JustPaste.it

„Pełzająca kontrrewolucja” jako „pełzające powstanie” – wyobraźnia Kremla

Czy możliwa była internacjonalistyczna pomoc bez wkraczania wojsk? Powstania jako dzieła polsko-rosyjskie. Warsztat interpretacyjny historyków.

Czy możliwa była internacjonalistyczna pomoc bez wkraczania wojsk? Powstania jako dzieła polsko-rosyjskie. Warsztat interpretacyjny historyków.

 

© Edward M. Szymański

 „Pełzająca kontrrewolucja” jako „pełzające powstanie” –  wyobraźnia  Kremla

 Czy możliwa była internacjonalistyczna pomoc bez wkraczania wojsk? Powstania jako dzieła polsko-rosyjskie. Warsztat interpretacyjny historyków.

                                    Wstęp

 Ogólnie o polskiej i kremlowskiej myśli w praktycznym rozwiązywaniu spraw polskich

              Czym innym jest walczyć w lesie, a czym innym zarządzać lasem. Kreml od 300 lat, poza latami międzywojennymi, mniej lub bardziej dyskretnie zarządzał  lasem pod nazwą Polska, by po rozbiorach  ograniczyć się już do jego największej części Mianował administracyjnych zarządców, określał porządek w tym lesie, przesuwał jego granice, co wymagało   odpowiednich „pertraktacji” z innymi współgospodarzami ziemskiego globu.

         Do tego potrzebna była odpowiednia wiedza i doświadczenie. I taką wiedzę Kreml posiadł, kumulował ją i potrafił robić z niej użytek. Kremlowski rozum polityczny w odniesieniu do spraw  Polskich był na zupełnie innym poziomie niż polityczny rozum patriotycznie usposobionych  Polaków w odniesieni do własnych  spraw państwowych.

          Praktyczny państwotwórczy  rozum polityczny Polaków kształtował się w ostatnich trzech stuleciach  głównie przez doświadczenia walki z cudzym  ładem państwowym i jego strażnikami w Polsce. I to były właściwie jedyne praktyczne, suwerenne  doświadczenia Polakom dostępne. Inne doświadczenia wymagały już uczestnictwa w obcych strukturach państwowych. W artykule o odrodzonej Polsce jako dziele kolaborantów starałem się ten problem szerzej zasygnalizować (także w artykule Kreml a sprawa polska…)

          Zrekonstruowanie państwa w 1918 roku było wykorzystaniem wielkiej historycznej okazji, gdy cały porządek europejski legł w gruzach. Jednak myśl państwotwórcza kierująca tą odbudową została niemal kompletnie wykorzeniona po wrześniu 1939 roku przez biologiczną eliminację  elit politycznych lub zmarginalizowanie jej resztek w kraju.

          Politycznemu rozumowi Polaków od czasu do czasu  zrywających się do obalania cudzego porządku, by zaprowadzić własny, Kreml przeciwstawiał swój własny rozum, który takie próby potrafił przewidywać i nawet im profilaktycznie zapobiegać. Polityczna siła myśli kremlowskiej elity politycznej kształtowała się  nie tylko przez kumulowanie się doświadczeń w rozgrywkach z polską myślą insurekcyjną, ale także w rozgrywkach z innymi przeciwnikami na całym świecie.

          Można z pewnym uproszczeniem, ale za to obrazowo powiedzieć, że propaństwowa myśl Polaków kształtowała się na poziomie dyskusji w Soplicowie przy okazji „zajazdów” czy innych zjazdów, podczas gdy myśl kremlowska kształtowała się w pertraktacjach z Wiedniem, Berlinem, Paryżem  Londynem, Tokio, Waszyngtonem, Pekinem itd.

          Czy ta przewaga kremlowskiej myśli widoczna jest także w przewadze nad myślą polskich rodzimych elit solidarnościowych? Da się to pokazać, choć wątpliwe,  czy będzie to dla wszystkich jednakowo łatwo zrozumiałe, a całe wywody łatwe do zaakceptowania. Dlaczego? Bo trudno  z poziomu Soplicowa wzbić się na poziom geostrategicznej myśli Kremla, kształtowanej w konfrontacji bodaj z całym światem i to już od czasów Piotra Wielkiego. Komunistyczna elita na Kremlu korzystała z tych doświadczeń pełnymi garściami i dokładała własne. Nie doświadczyła przerywania ciągłości kształtowania się tej myśli.

          Te trudności widoczne są choćby w trudnościach ze zrozumieniem dokumentów wytwarzanych  przez kremlowską głowę, o czym pisałem już w innych artykułach. (Ostatnio w artykule Kreml a sprawa polska…, choć także w innych: Papież i Generał…, Jak urządzić uroczystość… ) Wypada jednak  podejmować znaczniejsze próby  przezwyciężenia tych trudności,   jeśli unikalne w naszej historii doświadczenie zwycięstwa nie ma pójść na marne.

          Zwycięstwa i Solidarności,  i polskiej armii. To pragnę podkreślić. Odróżniam  bowiem  myśl Watykanu i Waszyngtonu mające swój własny, ale  bardzo różny udział w myśleniu Polaków o Polsce i sprawach polskich w tamtych latach, od intelektualnie suwerennego dorobku lokalnych przywódców opozycji w tych latach. Odróżniam też myślenie „medialnych doboszów” wojny  polsko-jaruzelskiej, rozpoczętej przeszło ćwierć wieku temu i do dziś trwającej,  od myślenia wielu osób, które samodzielnie dochodzą do własnych przemyśleń nad tymi niezwykle w historii polski i świata ważącymi wydarzeniami.

         Co z tego, że werble doboszów bywają na polach bitew najbardziej słyszalne. Dobosze mogą być nawet bardzo dzielni i ofiarni. Ale czy to oni wygrywają wojny? Od tych, którzy decydują o armiach i budżetach zależy, czy wysiłki doboszów nie zostaną zmarnowane.

          Ewidentną słabością tych krytyków jest milczące przyjęcie założenia, że na Kremlu siedzieli bezradni i bezmyślni staruszkowie, którzy bez generała Jaruzelskiego niczego w Polsce nie byliby w stanie zdziałać i po prostu czekali tylko,  aż ci młodzi wówczas krytycy poproszą ich,  władców  potężnego nuklearnego  mocarstwa, by zechcieli  udać się na swój własny polityczny pogrzeb.

          W tym artykule szkicowo  pokazuję możliwy bieg „pokojowej” linii politycznej Breżniewa  w odniesieniu do spraw polskich. Przesłanki do takiej rekonstrukcji nie są moim życzeniem, jak Kreml powinien myśleć, ale odnajduję je w dokumentach źródłowych opublikowanych  przez IPN.  W odróżnieniu od ich wydawców nie zakładam jednak, by kremlowskie władze były mało inteligentne.

            W ostatniej części pokazuję, bezzasadność wniosków  formułowanych przez polskich historyków na bardzo konkretnym, ale chyba bardzo wyraźnym  przykładzie. Mamy wielowiekowe zaległości w suwerennym rozwijaniu myśli propaństwowej, co wymaga suwerennego przemyślenia polskich doświadczeń. Różnych prób w tym kierunku nigdy dosyć.    

Część I

 Kontrrewolucja w Polsce jako powstanie narodowe

            W artykule „Kreml a sprawa polska…”  zwróciłem uwagę na bardzo  enigmatyczne sformułowanie Breżniewa wyrażające zatroskanie naszymi „najlepszymi siłami narodu” i zasygnalizowałem, że na  ślady tej dotychczasowej „specjalnej troski” do dziś można się natknąć w wielu miejscach olbrzymiego obszaru sowieckiego imperium. Jest to niezwykle długi artykuł, przekraczający normy cierpliwości czytelniczej znakomitej większości internautów, zatem dla wygody  Czytelników przytaczam odpowiedni  fragment:

            <<Nasi przodkowie już dawno zauważyli, że „ aby pokonać przeciwnika trzeba poznać jego język”.  Poznanie tego języka wcale nie jest rzeczą prostą  szczególnie, gdy chodzi o język polityki.  Polityki  praktycznie uprawianej i w dodatku przez wielkie mocarstwo. Język może się nie podobać, ale trzeba wiedzieć o czym się w tym języku mówi.

            Niezwykle intrygujące są następujące słowa:

            Naszym obowiązkiem jest nazywać rzeczy po imieniu. Nad socjalizmem w Polsce zawisło straszne niebezpieczeństwo. Wrogowie stworzyli przepaść między partią a znaczną częścią świata pracującego.

            Polscy towarzysze nie znaleźli do tej pory żadnej metody, aby otworzyć oczy masom, żeby dostrzegły, że kontrrewolucja ma zamiar strącić w tę przepaść nie tylko komunistów, lecz najlepsze siły narodu. [t. 1, s. 277]

          O jakich „najlepszych siłach narodu” mówi Breżniew, które wszak wyraźnie odróżnia  je  od komunistów?  Po zastanowieniu się łatwo chyba dojść do wniosku, że chodzi o te siły, które nawet jeśli nie akceptowały komunizmu, to jednak nie odrywały się od „świata pracy”. W innym miejscu Breżniew rozwija tę myśl:

          Kontrrewolucja wbija klin w inteligencję twórczą i młodzież. Związki dziennikarzy, związki pisarzy, [Polska] Akademia Nauk, mnóstwo wyższych szkół wymykają się spod wpływu partii. Opozycja próbuje znaleźć metodę, aby dotrzeć do rolników indywidualnych, i umawia się z Kościołem. [s. 276]

           Partia przestała już reprezentować  interesy „świata pracy” w oczach jego  znacznej części ,  to tym bardziej nie jest już przekonująca dla  całej inteligencji , młodzieży  -  dla najlepszych sił narodu. 

           „Najlepsze siły narodu” polskiego od niemal  300 już lat są przedmiotem szczególnej troski Kremla, czego różnorakie ślady do dziś odnaleźć  tu i ówdzie można na ogromnym obszarze jego panowania.

          Skoro polscy towarzysze nie znaleźli żadnej metody, by „otworzyć oczy masom”, to tym samym zrozumiałe jest,  że potrzeba tu  i kremlowskiej głowy, i  zbiorowego pomyślunku  bratnich  głów.>>

          To sformułowanie Breżniewa -  trzeba podkreślić  -  nie padło przy lada okazji, ale na spotkaniu przywódców państw członkowskich Układu Warszawskiego 5 grudnia 1980 roku.

        (Sama „doktryna  Breżniewa”, której realizacją było to spotkanie, – można na marginesie zauważyć -  miała w sobie coś z ducha inicjatywy Alekszndra I na Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku oferującego władcom Europy wzajemne wspieranie się w przypadku jakichś rewolt. Podobnie „doktryna Breżniewa” zapewniała partiom komunistycznym panowanie w swych krajach, o ile te wywiązują się ze swych powinności wobec całego, zarządzanego przez Kreml bloku komunistycznego.)

          Nie jest to jedyne sformułowanie zmuszające do zastanowienia. Na tymże samym spotkaniu Breżniew mówi coś jeszcze bardziej enigmatycznego:

           „Jasne jest również to, od kogo wychodzi niebezpieczeństwo. Prawie jest określony schemat działań wroga, jakie następne, kolejne pozycje zamierza zdobyć. [Przed i po… T. 1, s. 275]

         Kremlowski przywódca  odwołuje się do schematu działania wroga. Nie odwołuje się do jakichś  planów czy wypowiedzi, ale do schematu działania. Działania schematyczne, to działania powtarzalne, wykonywane w taki sam sposób. Taki schematyzm nie zawsze jest uświadamiany przez samych działających.

        Do jakiego  schematu  odwołuje się Breżniew? Do schematu wydarzeń na Węgrzech i w Czechosłowacji? Niekoniecznie. Wtedy buntowały się „kierownictwa” tych krajów. W Polsce nic takiego nie miało miejsca. Zbuntowały się ogromne rzesze pracownicze występujące na  początku z  trochę dyskretnymi, ale później z  coraz  silniejszymi akcentami   antyradzieckimi.

         W „pełzającej kontrrewolucji” krył  się ruch niepodległościowy i to było dla Kremla bardzo czytelne. Argumentacja logiki walki ideologicznej odwołującej się do interesów klasowych,  interesów ekonomicznych robotników  przestała być w Polsce wystarczająca wobec argumentacji odwołującej się do interesów narodowych wyrażających aspiracje niepodległościowe, jakie zaczęły gwałtownie  odżywać. Zaskakująca była jednak forma tego powstania. Było to bowiem „pełzające powstanie narodowe”.  

          Te narodowe aspiracje więc,  to nic innego jak odradzanie się tradycji  walk insurekcyjnych i nawiązanie do nich  przez Breżniewa było całkiem zasadne. Swoje imperium Kreml zaczął budować  już w czasach carskich drogą systematycznych podbojów,  a po rewolucji 1918 roku robił to dalej, ale już nieco innymi metodami i pod sztandarem wyzwalania narodów spod  „imperialistycznego jarzma”. Kremlowska głowa jest pamiętliwa, nie zapomniała o praktycznych doświadczeniach z innej epoki, przecież one mogą być przydatne.

        Po te doświadczenia Breżniew potrafił sięgnąć, czego wyrazem jest jego wypowiedź w której  dosłownie utożsamiał kontrrewolucję  w Polsce z powstaniem narodowym. Znajduje się ona w protokole z posiedzenia politbiura 31 października 1980 roku:

        Boją się wypowiedzieć słowo „kontrrewolucjonista”. Posłuchajcie, co relacjonuje z Bonn tow. Siemionow {ambasador w RFN – E. Sz.],  przekazuje on rozmowę z jednym z polskich działaczy. Tutaj, jak widzicie, mówi się wprost o zbrojnym powstaniu w PRL. Jak więc polscy towarzysze mogą nie zrozumieć oczywistej prawdy, że w Polsce działa kontrrewolucja?[T. 2, s. 649]

           Sięgnięcie do tych doświadczeń może być bardzo inspirujące. Warto zatem pójść tropem myśli wskazanej  przez Breżniewa.

 Polskie powstania jako dzieła polsko-kremlowskie  

            Jak dzisiaj Kreml może postrzegać  dawne polskie  powstania? Właściwie jako wspólne  dzieła  polsko-rosyjskie. Polacy je zaczynali, a Rosjanie je kończyli. Dlaczego w przypadku solidarnościowego powstania  miałoby być inaczej? Rzecz w tym, by zrobić to jak najmniejszym kosztem  materialnym, politycznym i ideologicznym, ale w końcowym efekcie z korzyścią pod każdym względem.

           Czy z jednakową korzyścią dla obu stron? To już kwestia trochę drażliwa.

           Jak ten insurekcyjny schemat mógł wyglądać?  Co on mógł zawierać? To wcale niebanalne pytanie, jeśli nawiązanie do niego miałoby być praktycznie użyteczne w objaśnianiu minionych wydarzeń  i także w rozumieniu wielu wydarzeń we współczesnym świecie.

 Schemat polskich powstań z punktu widzenia Kremla

             W przedstawianych niżej punktach porównuję w największym skrócie to, co zawarte było w  schemacie niepodległościowych zrywów w przeszłości z tym, na co wprost lub pośrednio (poprzez różne komentarze, postulaty  czy nawet pytania)  zwracała uwagę ekipa Breżniewa.  Kolejność tych punktów nie należy wiązać z chronologią określonych działań. Mogą się one na siebie nakładać. W działaniach zbiorowych jest to naturalne. .

  • Narodziny zalążka centrum klarowania się myśli powstańczej. Myśl

 powstańcza plątała się ogromnej ilości głów, ale ktoś musiał podjąć decyzję, by  rozwijać ją  bardziej systematycznie i już nie jednoosobowo. Musiał więc powstać jakiś centrum myśli powstańczej. Czy zlokalizowane  ono było w Warszawie czy w Paryżu, to właściwie było wszystko jedno, gdyż i tak wygenerowany scenariusz musiał rozgrywać się na ziemiach polskich, gdzie nabierał swoistej dramaturgii.

           5 grudnia Breżniew wprost mówi o takim cantrum: „Prawdopodobnie istnieje jakieś centrum, które kieruje akcjami kontrrewolucji, centrum, które koordynuje taktykę i  strategię różnych oddziałów wewnątrz Polski i poza nią.” [T. 1. s. 275]

           Nawet słowo „oddziały” kojarzy się z oddziałami powstańczymi.

  • Pierwsze działania organizacyjne.

Oprócz koncepcyjnego  opracowania jakiegoś programu powstania konieczne było rozwinięcie  siatki konspiracyjnej na ziemiach polskich, by w odpowiednim momencie można było oprzeć się na większej liczbie wykonawców powstańczego dzieła. W Powstaniu Listopadowym ten etap był niezmiernie zredukowany, w następnym było już lepiej.

          Na spotkaniu państw Układu Warszawskiego 5 grudnia 1980 roku Breżniew mówi o tym etapie jak o działaniach znajdujących się w pełnym toku zaraz  po zdaniu wyżej cytowanym: Przeciwnik napędza rozwój tych wydarzeń w różnych kierunkach. Krok po kroku próbuje on przekształcić opozycję w partię polityczną. Panuje pogląd, że bazą do tego są właśnie związki zawodowe „Solidarność”. [tamże]

  • Proklamacja powstania.

            To dość skomplikowane socjotechnicznie działanie. Powstanie trzeba ogłosić poprzez upublicznienie istnienia „rządu tymczasowego” i tym aktem  wywołać swego rodzaju erupcję patriotycznych uczuć poprzez jakieś manifestacje czy wiece, będące  wyrazem poparcia tego rządu i jego legitymacją w kontaktach ze społeczeństwem i władzami państwa zaborczego  oraz  światem zewnętrznym..  

            Powołanie rządu tymczasowego jest jednocześnie początkiem walk wewnętrznych, które trzeba odróżnić od walk powstańczych sił zbrojnych z siłami zbrojnymi państwa zaborczego. Tych walk wewnętrznych nie da się uniknąć. Dlaczego?

  • Walki wewnętrzne

            Ukonstytuowanie się „rządu  tymczasowego” jest jednocześnie aktem, lub przynajmniej próbą,  delegalizacji dotychczas istniejących struktur państwowych, jest po prostu zamachem stanu na lokalne władze.  Dwa porządki państwowe na jednym terytorium  - państwo okupacyjne i państwo niepodległe – nie mogą się utrzymać. – bardzo słusznie zauważył J. M. Rokita w jednej z wypowiedzi cytowanych w  artykule o wysokości lotu myśli politycznej.

           Czy całe społeczeństwo od razu zaakceptuje nowy rząd? Na to nie ma najmniejszych szans. Przecież dotychczasowe struktury państwowe na kimś się opierały, cały administracyjny porządek państwowy wymagał zaangażowania olbrzymiej ilości osób. Nadto, z dotychczasowym porządkiem państwowym związane są elementarne warunki egzystencji całego społeczeństwa. Ten ład jaki jest, taki jest, a nie wiadomo czy nowy w ogóle będzie; nie wszyscy mają jednakowe predyspozycje do podejmowania ryzyka działań, od których mogą ucierpieć ich rodziny czy gospodarstwa.

            Ten konieczny akt proklamacji  powstania nie został przez Kreml przeoczony, choć równocześnie dostrzeżona została jego specyfika. Oto co mówił Breżniew 5 grudnia:

            Czasami można odnieść wrażenie, że  w Polsce zadomowił się system dwuwładzy. Konstytucja kraju została zepchnięta na dalszy plan przez porozumienie między „kolektywami robotniczymi” i rządem. Uchwały są ważne tylko dlatego, że nie kwestionują porozumień w rozumieniu interesów „Solidarności”. dokładnie rzecz biorąc w rozumieniu jej doradców z Centrum Komitetu Samoobrony Społecznej [„KOR”]. Organy władzy i sądy są ignorowane.[…] jeżeli ta droga byłaby kontynuowana, obalenie porządku socjalistycznego byłoby tylko kwestią czasu.[T. 2, s. 277]

            Zgodnie z charakterem „pełzającej kontrrewolucji” również i akt proklamacji powstania ma w oczach kremla charakter „pełzający”. Podobnie mówi też Andropow na politbiurze 2 kwietnia 1981 roku, gdy wyraża obawę, że zjazd partii opanowany zostanie przez sympatyków Solidarności:

            „Solidarność” zaczyna obecnie przejmować jedną pozycję za drugą. Jeżeli zbierze się nadzwyczajny zjazd, to nie można wykluczyć, że będzie całkowicie zdominowany przez przedstawicieli „Solidarności” i wówczas bez rozlewu krwi zagarną władzę [T. 2. S. 660]  

             W tym kremlowskim spostrzeżeniu o braku głośnej proklamacji powstania w sposób jaskrawy uwidacznia się przewaga kremlowskiej wyobraźni politycznej nad wyobraźnią polskich elit niepodległościowych.

              Dlaczego? Bo zgodnie ze schematem powstańczych działań, taka  proklamacja powinna  nastąpić drogą głośnej spektakularnej deklaracji.  J. M. Rokita powie nawet po parunastu latach, że Solidarność nie miała innego wyjścia jak „przeć do przodu”, że konfrontacja jest nieunikniona. Nie zauważył tego, co dawno zauważyła kremlowska głowa: tego mianowicie, że w tym punkcie jest pewne odejście od dawnego insurekcyjnego schematu, odejście bardzo dla Kremla niewygodne.

           J. M. Rokita   i osoby z podobnym temperamentem   będą działały  na rzecz radykalizacji Solidarności by wepchnąć ją w koleiny  utrwalonego  w polskiej kulturze schematu, schematu wypracowanego na poziomie racjonalności politycznej soplicowskiego  zaścianka. A takiej  radykalizacji Kreml mógł się spodziewać i uwzględniać ją w swoich dalszych kalkulacjach. .

            Odejście od tego dawnego schematu  umożliwiało zaś  uniknięcie etapu walk wewnętrznych, „przelewu krwi”, co zauważył Andropow, a czego nie zauważyli duchowi spadkobiercy zmitologizowanej myśli powstańczej. Nie zauważyli, że już uczestniczą w „pełzającym powstaniu narodowym”, czego, na marginesie,  wcale nie ułatwiała Wolna Europa.

  • Walki oddziałów powstańczych z wojskami zaborcy.

          To najbardziej heroiczny etap powstania. Regularnie w historii  przegrywany, ale bohaterstwo wykazywane w tych walkach   pozostaje w pamięci potomnych jako „moralne zwycięstwo.  Od strony zaborców zaś postrzegane jest jako wysiłek, wymuszony niesubordynacją buntowników za który należeć się będzie sowita rekompensata.

          W 1980 roku  Sowieci opracowali w ramach breżniewowskiego brainstormingu  plan inwazji militarnej na Polskę, o czym pisze np. Ł. Kamiński we Wstępie do zbioru dokumentów wydanych przez IPN (Przed i po 13 grudnia…). Ten wariant pacyfikacji nastrojów niepodległościowych został jednak szybko porzucony. Zapewne z uwagi na zbyt duże koszty gospodarcze i polityczne. Niewykluczone jest też, że była to swego rodzaju dezinformacja pod adresem obcych wywiadów. O takiej bowiem formie interwencji w Polsce myśleli amerykańscy sztabowcy.

          Byłaby taka  pacyfikacja bardzo anachroniczna biorąc pod uwagę geostrategiczne realia jak i technologiczny postęp w rożnych dziedzinach życia (np. w rozwoju mediów publicznych, intensywności współpracy gospodarczej miedzy państwami itd.).

  • Poszukiwanie sojuszników.

          To czyniły obydwie strony z różnymi skutkami.  W  XIX wieku  władze powstańcze, niezależnie od tego jak się nazywały,  miały szanse na pozyskanie opinii publicznej w różnych, nawet odległych państwach, i taką sympatię udawało im się pozyskiwać. Władze kremlowskie zaś mogły liczyć na realną i bezpośrednią pomoc rządów sąsiednich państw.

           Ta realna pomoc sąsiadów  nie wymagała z ich strony  wielkich kosztów, była  zrozumiała dla różnych innych  rządów i akceptowalna nawet dla opinii publicznej w innych państwach. Tą pomocą było zamknięcie swoich granic, w obawie przed rozszerzaniem się niepokojów społecznych na ich teren.  Nie było  to zamknięcie na tyle szczelne, by uniemożliwić przenikanie przez nie rożnych pojedynczych  emisariuszy, ale wystarczające, by uniemożliwiać  przemarsz jakichś oddziałów czy transport broni. Takie niemal automatyczne uszczelnianie granic miało miejsce i w Powstaniu Listopadowym, i w Powstaniu Styczniowym.

           Istnienie „rządu tymczasowego” czy inaczej nazywanego ośrodka władzy powstańczej było dla innych rządów europejskich bardzo czytelnym przejawem buntu, którego nie akceptowały, gdyż to zakłócało europejski porządek. Miejsca przy stole różnych rozgrywek były już obsadzone i nie było powodów, by dopraszać jakiegoś dodatkowego partnera.

             Na jaką pomoc mogła liczyć Solidarność? Na przychylny głos światowej opinii publicznej, w czym ogromną rolę odgrywał polski papież. Na jaką zaś pomoc ze strony rządów?  Mogła liczyć na niejawną pomoc głównie ze Stanów Zjednoczonych „na propagandę i opór”, a oficjalnie na „potok słów” poparcia.

              Na jaką zaś pomoc w tym czasie  mogły liczyć kremlowskie władze ze strony najbliższych sąsiadów? Trudno im nawet było opędzić się od tej pomocy ze strony NRD, a inne państwa także były do niej w pełni gotowe,  czego spotkanie przedstawicieli państw Układu Warszawskiego choćby tylko 5 grudnia 1980 roku jest najlepszym przykładem. A jaka pomoc byłaby najtańsza? Ta tradycyjna – zamknięcie granic, w czytelnym dla świata celu, by zamieszki w Polsce nie przechodziły na zewnątrz. W dokumentach IPN-u pełno jest rożnie wyrażanych niepokojów ze strony naszych, nie tylko najbliższych sąsiadów.

             Czy zamknięcie granic w XX wieku  byłoby czymś nowym? Przecież sam Mur Berliński był  najlepszym przykładem  dbałości o odpowiednie uszczelnianie granic. W dokumentach IPN można np. znaleźć informację z Budapesztu z 11 grudnia 1981 roku  z Wydziału Agitacji i Propagandy KC WSPR:

             Ludzie oceniają sytuację w Polsce jako katastrofalną. Wielu uważa, że „Solidarność”, otwarcie głosząc tworzenie własnych sił zbrojnych i przejęcie władzy sprawiła, iż kontrrewolucja stała się jednoznaczna i wojna domowa jest nieunikniona. Wątpią, czy Polacy są w stanie  sami rozwiązać kryzys. Zgadzają się z zarządzeniami wydanymi w Czechosłowacji i w Austrii ograniczającymi napływ polskich turystów i oczekują podobnych zarządzeń od właściwych organów węgierskich. [T. 2, s. 415]

  • Konsumowanie polskich zasobów. .

          To ostatni etap powstaniowego dzieła. Przez  polskie społeczeństwo odczuwane było, i tak jest do dziś nazywane, jako popowstaniowe represje. Ze strony zaborcy zaś to porządkowanie krajobrazu po bitwie było dość  atrakcyjnym zajęciem. „Co cię nie zabije, to cię wzmocni.” – pociesza znane powiedzenie. Po powstaniu państwo zaborcze wzmacniało swoją kondycję drogą konsumowania różnych zasobów będących w polskich rękach oraz  poprzez  stosowną reorganizację zarządzania „polskim lasem”.   

           Skonfiskowane majątki mogły przechodzić w ręce bardziej zasłużonych dla kremlowskich władz   czy osób godnych większego zaufania. „Najlepsze siły narodu” zaś były doskonałym materiałem do eksploracji i podnoszenia poziomu cywilizacyjnego olbrzymich obszarów na wschód od Uralu, które mogły wchłonąć każdą ilość rąk do pracy. Dobrze było wszystkich trochę  rozproszyć, aby nikomu  nie zechciało  się tam  organizować znowu jakichś powstań.

          Na polskich terenach trzeba było zadbać o odpowiednią edukację społeczeństwa, by na dłuższy czas był spokój. Służyły temu przykładne procesy sądowe, odpowiednio ukierunkowane publikacje itd. Królestwo Polskie przekształcone z czasem zostało na  Przywiślański Kraj.  Nawet reforma uwłaszczeniowa chłopów w 1864 roku na tych terenach  miała wyraźnie edukacyjne przesłanie: car jest dobry, polska szlachta jest zła. Po polskim powstaniu państwo zaborcze nabierało, przynajmniej na trzydzieści lat, lepszej  kondycji.

          Czy ten apetyt w solidarnościowych czasach już zniknął? Oj, nie! On właściwie się wzmagał. Krótko i z dużą nadzieją na zaspokojenie go wyraził Andropow 10 grudnia 1981 roku, gdy  nie wiadomo było jeszcze, czy Jaruzelski wprowadzi stan wojenny czy też można będzie przyzwoicie zrealizować  polskie powstanie  narodowe zgodnie ze sprawdzonym już schematem z moskiewską konsumpcją na końcu: Powinniśmy  przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego. To jest nasza główna linia.

        Co zatem było do pozyskania w Polsce, co mogłoby umocnić Związek Radziecki? Przede wszystkim odzyskanie tego, co w walce o „umysły mas” Kreml utracił na rzecz Watykanu, a więc likwidacja lub poważne ograniczenie wpływów  papieża w Polsce. W  ogromnej mierze pokłosiem jego wizyty w ojczyźnie były narodziny  Solidarności a wraz z nią przyczółek dodatkowych wpływów amerykańskich wewnątrz systemu sowieckiego jako całości.

         Wyrwanie Polski spod   wpływów w papieża  oznaczałoby  poważne ograniczenie jego wpływów w świecie i umacniałoby pozycję Kremla w gospodarczych i politycznych pertraktacjach z Zachodem. Inna korzyścią o strategicznym znaczeniu byłaby możliwość potraktowania Polski jako wielkiego pola doświadczalnego pod reformy gospodarcze w całym Związku Radzieckim. Było zatem nad czym myśleć i warto było myśleć.

   Część II

Kremlowska perspektywa końca „pełzającego powstania”

 Wpychanie „pełzającego powstania” w tradycyjny schemat

           „Pełzające powstanie” to coś nie dla Polaków, choć o jego wspieranie Kreml nie bez racji podejrzewał kościół  w Polsce. Jakiegoś przyspieszenia obawiał się kardynał Wyszyński, ale od połowy marca 1981 roku jego siły słabły.

          Rozbudzone apetyty uczestnictwa w walkach niepodległościowych domagały się pola na popisy dzielności, a w rozbudzaniu takich apetytów bardzo zainteresowana była amerykańska administracja. Insurekcyjne dążenia powracały w utarte polskimi, soplicowskimi  doświadczeniami koleiny.

         Tu zaś Kreml był jakby u siebie.

 Widoczne osiągnięcia „pełzającego powstania”

          Co ze schematu polskich powstań  sposobem  żmudnego „pełzania” zostało dokonane i co Kreml bez trudności dostrzegał? Bardzo wiele.

  • Powstaniowe centrum strategii i taktyki powstańczej już istniało choć poza Polską.
  • Patriotyczne nastroje już były wzniecone w masowej skali.
  • Pomoc z zagranicy dla Solidarności była już określona i przewidywalna, podobnie też była przewidywalna pomoc dla władz kremlowskich.
  • Następowała powoli polaryzacja sił na szczytach elit politycznych w Polsce. O „dwuwładzy” Breżniew mówił już w 5 grudnia 1980 roku. W grudniu 1981 roku ta dwuwładza była już faktem dostrzegalnym nie tylko dla bystrego kremlowskiego oka, ale chyba  nawet dla młodych polskich historyków, którzy już mieli nadzieję „na szybką zmianę systemu”.    

            Pełzającego  charakteru powstania nie dało się  utrzymać. 13 maja 1981 roku miał miejsce zamach na papieża, a niewiele dni później bo 29 maja zmarł Kardynał Wyszyński. Chyba jedyny takiego formatu  opozycjonista komunizmu w Polsce obdarzony jednocześnie   ogromnym instynktem  propaństwowym,   któremu nigdy to, co komunistyczne nie mieszało się z tym, co państwowe, i dla którego bezpieczeństwo państwa, nawet takiego, jakie wówczas istniało, było niezwykle ważnym priorytetem w jego politycznych działaniach.

            Zmarł główny  twórca strategii „długiego marszu” opierającej się na wierze we własne polskie siły takie, jakie one wówczas były.

             Prymasowi Glempowi nie było dane „100 dni spokoju”, rekonwalescencja papieża nie obyła się bez problemów. Solidarnościowe powstanie nie wymknęło się z polskich rąk, ale powoli przestawało  być kierowane rodzimą, dalekowzroczną myślą strategiczną. 

          „Pełzające powstanie” było jakby zaprzeczeniem polskich tradycji, ale było szansą na przerwanie polsko-rosyjskiego schematu powstań.

          Dla Kremla tradycyjny,  insurekcyjny schemat był jakby gotowcem przydatnym do realizacji „głównej linii”, jaką było „umacnianie Związku Radzieckiego”. Trzeba byłoby jednak, aby powstanie przestało mieć już charakter „pełzający”, a przekształciło się w „normalne” powstanie. Jeśli byłyby tu jakieś trudności, to przecież można by nawet trochę pomóc następcom  „wczesnego Mochnackiego”.

          Chyba niewiele jednak trzeba było już  pomagać, a to dzięki  niestrudzonej pomocy Waszyngtonu „na opór i propagandę”, o czym pisałem w artykule CIA i KGB na wspólnej drodze wyzwalania Polski.

 Dalsze oczekiwania

        Co teraz powinno nastąpić i jakie mogłoby być stanowisko Kremla wobec usiłowań doprowadzenia powstania według utartego schematu do końca?

  • Głośna proklamacja powstania, czyli powstanie „tymczasowego rządu narodowego”.

Jakie tu może być stanowisko Kremla? Jak najbardziej pozytywne. Bez takiego rządu  powstańczy schemat umacniania Związku Radzieckiego straciłby sens. Taki „Rząd Narodowy” był  potrzebny, aby mógł się pokazać całemu światu i pokazać swój dorobek.

       Kreml dysponował wiedzą, której lokalni  solidarnościowi  liderzy nie chcieli przyjąć do siebie i nawet dzisiaj jest ona przez  krytyków stanu wojennego jakby zapomniana czy wręcz negowana: im bardziej dzięki strajkowej broni Solidarność rosła w siłę, tym  bardziej polska gospodarka popadała w ruinę. To się Kremlowi aż napraszało, by nie tylko pokazać światu, ale także udowodnić solidarnościowym rzeszom, że strajki jednak powodują straty w gospodarce.

        Taki rząd był też Kremlowi potrzebny, by pokazać innym rządom w Europie, że oto znowu w Polsce pojawili się chętni, by zburzyć europejski ład międzynarodowy, który za długo już trwa.   

          „Rząd tymczasowy”  potrzebny  byłby też po to, by Kreml miał z kim rozmawiać i mógł godnie go powitać. Przecież nie można rozmawiać z blisko 10 milionami ludzi. Nic dziwnego, że Andropow  10 grudnia w swoich dywagacjach dopuszcza istnienie rządu solidarnościowego jak najbardziej serio. Do tej dywagacji trzeba będzie jeszcze nawiązać, a na razie idźmy zgodnie ze wskazówkami powstańczego scenariusza.

       Doskonałym kandydatem na taki „rząd powstańczy” była Komisja Krajowa „Solidarności”, która miała 11 grudnia odbyć swój zjazd.  Czy zechciałaby się ogłosić „Rządem Narodowym”.  Co za problem?  Im bardziej by zaprzeczała, że takim rządem nie jest, tym bardziej byłaby o to podejrzewana.                                                 

  • Walki wewnętrzne. W schemacie powstania jest też miejsce na walki wewnętrzne.

 Jakie tu może być stanowisko Kremla? Znowu pozytywne, a nawet jeszcze bardziej niż pozytywne. Marszałek Ustinow  już marcu jasno przewidywał, że „rozlewu krwi nie da się uniknąć”.  Przecież to byłoby zgodne z oczekiwaniami Waszyngtonu, „by polski rząd i naród mogły same rozwiązywać swe problemy wewnętrzne”.  

       Tu  warto byłoby zadbać, aby to rozwiązywanie problemów było widoczne  nie tylko dla Waszyngtonu, ale także dla Watykanu i całego świata,  oraz by było odpowiednio widowiskowe i pouczające. W tym punkcie fachowa pomoc ze strony Kremla  byłaby bardzo na miejscu i bardzo kompetentna.

 Dygresja o Powstaniu Krakowskim

            Przy pomocy walk wewnętrznych można osiągnąć piorunujące efekty, co wspaniale pokazane zostało przy okazji Powstania Krakowskiego w 1846 roku: „Na polską rewolucję trzeba będzie napuścić polskich chłopów, potem chłopów się wystrzela i na sto lat będzie spokój" – w tak lapidarny sposób streścił austriacką strategię Franciszek Krieg, prezydent guberni lwowskiej. I tę strategię udało się z łatwością zrealizować. Co prawda potęgi austro-węgierskiej już nie ma, ale gdzie jest powiedziane, że nie można  skorzystać ze  skutecznych rozwiązań byłego partnera w Świętym Przymierzu? Oczywiście, takie rozwiązanie trzeba zaadoptować do aktualnych realiów.

           W ramach tej adaptacji można np. zadbać, by wewnętrzne walki toczone były z odpowiednim temperamentem, by nie stracić za wiele czasu, no i zadbać, by w końcu przewagę zyskała „właściwa” strona.

            Powstanie Krakowskie trwało ledwie paręnaście dni, ale z punktu widzenia władz austriackich okazało się niesamowitym sukcesem politycznym i  „wychowawczym”, przy właściwie minimalnym zaangażowaniu militarnym  i przy aprobacie Europy w dziele przywracania porządku.

            Dzięki ukonstytuowaniu się Rządu Narodowego  nie było potrzeby nikomu udowadniać, że istnieją chętni do jego zakłócania. Dla władzy mocarstwa  rząd powstańczy ma więc przynajmniej tę niewątpliwą  zaletę,  a drugą jest ta, że wystarczy w odpowiednim momencie taki rząd „zdmuchnąć” bu zapanował spokój ku ogólnemu zadowoleniu i ku  solidnej nauczce dla niepokornych.

          Powstanie trwało bardzo krótko, ale austriacka administracja przygotowywała się do niego bardzo starannie sądząc po precyzji działania. Wpadła na pomysł, by polskie powstanie zdusić polskimi siłami. Trzeba było tylko  trochę w te siły zainwestować.

          Dla uczestników chłopskiej rabacji kalkulacja była bardzo przejrzysta: za zabitego szlachcica, „ciaracha” - jak ich nazywali, otrzymywali 10 florenów, za okaleczonego – 8, a za żywego i całego – tylko 5 florenów.

          Potem trzeba było trochę tych pomocników przy pomocy wojska „uspokoić”, ale to już było proste, bo nie było komu się za nimi ujmować.

          Taka inwestycja była bardzo opłacalna. Wolne Miasto Kraków będący dotąd pod zarządem trzech stolic dostał się pod niepodzielne panowanie Austriaków jako swego rodzaju łup wojenny niewielkiego oddziału. 

  • Walki powstańczych oddziałów zbrojnych z wojskami zaborcy.

         To bardzo pamiętany  przez Polaków punkt w schemacie powstańczych zrywów. Co to anno domini 1981 mogło dla Kremla oznaczać? Oddziały Armii Czerwonej wkraczają do Polski i co? Z kim walczą? Ze strajkującymi załogami? Strzelają, by zmusić je do pracy? Organizują łapanki  na solidarnościowych liderów? To może walczą  z polskim wojskiem? A przecież ono żadnej walki nie podejmuje.

          Nie, ten punkt schematu niepodległościowych działań trzeba stanowczo wykreślić. Przecież nie ma nawet  „rządu  tymczasowego”, który by  podjął  próbę zdelegalizowania dotychczasowych władz i usiłował przejąć kontrolę nad armią. Świat by w ogóle nie zrozumiał sensu takiego wkraczania tym bardziej, że  wiadomo, iż  Armia Czerwona już od dawna jest w Polsce obecna.  To zbyt wielkie koszty, żadnych zysków materialnych a ogromne straty polityczne. Nic dziwnego, że 10 grudnia całe politbiuro jasno deklaruje, że o żadnym wkraczaniu wojsk nie może być mowy.

         Czy to oznacza, że marszałek Ustinow nie ma nic do roboty? Bynajmniej. Po pierwsze musi zabezpieczać to, by system obronny Układu Warszawskiego jako całość nie uległ jakiemuś osłabieniu np. wskutek  trudności transportowych  na terytorium Polski. Po drugie, musi zadbać o logistyczne wsparcie, którejś ze stron w zbliżającym się czy planowanym konflikcie, gdy „rząd i naród same będą rozwiązywać swe problemy wewnętrzne”. To zaś wymaga czujności i precyzji.

  • Konsumowanie zasobów polskich czyli „umacnianie Związku Radzieckiego”.

       No tego punktu scenariusza w żaden sposób nie można pominąć. W tym punkcie polska strona już niewiele miałaby  do powiedzenia. Najważniejsi są tu partnerzy Kremla współokreślający porządek geopolityczny w Europie i świecie, bo to z nimi toczy się rozmowy, a nie z buntownikami czy nawet z „polskim kierownictwem”, które nie potrafiło nad buntownikami zapanować.  Problem polskiego papieża? Od tego Kreml ma głowę, by myślała.

       Kiedy potencjalne korzyści byłyby największe? Kiedy zarówno sami Polacy jak i opinia publiczna w świecie, a także rządy innych państw byliby  przekonani, że pomoc  Związku Radzieckiego jest warunkiem niezbędnym dla zapewnienia minimum spokoju na polskim terytorium. Czy taki rezultat byłby  możliwy do osiągnięcia? Może warto tu o pewną ilustrację z artykułu pióra Pawła Skworody  omawiającego postać Jakuba Szeli i skutki „rabacji” której ten  przewodzil:

          Na przykład pradziadek chłopskiego działacza ludowego Teofila Kurczaka miał jeszcze wiele lat później mawiać: „Dzieci, prośta Boga, ażebyśta Polski nie doczekały, bo nam w Polsce źle było”.

           To daleko nie wszystko, co da się powiedzieć o poszukiwanym  przez władze kremlowskie rozwiązaniu „sprawy polskiej” przy założeniu, że Kreml rządzony był przez ludzi myślących, mających wykształconą wyobraźnię polityczną, a nie przez ograniczonych matołków.

          Jak zaś może wyglądać lektura tych samych dokumentów przy założeniu, że na Kremlu zasiadali ludzie mało sprawni intelektualnie?  

Część III

Warsztat interpretacyjny historyków

 Sytuacyjne tło obrad politbiura 10 grudnia 1981 roku

        10 grudnia na posiedzeniu politbiura Andropow  formułuje propozycję stanowiska Kremla w spodziewanych rozmowach z Jaruzelskim. Jest ono jednoznaczne: my (strona sowiecka)  opowiadamy się za pomocą internacjonalistyczną, ale wy (strona polska), jeśli chcecie sami zrobić u siebie porządek, to róbcie, nie będziemy wam przeszkadzać. (Pisałem o tym w artykule Kreml a sprawa polska…) Ta rozmowa ma mieć miejsce za kilka dni w  Moskwie, gdy pułapka, w którą miał wpaść Jaruzelski została już zorganizowana. (Pisałem o tym w artykule CIA i KGB na wspólnej drodze wyzwalania Polski.)

        Politbiuro nie wie, czy Jaruzelski zechce wprowadzić stan wojenny czy nie zechce? Jeśli zechce i zdąży, to dobrze, a jeśli nie, drugie dobrze, a może nawet lepsze,  bo wtedy polski generał  będzie musiał już dokładnie realizować plan scenariusza przygotowany w gabinetach KGB, Ministerstwa Obrony i MSZ. (Patrz artykuł: Kreml a sprawa polska...) Nad przymuszaniem Jaruzelskiego do   operacji „X”, czyli stanu wojennego politbiuro  już nie dyskutuje.  Po prostu robi swoje, gdyż sprawy żądań pomocy gospodarczej ze strony Jaruzelskiego i tak muszą być jakoś rozwiązane,  zakłada też, że ten  zgodnie z kremlowskim scenariuszem pojawi się w Moskwie 14-15 grudnia.

         Czy Jaruzelski zna cały ten scenariusz? A niby dlaczego Kreml miałby go o nim informować? Może się czegoś domyślać, to oczywiste. Jest generałem dobrze znającym język rosyjski, ma ogromną wiedzę w zakresie spraw militarnych, przejawia pewien spryt – jak to ujął Susłow, a może wręcz wodzi nas za nos –  jak wcześniej przypuścił Rusakow.

        Skoro Jaruzelski przysłał  wygórowane (zdaniem Kremla) żądania pomocy gospodarczej, to być może ma zamiar dalej wymigiwać się od zrobienia porządku.  Z taką możliwością politbiuro się liczy.

        Teraz tytułem polemiki z historykami IPN-u.

  O  sympatiach w interpretacji

         Z faktu, iż Andropow w ramach dywagacji nad kremlowskim scenariuszem mówi o tym, że o żadnym wkroczeniu wojsk mowy być nie może, historycy wyciągają wniosek, że Kreml wcale nie miał zamiaru udzielać internacjonalistycznej pomocy i jeśli by nie było stanu wojennego, to tej internacjonalistycznej pomocy Polacy wcale by się nie doczekali.

        Różne mogą być powody tak upowszechnianej opinii. Jednym z nich jest  poziom   interpretowania  tekstów, na które historycy się powołują, a odnoszących się do rzeczywistości mało przez nich lubianej. Poziom graniczący wręcz , w moim mniemaniu, z  infantylizmem. Lekarz nie musi lubić cholery, ale jeśli nie chce być znachorem, musi sporo o tej chorobie wiedzieć.

        Jak więc ten poziom wygląda?  Przyjrzyjmy się fragmentowi wypowiedzi Andropowa, która ma być niby koronnym dowodem braku kremlowskich zamiarów udzielania Polsce internacjonalistycznej pomocy a nawet dowodem śmierci doktryny Breżniewa.

 Prezentacja cytatu

          Oto przytoczony przez historyka IPN-u  cytat z wypowiedzi Andropowa (z protokołu obrad politbiura 4 grudnia)  zamieszczony  we Wstępie do zbioru dokumentów „Przed i po 13 grudnia”. Cytat ten  poszerzyłem o zdanie  poprzednie cytowanej wypowiedzi,   tu zaznaczone nawiasem i bez wytłuszczenia:  

 [Jeżeli tow. Kulikow rzeczywiście powiedział o wprowadzeniu wojsk, to ja uważam, że postąpił niesłusznie.]  Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. Jest to nasze słuszne stanowisko i musimy się go trzymać do końca. Nie wiem jak rozwinie się sprawa z Polską, ale jeśli nawet Polska będzie pod władzą „Solidarności”, to będzie to tylko tyle. A jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to będzie to dla nas bardzo ciężkie. Powinniśmy przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego. To jest nasza główna linia”. [T. 1, s. XXXIX]

        Dlaczego także to poprzednie zdanie?

        Zrozumiale jest, że każdy cytat jest wyrwany z kontekstu. Taka jest jego uroda i nie można mieć o to pretensji do nikogo. Spory zaczynają się wtedy, gdy zapomina się, że kontekst może narzucać znaczenie wypowiedzi,   czasami z przemożną wręcz  siłą.

         Takie  samo wyrażenie „Pali się!”, co innego oznacza dla odbiorcy,  gdy ma ono formę napisu pod malunkiem czy fotografią, co innego,  gdy pada w formie okrzyku ze sceny w teatrze, a jeszcze co innego,  gdy pada z widowni w teatrze  i  gdy akurat czuć jakiś swąd.  Niby to jest oczywiste, ale warto o tym przypominać.

 Precyzja przytaczania wypowiedzi

         Arabskie powiedzenie mówi, że „Przybywającemu z daleka wypada wierzyć”. Dla szerokiej opinii publicznej historyk przytaczający jakiś dokument, jest kimś „przybywającym z daleka”, któremu wypada wierzyć. Na szczęście grzecznościowa powinność nie oznacza  przymusu, gdy można coś sprawdzić. Sprawdziłem cytowany fragment z kopią oryginału w programie PDF-u zamieszczoną w witrynie poświęconej generałowi Jaruzelskiemu.

          Zastrzegam się zatem, że dalsze moje uwagi o interpretacji cytowanej wypowiedzi  uważam za w pełni  zasadne, jeśli  faktycznie ta kopia jest zgodna z oryginałem, a nie jakąś podrobioną fałszywką. W wielkiej polityce pełno jest niespodzianek. A jeśli to jednak jakaś fałszywka? To też uważam  te uwagi  za zasadne, choć wtedy musiałbym argumentować  szerzej.

 Jakich słów użył Andropow?  

           Niech Czytelnik zajrzy ponownie do przytoczonego cytatu. W  cytacie zdanie, w którym mowa jest o Solidarności,  w oryginale kończy się zupełnie inaczej  niż w tłumaczeniu wykorzystanym przez Ł. Kamińskiego.

          Po przecinku w oryginale znajduje się sformułowanie: to eto budet adno, czyli jak byśmy powiedzieli po polsku, „to będzie jedno”, czy ewentualnie „to będzie tylko jedno”,  a nie jak w przytoczonym cytacie „to będzie to tylko tyle”. To duża różnica? Tylko pozornie drobna.

           W tłumaczeniu „to będzie tylko tyle” wyparowała bowiem ważna metatekstowa  informacja. Jeśli bowiem  jest „jedno”, to powinno być „drugie”.  Brak tej metatekstowej informacji likwiduje ograniczenie  swobody interpretacyjnej całości wypowiedzi i pozwala zmienić jej sens. 

         Gdzie więc jest to „drugie”  i do czego ono się odnosi?  Owo „drugie” to następne zdanie, mówiące o możliwości sankcji ze strony krajów kapitalistycznych. Informacja „to jedno” nie pozwala odrywać  treści jednego zdania  od treści drugiego zdania.

         Cała ta część wypowiedzi odnosi się do pewnych hipotetycznych możliwości, a więc jest ona sformułowana w trybie przypuszczającym. O  czym zatem w tym trybie przypuszczającym mówi Andropow? Mówi, że jeśli Polska będzie pod władzą Solidarności, to jedno, ale drugie to to, że wtedy  kraje kapitalistyczne mogą nałożyć jakieś sankcje.

 Drobna poprawka i inna inerpretacja

          Jeśli nie odrywa się treści jednego zdania od drugiego, to wtedy automatyczne rodzi się pytanie: dlaczego ewentualność, że Polska znajdzie się pod władzą Solidarności ma wiązać się z ryzykiem sankcji  na  Związek Radziecki?  Na posiedzeniu politbiura nikt się o to nie dopytuje, widocznie wszyscy uznają to za oczywiste. Ale dlaczego? No przecież kraje kapitalistyczne powinny się wtedy cieszyć, że w Polsce będzie  rządzić Solidarność.

         Nikt się nie dopytuje, bo nikt nawet nie dopuszcza możliwości, że Polską może rządzić Solidarność z amerykańskimi doradcami i watykańskim błogosławieństwem, że partia może być rzeczywiście odsunięta od władzy.

         To skąd zatem   w wypowiedzi Andropowa to  powiązanie  między władzą Solidarności w Polsce, a zachodnimi sankcjami? Andropow – to już moja propozycja interpretacyjna -  odwołuje się tu do „linii Breżniewa”, a więc do dalekosiężnego scenariusza rozwiązywania  problemu „pełzającej kontrrewolucji”. Linii przecież pokojowej, a trudno, aby dla świata zrozumiałe było jakiekolwiek użycie wojsk przeciwko „pełzającej kontrrewolucji”.

        Co innego, gdyby powstał jakiś solidarnościowy rząd i podjął próbę porządzenia sobie. Niech całe solidarnościowe podziemie się ujawni i pokaże swój „strajkowy dorobek”. Wtedy w ramach przywracania porządku trzeba byłoby udzielić „pomocy” w  obaleniu takiego rządu, ale ryzyko sankcji na cały Związek Radziecki  byłoby ogromne.

         Ten ekonomiczny wzgląd, jest główną przyczyną przyzwolenia na stan wojenny siłami wyłącznie polskiej armii. Z punktu widzenia Kremla nie jest bowiem wykluczone, że dzięki wariantowi Jaruzelskiego sprawę sankcji da się ograniczyć tylko do sankcji wobec Polski, ale wtedy niech sobie sama radzi, żadnej ekstra pomocy gospodarczej nie będzie.

       W poważnej  mierze kremlowskie rachuby się sprawdziły.  Reagan w pierwszym odruchu nałożył sankcje tylko na  Polskę, a dopiero po kilku dniach rozciągnął je na cały Związek Radziecki. Wtedy jednak było już za późno. Stan wojenny był już wprowadzony bez kremlowskich doradców na  różnych szczeblach dowodzenia.

       Skąd    wynika moja interpretacja cytowanej wypowiedzi  i dlaczego ma być w czymkolwiek bardziej zasadna  od interpretacji proponowanej przez historyka, autora wstępu do dzieła, w którego składzie redakcyjnym figurują nazwiska jeszcze  ośmiu innych osób? 

         Bo moja interpretacja nie opiera się na uważnej  lekturze tylko tego wybranego cytatu, ale całego dokumentu, a nawet więcej, wszystkich dokumentów z sowieckiego politbiura zawartych w Aneksie zbioru wydanego przez IPN.

         Jak do cytowanego fragmentu odnosi się autor Wstępu? Prześledźmy zdanie po zdaniu. Będą one zaznaczane tłustą czcionka, wiec cały przecytowany akapit Czytelnik może sobie z łatwością odtworzyć.

Pierwsze zdanie

Znaczenie cytowanej wypowiedzi Andropowa trudno przecenić. [T.1, s. XL]

        Czyli jasne jest, że jest to wypowiedź o wyjątkowym znaczeniu dla uzasadnienia określonych tez.

Drugie zdanie

Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że padła ona  w atmosferze zdenerwowania wywołanego wrażeniem, że Jaruzelski wzorem Kani wymiguje się od zdecydowanych działań, to wydaje się, że wypowiedź Andropowa odzwierciedla ostateczne stanowisko Moskwy.

         Nie wiem, skąd Autor wziął  "atmosferę zdenerwowania". Akurat mnie  tekst całego dokumentu zadziwił rzeczowością, dyscypliną i precyzją  językową kolejnych wypowiadających się, ogromnym „nasyceniem informacyjnym” poszczególnych wypowiedzi, ich składnością kompozycyjną.

         Dlaczego Autor uważa, że ta nerwowa atmosfera mogła być wywołana wrażeniem, że Jaruzelski próbuje się „wymigać” od zdecydowanych działań. To przecież żadna nowość. Jaruzelski już od miesięcy się „wymiguje”,  co z poprzednich dokumentów jasno wynika.

         Mogę się natomiast  zgodzić, że wypowiedź Andropowa „odzwierciedla” ostateczne stanowisko Moskwy. Wypowiedzi pozostałych mówców także „odzwierciedlają”  ostateczne stanowisko Moskwy, gdyż nikt nie odstępuje od „linii Breżniewa”.

 

Trzecie zdanie

 Nawet w warunkach „ zaproszenia” ze strony najwyższych władz PRL (i oczywiście idącej za tym chęci współpracy) odrzucono możliwość zbrojnej interwencji, biorąc przy tym pod uwagę, że konsekwencją może być nawet odsunięcie od władzy partii komunistycznej.

         Tutaj jedna zgoda i dwa sprzeciwy. Zgoda, że wszyscy odrzucili możliwość zbrojnej interwencji.

         Niezgoda na to, że tu jest mowa o jakimkolwiek zaproszeniu, a tym bardziej ze strony Jaruzelskiego (w tym miejscu akurat tego Autor nie sugeruje, ale nieco wcześniej)  Jest tu odniesienie do tego, czy Kulikow coś mówił o wprowadzeniu wojsk, ale to nie ma nic wspólnego z zaproszeniem  wojsk. Wręcz przeciwnie. Sam marszałek Ustinow zauważa, choć  nieco dalej,  w tej sprawie, że:

          Jeśli chodzi o to, że tow. Kulikow rzekomo mówił coś o wprowadzeniu wojsk do Polski, to mogę  z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że tego Kulikow nie mówił. Po prostu powtórzył to, co zostało powiedziane przez nas i Leonida Ijicza, że Polski w nieszczęściu nie zostawimy. I doskonale wie, że Polacy sami prosili, by nie wprowadzać wojsk. [T. 2, s. 699]

          Nie podejrzewam, aby autor Wstępu tego nie przeczytał. Podejrzewam natomiast, że nie wie co z tym zrobić. A z rożnych powodów mogło dojść do nieporozumienia w politbiurze w tej sprawie.

          Trzeba zauważyć, że na tym etapie rozstrzygania kwestii „co z tą Polską?” między Warszawą a Moskwą,  jedynymi rozgrywającymi, „za zamkniętymi drzwiami” dla innych, są Jaruzelski i niewielka grupa wtajemniczonych zarówno w kwestie stawki gry, jak i kalkulacji ryzyka i szans skupiona wokół Breżniewa. Dwory wokół tych graczy coś spekulują i niewykluczone, że przy pomocy Aristowa (na którego, jak można wnioskować,  powołuje się Rusakow, który cały problem podnosi) coś próbują na stół rozgrywek podrzucić. Z drugiej strony oczywistą jest sprawą, że w "brainstormingowych" poszukiwaniach różnych rozwiązań pojawiała się wcześniej  myśl o  „twardogłowych” w Polsce mających wystosować odpowiednie „zaproszenie”.

             Jeśli się założy, że oprócz wariantu,  by „sprawę polską” rozwiązać  „po polsku” istniał również wariant rozwiązania  „po radziecku”, wtedy cały ten spór nabiera zupełnie innego znaczenia. W sowieckim wariancie Armia Czerwona też nie ma wchodzić, przynajmniej na początku. A później? W zapiskach Anoszkina pojawia się sformułowanie, że nie będzie żadnego wkraczania  „na tym etapie”.

         Druga niezgoda dotyczy sugerowanej przez autora Wstępu  możliwości akceptacji przez politbiuro odsunięcia partii od władzy. Nieprawda. Andropow w całej swej wypowiedzi o takiej możliwości nie wspomina nawet w formie jakiegoś „gdybania”. Inni uczestnicy zaś wprost mówią jak np.  Susłow:

          Jeśli chodzi o PZPR i utworzenie w jej miejsce nowej  partii, to uważam, że nie należy się  godzić na rozwiązanie PZPR. Słusznie o tym tutaj powiedziano, że byłaby to akcja całkowicie negatywna. [T.2, s. 700]

 czy Griszyn:

         Jeżeli chodzi o propozycję Jaruzelskiego dotyczącą rozwiązania PZPR i utworzenia nowej partii, to nie można się z tym zgodzić. [tamze]

         Niezwykle trudno byłoby znaleźć jakiś cień przesłanki pozwalającej na domniemanie, że Kreml gotów byłby na odsunięcie PZPR od rzeczywistej władzy. „Linia Breżniewa” była przez całe politbiuro bardzo konsekwentnie respektowana.

 Czwarte zdanie

Tym samym „doktryna Breżniewa” została pogrzebana jeszcze za życia sowieckiego przywódcy.

          Tu już z niczym nie będę polemizował. Wnioski pozostawiam Czytelnikom. Bardziej zainteresowanych problemem odsyłam do artykułu Jak urządzić uroczystość z kozłem ofiarnym?

          Proponuję natomiast jeszcze raz wrócić do cytatu i zwrócić uwagę na sformułowanie Nie wiem, jak rozwinie się sprawa z Polską. Sprawdziłem. W tym miejscu tłumaczenie jest chyba adekwatne. W oryginale jest bowiem: Ja nie znaju, kak budet obstojać deło s Polszej (przepraszam za zgrzebność transkrypcji, ale niech to mi będzie wybaczone).

           Czego dotyczy niewiedza Andropowa? Tego, co będzie w Polsce? Nie, tego  co będzie z Polską. Samo nie będzie, czy samo się nie rozwinie. Kreml właśnie debatuje nad tym, by sprawa z Polską  sama się nie rozwinęła. W Białym Domu też ktoś myśli, by sprawa z Polską sama się nie rozwinęła.

           Andropow jest bardzo precyzyjny. Nie wie co będzie z Polską, bo Polska już od dawna jest przedmiotem rozgrywek  między Moskwą i Waszyngtonem. Obydwa mocarstwa chcą Polsce pomóc. Podobnie jak Afganistanowi.

          W Afganistanie zginęło już przeszło dwa miliony osób. No, ale tam nie powstał rząd, który mógłby choć trochę tę „pomoc” ze strony dwóch nuklearnych mocarstw  kontrolować. Dzisiaj nawet Polska temu krajowi „pomaga”.

          Czy wobec przykładu tej precyzji językowej można zakładać, że na Kremlu siedzieli ludzie, którzy nie wiedzą co mówią? A kto mógł wtedy najlepiej rozumieć o czym oni mówią? Historycy?

 Inne przesłanki tezy o alternatywnym rozwiązaniu „sprawy polskiej”

         Jest ich wiele. Tu zwrócę uwagę Czytelników na jedną, ale bardzo krzyczącą.

        Generał  Jaruzelski w pokerowych rozgrywkach z sowieckimi  przedstawicielami „resortów siłowych” ( KGB i sowieckiej armii) wysuwa  pod adresem kremlowskich władz  żądania pomocy gospodarczej. Politbiuro natychmiast, w trybie nadzwyczajnym, wprowadza do programu swych obrad sprawę tych żądań, nad którymi prawie nie dyskutuje, a po prostu je odrzuca.

         Jednocześnie w żadnym momencie nikt z politbiura nie podważa obietnicy Breżniewa, że „nie pozostawimy PRL w nieszczęściu”. Jeśli zatem żądania pomocy gospodarczej zostają odrzucone, to jaka inna forma pomocy  pozostaje?

        Co ma obowiązek sądzić o tym  generał? Że Kreml przyśle zastępy  jakichś wolontariuszek? Jakim językiem Kreml rozmawiał i rozmawia ze światem? A jakim językiem rozmawiał i rozmawia ze  światem  Waszyngton?

         Siła  gospodarcza albo siła militarna, to podstawowe argumenty w kontaktach wielkich mocarstw ze swym otoczeniem zewnętrznym. Na pomoc gospodarczą Polsce  w sensie pozytywnym Kremla nie było stać.

          A na precyzyjną, starannie skalkulowaną blokadę gospodarczą? To był pomysł marszałka Ustinowa. To nie byłaby internacjonalistyczna pomoc?

          Oszczędnościowy aspekt stanu wojennego zrozumiał  natychmiast prezydent Reagan. No, ale to był inteligentny   polityk i o wielkomocarstwowe interesy  swojego państwa potrafił dbać.

          Czy dla wszystkich  był inteligentny? Dla niektórych wybitnych autorytetów naukowych był on kimś w rodzaju matołka.

           Ronaldowi Reaganowi, dysponującemu potężnymi środkami, dwóch kadencji prezydentury nie starczyło, aby doprowadzić do upadku imperium zarządzane przez  władców  na Kremlu. Nie jest pewne, czy bez pomocy Polaków by mu się to udało.

           Dzięki stanowi wojennemu to już nie Polacy mieli ponosić całe  ryzyko i cały ciężar gospodarczy walki z sowieckim imperium. Ryzyko pozostało, ale koszty przerzucone zostały na Stany Zjednoczone. Stan wojenny w historycznym bilansie okazał się innym sposobem przerwania XIX-sto wiecznego tragicznego schematu polsko-rosyjskich insurekcji.

           A dla wielu osób wszystko nawet i dzisiaj wydaje się takie proste. Wystarczyło, aby  spokojnie dokończyły się  obrady Komisji Krajowej „Solidarności” rozpoczęte 11 grudnia 1981  roku w hali BHP Stoczni Gdańskiej imienia Włodzimierza Lenina  i żadna pomoc prezydenta Reagana nie byłaby potrzebna. Po prostu kremlowskie imperium natychmiast by się wtedy rozpadło.

                                                                                                                                         Edward M. Szymański            

Źródła cytatów:  

  1. Przed i po 13 grudnia. Państwa Bloku Wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982, T. 2, IPN, Warszawa 2007, ISBN 978-83-56-4
  2. . Przed i po 13 grudnia. Państwa Bloku Wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982, T. 2, IPN, Warszawa 2007, ISBN 978-83-56-4
  3. Paweł Skworoda: Jakub Szela. Chłopski wódz czy Kain i pospolity zbrodniarz?    http://histmag.org/?id=2783-37k
  4. Grzesiek Piekalny: Powstanie Krakowskie, http://www.konflikty.pl/a,432-1,Pozna_nowozytnosc,Powstanie_krakowskie.html (cytat znaleźć można także na innych stronach)