Po przesłuchaniu dotychczasowych świadków przez komisję hazardową, w tym Chlebowskiego i Kamińskiego rysuje się obraz rynku hazardu w Polsce - obraz dość typowy,
bo pokazujący, że jak w każdej innej branży trwa tam walka poszczególnych operatorów rynku o jak najlepszą pozycję dla swojej firmy. Typowe dla Polski jest także to, że conajmniej taką samą wagę, jeżeli nie większą, przykłada się nie tyle do konkurowania produktami, czy jakością usług, tylko do zakulisowych machlojek mogących zaszkodzić konkurencji. A najprostszym sposobem wygrania takiej walki o rynek jest tworzenie poprzez lobbing prawnych warunków działania korzystnych dla swojej firmy, a niekorzystnych dla konkurencji. Afera hazardowa tylko to ujawniła dzięki temu, że zakulisowe zabiegi niektórych operatorów rynku wpisały się w nieustający bój polityczny PO - PiS.
Dzięki publicznym przesłuchaniom przed komisją hazardową mamy możliwość dowiedzenia się, jak ta walka o rynek hazardu wyglądała i komu sprzyjały poszczególne partie polityczne. Widać, że SLD i Platforma popierały w tej walce prywatnych operatorów, PiS państwowy Totalizator Sportowy. Rola SLD była tu szczególnie duża, a zasługi takich posłów tej partii jak Jaskiernia, Wikiński czy Błochowiak nie do przecenienia, zwłaszcza we wprowadzaniu na rynek automatów, jednorękich bandytów", przy czym motywem działania były - jak się zdaje - po prostu konkretne interesy niektórych działaczy SLD mających jakieś swoje udziały w tym biznesie. Platforma działała w tym samym kierunku, jednak z nieco mniejszym zapałem, jak pokazuje przykład posła Chlebowskiego i biznesmena Sobiesiaka raczej dbając o interesy swojego elektoratu, w nadziei na rewanż przy okazji kolejnych wyborów. Z kolei poparcie PiS-u dla państwowego Totalizatora wynikało z przesłanek ideologicznych tej partii: przedkładania państwowego biznesu nad prywatny w dziedzinach uznanych za szczególnie społecznie wrażliwe. Poseł Chlebowski przed komisją bardzo eksponował to poparcie, wskazując, że Totalizator nie musiał o nie zabiegać, gdyż PiS chętnie aprobował lobbing tej Spółki, co miało oczywiście zrównoważyć zarzut o przyzwalanie na lobbing Sobiesiaka przez samego posła Chlebowskiego.
Tym, którzy dali się na to nabrać warto przypomnieć, że między firmami, takimi jak Golden Play Sobiesiaka, a Totalizatorem jest jednak parę różnic: w przypadku Totalizatora lobbing był skierowany do właściciela (Państwa) - można powiedzieć, że wskazywanie temu właścicielowi korzystnych dla Spółki rozwiązań jest wręcz obowiązkiem jej zarządu, a nie powinno mieć miejsca w relacjach poseł - prywatny biznesmen. Warto też przypomnieć, że Totalizator jest najbardziej obciążony podatkowo, wobec czego najwięcej z naszych przegranych pieniędzy wraca do nas poprzez budżet, a w przypadku prywatnych operatorów - to oni inkasują najwięcej tych naszych, przegranych pieniędzy. W przypadku Totalizatora jest też najlepsza kontrola hazardu organizowanego przez tą Spółkę - dokładnie znane są obroty, dokładne rozliczenia podatkowe, znani beneficjanci, bardzo trudne pranie brudnych pieniędzy - krótko mówiąc jest jasny obraz tej działalności w przeciwieństwie do działalności prywatnych podmiotów, których wiele, np. regularnie kantuje fiskusa. Obrona Chlebowskiego poprzez wskazywanie na aprobowany przez PiS lobbing Totalizatora to wyrachowany wybieg, mający zdezorientować widzów komisji - ale żaden argument w tym sporze.
Kierownictwo opozycyjnego PiS-u nie byłoby sobą, gdyby nie próbowało wykorzystać nadarzającej się okazji w postaci ujawnienia podsłuchów rozmów posła Chlebowskiego dla przynajmniej podkopania pozycji Platformy, a Platforma w rewanżu bez żenady faulując odpłaca tym samym PiS-owi. Odzwierciedla się to dokładnie w tym, co mówili przed komisją dwaj najważniejsi, ostatnio przesłuchani świadkowie: Kamiński i Chlebowski - zeznania innych świadków były zdecydowanie przyczynkarskie, nie wnoszące wiele nowego do sprawy, chociaż pokazujące, że obie strony mają jednak coś do ukrycia, coś o czym opinia publiczna miała się nie dowiedzieć, jak np. o tym, że w jednym z ważnych spotkań premiera w tej sprawie brał udział także poseł Schetyna. Oczywiście zawężanie kręgu osób jakoś zamieszanych w aferę jest dla Platformy korzystne.
Słuchając świadków występujących przed komisją łatwo ugrzęznąć w szczegółach, i wątkach pobocznych, które z wielką determinacją przekopują śledczy z Platformy, usiłując dokopać się za wszelką cenę do czegoś, co choć trochę kompromitowałoby w rewanżu PiS i SLD. Wobec tego - oczywiście moim zdaniem - warto poszczególne wątki odnosić, do tego, co jest rzeczywiście ważne w tej aferze. A najważniejsza, wbrew pozorom nie jest wcale sprawa podsłuchów i stylu rozmów panów Chlebowskiego z Sobiesiakiem - dla każdego, kto choć trochę interesuje się polskim bagienkiem politycznym zarówno załatwiane w nich sprawy jak i styl tych rozmów nie powinien być żadnym zaskoczeniem. Od lat wiadomo, że spora część polityków to chłopcy na posyłki możnych polskiego biznesu. Zdecydowanie najważniejsza dla nas jest sprawa tzw. dopłat, czyli po prostu dodatkowego podatku nakładanego na klientów przybytków hazardowych, ponieważ jest to sięganie do kieszeni obywateli, którzy uczestniczą w grach hazardowych, ale są też dopłaty poważnym źródłem zasilania finansowego polskiego sportu i kultury.
W tej sprawie poseł Chlebowski przesłuchiwany powiedział, że dopłaty są wyłącznie polskim pomysłem - praktycznie nigdzie poza Polską nieznanym - i to jest prawda. To rzeczywiście nasza polska specjalność - komplikowanie wszelakich danin na rzecz Państwa. Dopłaty funkcjonują od 16 lat w grach Totalizatora Sportowego i są produktem hipokryzji władzy, która je wprowadziła (Rządu i Sejmu). Hipokryzji, ponieważ uchwalając ustawę hazardową w 1992 roku obiecano klientom Totalizatora, zapisując uroczyście w ustawie, że conajmniej 50 procent sumy stawek wnoszonych do gry wróci do nich w postaci wygranych, czyli z każdej zapłaconej złotówki 50 groszy. Obietnica takiego podziału sumy stawek pomiędzy organizatora gry i klientów nie była wcale konieczna - na całym świecie do klientów wraca najczęściej znacznie mniejsza część sumy stawek - nawet tylko 30 procent, a i tak są to kwoty motywujące do hazardu. Po czasie, w obliczu potrzeb budżetu, zwłaszcza potrzeb sportu kwalifikowanego zorientowano się, że można mający w nazwie słowo sport Totalizator Sportowy i jego klientelę skubnąć jeszcze bardziej, tyle że zabrakło odwagi, by po prostu zmienić zapis o podziale sumy stawek, redukując część przeznaczoną dla graczy np. do 40 procent i równolegle zwiększyć podatek od gier o te zredukowane 10 procent, przeznaczając część podatku na zasilanie sportu. Pozostawiono ładnie wyglądający, ale mydlący ludziom zapis o gwarancji 50 procent na wygrane chociaż w odniesieniu do tego, co płacimy do kolekturach Totalizatora jest to czysta fikcja. Zatem ma tutaj zupełną rację poseł Chlebowski: dopłat nie tylko nie powinno się wprowadzać, ale wręcz przeciwnie: znieść, chociażby dla uproszczenia opodatkowania i likwidacji fikcji, a ubytek w budżecie wyrównać, nawet z odpowiednią nawiązką, po prostu zwiększeniem podatku od gier.
Jest jeszcze jeden aspekt wprowadzania, lub nie wprowadzania dopłat - dopłaty to po prostu zwiększenie ceny uczestnictwa w hazardzie. I tu podstawowym problemem jest to samo, o czym od lat trwa dyskusja w odniesieniu do palenia tytoniu, czy picia alkoholu: co jest ważniejsze: oczywiste, negatywne następstwa społeczne tych nałogów, czy wpływy do budżetu - ostatecznie też przeznaczane na pokrywanie ważnych potrzeb społecznych. Są w tej kwestii dwa przeciwstawne stanowiska: ideologiczne: zakazywanie, utrudnianie, stwarzanie barier finansowych bez względu na skutki dla budżetu i praktyczne: czerpać korzyści dla budżetu, jeżeli nie da się nałogu wykorzenić, a nikt rozsądny raczej nie uważa, że się da. Zwolennicy ideologicznego podejścia, w tym znaczna część mediów mają obecnie przewagę wobec czego w modzie jest zakazywanie (np. hazardu w internecie) i traktowanie dopłat jako utrudniania dostępu do hazardu, przy czym używa się zwodniczego argumentu, że te dopłaty zwiększą wpływy budżetowe. Tymczasem tak nie jest, podnoszenie cen czy to poprzez dopłaty, czy proste podwyżki stawek może się skończyć tak, jak w przypadku Totalizatora skończyło się podniesienie ceny zakładów Multi Lotka w 2008 roku (obecnie Multi-Multi) o 100 procent: z 1,25 na 2,50 złotego. Obroty w tej grze w roku 2009 były o około 20 procent mniejsze niż w roku 2008 (981 mln w 2008, a około 800 mln w roku 2009). To samo dzieje się obecnie w drugiej, sztandarowej grze: Dużym Lotku (obecnie LOTTO), w którym na początku IV kwartału ub. roku podniesiono cenę z 2 na 3 złote. Obroty tego kwartału 2009 roku, w tej grze, natychmiast zmalały o 28 procent, w stosunku do IV kwartału roku 2008 (627,5 mln w roku 2008, i 451 mln w roku 2009), a ilość przyjmowanych zakładów spadła prawie o połowę. Oczywiście proporcjonalnie do spadku obrotów zmalał wolumen podatku od gier odprowadzany do budżetu i właśnie dopłat odprowadzanych na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej.
Ponieważ w sporze o to, jak traktować hazard stoimy wciąż jako społeczeństwo w rozkroku i żadne z opisanych stanowisk w tej sprawie (ideologiczne, czy praktyczne) nie wzięło ostatecznie góry nad drugim, tłumaczeniu posła Chlebowskiego przed komisją, że zwalczając dopłaty dbał o dobro budżetu nie dałoby się nic zarzucić, gdyby nie ta drobna wątpliwość, że jednak dopłaty mogące zmniejszyć obroty uderzały także po kieszeni znajomych biznesmenów tegoż Chlebowskiego. Tak się po prostu dla posła Chlebowskiego dobrze składa, że zwalczanie niekorzystnych dla prywatnego, hazardowego biznesu, proponowanych zapisów może on przedstawiać jako obronę interesów budżetu Państwa i trzeba to brać za dobrą monetę.
Drugim bardzo ważnym tematem jest temat wideoloterii, do których wprowadzenia parły dwa ostatnie zarządy Totalizatora: zarówno poprzedni PiS-owski, jak i obecny, z nadania Platformy. Wideoloterie, mimo że praktycznie wirtualne, bo przecież nie wprowadzone, dorobiły się już bardzo złej sławy, jako mocno uzależniający hazard i jak wiadomo zostały zakazane w nowej ustawie hazardowej. Stały się jednak dla platformerskich członków komisji narzędziem politycznego ataku na PiS, odpowiedzialnego jakoby za propozycje takich zmian podatkowych w ustawie hazardowej, które praktycznie umożliwiały uruchomienie tej formy hazardu (zmniejszenie podatku od wideoloterii z 45 na 25 procent). Wobec tego jeszcze raz podkreślam, że do uruchomienia wideoloterii parł i to bardzo mocno także obecny, platformerski zarząd Totalizatora i moim zdaniem, ani temu zarządowi, ani poprzedniemu, nie można z tego powodu nic zarzucić. Sprawa wideoloterii jest bowiem świetną ilustracją kolejnego dylematu, który mają przede wszystkim władze państwowych podmiotów hazardowych, szerzej władze państwowe, a nawet jeszcze szerzej - my, społeczeństwo. Dylemat ten jest następujący: czy spółka należąca do Państwa - Państwa oficjalnie mającego do hazardu (jak i do innych nałogów) stosunek negatywny, dopuszczającego ten hazard niechętnie, niejako pod presją części społeczeństwa, zakazującego niektórych form hazardu - czy taka spółka hazardowa powinna rozwijać się, np. rozbudowywać sieć kolektur, no i właśnie: wprowadzać nowe, nawet uzależniające formy hazardu? Odpowiedź oczywiście nie jest prosta, ale moim zdaniem powinna, gdyż rozwój - to podstawowe zadanie władz każdej spółki, niezależnie od tego, kto jest jej właścicielem, a właśnie zarzut nie wprowadzania nowych gier był najczęściej stawianym, ostatnim zarządom Spółki. Ponadto, w przypadku Totalizatora jest jeszcze powód do rozwoju już opisany: to, że tak prowadzony hazard jest w największym stopniu pod kontrolą, a budżet Państwa ma największe korzyści. Są też analogie: np. pozwalamy posłowi Palikotowi na wprowadzanie na rynek nowych wódek - ideolodzy powiedzieliby: na szerzenie alkoholizmu. Kładąc na szalę szerszy interes Państwa można prawnie ograniczyć możliwości rozwoju państwowej spółce hazardowej, ale proporcjonalnie powinno się wtedy ograniczyć także hazard organizowany przez spółki prywatne i trzeba przyznać - nowa ustawa hazardowa to czyni, eliminując zarówno wideoloterie, jak i automaty poza kasynami. I odwrotnie: jeżeli ta ustawa pozwoli na organizowanie zakładów wzajemnych w internecie, to powinna na to pozwolić wszystkim podmiotom rynku hazardu.
Dobrze byłoby więc, gdyby owocem działania komisji hazardowej były nie tylko wnioski dotyczące zabezpieczeń przed nielegalnym lobbingiem w trakcie stanowienia szczególnie wrażliwych ustaw, czy wnioski o odpowiedzialności za godzenie się na ten lobbing przez polityków uczestniczących w stanowieniu prawa, ale także przynajmniej doprowadzenie do świadomości społecznej, że z hazardem mamy pewien problem, zwłaszcza z hazardem w wydaniu państwowej firmy i dobrze byłoby zdecydować się, w którą stronę z tym hazardem idziemy: czy ideologicznie uniemożliwiamy rozwój, a nawet likwidujemy, czy praktycznie czerpiemy jak największe korzyści, dla realizacji innych zbożnych celów. Jeżeli miałaby to być jednak działalność przede wszystkim biznesowa, zasilająca w jak największym stopniu budżet, to może i warto, by w zarządzie Totalizatora zasiadła Magda, córka p. Sobiesiaka, jeżeli odziedziczyła po tatusiu zacięcie do interesów. Być może wtedy decyzje (cenowe) podejmowane przez ten zarząd byłyby mądrzejsze i po raz kolejny nie redukowały udziału Totalizatora w rynku hazardu z około 20 procent w roku 2008 do 15 w roku 2009.
Krzysztof Płocharz