JustPaste.it

1995

Dziwne, niecałkiem pozytywne przeczucia, były tym, co pokierowało jego kroki właśnie w stronę domu, który opuścił kilka godzin wcześniej. Matka Anki otworzyła drzwi kilka minut po tym, jak w pachnącym korytarzu rozległ się cichy dźwięk dzwonka. Wpuściła go do środka bez słowa. Jej twarz o delikatnych rysach twarzy była jeszcze bardziej blada niż zwykle.

- Czy coś się stało?- zapytał chłopak, zdejmując mokrą bluzę- Ania wróciła?
Kobieta pokręciła przecząco głową, poczym zakryła usta trzęsącymi się dłońmi i wybuchła głośnym płaczem. Tomek zmarszczył brwi. Kiedy po chwili oboje znaleźli się w kuchni, detektyw wciąż siedział przy stole. W masywnych dłoniach ściskał jakąś kartkę.
- Dobry wieczór- przywitał się chłopak. Mężczyzna odpowiedział mu tylko lekkim skinieniem głowy.
- To jest jej pismo!- jęknęła sąsiadka, nie zwracając uwagi na wyraźne zakłopotanie przybyłego.
Szczupłe palce nerwowo przesuwały się po pasmach blond włosów, wzrok przekrwionych od płaczu oczu wbity był nieprzytomnie w wygnieciony, zapisany czarnym atramentem kawałek papieru. Nagle kobieta chwyciła detektywa za ramię.
- Proszę coś zrobić, to naprawdę ona to napisała, proszę ją znaleźć, ja zrobię wszystko!- jej piskliwy głos echem odbijał się od jasnych ścian.
Mądre, ciemne oczy mężczyzny wciąż jednak wpatrywały się w Tomka.
- Dziewczyna uciekła z domu- wyjaśnił, zachrypniętym głosem- zostawiła list, tylko kilka zdań o tym, że jest szczęśliwa, z mężczyzną swojego życia, żebyśmy jej nie szukali.
Podał chłopakowi kartkę. Nieduże, lekko pochylone literki stawiane były z wielką dokładnością, idealnie mieszcząc się między jasnoniebieskimi kratkami, wydrukowanymi na kartce z zeszytu. Słowa „Mamo, nie martw się” miejsce oraz data, dalsza treść zgadzająca się z tym, co już usłyszał, do tego zdecydowanie różniący się od całości podpis- imię i nazwisko nakreślone w pośpiechu, niedbale, jakby dłonią kogoś innego.
Wyglądało na to, że całość została przygotowana dużo wcześniej, za to decyzja o podpisaniu i zostawieniu listu podjęta niespodziewanie, w ciągu krótkiej chwili. Tomek podniósł wzrok. Matka Ani siedziała na brzegu krzesła, kołysząc się do przodu i do tyłu. Łzy zaschnięte na jej twarzy, w połowie drogi od oczu do okrągłej brody, błyskały w mglistym świetle okrytej płaskim kloszem lampki, zwisającej nad stołem. Detektyw śledził wzrokiem latającą pod sufitem muchę.
- Będziecie… jej szukać?- chłopak nieśmiało przerwał panującą w kuchni ciszę.
Kobieta poruszyła się nieznacznie, poczym z dziwnym świstem wciągnęła powietrze przez usta.
- Ona nie jest szczęśliwa- odezwał się spokojnie mężczyzna.- o ile mówiłeś prawdę o tym, co dziś widziałeś. Napisała ten list najprawdopodobniej dużo wcześniej. Nie wiem czy zauważyłeś, że ta data jest co najmniej drugą napisaną w tym miejscu- wcześniejsza zamazana została korektorem. Możliwe, że po prostu się pomyliła, ale do tego, jak jest na pewno, jeszcze dojdziemy. Z tego co mówiłeś, ten Paweł wydawał się być agresywny. Jedną z wersji może być zmuszenie do podpisania tego listu i- w najgorszym przypadku- nawet porwanie.
Sąsiadka jęknęła. Wtedy dało się słyszeć głośne trzaśnięcie drzwiami, po którym cała trójka zerwała się ze swoich miejsc, kilka kroków w wąskim korytarzu i po krótkiej chwili na progu stanęła ociekająca wodą postać.
- Mamo!- pierwszy oprzytomniał Tomek- co ty tu robisz? Co się stało?
- To twoja…- próbowała zapytać matka Ani, ale cichy, chrapliwy głos jej na to nie pozwolił.
- To tata, nie wiem, co się dzieję.
Chłopak chwycił ją bez słowa za ramię, poczym zrywając po drodze swoją bluzę z wieszaka, wyprowadził na dwór.
- Co się stało?- powtórzył swoje pytanie, kładąc dłonie na rozgrzanych, pomarszczonych policzkach kobiety. Krople deszczu z cichym szmerem spływały po ich bladych twarzach, wsiąkały w i tak już mokre ubrania, lub jak miliardy minimalnych pocisków wysłanych w kierunku dużo za dużego jak na ich rozmiary celu, rozbijały się o ziemię, krzaki, płoty, dachy domów.
Matka podniosła skostniałe z zimna palce, chwyciła syna za rękę i pociągnęła w stronę domu. Po kilku krokach, kiedy byli już w połowie ścieżki, chłopak dostrzegł rysujący się na schodach, niewyraźny kształt. Chwilę później z przerażeniem stwierdził, że był to, leżący w kałuży zabarwionej na szkarłat wody, jego ojciec.
- Dlaczego pozwoliłaś mu wyjść!- krzyknął, pokonując biegiem drogę, dzielącą go od domu, nie ogladając się na wciąż stojącą po środku ogrodu kobietę.
Mężczyzna siedział na najniższym schodku, poruszając konwulsyjnie wykrzywionymi pod dziwnym kątem stopami. Jego oblepiona mokrymi włosami głowa spoczywała na opartym kilka stopni wyżej ramieniu. Półprzymknięte oczy chorego wpatrywały się nieprzytomnie w niewidoczny, znajdujący się gdzieś przed nim w otaczającej ich ciemności punkt, a z otwartych, drżących ust spływała strużka zmieszanej z krwią śliny. Nagle masywnym ciałem ojca wstrząsnęły silne drgawki, a spomiędzy tych przerażających, sinych warg wydobył się dziwny charkot. Po pokrywających schody, ceglanych kafelkach spłynęły kolejne mililitry krwi.
- Widzisz, on sam wyszedł tutaj, ale tak jest już od kilku minut więc przyszłam- głos matki dobiegł do uszu Tomka jakby zza grubej ściany.
Z trudem uniósł umięśnione ramię i pomógł mężczyźnie stanąć na własnych stopach. Tym razem ich droga do pokoju, mimo że dystansowo krótsza, trwała dużo dłużej niż poprzednim razem. Jednak kiedy tylko mokre ciało ojca spoczęło w przesiąkniętej wonią chorego człowieka pościeli, drgawki nieco ustały.
- Zrób mu jakiś… rosół?- mruknął, mijając w progu sypialni skuloną matkę.
- Nie wolno. Ma najprawdopodobniej poraniony przełyk, nie wiem, czy to krew z płuc czy skąd- odezwała się, powoli i dokładnie wypowiadając każdą głoskę. Jej duże, szare oczy z przerażeniem wpatrywały się w leżące na łóżku ciało.

*

- Nie karm mnie, nie jestem jakąś wątłą panienką- dwa dni później wszystko wyglądało tak, jakby wkrótce miało wrócić do normy.

Tomek nie posłuchał protestu ojca i metalowa łyżeczka wypełniona gotowanymi, zmiksowanymi na gęstą zupę warzywami zniknęła w półotwartych ustach.
- Mama źle się czuje- chłopak odezwał się w przestrzeń gdzieś nad stojącym przed nim łóżkiem- nie mogła mi dziś pomóc, sam gotowałem i zmywałem.
- To wcześniej ona gotowała?- gęste brwi zmarszczyły się, tworząc na przestrzeni czoła między sobą trzy głębokie bruzdy.
- Nie, ona ci podawała co ja robiłem. Wiem, że nie chcesz jeść ode mnie, ale ona dzisiaj nie może wstać, mówi że źle spała i boli ją głowa. Zaraz skoczę do apteki, przeciwbólowe się skończyły- Tomek mówił monotonnym głosem, nieustannie mieszając znajdującą się w misce, śmierdzącą papkę- jutro pewnie wszystko będzie w porządku, musisz jakoś przeżyć te kilka posiłków podanych z moich rąk, chociaż pewnie smakują dla ciebie jak ostatnie gówno, nie to co od mamy. Dziwne. Czy to zależy od sposobu nakładania na łyżeczkę? W końcu to ja zawsze obieram. Ziemniaki,
zazwyczaj trzy. Dwie marchewki, pietruszka, seler. Ja wrzucam do garnka z wodą, ja gotuję, pilnuję. W tym czasie wyjmuję miskę, łyżkę. Odcedzam, kroję w kostkę, wrzucam do miski, miksuję… Potem ona to tylko przejmuje i ci podaje. A tobie i tak pewnie smakuje to inaczej, mimo że wszystko jest tak samo.
- Siedź cicho- zaciśnięte dotychczas w wąską linię usta powoli rozchylały się, układając te dwa słowa- nawet nie wiesz, co zrobiłeś, przychodząc na ten świat.
- Wybacz- metalowa łyżka z cichym stukotem opadła da wykładzinę. Tomek schylił się, by ją podnieść- wybacz, tato. Nie będę tego słuchać. Ratuję ci życie, podtrzymuje przy jakimś normalnym funkcjonowaniu mamę, od rana do wieczora przy tobie haruję, śpię na fotelu przy drzwiach twojej sypialni, żeby szybciej udzielić ci pomocy, jeżeli twój stan by się pogorszył. Całe życie, tyle lat, wyraźnie dajesz mi do zrozumienia, jak bardzo mnie nienawidzisz, więc jeżeli ja w końcu mam okazje, żeby z tym skończyć, żeby pozbawić cię w ogóle możliwości wyrażania się w jakikolwiek sposób o czymkolwiek, w końcu to ja mogę pokazać ci moją siłę i moją nad tobą przewagę i moje do ciebie uczucia, to spraw proszę, żebym jednak tego nie zrobił i raz powstrzymaj się od zrzucania na mnie winy całego zła tego świata.
Chłopak wypuścił przez usta resztkę powietrza i uśmiechnął się sam do siebie. Tyle lat czekał na to, żeby móc odpowiedzieć na te niezliczone uwagi, krytyki i przekleństwa. Teraz, kiedy było już po wszystkim, poczuł się dużo lżejszy na duchu. Wciąż z najszerszym z możliwych uśmiechem na twarzy, wrzucił łyżkę z powrotem do miski, obrócił się na pięcie i miał zamiar zostawić ojca samego, kiedy za swoimi plecami usłyszał cichy szept. Nie spodziewał się odpowiedzi, był pewien, że mężczyzna zamilknie i nie odezwie się nawet na inny temat.
- Nie, Tomek. Usiądź, to naprawdę nie tak.