JustPaste.it

Ci którzy prowadzą stado

postanowili stworzyć Raj na ziemi, i to tylko po to, żeby udowodnić że "Pismo Święte" mówi prawdę, i co z tego wynikło

postanowili stworzyć Raj na ziemi, i to tylko po to, żeby udowodnić że "Pismo Święte" mówi prawdę, i co z tego wynikło

 

By udowodnić że Pismo Święte mówi prawdę, postanowili zbudować raj na ziemi, a dokładniej stworzyć go. Zadanie śmieszne i całkiem absurdalne, chyba nie zaprzeczycie -prawda? Ale oni potraktowali je zupełnie poważnie. Oni, czyli pan Grey i pan Smyf. Założyciele nowej religii. Założyli nową religię, ponieważ “Nowocześni Badacze Pisma Świętego”, do których wcześniej należeli -według Smyfa i Greya, byli zbyt mało ortodoksyjni. To znaczy, znowu podkreślam według nich, „za mało kierowali się literami Pisma”, i wykazywali nadmierną pobłażliwość wobec zmian jakie niesie życie. Potem obserwowali przez jakiś czas amiszów, ale amisze niestety nie mieli tego rewolucyjnego ducha, woląc żyć swoim spokojnym życiem z dnia na dzień, i jego rytmem -jakby poza czasem i poza przestrzenią świata. Przyglądali się także mormonom, ale od mormonów odrzucał Greya  ”ich liberalizm i nadmierna swoboda obyczajów”  - Za dużo tam nowinek - dodawał zdegustowany, z wyraźnym niesmakiem malującym się na jego zmęczonej poszarzałej od braku słońca twarzy. W małym kółku zapanowała więc stagnacja.

 

Ale od czasu kiedy pan Smyf został wyrzucony z pracy, upłynęło już kilka miesięcy, i mogli w końcu zacząć radykalizować działania, razem z emerytowanym pracownikiem wojska, wiecznie ponurym Greyem. Grey, mężczyzna około sześćdziesiątki, ubrany zawsze na szaro w stary brzydki garnitur, śmieszne lecz wyczyszczone i wypastowane buty, i białą koszulę w wąskie niebieskie paski z przetartym prawie od starości kołnierzykiem, niewysoki i lekko łysiejący. W przeszłości bywalec wszystkich kółek ezoterycznych i modlitewnych w mieście, jakieś kilka lat temu zajął się Pismem Świętym i zaczął go namiętnie studiować, bo jak to powiedział do Smyfa – nagle wzięło go - Najpierw czytał Biblię na własną rękę, lub wspólnie z “Braćmi” -jak się popularnie Nowoczesnych Badaczy Pisma nazywa w ich kraju, a potem dzięki pomocy siostrzeńca, prawie osiemnastoletniego Malkolma.

Malkolm, młody i niezwykle uzdolniony matematycznie chłopak, wegetarianin zainteresowany filozofią wschodu ale bez przesady. Chociaż sam nie lubi gdy sie o nim tak mówi, a gdy usłyszy gwałtownie protestuje i dodaje – po prostu nie jadam misa, i tyle - Z drugiej strony, zamknięty w sobie domator i ponurak, unikał ludzi, i całe dnie spędzał zamknięty w pokoju przed ekranem monitora. Słuchając na słuchawkach ciężkiej muzyki rokowej, siedział pochylony na krześle, wpatrując się w długie rzędy cyfr i liter, w nieodłącznej szkockiej czapeczce w czerwoną kratę, z lekko dla fantazji przekrzywionym daszkiem, i czarnym znoszonym podkoszulku. Na początku siostra Greya, Lisa -samotnie wychowująca syna, patrzyła krzywo na zainteresowania chłopaka, a Grey namawiał ją energicznie aby zabroniła dzieciakowi w końcu korzystania z “Wielkiej Nierządnicy” w ogóle, jak nazywał ze znajomymi z ezoterycznych herbatek, komputer, i wyrzuciła “to ohydne diabelstwo w cholerę, albo nawet na zbity pysk, a za nim płyty z kocią muzyką i książki o tych całych Buddach panie, i innych takich nie jedzących mięsa heretykach”.

Na co Mal odpowiadał – nie pije wódki, nie jem mięsa, nie chodzę do kościoła, pale papierosy. Fak ju, mój kochany wujaszku – uśmiechając się przy tym niezwykle słodko do Greya.

Któregoś dnia jednak, nie wiadomo dlaczego i tak zupełnie nagle, Mal stworzył program służący do badania Pisma Świętego, i jakimś cudem przekonał do pomysłu wuja. Wuj, rzecz dziwna zgodził się, chociaż na początku programy komputerowe kojarzyły mu się wyłącznie - z tym strasznym Hobbesem i cholernym Pascalem – co wykrzykiwał często wychodząc z pokoju siostrzeńca. Ale kiedy Mal przełamał jego opór, wspólnie zaczęli przesiadywać wieczorami przy domowym komputerze marki AMD Athalon 100 razy 10, z płytą główną „kt7 a raid”.

Siedzenie przed komputerem Malkolma i Greya, miało charakter gry, chłopak wierzył że odmłodzi nadmiernie szybko zestarzałą, obumarłą i zwiędłą dusze wuja, a Grey że przekona go do swoich poglądów, a nawet, że dzięki niemu przestanie siostrzeniec w końcu grać w piwnicy tą „dziką diabelską muzykę”. Walczyli także na sentencje i maksymy, o ile wuj powtarzał co kilka godzin patetycznym, mechanicznym i monotonnym głosem, powiedzenie zaczerpnięte w czasach szkolnych, z jakiejś księgi Seneki - „gardźcie wszystkim co jest dla ozdoby”, pamiętaj mój mały chłopcze, pamiętaj słowa wujka - Malkolm odpowiadał mu zaczepnie - Cały świat wujaszku uprawia aktorstwo, proszę cię pojmij to staruszku - Po kilku dniach Grey tak się zapalił do komputera, że zapomniał o celach jakie mu wcześniej przyświecały, przychodził do pokoju Malkolma o siódmej rano i pytał leżącego w łóżku nieprzytomnego jeszcze, i mocno zaspanego Maca kiedy zaczną, pokrzykując w jego stronę słowa w rodzaju – wstawaj druhu już czas – albo – młodzieńcze przebudżcie się - co Maka niezwykle denerwowało.

Za jakiś czas dołączył do nich -co nikogo chyba nie zdziwiło, i Smyf. Oraz jeden z kolegów Maka, nazywany przez dzieci z podwórka “Rudzielcem” -dzieciak będący przedmiotem nieustannych szyderstw w szkole [jeśli tam akurat chodził, co czasami trzeba przyznać nawet zdarzało mu się] jak i na blokowym podwórzu, to znaczy położonej pomiędzy betonowymi blokami ponurej szarej studni, przez niektórych o ironio, nazywanej po krakowsku “podwórcem”. Mak samotnik z nastroszomymi do góry, zafarbowanymi na czarno włosami, w rozszerzanych u dołu szerokich dżinsowych spodniach, razem z piegowatym, niewysokim “Rudym”, stanowili świetnie dobraną parę koleżeńską

 

Dni mijały a Malkolm, i młodszy od niego o dwa lata Rudy, jeśli tylko nie ćwiczyli w piwnicy na swoich rozklekotanych gitarach z Chickiem i Sniffem , cały czas doskonalili program, i wzbogacali go o elementy wiedzy z zakresu kabały i numerologii, ale pomimo nieustannej pracy -bo odkąd zaczęli pracować nad programem, do szkoły w ogóle już nie chodzili- z wyników swoich działań, nadal nie byli zadowoleni. Siedząc w okropnie zadymionym papierosowym dymem pokoju Malkolma, przed wejściem do którego widniała słynna inskrypcja z teatru THE THEATER: Totus mundis agit historianem, śpiewali głośno piosenki w rodzaju: „utopię waszą utopię, utopię ją w potopie…”, albo

 

nie pije wódki,

nie jem mięsa,

nie chodzę do kościoła

o nie, o nie nie

o nie o nie nie

 

pale papierosy,

a czasami zioła

nie jem mięsa, nie chodzę do kościoła

o je, o je je

o je, o je je

 

tak jest i inaczej jest

Tak jest, i inaczej jest

o je o je je

o je o je je
 

Wróćmy jednak do niesławnej sprawy wyrzucenia z pracy Smyfa. Właściciel firmy i jej szef, w jednej osobie pan Lary, wyznawał jedną z gałęzi, tak obecnie modnej scientologi, w slangu nazywaną “środkową odnogą doktryny”. Czym była scjentologia? I na początku od razu wyjaśnię, że nie chodzi o popularną wtedy mieszankę religii, głównie pochodzenia wschodniego, z nauką. A raczej o rodzaj „deifikacji” nauki i pseudonaukowych przesądów

Lary miał satysfakcję, że w kraju w którym chrześcijańska większość chociaż nie zbyt przyjaźnie patrzyła na „scientyków”, na dodatek pochodzących z zagranicy, a u nich robiących pieniądze i próbujących odnieść sukces, -to właśnie on, przedstawiciel podwójnej mniejszości miał władzę nad chrześcijańskimi pracownikami firmy. Przyjmował więc ostentacyjnie podwładnych, w swoim gabinecie prezesa, siedząc ze skrzyżowanymi nogami w wygodnym “skórzastym” fotelu, i w dłoni prawej ręki trzymając wielki różaniec z sandałowego drzewa. Obracał jego koralikami, mówiąc półgłosem mantry, i jednocześnie rozmawiał z wezwanym przez siebie pracownikiem, zwykle stojącym w rogu pokoju, z opuszczoną głową i zawstydzonym wyrazem twarzy niedaleko drzwi, i jak najdalej od szefa.

Podobną taktykę wobec swoich pracowników najemnych przyjmował Jess. Jess będąc z pochodzenia żydem, odszedł od wiary przodków, i wyalienował się ze swojego dawnego środowiska, ale nie przeszkadzało mu to ostentacyjnie przyjmować swoich podwładnych w małej czarnej czapeczce na głowie, nazywanej w mieście w którym mieściła się główna siedziba firmy, mycką albo jarmułką. Jeśli widział jakieś ślady zażenowania u swojego rozmówcy, mówił wtedy - jeśli wam się nie podoba, nie musicie u mnie pracować, droga wolna uśmiechając się złośliwie przy tym. - Wolna wola i wolna droga - dodawał po chwili, cedząc powoli słowa i uważnie obserwując reakcję wezwanego na dywanik pracownika.

To samo mówił i Lary, gdy tylko widział uprawiającego agitację religijną Smyfa, podczas przerwy na korytarzu -gdzieś między pomalowanym na stalowo koszem na śmieci i ogromną blaszaną popielniczką na niezwykle długiej nóżce. Smyf stał pomiędzy grupkami palaczy w tych swoich okropnych i dawno niemodnych butach sprzed trzydziestu lat i starym wytartym garniturze. Stał tam jak bocian na tych swoich chudych jak patyki nogach, zaledwie jakieś pól metra od okna, i machał długimi rękami niby skrzydłami [tak jakby chciał za chwilę wylecieć przez okno i pofrunąć do nieba] coś wykrzykując w kierunku palaczy, na co niektórzy odpowiadali mu - e Smyf, uważaj bo zaraz wylecisz przez okno - i wtedy reszta palących wybuchała śmiechem, a Smyf robił co mógł żeby ukryć zażenowanie malujące się na jego twarzy. Lub co gorsza kiedy Lary przyłapał go na rozmowach podczas godzin pracy. Mówił wtedy zwykle: - wy mi tu Smyf nie agitujcie, jak nie chcecie pracować to jedźcie do Londynu, zwińcie w tubę gazetę, i tam w parku wygłaszajcie swoje mowy. Praca to nie wiec. Zrozumiano? - A zawstydzony Smyf, malejący nagle wobec władzy szefa, schodził z nieba, no może nie z nieba, ale z cokołu pomnika na ziemię i odpowiadał ściszonym pozbawionym profetycznego brzmienia głosem – zrozumiano – Mało tego odpowiadał tak cicho, że prawie nikt tego nie słyszał, poza nim samym oczywiście i jego szefem.

Kiedyś wezwał w końcu na rozmowę, jednego z „badaczy”, pracującego w firmie na dość ważnym i odpowiedzialnym stanowisku, i naradzał się z nim co ma zrobić z tym całym „cholernym, zakręconym Smyfem”. I tu muszę dodać, że poglądy religijne ani polityczne Smyfa, nie obchodziły Larego zupełnie, po prostu nie cierpiał brzydkich, starych i nieatrakcyjnych ludzi, i nie dlatego żeby coś do nich miał, ale dlatego że z ich powodu sprzedaż w firmie mogła by zacząć spadać, czego się panicznie obawiał.

Laremu bowiem w nocy śniły się koszmary, koszmary w których jego firma upadała z powodu braku klientów, a on, przyzwoity w gruncie rzeczy i przyjaźnie do ludzi nastawiony Lary, zostawał bankrutem. Kierownik oczywiście stanowczo poparł szefa, porzucając nie liczącą się drobnicę i mało znaczące, szarzejące na dodatek mięso, na pastwę rekina. Nie oszukujmy się przecież, kim mógł być dla niego taki mały cichy szarak Smyf. I jaką mógł przedstawiać wartość, ten jeden z wielu, ze stada owiec bezmyślnie podążających za przewodnikami i pasterzami bytu, niemych niby ryby -jak nazywał ich w myślach Kierownik [ siebie natomiast nazywał w myślach pasterzem bytu, albo Nadzorcą Pańskiej Owczarni]

Pewnego dnia, zmęczony z przepracowania albo niewyspania Lary, powiedział - Smyf do jasnej cholery! nie pieprzcie mi tu, pracujecie albo wynocha! - [choć Smyf akurat niczego nie mówił] Kierownik -który akurat traf chciał, przechodził właśnie obok miejsca zdarzenia, dodał: - Smyf głusi jesteście, nie słyszycie co mówi do was Wasz szef? W Piśmie pisze przecież wyraźnie że należy szanować władzę, a co cesarskie oddawać cesarzowi i to tak samo gorliwie jak to co boskie bogu - Ale czy to co „należało” oddawać cesarzowi było naprawdę cesarskie i do niego należało, tak samo jak i czy to co boskie należy oddawać tym którzy samowolnie ogłosili się jego przedstawicielami na ziemi, oraz pośrednikami, - to zupełnie inna sprawa. Nie wiemy też na ile zdawali sobie z tego sprawę, Kierownik, jak i Smyf, więc zostawmy to.

Smyf nie wytrzymał, zacisnął mocniej szczęki, i całą siłę woli skupił na tym aby nie rozpłakać się na głos, po czym sztywny jak manekin, ba nawet zupełnie zesztywniały i zdrętwiały, chodził bezmyślnie po pokoju dookoła stołu przez co najmniej minutę, a raczej człapał jak drewniany, mechaniczny bocian. W końcu kiedy trochę ochłonął i złapał głębszy oddech, a podłoga stała się [w jego oczach] nieco jaśniejsza, przynajmniej już nie czarna, zabrał parę swoich rzeczy z biurka do słynnej „nieśmiertelnej”, skórzanej, czarnej kiedyś teczki, starszej niż niejeden szef działu w firmie, a pamiętającej zamierzchłe czasy młodości właściciela, i wyszedł bokiem, aby nie pokazywać nikomu swojej twarzy i uczuć jakie się na niej malowały, a w związku z tym i swojej słabości.

Oto runął bowiem przed chwilą mit, nazywany przez staruszka Smyfa “mitem numer jeden”. Chcecie wiedzieć o jaki mit chodzi? To zaraz wam opowiem. Gdy podczas niedzielnych obiadów, siostra pytała Smyfa dlaczego jeszcze nie założył rodziny, on odpowiadał - nie mam czasu, ja żyje dla firmy, dla firmy żyje się siostrzyczko, dla firmy - i po chwili zastanowienia dodawał - a oprócz tego i dla religii – Po czym dorzucał jeszcze, z rozmarzonym wyrazem twarzy i bardziej retorycznie, niż oczekując odpowiedzi - co by oni beze mnie zrobili, biedactwa, te moje małe kaczuszki i kurczęta? No co powiedz mi sama - A siostra jedząc obiad, nie myślała wcale odpowiadać, a może go nawet nie słuchała, pogrążona w swoich myślach o codziennych troskach, lub zajęta po prostu jedzeniem deseru.

Najbardziej bolało go to, że na zbudowanie nowej świątyni Braci, poświęcił każdą swoją wolną chwilę w najlepszym czasie swojego życia. To znaczy w czasach kiedy mógł jeszcze znaleźć kobietę i nawet założyć rodzinę. Ale zamiast szukać swojej drugiej połowy, albo dorabiać, żeby stworzyć lepszą przyszłość dla siebie lub dla nich [ to znaczy dla przyszłej rodziny gdyby ją założył, i wcześniej naturalnie spotkał tą swoją ukochaną] on pracował jak wół przy budowie nowej świątyni, tracąc zdrowie, siły, i cenny czas. Pamiętał słowa siostry i brata. - Tylko nie bądź rozczarowany zapłatą jaką otrzymasz - A brat popijając po obiedzie piwo, dodawał: - Bóg jest w nas człowieku, w samym środku siebie, w naszych sercach. Pojmij to stary pacanie, proszę cię – i odstawiając na stół ciemnozieloną butelkę z której lał piwo do szklanki, dodawał zamyślony - a nie ganiaj nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim i nie wiadomo po co .Jak głodny pies za kością. Bo latasz w kółko jak głodny pies – A on się wtedy uśmiechał nerwowo, bo widział nie może zdradzić i zawieść braci. “Co by to przecież było, myślał. Stary Smyf opuścił owczarnie, i zostawił owieczki same, na pożarcie bezwzględnych psów, i dzikich zwierząt. Co by to było!”

Oczywiście gdy tylko zbudowali świątynie, oni harujący jak woły stali się nie potrzebni, i mogli sobie pójść. A ich miejsce zajęły „kurczaki” które właśnie podrosły. Młodzi wykształceni technokraci. Kiedy poskarżył się Starszemu zboru, on oznajmił - takie młode drapieżne rekinki, przyciągną nowych wykształconych ludzi, a wy Smyf, popatrzcie tylko na siebie, nie jesteście zbyt śmiali, ani odważni, nie macie też wcale gadanego. My tu potrzebujemy asertywnych samców alfa, o lśniących od białości jak wilcze kły zębach, a w najgorszym wypadku samców beta - [mówiąc dosadniej: bezwzględnych pozbawionych skrupułów i uczuć ludzkich] - którzy przyciągną nam nowych ludzi do grupy, czyli zagubione owieczki do boga. To znaczy do naszej owczarni, jedni bowiem budują, a inni mieszkają, jedni sieją w pocie czoła, a inni zbierają ich owoce i spożywają je, nie bądźcie mi tu Smyf jak dziecko, taki jest świat, a ja nie jestem waszym tatusiem -

Płacząc odszedł więc S. ze wspólnoty, i założył “Bractwo Nowego Raju na Ziemi” zwane N O W Y M   R A J E M N A Z I E M I  -PRÓBA DRUGA!  Razem z Greyem i pewną starszą samotną panią, nazywana przez złośliwych Herbatkową Melly -robiącą podczas ezoterycznych spotkań tak zwane herbatki, i kupującą na wieczorki całkiem smaczne ciasteczka. Ich kościół liczył sobie trzy osoby, było ciepło, sympatycznie, choć czasami odrobinę nudno. Troje samotnych, potwornie zmęczonych, zagubionych, i niczego tak nie pragnących jak miłości i odrobiny dobra, ludzi.

Smyf bez pracy, i w wynajmowanym mieszkanku, za które nie płacił już od trzech miesięcy i bez grosza na koncie, leżąc godzinami na łóżku rozmyśla o przeszłości, swojej rodzinie, i własnym życiu

Rodzina Smyfa przybyła do Miasta z malowniczego kraju położonego nad Wisłą, a konkretniej nad rzeką Kamienną -położonego gdzieś pomiędzy Skarżyskiem a Starachowicami. Żeby być bardziej dosłownym to napiszę że jego przodkowie mieszkali na maleńką rzeczką Modłą, kilka metrów od której mieścił się ich dom zajmowany najpierw przed dziadka, a następnie ojca jego ojca i ojca. Wodę nosili z nieodległego strumienia, na nosidłach,  przynosili ją z potoku położonego góra pięćdziesiąt metrów od domku, a posiadłości strzegł stary dwudziestoletni pies o imieniu Bary. Żyło by im się świetnie, ale rodzina rozrosła się. Jeden z synów mieszkał razem z dziadkami, drugi wybudował dom przylegający od wschodniej strony do ściany domu dziadka. Siostra natomiast razem z mężem zajmowała starą chałupę na wzgórzu jakieś pięćdziesiąt metrów dalej. Wszystko było by dobrze, gdyby nie konflikty jakie zaczęły się pojawiać między mężem siostry, a bratem -których przyczyną był prawdopodobnie konflikt osobowości. Brat zwany dla uproszczenia “Stryjem” posiadał osobowość typowo buntowniczo-romantyczną. Partyzant, zaraz po wojnie wstąpił do wojska aby walczyć z bandami socjalistów darwinistów mordujących bezbronną ludność cywilną, kobiety i dzieci w Bieszczadach. “Wujek” to dla odmiany typ człowieka praktycznego, wiecznie zainteresowany tym co może robić dla siebie i swojej rodziny. Jako dziecko w czasie wojny i okupacji szył buty, murował, i zajmował się handlem. Bardzo szybko między nimi pojawił się niezdrowy konflikt, i rywalizacja. Jeśli syn jednego uczył się gry na akordeonie, natychmiast robił to syn drugiego. Żeby nie zanudzać czytelnika dodam jedynie że cała energia obu zużytkowana była w niszczący konflikt który do niczego nie prowadził. Konflikt ten nie muszę dodawać przeniósł sie następne pokolenia. Dzieci najpierw współpracowały ze sobą, ale w pewnym momencie w firmie jaką prowadzili zaczęły się pojawiać oskarżenia o oszustwa. Współpraca zakończyła się więc z wielkim hukiem, trzaskaniem drzwiami i wzajemną wrogością. Ojciec Smyfa wywędrował do Miasta, i tam urodził się syn -czyli nasz Smyf. A informację o dalszych losach kuzynów i krewnych, niestety urwały się.

Rodzina Greyów, o ironio, pochodziła z miejsca odległego zaledwie o jakieś pięćset metrów od domostwa Smyfów. Mieszkali naprzeciwko pałacu Hrabiego W. Zaraz prawie po drugiej stronie ulicy. Przybyli do tego kraju aby budować stalowe mosty, huty i zakłady przemysłowe. Jeden z jego przodków, założyciel rodu, był Brytyjczykiem i miał na imię na imię Stiw. W jaki sposób na Boga, Stiw, zamiast jechać do Ameryki znalazł się w Hamburgu i tam poznał tam piękną córkę arystokraty i cyganki lub berberyjki o imieniu Dżuana -tego nikt nie wie. Rodzice Dżuany za popełniony mezalians musieli uciekać z samego południa Włoch, a jak utrzymywała Dzuana - Z Neapolu do Rzymu - Następnie córka, czyli owoc ich wspólnej miłości “Dzuetta” postanowiła spróbować szczęścia w Paryżu, i tam spotkała niemłodego już zabijakę ze starej żeglarskiej szkockiej rodziny -Stiwa. Razem ze Stiwem, który musiał z niewiadomych przyczyn uciec z Wysp brytyjskich wyjechali do Hamburga. Następnie z Hamburga wyruszyli na Śląsk, i potem do Krakowa gdzie Stiw jako inżynier i konstruktor znalazł pracę [ “stawiał” wcześniej podobno Nowy York i pierwsze amerykańskie wieżowce ]

Wszystko było by w porządku, gdyby nie miłość syna Siwa do koni, i nie mniej zgubne współczucie dla biednych. Bowiem miłość do koni, i jak i do statków była w tej rodzinie powszechnie znana. Przedstawiciele jego rodziny jeśli akurat nie byli żeglarzami, i nie wypływali statkiem z ponurych wiecznie spowitych mgłą portów, na przykład z Aberdeen -to zajmowali się rzemiosłem i kowalstwem. Podkuwali więc też konie. Przejdżmy jednak do rzeczy, szczęśliwa para zamieszkała po drugiej stronie ulicy, zaraz naprzeciw pałacu hrabiego W. I pięknego parku. Wkrótce zaczęły się pierwsze konflikty. Wspomniany wcześniej syn Dzuany i Stiwa, nazwijmy do “Drugim”, jeden z najsilniejszych ludzi w Polsce z coraz większą niechęcią patrzył na zachowanie jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, słynnego hrabiego W. Powodem pierwszego konfliktu stał się zupełnie mimo woli pracownik stajenny hrabiego, żle traktowany przez pracodawcę. Przechodząc ulicą Stju zauważył jak hrabia bije swojego parobka, bez zastanowienia wyrwał mu z dłoni pejcz i powiedział kilka niegrzecznych słów.

To był jednak dopiero początek konfliktu. Nie minęło więcej niż kilka miesięcy, kiedy zobaczył jak pan hrabia okłada pejczem konia przed stajnią i wtedy Stiu już nie wytrzymał, podbiegł, następnie wyrwał panu hrabiemu pejcz i według legendy, bo nijak nie da się skonfrontować tych faktów, obił pejczem hrabiego. Po tym wydarzeniu wiedział jedno, z powodu współczucia dla biednych i miłości do koni jego rodzina nie miała czego szukać w mieście, i nie będzie miała dobrze. I tak się stało. I nie miała dobrze. Zaczęli także “komunizować”, co w mieście nazywanym “Czerwonym” nie było wcale trudne. Jego dzieci nie miały czego szukać w mieście, i gdy pojawiła sie tylko możliwość wszyscy synowie, a miał ich naprawdę sporo wstąpili do POWu a potem poszli na wojnę polsko bolszewicką. Raz z patriotyzmu do nowej ojczyzny, a dwa bo szukali szczęścia i przyszłości w wojsku. Za wyjątkiem dwóch, bo jeden został anarchistą, i za próbę zabójstwa carskiego generała groziła mu kara śmierci, musiał więc uciekać z kraju. Drugi został biskupem “prowadzącym” przyszłego papieża JP II. Dosyć zresztą szanowanym, choć w rodzinie wyjątkiem, ponieważ prawie cała z kościołem była mocno na bakier. Co nie dziwiło nikogo kto znał miejscowe realia. Przecież kuzyn hrabiego został księdzem w miejscowej parafii. Zresztą uważanym do dziś za bardzo porządnego i przyzwoitego księdza. Do dziś dnia w miejscowym kościele parafialnym położonym na wzniesieniu w nieodległej Sz. można znależć niewielkiej wielkości szarą tablicę pamiątkową z widniejącym napisem MARCIN POPIEL URODZONY 1904-1991 -a na tablicy złotą różę, złożoną prawdopodobnie od “RODZINY RADIA MARYJA”

Z trzech braci jacy pozostali jeden uchodził za wielkiego zabijakę i rozbójnika, podejrzewany nawet o zabójstwo człowieka w kościele w Sz. Biedak myślał że w kościele nic mu Z nie zrobi, ale Z wbiegł tam za nim, ten więc uciekł w okolice ołtarza mając nadzieję że ten go tam zostawi w spokoju. Pomylił się , i to bardzo bo został przez Z. zastrzelony na ołtarzu. Z wyciągnął powoli z kieszeni pistolet, odbezpieczył go i strzelił kilka razy w jego stronę, najpierw w okolicę serca, a następie głowy. Gdy przekonał się że jego ofiara nie żyje, schował pistolet z powrotem do kieszeni ciemnego płaszcza i wyszedł z kościoła. Kiedy szedł z góry na dół, to znaczy w stronę miasta, w oddali znikała jego mała i szczupła sylwetka. Syn Z został po wojnie pracownikiem policji albo służb bezpieczeństwa, i biura obstawy rządu, gdzie pełnił dość ważne funkcję podczas ochraniania dostojników państwowych. Dla odmiany jego syn, a wnuk Zeta -nazwijmy go na użytek opowiadania Mar, chronicznie nie cierpiał policjantów. Każde wypicie zbyt dużych ilości alkoholu przez M kończyło się pobiciem kilku policjantów i następnie kłopotami, oraz często pobytem w miejscu odosobnienia.

S brat Z. miał dwóch synów jednego o imieniu Ad drugiego nazwał, jak to w jego rodzinie Stiu. I w pokoleniu Stiu, losy rodziny układały się można powiedzieć pokoleniowo. Bo jeśli bracia S. tak jak i on sam wstąpili do POWu, dalej do zawodowej armii, i potem poszli na front, tak po wojnie dzieci, przynajmniej Stiu trzeciego i Zeta, komunizowały i to mocno. Obok wspomnianego syna Z -który pracował w służbach, komunizował Ad a także drugi syn Stiu. W następnym pokoleniu rodziny pojawiło się pijaństwo i alkoholizm. Wszyscy trzej synowie A, wnuk Zeta wspomniany wcześniej Mar, oraz syn S, a także syn siostry Stiu i Ada M. nadużywali alkoholu. Nie znosili bowiem i to chronicznie komunizmu, na samą myśl o którym dostawali wysypki. Alkoholizm stał się zresztą przyczyną tragedii i nieszczęśc w ich rodzinach. Dość wspomnieć że jeden z synów A zmarł pijany w parku, prawdopodobnie został zamordowany przez “kolegę”. Ciekawe było w całej historii też to, że zmarł równo w tydzień po własnej matce. Tyle dowidział się losach swojej rodziny z nielicznej korespondencji Grey. Co się dalej działo z kuzynami, nie wiedział. Jego ojciec przyjechał pewnego dnia do Miasta, poszło parę listów w jedną stronę i drugą, z biegiem czasu coraz rzadszych, a potem korespondencja urwała się. W rodzinne strony stary Grey nie jeżdził. Powróćmy jednak po tym długim, ale jednak może choć trochę przydatnym wtręcie, do pana Smyfa.

Zdesperowany Smyf postanowił skończyć z tym światem. Z sobą próbował skończyć wcześniej, ale mu to na szczęście przeszło, i co logiczne, bo kiedy bohatersko przejdziesz fazę kończenia ze sobą, próbujesz kończyć ze światem jaki cię otacza, a mówiąc dokładniej chcesz choć trochę go zmienić. Albo przynajmniej przystrzyc.

„Jeśli nie możesz zmienić siebie, zmień świat”

Taka była jego nowa dewiza, którą przyjął po długotrwałych przemyśleniach w swojej samotni. Na przeszkolenie i kursy kreatywnego myślenia okazał się za stary. Emerytury nie miał.

Ale nie upadł na duchu, chodził godzinami po pokoju i myślał, nucąc pod nosem…”utopię waszą utopie, utopię ją w potopie urządzę wam piekłowstąpienie”.

Wszystko się zmieniło, kiedy nagle i zupełnie nieoczekiwanie znaleźli sponsora. Po prostu ktoś odpowiedział na wymyślone przez Mala i Rudego ogłoszenie w miejscowej w gazecie:

BUDUJEMY RAJ NA ZIEMI - POSZUKUJEMY BOGATYCH WSPÓLNIKÓW!!!

Inne ogłoszenia w rodzaju: “przyjmiemy większą gotówkę”. Lub “wezmę niepotrzebne pieniądze, od posiadającego ich w nadmiarze “ -nie przyniosły niestety oczekiwanych rezultatów.

W każdym razie gość zadzwonił, a to się liczy i po prostu powiedział że wchodzi. Dokładnie jego słowa brzmiały:  - wchodzę w ciemno chłopaki, nie zadajcie mi za dużo pytań, bo i tak nic nie powiem. A przynajmniej nie teraz - i rzucił jeszcze na koniec rozmowy niewyraźnym głosem - słowa są srebrem, a milczenie złotem, tego drugiego chłopcy, musicie wiedzieć mam na wasze szczęście więcej. Skontaktuje się z wami - Po czym odłożył słuchawkę, nie mówiąc nawet do widzenia.

Grey śmiał się jak małe dziecko, chyba po raz pierwszy w życiu, a podekscytowany Smyf wykrzykiwał głośno: - no to zabieramy się za robótkę, stary satyrze i pacanie, ty stary koniu jeden wałkoniu i patentowany leniu, czcigodny panie Smyf - a cała czwórka tańczyła z radości. Sponsor był straszną sknerą i nie dał im do ręki nawet grosza, ale chciał być sławny, i finansował badania, najpierw firmy o nazwie „RUDY AND MAC MALKOLM” jaką w czwórkę założyli -a następnie wyłożył pieniądze, gdy postanowili zbierać materiał DNA ze wszystkich szczątków ludzkich jakie pozostały na ziemi. Nie wiadomo skąd ten człowiek miał tyle kasy, a nawet nie wiadomo jak się nazywał i jak miał na imię. Kazał na siebie mówić Nowy Noe, i miał bardzo gruby portfel, który przy sobie ciągle nosił. I to się liczyło dla Smyfa, jak i Greya.

Po roku, płacąc nędzarzom i bezdomnym, po dziesięć złotych za jeden dostarczony przez nich materiał, praktycznie weszli w posiadanie wszystkich nie zniszczonych kodów DNA zmarłych mieszkańców ziemi -jeśli te oczywiście nie uległy wcześniejszej degradacji. Zbiory swoje nazwali BIBLIOTEKĄ, albo NOWĄ ALEKSANDRIĄ. I dzięki nim tworzyli coś na wzór armii klonów. A Noe jak się potem okazało prowadził podwójną grę. Współpracował bowiem z dziesiątkami wywiadów i wielkich koncernów, obiecując im - n a j l e p s z e  m ó z g i  jakie świat oglądał - I co łatwo domyślić się, oni finansowali badania „Nowego”, a za resztę całkiem nieźle Noe żył.

Ogród Edenem zwany,

położony kupę kilometrów od Łodzi, z której to autor obserwował losy pisanego przez siebie opowiadania

Czyli, ogromnych rozmiarów działka, kupiona gdzieś na Syberii, od rosyjskiego rządu naprawdę za marne grosze, no powiedzmy za niecałe dziesięć milionów dolarów, stała się inkubatorem w którym przychodziły na świat klony, a dzięki specjalnym metodom pracy najbardziej zaś inkubatorom, dorastały szybciej, i już po sześciu latach stawały się dorosłe i były zdolne do pracy. Eksperyment zaczął zarabiać na siebie.

A wszystko szło dobrze do czasu kiedy narodził się książę Tyaszi Tik.

Teraz spacerujący po placu budowy, nie nazywany już pogardliwie Snifem-Smyfem ze względu na nieustanny katar, smarkanie do chusteczki i ciągłe pociąganie nosem -ale w modnie skrojonym popielatym garniturze i dobrych włoskich butach powszechnie szanowany pan Smyf, nie jakiś wiecznie pociągający nosem, niby kokainowy snifer, i wstydliwie gapiący na się na swoje rozczłapane chodaki z głupim wyrazem twarzy, niedołęga i nieudacznik. A więc bardzo ważny, i ciągle zajęty, pan Smyf, spacerował po placu budowy, bo tam go można było głównie spotkać, spędzając czas na dyskusjach religijnych z nowymi klonami, albo na niezliczonych, i niekończących się konferencjach prasowych -nawiasem mówiąc podczas jednej z nich, paląc świetne cygaro, ogłosił się bogiem stwórcą, a ja jedynie z szacunku do religii piszę pierwsze litery małą czcionką, ponieważ on sam domagał się od gazet i wydawnictw pisanie o sobie “słów bóg” i “stwórca” z dużej litery.

Grey natomiast ogłosił się głównym aniołem, i jego nazwisko miało się od tej pory kojarzyć ze słowem CHWAŁA, a nie ze słowem SZARY. Do nazwiska Grey dodawano więc: Tytularny „Chwalebny Anioł”. Noe pozostał dalej skromną inkarnacją starego poczciwego Noego.

Zadufanie ich doszło do tego że obaj zapomnieli o swoim pierwotnym celu, a mieli przecież stworzyć utopię, krainę powszechnej miłości, szczęścia i azylu, dla zagubionych wrażliwych dusz. Na próżności się jednak nie skończyło, następnie bowiem sięgnęli po „najstarszy afrodyzjak świata”, czyli władzę, a przynajmniej spróbowali. Namówił ich do tego, niejaki Dzierżyński Drugi. Feliks Edmundowicz, stary polski szlachcic, który nie chcąc pracować na farmie, wolał obmyślać sposoby łatwego życia, razem ze swoim -uderzająco wprost podobnym do hrabiego Przewalskiego pomocnikiem, dobrotliwym Józefem Stalinem, nazywanym przez wszystkich Wujkiem. Dali się wkręcić i budowali nowy raj na ziemi, zwany wkrótce “Czerwonym Rajem”, albo “Komunistycznym Królestwem Bożym na ziemi” [jeszcze inni nazywali to miejsce złośliwie komunistycznym kur. na ziemi, i nie o kury w tej nazwie chodziło]. Wtedy jeszcze obaj panowie, to znaczy Grey i Smyf nie wiedzieli, że wszystkie petycje i projekty przesyłane do wujaszka Józefa który został w międzyczasie prezesem raju, i Feliksa Edmundowicza będącego jego prawą ręką a obaj z namaszczenia potężnych koncernów czyli pracodawców Noego i reszty, lądowały najzwyczajniej w świecie w koszu, ale zanim je tam Stalin, z dobrotliwym uśmiechem na twarzy wyrzucił, zgniatał papierowe projekty reform swiata w garści, mówiąc - history is bunk - a dopiero potem do wspomnianego wcześniej kosza na śmieci wrzucał zgniecioną papierową kulę -naśladując przy tym amerykańskiego koszykarza na parkiecie, podczas basetbollowego meczu nazywanego tu też “bunketbollem”, przy dźwięku oklasków zachwyconego dworu, i głośnych okrzykach „bunk”.

Jeśli przez przypadek zawędrowałeś dajmy na to na Syberię, i tam stałeś niedaleko placu budowy, to przed ogromną bramą mogłeś zobaczyć napis: KOMUNISTYCZNE KRÓLESTWO BOŻE na ziemi -wita gości, a dalej działkę otoczoną betonowym murem, następnie ogrodzoną wysoką siatką z drutem kolczastym u góry, chyba żeby od nadmiaru szczęścia nie uciekli podopieczni, i strażników z psami tropiącymi oraz bronią gotową do strzału. W raju wszystko należało do władz centralnych raju, i „centralniacy” wszystkim zarządzali. Nie było własności prywatnej, ani pieniędzy. Domy, czytaj lepianki, pracownicy utopi mogli jedynie zamieszkiwać, według zasady numer jeden Prawa Rajowego, mówiącej że:

pieniądze oraz własność demoralizują i odciągają od spraw wyższych, takich jak idee, dobro i powszechne szczęście na ziemi dla całego świata”.

Zamiast ciężko pracować za marne niesmaczne jedzenie, rajańskie szaraki wolały służyć w armii, a ich największa armia świata, podbiła w dwa lata prawie całą planetę. Podbiła prawie bez trudu, bo pozbawiony agresji i instynktów obronnych przeciętny człowiek, przez modny w tamtym czasie system poprawności, jaki się rozwinął zaraz po wyrzuceniu Smyfa z pracy, nie bronił się praktycznie wcale.

Kreatywni eksperci wmawiali dzieciom już od przedszkola, że obrona siebie przed agresją innych jest czymś grzesznym i złym, a ból należy znosić w milczeniu i pokorze, co miało być podobno szlachetne i wzniosłe. Wmawiali im to tak długo, aż ten dziwaczny i szkodliwy przesąd stał się społeczna normą -nie było więc większych problemów z pokonaniem i podbiciem, tak zainfekowanych groźnym wirusem apatii społeczeństw ludzkich

Zanim jednak tak się do końca stało, przechwycili władzę na ziemi. Jako pretekstu użyli epidemii i zagrożenia ludzkości jakimś śmiertelnie grożnym wirusem. Wirus został wymyślony przez sprzedajnych naukowców pracujących dla największych korporacji i najbogatszych bankierów. I choć epidemia była sfingowana przez media, to jednak przymusowe szczepienia jakim miała zostać poddana na całej planecie ludzkość nie. Szczepionka, na czym polegał ten szatański plan, zawierała śmiertelne wirusy, ponieważ rządzący planetą uznali że łatwiej będzie kontrolować ludzkość, a i tak maszyny wykonywały większość pracy za ludzi, nawet na wojnę szły już bioroboty. Ci którzy się nie chcieli zgodzić na serię śmiercionośnych szczepień zamykani byli w obozach internowania przez wojska patrolujące wszystkie miasta planety. Zredukowana, pozostała przy życiu po epidemii ludność, przebywała w miastach koszarach otoczonych kolczastym drutem, i pracowała ciężko za marne jedzenie na swoich panów. Wymyślili także dla swoich podanych nową religię służącą jeszcze większej obróbce ich biednych skołatanych umysłów.

Książę Taszi [dokładne nazwisko Teszik Tasz], słynny neandertalczyk, przedstawiciel szacownej kiedyś arystokratycznej rodziny, powszechnie znanej w neandertalskiej środkowej Azji , był pierwszym jaki podjął bunt i uratował świat. Nie muszę chyba dodawać że po jego stronie opowiedzieli się najbardziej znakomici i nieustraszeni wojownicy -na czele których stanął Zawisza Czarny. Grupa buntowników wraz z księciem i Zawiszą schroniła się najpierw w niedostępnych lasach Uralu, i stamtąd niepokoiła przeciwnika. Po krótkim czasie odbiła znaczne obszary aż do Jeniseju. W końcu obalili uzurpatora i figuranta Smyfa, a także jego dziwaczną bandę, przy okazji wyzwalając i naprawiając świat, łatając go i cerując gdzie się tylko dało, a nawet i tam gdzie się wydawało że nie da.

Czy Smyf z Greyem byli źli? Nie oni się po prostu dali wkręcić. Chyba zabrakło im siły.

Autor “Cyberius” Zee Jop

 

 

 

 

Źródło: Cyberius -Zee Jop