JustPaste.it

To zabije tamto?

Spokojnie więc możemy powiedzieć, że z czytelnictwem w czasach dzisiejszych nie jest tak źle, jak się powszechnie sądzi, a książki mają się dobrze i nic poważnego im nie grozi.

 

e896c4c984af2867593eab47bad61b10.jpgWiktor Hugo w swojej powieści „Katedra Marii Panny w Paryżu”, bardziej znanej jako „Dzwonnik z Notre Dame”, przytoczonymi przeze mnie w tytule niniejszego tekstu słowami „To zabije tamto”, wyraził przekonanie, że książka drukowana „zabiła” architekturę. Oczywiście nie chodziło o fizyczną likwidację sztuki architektonicznej jako takiej, bo jak wszyscy doskonale wiemy, a wiedział to równie doskonale i Wiktor Hugo, nic takiego nie miało miejsca. Chodzi raczej o to, że rozwój księgarstwa zabił architekturę jako nośnik tekstu, rozumianego jako uporządkowany ciąg zrozumiałych dla odbiorcy znaków. Pisze Hugo „...od zarania wszechrzeczy, aż do piętnastego wieku ery chrześcijańskiej, architektura jest wielką księgą ludzkości, głównym sposobem wyrażania się człowieka na różnych stopniach rozwoju jego siły i myśli. (...)...aż do Gutenberga architektura jest pismem głównym, pismem powszechnym. (...) W piętnastym wieku wszystko się zmienia. (...) Miejsce kamiennych liter Orfeusza zajmują ołowiane litery Gutenberga (...) ...od chwili wynalezienia druku architektura powoli usycha, marnieje, obumiera.” Przestała być więc architektura pismem głównym ludzkości a stała się jedną z wielu sztuk. Taki proces zaszedł, a Hugo trafnie go opisał.

 

Miał jednak ułatwione zadanie, bo pisał o procesie, który miał miejsce w przeszłości. Inni autorzy próbowali przewidzieć zajście podobnych procesów w przyszłości, jak można się było spodziewać, z dużo mniejszym powodzeniem. I tak Adolf Nowaczyński, popularny polski publicysta okresu międzywojennego, nawiązując do przytoczonego wyżej wywodu wielkiego Francuza, tak pisał : „„Architekturę zabiła książka drukowana”, mówi V. Hugo, „Książkę zabije dziennikarstwo”, wróżył Goethe, dziennikarstwo zwyciężą: telefon i kinematograf.” Oczywiście nic takiego miejsca nie miało. Mimo tego, że telefon i kinematograf rozwinęły się w stopniu, jakiego Nowaczynski nawet wyobrazić sobie nie mógł, w żaden sposób nie zagroziły pozycji dziennikarstwa. Co więcej, uprawiania dziennikarstwa bez uważania dosyć dobrze wyposażonego telefonu, w czasach dzisiejszych nie sposób sobie wyobrazić.

 

Mimo tego, że prawie żadna tego rodzaju prognoza się nie spełniła, ciągle powstają następne. Większość z nich powiązana jest z internetem i wieszczy, że to medium zabije a to książkę, a to prasę drukowaną, a to telewizję. Bezpodstawność takich prognoz wykazał Marek Arpad Kowalski w swoim felietonie zatytułowanym „Czytelnictwo”, a zamieszczonym w 23. tegorocznym numerze „Najwyższego Czasu”. Pisze tam między innymi tak: „...kiedy pojawiło się kino, wróżono upadek teatru. Po pojawieniu się telewizji wróżono upadek kin. Po pojawieniu się internetu wróżono upadek telewizji. Ogląd sytuacji dzisiejszej wskazuje, ze teatry, kina i telewizja mają się świetnie mimo wcześniejszych jeremiad, a wszystkie nowe wynalazki techniczne doskonale się uzupełniają i pobudzają wszelkie dotychczasowe i nowe formy komunikacji”.

 

Tym wywodem autor zakwestionował słuszność prognozy w myśl której e-booki poważnie zredukują znaczenie książek drukowanych. Absolutnie zgadzam się z nim , że e-booki (i audiobooki, o których nie wspomniał, a które mają nie mniejsze znaczenie) nie zaszkodzą tradycyjnym książkom, a tylko je uzupełnią. Zgadzam się również z dalszą częścią jego wywodów, w których upatruje źródło tych prognoz w przekonaniu o niższym obecnie niż dawniej poziomie czytelnictwa. Kowalski słusznie zauważa, że przynajmniej jeśli chodzi o kres PRLu to wielkie czytelnictwo było bardziej mityczne niż rzeczywiste.

 

Od siebie dodam, że nie tylko w okresie PRLu tak było. Również pogląd o czytelnictwie szeroko rozpowszechnionym, przynajmniej wśród warstw wykształconych dawnych epok jest oparty raczej na mitach niż na faktach. Wybitny polski multidyscyplinarny humanista Jan Stanisław Bystroń, którego apogeum działalności twórczej przypadało na dwudziestolecie międzywojenne, w swojej pracy „Człowiek i książka”, przytacza arcyciekawy przykład wykazujący fałszywość tych mitów. Analizuje mianowicie dane archiwalne biblioteki uniwersytetu w Rostocku w drugiej połowie XVII stulecia. Biblioteka ta liczyła około 2000 sztuk ksiąg, a uniwersytet przeciętnie 17 profesorów i około trzystu studentów. W ciągu czterdziestu lat wypożyczono zaledwie 707, a wypożyczających było 138, z czego nieco ponad osiemdziesięciu naukowców i 43 studentów, a więc średnio jeden student rocznie. Przekonanie o wielkim oczytaniu dawnych uczonych można więc, poza indywidualnymi przypadkami ludzi wybitnych, miedzy bajki włożyć.

 

Spokojnie więc możemy powiedzieć, że z czytelnictwem w czasach dzisiejszych nie jest tak źle, jak się powszechnie sądzi, a książki mają się dobrze i nic poważnego im nie grozi.