JustPaste.it

"I nie wyjdzie z tego żywy nikt" (wspomnienia bramkarza z klubu nocnego w So...

Fragment mojej książki, rozdział 9 "Na wylocie z Black Star"

Fragment mojej książki, rozdział 9 "Na wylocie z Black Star"

 

R O Z D Z I A Ł I X 

N A  W Y L O C I E  
Z  B L A C K S T A R  

  W następny piątek, kiedy razem z Boysiem staliśmy pod drzwiami pubu, zadzwonił do mnie Joshua.  
  – Kiedyś mówiłeś, że miałbyś w razie czego jakiegoś człowieka na zastępstwo, a dziś jeden koleś nawalił i desperacko potrzebuję kogoś – wyjaśnił pokrótce.
Po moich opowieściach z Black Star Boysie nieustannie dopytywał się, czy nie znalazłaby się tam jakaś posada lub chociaż zastępstwo. Głównie chodziło mu o piątkowy wieczór, kiedy najwięcej się działo.
  – Joshua, poczekaj chwilę – powiedziałem i spojrzałem na Boysiego. – Chciałbyś dziś pracować w Black Star?
  – Poważnie mówisz?! – odkrzyknął z błyskiem radości w oczach. – Oczywiście!
  – No to załatwione – poinformowałem Joshuę. – To do zobaczenia w klubie.
  – Dzięki i na razie – odpowiedział Joshua.
Po Boysiem było widać, jak bardzo jest podniecony i czekał na więcej szczegółów.
  – Dziś potrzebują człowieka, więc pomyślałem o tobie – nie wdawałem się w szczegóły.
  – Yeah, babe! – odkrzyknął Boysie i zacisnął pięść wyrzucając ją triumfalnie w górę, jak piłkarz po zdobyciu gola. – Dla ciebie to może nic nie znaczy, ale to jest jeden z najlepszych londyńskich klubów, a może angielskich lub nawet Europy, ze względu na swoją sławę.
  – Ja tam nie znam się na klubach – wzruszyłem ramionami. – Dla mnie to miejsce pracy takie jak każde inne. Fakt, dużo więcej dzieje się tam niż gdzie indziej i dlatego jest ciekawiej i czas szybciej leci, ale nic poza tym. Praca na bramce to taka sama praca jak każda inna i nie ma w tym nic podniecającego.
  – Co ty tam wiesz polakoski – uśmiechnął się pobłażliwie i poszedł do pubu, pewnie pochwalić się swoim szczęściem, ale taki on już był.
  Po skończeniu pracy w pubie pojechaliśmy do Black Star, gdzie impreza była już rozkręcona na całego. Przedstawiłem Boysiego szefowi i poszedłem do środka. Po jakiejś godzinie Joshua poprosił mnie do siebie na bramkę.
  – Skąd ty wytrzasnąłeś tego dupka? – zapytał ze śmiechem kręcąc głową niedowierzająco.
  – Pracujemy razem w jednym z tych pubów – odparłem nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. – Miał być ktoś z licencją, więc jest. Co się czepiasz? 
  – Dobra, dobra – powiedział Joshua rozkładając ręce w geście poddania się. – Dzisiaj u nas ta piosenkarka Ashanti śpiewa na żywo, więc jak cię zawołam, to razem z Grubym Joe przeprowadzicie ją z drugiej sali do pokoju VIP.
Gruby Joe był naprawdę grubym facetem średniego wzrostu i twarzą jak u psa boksera. Nigdy się nie uśmiechał, bo pracę na bramce traktował bardzo serio.
  – A jak ta Ashanti wygląda? – zaciekawiłem się, bo choć słyszałem o niej i jej klipy pokazywano w MTV, to jednak była to gwiazdka znana raczej Murzynom.  
  – Gruby ci pokaże ją, nic się nie bój – to mówiąc klepnął mnie poufale w plecy. – A teraz spadaj do roboty, bo i tak się spóźniłeś.
  – Przecież wiesz, że kończę pracę w pubie o 23.30 – próbowałem tłumaczyć, ale Joshua nie dał mi skończyć.
  – Dobra, dobra – rzucił przez zęby i pokazał mi ręką drzwi.
  Klub był wypchany po brzegi: wszyscy przyszli zobaczyć Ashanti. Jak zwykle w piątki przeważali Murzyni, ale na szczęście nie było pseudo gangsterów i ludzie świetnie bawili się. Nie było większych problemów, więc chodziłem i tylko przyglądałem się.
  Około drugiej Gruby Joe zaczepił mnie przy konsoli didżeja na pierwszej sali.  
  – Chodź Polaku, przeprowadzimy tę sukę do VIPa – kiedy to mówił, jego policzki falowały dokładnie tak jak u szczekającego boksera i przygryzałem wargę, by się nie roześmiać. O Ashanti wyrażał się suka, a sam był jak pies, takie skojarzenie mi się na myśl nasunęło.
Poszliśmy do drugiej sali, a tam na scenie śpiewała Ashanti, śliczna, drobna Murzynka. Przypomniałem sobie, że widziałem ją parę razy w MTV i wydawała się być wyższa, ale to pewnie był specjalny sposób filmowania. Przy kręceniu klipu zawsze stosuje się różne triki, by artystę ukazać w lepszym świetle, wiadomo, magia telewizji. Tłum szalał, ale nic dziwnego, skoro Ashanti dawała z siebie wszystko. Ludzie wznosili entuzjastyczne okrzyki i razem z gwiazdą wieczoru śpiewali. 
  – Uważaj teraz! – krzyczał prosto do mojego ucha Gruby Joe. – Idziesz przodem i torujesz drogę, za tobą ta zdzira, a ja na końcu! Masz uważać, żeby nikt z tego bydła nie dotknął jej, bo będzie zadyma! Nie zatrzymuj się, chyba że ona się zatrzyma.
Stałem tak i kiwałem przytakująco głową, a Joe tłumaczył mi co mamy robić. Po chwili znowu zbliżył się do mnie i krzyknął:
  – Dobra, to ostatnia piosenka, więc ją zgarniamy! – wrzasnął i ruszył do przodu.
Pamiętałem z telewizji, jak ochroniarze asekurowali znane osobistości showbiznesu, więc pomyślałem, że to nic trudnego. Ashanti też była jedną z tych osobistości, więc postanowiłem bardzo poważnie podejść do tematu. Gdyby przez moją nieuwagę coś jej się stało, to mogłaby mnie zaskarżyć i nie wypłaciłbym się do końca życia, a w najlepszym razie straciłbym pracę w tym klubie i licencję. Gdy skończyła śpiewać, jakiś człowiek, pewnie jej menadżer, podszedł do niej, wziął ją pod ramię i poprowadził w naszym kierunku. Tłum domagał się jeszcze jednej piosenki, ale ona raczej już nie chciała śpiewać. Widać było po niej, że jest potwornie zmęczona. To musiał być olbrzymi wysiłek. Razem z Joe utworzyliśmy z ramion rodzaj okręgu, pośrodku którego znalazła się Ashanti, jej menadżer i jakaś czarna kobieta, może jej siostra. Zacząłem przebijać się przez tłum fanów, którzy napierali ze wszystkich stron. Oglądałem się non stop za siebie by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Gruby Joe odpychał wszystkich i przeklinał soczyście:
  – Wypierdalać! Zabieraj te brudne łapska skurwysynu, bo ci przyjebię! – krzyczał.
W ten sposób doszliśmy do schodów prowadzących do pokoju dla VIPów. Przeprosiłem paru ludzi stojących mi na drodze, ale nie zareagowali, więc rozepchnąłem ich na boki. Do tego momentu wszystko szło gładko. Nagle na szczycie schodów zauważyłem jakiegoś niewysokiego, białego kolesia. Szczupły, ubrany w obcisłe dżinsy, nosił okulary, a na głowie miał czapeczkę z daszkiem. Do końca schodów było jakieś kilka metrów, więc szybko wbiegłem na górę i klepnąłem kolesia na znak, by się przesunął. Popatrzył na mnie z pogardą i złapał za rękaw.
  – Kurwa, nie dotykaj mnie! – krzyknął ze złością.
Zerknąłem do tyłu i zauważyłem, że Joe już był blisko.
  – Nie widzisz człowieku, że prowadzimy Ashanti? Masz się odsunąć! – powiedziałem podniesionym głosem i wymownie spojrzałem na jego rękę zaciśniętą na moim rękawie.
  – Czy ty wiesz kim ja jestem? – zapytał zgorszonym głosem.
  – Nie wiem i gówno mnie to obchodzi, bo mam tu zadanie do wykonania, więc nie utrudniaj! – odkrzyknąłem i szybkim ruchem wyrwałem się z jego uścisku, jednocześnie wykręcając mu nadgarstek.
  – Jestem właścicielem tego miejsca! – wrzasnął wściekle.
  – Taa… – zakpiłem. – Czy ty wiesz ile ja w tym klubie mam ludzi, którzy mówią że są kimś, kim naprawdę nie są? – zapytałem, ale puściłem rękę kolesia i tylko go odepchnąłem, mimo że próbował się stawiać.
Podniosłem rękę do góry dając mu wymownie do zrozumienia, że żarty się skończyły. Joe z całą trójką bezpiecznie przeszli do pokoju dla VIPów, a ja zdenerwowany zszedłem ze schodów i ujrzałem Joshuę. Patrzył na mnie zrezygnowanym wzrokiem i kręcił głową z niedowierzaniem. Poczułem się dość niepewnie, bo zaczynało mi coś świtać w głowie. 
  – No co? Byłem uprzejmy, tak jak obiecałem po zdarzeniu z tamtą laską, ale on sam zaczął – bąknąłem niepewnie.
  – Czy ty wiesz kto to był? – zapytał patrząc mi uważnie w oczy.
  – Tylko mi nie mów, że to rzeczywiście był właściciel – odezwałem się zmienionym głosem.
Nic nie musiał dodawać, bo ja i tak czułem się głupio.
  – Nieważne, idź już do roboty – popchnął mnie delikatnie w stronę pierwszej sali. – Porozmawiamy później. 
Wyszedłem na zewnątrz, żeby ochłonąć. Na przeszukiwaniu siedziała Alice razem z Lindą. 
  – Cześć – uśmiechnęła się do mnie Linda. – Co tam słychać u mojego chłopaka?
  – Kurwa, chyba przyjebałem Malcolmowi! – oznajmiłem im zdenerwowany całym zajściem.
Spojrzały na mnie ze zdziwieniem.
  – Co?! Nic nie rozumiem? Za co? – odezwała się Alice nie mogąc w to uwierzyć.  
  – Czy ty wiesz kim on jest, jakie ma wpływy i jakich zna ludzi? – spytała Linda i zeskoczyła ze stołu.
  – Skąd, kurwa, miałem wiedzieć, skoro nikt mi go nie przedstawił lub chociaż nie pokazał jak wygląda?! – wykrzyczałem wściekle zły na siebie jak diabli. – Użył wobec mnie przemocy, więc to nie moja wina.
Zaraz im opowiedziałem o całym zajściu.
  – Joshua już wie co się stało? – spytała rzeczowo Linda.
  – Był przy tym – odparłem zgnębionym głosem.
  – No jeżeli Joshua to widział, to już lepiej – próbowała podtrzymać mnie na duchu Linda. – Wyciągnie cię z tego. Może dla ciebie wygląda to źle, ale raczej będzie dobrze – i poklepała mnie po ramieniu.
  – Pieprzę go, to on zaczął – stwierdziłem rozluźniając się nieco. – Już ktoś mi mówił, że koleś ma nasrane we łbie.
  – To fakt, facetowi odwaliło – przytaknęła Alice ściszonym głosem. – Za dużo kasy i narkotyków. Cholera, nie mogę uwierzyć, że ci się to przytrafiło. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
  Nagle w radiu usłyszałem głos Joshuy: Marty, przyjdź do biura. Idąc tam już wiedziałem co się święci. Kiedy wszedłem do środka zauważyłem Joshuę siedzącego na stole. Machał nogami, śmiał się i kręcił głową. „ Teraz to już chyba z Bogiem sprawa” przemknęło mi przez myśl.
  – Ty cholerny Polaku, same z tobą kłopoty – oznajmił niemal wesoło.
  – No wiem, ale to nie moja wina – tłumaczyłem z uśmiechem widząc, że Joshua jest w dobrym humorze. – Nigdy w źyciu go nie widziałem, ale starałem się być uprzejmy wobec niego, tak jak obiecałem. Powinien być zadowolony, że dobrze wykonuję swoje obowiązki.
  – Pewnie masz rację – wzruszył ramionami. – Pamiętaj jednak, że to wielka szycha w biznesie i będąc właścicielem tego klubu, który jest jednym z wielu jego interesów, nie mógł znieść takiej zniewagi. Czy ty wiesz co by to było, gdyby rozniosło się wśród ludzi, że jakiś Polak mu wpieprzył w jego własnym klubie?
  – Co mówił o całym tym zdarzeniu? – spytałem kiedy Joshua skończył, choć przeczuwałem co może powiedzieć.
  – Powiedział „Ten doorman już tu nie pracuje” zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, więc sam rozumiesz – mówił starając się nie patrzyć mi w oczy, a mnie oblało gorąco.
  – Tak, rozumiem – spuściłem wzrok. – Dzięki za wszystko Joshua.
Zeskoczył ze stołu i uścisnął mi rękę.
  – Kurwa, szkoda, że to się tak skończyło i musisz odejść – powiedział szczerze. – Jesteś naprawdę dobrym pracownikiem. Może się jeszcze spotkamy. Trzymaj się. A, i jeszcze jedno: zadzwonię do ciebie w tygodniu i nakręcę ci jakąś robotę w dobrym klubie. Nic się nie martw.
  – Wielkie dzięki – podziękowałem i wyszedłem.
Poszedłem pożegnać się z całym zespołem. Wszyscy byli zszokowani decyzją Malcolma. Ja sam jeszcze nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.  
  Od rozmowy z Joshuą minęło niecałe pół godziny, kiedy opuściłem klub. „Może nie warto się tym przejmować” myślałem. „Może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. W tamtym momencie trudno mi było cokolwiek rozsądnego wymyśleć.