JustPaste.it

Psa spisano na straty - a procedury, a serce?

Niech Baltik przetestuje niewydolne procedury dla dobra nas wszystkich...

Niech Baltik przetestuje niewydolne procedury dla dobra nas wszystkich...

 

     e6d5d0bb88721398695f28ca0791a5b5.jpg

    Tego pieska nie uratowano na Wiśle - fot. SuperExpress

     Wszyscy słyszeli o piesku, który został uratowany przez polski statek naukowo-badawczy "Baltica" (współarmatorzy - Morski Instytut Rybacki oraz Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej; zbudowany w Stoczni Remontowej NAUTA w Gdyni w 1993). Nawet głośno było o nim w świecie. Wielu z nas dowiedziało się również, że "płynącego Wisłą na krze pieska widziano w okolicach Grudziądza".
     Ostatnio wpadła mi w oczy gazeta, w której napisano, że nie tylko widziano psa płynącego na krze w okolicach tego miasta, ale nawet że służby ratownicze podjęły się ratowania tego biednego zwierzęcia. I dopiero ta informacja mnie zdruzgotała, bowiem pierwszą (sprzed wielu dni) uznałem za nieoficjalną informację jakiegoś świadka spacerującego wzdłuż Wisły.
     Okazuje się, że już 23 stycznia widziano pieska, ratowano go, jednak bezskutecznie. I co??? Wiedziały o tym służby ratunkowe, ojcowie miasta, dziennikarze, miłośnicy zwierząt i co? - pytam ponownie! Nikt nie zainteresował się dalszym losem zmarzniętego ssaka, skazanego na zamarznięcie? W kraju miłującym zwierzęta, w szczególności psy?!
     Postanowiłem przejrzeć internet w tej sprawie i znalazłem opis na stronie - http://www.se.pl/wydarzenia/kronika-kryminalna/kra-porwaa-miska_127625.html, gdzie dopiero 25 stycznia zaalarmowano czytelników - "Niech ktoś pomoże temu nieszczęsnemu psu! Wielki kundel Misiek jest uwięziony na lodowej krze dryfującej w dół Wisły. Jest głodny, zziębnięty i przerażony. I nie może się wydostać. Próbowali ściągnąć go na brzeg strażacy z Grudziądza (woj. kujawsko-pomorskie), ale przegrali walkę z żywiołem. Nikt nie wie, gdzie teraz jest Misiek i co się z nim stało".
     W dalszym ciągu dramatycznej fabuły czytamy, że "Strażacy od razu rzucili się na ratunek Miśka. Mieli cały profesjonalny sprzęt, jaki na co dzień używają do ratowania ludzi. Liczyli, że uda im się dopłynąć łodzią do psiska i wyciągnąć go na brzeg. Niestety, kry na Wiśle było tyle, że nie dało się odbić od brzegu! Zdruzgotani strażacy stali bezradnie na brzegu i patrzyli, jak dryfujący pies znika gdzieś za horyzontem".
     No dobrze, że to nie był człowiek, choć z pewnością naszego dwunożnego ziomala nie zostawiono by samemu sobie. Ale psa zostawiono, choć jest on przecież nazywany (przez nas) przyjacielem człowieka. Pewnie tak jest, ale to my tak uważamy na pokaz, bowiem prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Może uznano, że piesek nie jest jeszcze w prawdziwej biedzie i dano mu szansę, aby sam się ratował? Miał przecież jeszcze do morza 120 km mroźnej nadziei, nieprawdaż?
     Rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Grudziądzu przyznał - "Poddaliśmy się, bo akcja ratownicza niosła za sobą groźbę utraty życia przez strażaka".
     Zgoda, nasi dzielni strażacy zrobili zapewne wszystko, co w ich mocy (jak na walkę o życie jednak tylko zwierzaka), natomiast dlaczego nie podjęto szerszych działań? Czy powiadomiono wszystkie właściwe instytucje, które w swoich dumnych a fundamentalnych preambułach mają zajmować się takimi wypadkami? Jakże to - dzielne ratownicze zastępy uznały, że nie dadzą rady i udały się do domów oglądać telewizję w ciepłych kapciach (jako i ja teraz, kiedy opisuję tę sytuację)? Po prostu my, Polacy, machnęliśmy ręką na dalszy los psiaka? A niech go pies trąca?! A gdyby tam płynął zając, koń, niedźwiedź, szympans? Gdzie przebiega linia walki o życie i kto ją ustala?
     Oczywiście, łatwo teraz sobie krytykować, ale po tym wypadku należy przejrzeć procedury - jak to możliwe, aby czterdziestomilionowy naród nie miał właściwego wyposażenia do ratowania zwierząt i ludzi porwanych przez krę? Przecież to prawdziwy wstyd! Należy zapoznać się z procedurami państw, których służby ratunkowe może już mają gotowe wskazówki, państw, które może mniej mówią o miłości do zwierząt, ale więcej czynią dla nich?
     Nazajutrz SE informuje na swej stronie - http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/kra-porwala-psa-zobacz-dramatyczna-akcje-ratunkowa_127994.html, że "Misiek jest cały i zdrowy. W ostatniej chwili wyłowili go spece od pogody z IMGW z Gdyni, którzy przez czysty przypadek natknęli się na ledwo żywe zwierzę podczas rejsu badawczego".
     Istotnie, jak opisywała załoga statku "Baltica", tuż przed zmierzchem postanowiono poszukać fok w celach badawczych, ale natknięto się na ssaka, którego naukowcy nijak nie mogli zakwalifikować jako fokę - miał... ogon i uszy. Tym bardziej było to groteskowe spotkanie, gdyż wydarzyło się to ok. 30 km od brzegu, zaś psiak bujał się na małej białej kierce pośród tysięcy innych, podobnych. I gdyby statek szedł nieco innym kursem albo nieco później, to kudłatego Baltika (bo tak w końcu nazwano Miśka) żywego nie ujrzałby nawet pies z kulawą nogą!
     Czy załodze należą się brawa? Oczywiście, że tak! Natomiast trudno tu mówić o bohaterstwie; jeśli już, to raczej o odwadze, ale był to po prostu zwykły ludzki odruch serca. Jednak skoro mamy tak mało bohaterskich aktów, to może dlatego media ów czyn stawiają aż tak wysoko...
     Najważniejsze, że Baltik przeżył, ma się dobrze, został przyjęty do załogi, otrzymał stopień oraz przydziałową michę i niejeden pies mógłby mu teraz pozazdrościć, gdyby... czytał albo słyszał o nim.
     Nadal jednak otwartą sprawą jest zbadanie całości akcji ratunkowej, która nie została pomyślnie zakończona na Wiśle, a która jakimś cudem zakończyła się daleko od ujścia naszej królowej rzek. Może zamiast szumu wokół komisji sejmowych, które - jak widać - zwiększają jedynie popularność kłócących się posłów, zbierze się komisja rządowa i omówi przykład uratowanego psiaka w aspekcie ratowania nieszczęśników porwanych przez lodowe tafle i to już na rzekach, zanim biedacy wypłyną na bałtyckie wody, bowiem następnym razem szczęście może nie dopisać... Niech Baltik przetestuje niewydolne procedury dla dobra nas wszystkich! Zanim będą nas ratować na Bałtyku statki obcych bander, bowiem to już byłby nie tylko skandal, ale i kompromitacja...

PS
     1. Strażacy udali się do domów, aby w bamboszach śledzić dalsze losy pieska w... okienku telewizyjnym.
     2. Piesek płynął 120 km do Bałtyku i po drodze mijał mosty, z których można było przeprowadzić akcję ratowniczą.
     3. TVN24 ma helikopter "Błękitny", którego załoga mogłaby zlokalizować pieska, nagłośnić sprawę i medialnie zmusić całą Polskę do ratowania czworonoga.
     4. Pieska mogły ratować zarówno lodołamacze rzeczne, jak i morskie, kiedy ssaczy zuch pokonywał 120 km Wisłą i 30 km po Zatoce Gdańskiej.
     5. Psisko płynęło kilkadziesiąt godzin bez jedzenia, w kilkunastostopniowym mrozie, leżąc na lodowej i lodowatej tafli, bez wsparcia, także ciemną nocą - jakże musiało to być traumatyczne przeżycie dla tej kudłatej istoty, a na brzegach szwendały się dwunogie ciekawskie stworzenia określające (w swoich patetycznych powiedzonkach) nieszczęśnika "swoim przyjacielem". W tej historii to nie ludzie okazali się bohaterami, ale ten pies!