnych,  ale  nie  zmieniło  to  w  niczym  ich  sytuacji  materialnej.  Posiadane  przez  nich  działki  były niewielkie, brakowało kapitału na ich zagospodarowanie, nie bez  znaczenia była tak e niska (piąta i szósta) klasa gruntów, a w związku  z tym słaba wydajność plonów  i wysokie koszty produkcji. Sytuacji  nie poprawiła masowa prywatyzacja  dużej  części po    pegeerowskich gruntów. Wprawdzie głównym jej użytkownikiem stali  się  przedsiębiorcy  zagraniczni,  na  poły  przemysłowe  farmy  holenderskie,  irlandzkie czy  niemieckie,  które  staa  było  na  dokapitalizowanie  produkcji, nawozy,  melioracje,  urządzenia  i maszyny,  to  jednak  inwestycje  te  wyeliminowały  równocześnie  prace  ludzką  do  minimum.  Zatrudnienie  na  nich  znalazła  tylko  niewielką  cześć  byłych  pracowników pegeerów. W normalnych  warunkach wysokie  bezrobocie powinno  przyciągnąć do  gminy Wicko przemysł czy  inne gałęzie gospodarki,  nie  stało się tak jednak z kilku powodów. Po pierwsze, miejscowym bezrobotnym  brak  jest  odpowiednich  kwalifikacji,  po  drugie,  i  ten powód jest moim zdaniem znacznie ważniejszy, rolniczy charakter gminy uniemożliwia zagospodarowanie jej w dziedzinach pozarolniczych. Zmiana przeznaczenia  gruntów w  ramach  tzw.  planu  zagospodarowania  przestrzennego  jest  w  Polsce  wciąż  ogromnym  problemem.  Dość  powiedzieć,   że  nawet  posadzenie  lasu  na  terenach  rolnych napotyka sprzeciw władz, które na swoje usprawiedliwienie mają  ile  tam ustaw zakazujących przeznaczania  ziemi uprawnej  na  cele  pozarolnicze .  Nawet  je li  ten jej  rolny  czy   uprawny  charakter  budzi poważne zastrzeżenia. Tak jak właśnie w gminie Wicko, której  skarbem czyli kapitałem nie  jest  rolnictwo, lecz   turystyka. Gmina  Wicko  znajduje  się  na  obszarach  nadmorskich     wsi Sarbsk czy Ulinia, na przykład   dzieli od pla y niespełna dwa kilometry. Nie mówiąc o tym,  e na terenie gminy znajdują się dwa dziewicze  jeziora  o  najwyższej  czysto ci  wody     Lebskie  oraz  Sarbsk.  Dzięki  silnemu  nawietrznieniu,  na  jeziorze  Sarbsk odbywają  się od  lat  międzynarodowe  mistrzostwa  w  windsurfingu,  zimą  natomiast  regaty  bojerowe.  Znaczną  cze a  obszaru  gminy  zajmuje  Słowiński  Park Narodowy, a tak e, obfitujące w grzyby, runo leśne i zwierzynę,  ciągnące się  kilkadziesiąt kilometrów na południe, Lasy Tucholskie. Nie  ma  tam wielkich  miast,  ośrodków przemysłowych  czy innych  uciążliwości  cywilizacyjnych,  a jednocześnie  do  Gdańska  jest  niewiele ponad 100 km, do Słupska ok. 50 km. Tereny te znajdują się  ponadto na  historycznym  szlaku  hanzeatyckim, przyciągającym  tutaj  corocznie rzesze turystów głównie z Niemiec i  Holandii.  Powietrze  jest  czyste,  klimat  łagodny     słowem  wymarzone  miejsce  dla  rekreacji.  Niemcy,  w  których  posiadaniu  znajdowały  się  te  tereny  przed  wybuchem  Ii  wojny  światowej,  planowali  zorganizować  tam  centrum  agroturystyki     Ze  względu  na  swoją  wyjątkowe  położenie i walory  uzdrowiskowe, gmina Wicko  mogłaby stać się  prawdziwą  mekką  spragnionych  ciszy,  czysto ci  i  niedrogiego  wypoczynku  tysięcy  turystów.  Na przeszkodzie stoją absurdalne przepisy własnościowe, zwłaszcza  gdy  chodzi  o obrót  ziemią.  Ich  zmiana  leży  w  interesie  wszystkich  zainteresowanych  stron;  państwa,  które  pozbywa  się  w  ten  sposób  problemów  z  łożeniem  na  zasiłki  dla  bezrobotnych;  gminy,  która  osiągałaby z tego tytułu ogromne dochody, a zwłaszcza samych mieszkańców, którzy mieliby wreszcie stałe, pewne  źródło utrzymania i  żyli  jak ludzie. Moja propozycja  była prosta. Zmienia w gminie Wicko, w trybie  natychmiastowym,  przeznaczenie  ziemi.  Uwolnić  ją  od  absurdalnych, niczym nie uzasadnionych ograniczeń wynikających z planu zagospodarowania przestrzennego, tym bardziej,  że gmina takiego  planu właściwie nie posiada. Zamiast wiec utrzymywać na siłę parohektarowe gospodarstwo rolne, jego właściciel mógłby swoją ziemie  podzielić  na  działki  rekreacyjne  i  sprzedać  je  za  stosunkowo  duże  pieniądze.  Taka zmiana przeznaczenia ziemi,  z rolniczego na rekreacyjne,  wiąże  się  z  podniesieniem  jej  wartości,  a  co  za  tym  idzie,  z wyższym  podatkiem katastralnym. Z  moich  kalkulacji  wynika,  że  wspomniany  wzrost  warto ci  byłby  co  najmniej  dziesięciokrotny.  Wpływy podatkowe gminy wzrosłyby jeszcze znaczniej, gdy  grunty rolne  klasy  V  i  Vi  w  ogóle  zwolnione  są  od  podatku.  Pieniądze  uzyskane z  racjonalizacji  przeznaczenia gruntów można by wykorzystać na rozwój bazy turystycznej  Każdy mieszkaniec wioski, który by wyraził na to zgodę, otrzymałby pożyczkę hipoteczną na remont i podniesienie standardu swojego domostwa, aby tym samym sprostać wymogom ruchu turystycznego.  Zamiast budować nowe  hotele, motele  czy  pensjonaty,  wyremontowano by istniejące domostwa, podnosząc nie tylko ich warto a,  lecz  tak że  standard  życia  mieszkańców.  Pożyczki  na  ten  cel,  spłacano by z  części  dochodów  od turystów.  Gwarancją wywiązania  się  ze spłaty  pożyczki byłaby hipoteka zadłużonej nieruchomości. W ten prosty sposób doszłoby do ożywienia martwego kapitału biedaków z gminy Wicko. Kapitał ten uruchomiłby lawinę kolejnych  działań;  nową  infrastrukturę,  nowe  miejsca  pracy,  dał  przykład  innym  regionom  znajdującym  się  w  stanie  podobnego  marazmu.  Co  więcej,  aby proces ten uruchomić nie  trzeba  ani  wielkich nakładów,  ani  kosztownych  inwestycji,  wystarczy  zmiana  przepisów.  Zmiana  kilku  absurdalnych  paragrafów.  Na  przeszkodzie  stoi  jednak  szkodliwy monopol geodetów, planistów przestrzennych oraz notariuszy,  którzy  czynią  to  całe  przedsięwzięcie  niepraktycznym  i  nieopłacalnym.  Podział hektarowej działki rolnej na 10 działek rekreacyjnych, każda  o  powierzchni 1000  m.  kw., wymaga sporządzenia  rysunków geodezyjnych, których koszt parokrotnie przekracza warto a dzielonej ziemi. Wykonanie takiego rysunku to kwestia kilku godzin pracy  technika czy kreślarza. Niestety, przepisy  wymagają,  aby robił to licencjonowany geodeta. Czy trudno się dziwić,  że wobec braku konkurencji liczy on sobie za te parę kresek tak słono? Wobec  braku  aktualnego  gminnego  planu  zagospodarowania przestrzennego, obowiązek jego wykonania spoczywa na właścicieli  dzielonej  działki.  Koszt  takiego  planu     wskutek  monopolu  planistów    to także wielokrotność  wartości ziemi.  Gwoździem do  trumny są opłaty notarialne, których wysoko a sięga połowy warto ci dzielonej  ziemi.  Wobec  takich wydatków,  niewielu gospodarzy  na  dzielenie stać, a jeśli nawet stać, to mimo wszystko przestaje być ono  opłacalne. Polska nie jest krajem bogatym, Polacy nie są narodem zamożnym. Naszym największym kapitałem jest ziemia, która stanowi grubo  ponad  50  proc.  posiadanych przez  nas  zasobów.  Półwiecze socjalizmu uczyniło  z niej  jednak   martwy kapitał .  Należy go czym prędzej ożywić. Polscy politycy zamiast debatować nad sposobami obrzydzenia cudzoziemcom (i nie tylko) obrotu polską ziemią, powinni się  zastanowić nad tym, co uczynić, aby kapitał ten przestał być martwy  i zaczął przynosić jego posiadaczom   najbiedniejszym obywatelom  tego kraju   konkretne i wymierne korzyści. Utrzymywanie istniejącego  status quo, to utrzymywanie  wiejskiej nędzy! Mamy nadzieje,  że książka Hernando de Soto  Tajemnice kapitału  uzmysłowi niektórym z naszych decydentów,  że nie w wielkości  budżetu,  nie  w  zasiłkach,  a  tym  bardziej  nie  w  podatkach  tkwi  siła państwa, lecz w wolności i zamożności jego obywateli. Najwyższy czas, aby nas wreszcie uwolnić od, pętających inicjatywę i przedsiębiorczość, obniżających poziom  życia, więzów prawnych. Pod tym  względem  nie  różnimy  się  wiele  od  Meksyku,  a  gmina  Wicko  od ejido na Holbox. Skoro tam potrafili pójść po rozum do głowy, może  potrafią  także  w gminie Wicko.

 Jan  M. Fijor     Isla Holbox,  Meksyk - Sarbsk, Polska   zima 2002

Artykuł jest fragmentem książki "Tajemnica kapitału"

 

Źródło: Hernando de Soto

Licencja: Creative Commons