JustPaste.it

Dziadek miał doświadczenie z UB. A teraz dużo się mówi o ich emeryturach

Dziadek po wojnie został aresztowany przez UB za przynależność do NSZ. Tyle, że nigdy nie należał do tej organizacji.

Dziadek po wojnie został aresztowany przez UB za przynależność do NSZ. Tyle, że nigdy nie należał do tej organizacji.

 

 

      Dziadek po wojnie został aresztowany przez UB za przynależność do NSZ. Tyle, że nigdy nie należał do tej organizacji, ani innej, nawet w czasie wojny /w okolicy nie działały takie organizacje/. Powód aresztowania, donos kogoś chętnego na małżeństwo z moją babką. Ktoś w ub chciał się wykazać, to wziął to na poważnie i stąd aresztowanie.

     Potem wywiezienie do Białegostoku. Spanie w piwnicy, zima, a na noc wyjmowano z framugi okno, by mógł wpadać śnieg i świeże powietrze. Rano wyjmowano tych, co zmarli z przyczyn naturalnych. Potem przesłuchania na siedząco, na nodze odwróconego stołka, tak po kilka godzin. Czy sekretarki notowały to, co mówił? Nie wiem. Potem było z górki. Odsiadka w więzieniu we Wronkach i wypuścili, ale z gruźlicą. Trauma jak cholera. Czy coś podpisywał, że nie będzie opowiadał o tym, co się tam działo? Nie wiem. Dziadek bał się o tym mówić i nie opowiadał o swoich przeżyciach, nawet jak system się skończył. Stąd nie znam szczegółów poza kilkoma. Aresztowania dokonało chyba wojsko, i któryś z nich kazał dziadkowi zabrać kożuch. To uratowało mu życie. Ot taki pozytyw w gównianym zdarzeniu.

    Mój tato nic nie wiedział o tamtym wydarzeniu dziadka, aż dorósł. Słyszał za to i widział, co się działo wokoło i o tym mi opowiadał. Widział zniszczone młyny na strugach, wiatraki, w których bawili się jako dzieci. Rozmawiał z właścicielami, czy o właścicielach takich małych prywatnych własności. To były opowieści o smutku i tragedii. Przyjeżdżali jacyś komuniści i kazali wymontować młyńskie kamienie, by obejrzeć je. Po wyjęciu ich i wyniesieniu przez młynarza, wyjmowali młot z samochodu i rozbijali je, i odjeżdżali. Państwo chciało mieć monopol na produkcję mąki i tak to załatwiało. Sąsiad miał cegielnię. Przy dużych podatkach pozwalniał pracowników i zmuszał do pracy żonę i dzieci. Ubijali glinę, ciężka praca. A i tak tamten człowiek nie mógł spłacić domiarów do podatku.

    Próbował przetrwać, i robić to, co umiał. O tym, że podatki mają zniszczyć prywatną przedsiębiorczość, to tego nie widział /tyle było kłamliwych, pięknych haseł. Budujemy Polskę, czy inne/. Ziemi nie miał i nie miał, z czego żyć. Więc pracował coraz ciężej. W końcu powiesił żonę, dzieci i siebie. Mój tato nigdy nie zdecydował się na prywatną pracę. Widocznie miał przed oczami przykłady rozprawiania się z konkurencją. Chodziło oczywiście o uzależnienie obywatela od państwa. Potem tato jeździł rowerem do miasta po chleb, bo nie było go gdzie go kupić. A w wiejskim sklepie było go mało, a i często go nie było. W mieście chleb był. Kupował po bochenku i w worek, i do następnego sklepu, by było na tydzień.

    Gdy skończył sześć klas, tato poszedł do zawodówki z internatem. Wspominał ją z sentymentem. Potem budował się kraj, wielka Polska, więc zatrudnił się w warszawskiej fabryce samochodów osobowych FSO. Praca była ciężka. Pierwszego dnia widzieli wypadek, jak prasa zmiażdżyła dłoń robotnikowi. Wytłoczony dach samochodu Warszawa odłożono na bok, potem go umyto i wmontowano w samochód. Płacili nędznie, bo tłumaczyli, że musi zwrócić za kształcenie, by i inni mogli się uczyć.

    Mieszkał na stancjach. Przewinął się przez wiele stanowisk pracy, od najgorszych, po lepsze, był szlifierzem, potem obsługiwał i ustawiał kilka półautomatów do ostrzenia frezów. Szacunku w stosunku do siebie i takich jak on, roboli, nie widział. Ożenił się i mieszkał tak jak przedtem, próbując ubiegać się o mieszkanie spółdzielcze. Zakłady współpracowały ze spółdzielniami. Po latach dostał mieszkanie, ale musiał być na zwołanie, do pracy w niedzielę, czy by pracować bezpłatnie po godzinach /bo na fikcyjne, po godzinach, byli swoi, ci co byli bardziej towarzyscy/. Często nie było materiałów i były postoje. W pewnym momencie zmuszono go do zapisania się do partii, upieprzając warunkami pracy, bo ktoś chciał się wykazać ilością nowych członków. Musiał dawać gotówkę na odbudowę Zamku Królewskiego, czy jakiś cel partyjny, bo jak nie chciał, to wypominali mu, że wprawdzie mieszkania nie dostał w tym roku, ale w następnym…

     Skończył wieczorowe technikum i minęły lata. Byłby obsługiwał maszyny do końca swojej pracy w FSO, ale brak szacunku do robotników, zmiany organizacyjne i co za tym szło, istniejące o specyficznym zapachu, socjalistyczne kurestwo w zakładzie zdenerwowało go i się wpienił. A był spokojnym i inteligentnym człowiekiem. Ale o tym później.

    Pamiętam takie zdarzenie. Tatę bolały zęby, ale strasznie. Poszedł do zakładowego lekarza. No, co tam, wszystko ok, a tu się naprzykrza dupek. Jego zwierzchnik musiał wyrazić zgodę na pójście do lekarza, i konsultował z nim. W efekcie wyrwali mu trzy zdrowe zęby z jednej strony, z tej, co mówił, że go boli. Boleć nie przestało. Bolało nadal jak diabli, a tata nigdy nie narzekał na zdrowie, i nic nie można było zrobić. Lekarz ogólny, były wojskowy, uważał, że symuluje widocznie i zajmuje mu czas. Lekarz ten potem w stanie wojennym biegał pijany z pistoletem i groził, że będzie strzelał jak się nie wezmą do pracy. Taki był zaangażowany. Jak go zwolnili z FSO, czy sam odszedł, to przeszedł do innego pobliskiego zakładu.

    Wydawało się, że nic nie da się zrobić i trzeba z tym istniejącym bólem żyć, ale tu przypadek. Matka dzwoni z budki, kolejka /telefonu w domu nie było, czekało się…/. A więc dzwoniła, a tu z tyłu kolejka. Matka opowiada siostrze o tej sprawie i jakie są objawy. A tam słuchają. Okazało się, że stał lekarz. Zatrzymał matkę i powiedział, że objawy wskazują na zapalenie stawu szczękowego i trzeba trzymać go w cieple i wziąć leki, bo stąd gorączka. Zgodził się, nawet sam zaproponował, że podjedzie pod wejście główne fabryki i poczeka na tatę. O t porządny człowiek. Jak ich mało. Matka zadzwoniła do zakładu, do taty, udało się jej z nim pomówić. Tata potrzebował zgody na wyjście przed bramę, ale jej nie dostał. Oburzenie. Mają przecież zakładowych, oddziałowych lekarzy! Jeśli przeczyta to kiedyś ten lekarz, to się dowie, dlaczego czekał tam i się nie doczekał. Był przeciąg, była jesień. Tato owinął sobie głowę szmatą, nasmarował maścią rozgrzewającą Capsifigiel /nazwa się wbiła w pamięć/ i tak pracował, i wreszcie ból przeszedł, i gorączka. Zdrowe zęby nie odrosły.

    Tu trochę zmienię temat, ale tylko na chwilę.

    Kiedyś był dzień otwarty fabryki. Tato pokazał mi swoje miejsce pracy. Był dumny z tego, co robił i jak. Włączył wszystkie trzy pół automaty do ostrzenia frezów i opowiadał mi jak się je ustawia na różne wielkości i kształty frezów ślimakowych. Sięgnął do metalowej szafki na narzędzia potrzebne do obsługi maszyn, otworzył ją i wyjął butelkę wody mineralnej z pordzewiałym kapslem, i otworzył ją śrubokrętem. Woda mineralna była, bywała od święta, jak były upały, i jak już była to trzeba było schować, by mieć potem kilka butelek dla siebie. Ale pamiętam, jak był dumny z siebie, z tych trzech szwedzkich półautomatów. Z tego, że może mi pokazać jak to działa. Jak zbiera, szlifuje, jak iskrzy.

    Premie i wyższe pensje dostawali działacze i swoi, ale można się było z tym pogodzić. Pogarda i zarządzanie przez przygłupów z ambicjami, też da się przeżyć. Tato się frustrował i nie był zadowolony z warunków pracy, ale pracował tam. Na awans nie miał, co liczyć. Wprawdzie proponowali mu kiedyś, by kapował, ale tato się oburzył. Mówił zawsze, co myśli. To chyba była jednak wada, ale i zaleta, bo można się z nim było łatwo dogadać. A to nie było oczywiście kapowanie, ale z niego cham, jak śmiał - oburzenie. Przecież to byłoby informowanie, o tym, co się dzieje. Przecież powinni Oni wiedzieć, jakie są nastroje i co jest ważne dla pracowników. A tu kapowanie. Oj nie podobało się...

    Minęły lata i całą linię produkcji skrzyni biegów miano przenieść do fili zakładu w Wyszkowie. W tym i maszyny do ostrzenia frezów nacinających kółka żębate skrzyni biegów. Przy okazji powstawały tam wille osób z zarządu. Tata zostawał tu, zaproponowali mu inną, najgorszą robotę. Taką, na którą nikt nie chciał iść. Ciężką, brudną, prymitywną. Tato miał technikum, doświadczenie i był inteligentnym człowiekiem, ale okazało się że w całej fabryce nie ma innego zajęcia dla niego. Tylko to, albo nic. Wybieraj „fiucie”! Tato złożył wymówienie i zaczął szukać na mieście pracy. Ale wymówienie trwało trzy miesiące i dogadał się z kimś w fabryce. Było u tamtego miejsce. Stanowisko - Technolog kontroli jakości. Ale jego były szef, gdy do niego doszło, że mój ojciec organizuje przeniesienie, too... Odwiedził tamtego inżyniera, pana Markoniego i naopowiadał głupot, że to leń i osoba bez umiejętności. Nowy szef się zastanawiał, ale… już się zdecydował i… powiedział, to mojemu tacie, że bierze go, ale nie jest zadowolony...

    Przeniesienie nastąpiło. Nowy szef, postanowił sprawdzić wiedzę i umiejętności taty, zrobił konkurs. Podał jakąś wyjściową kwotę, nie najgorszą i powiedział, mam dwadzieścia pytań. Za każdą dobrą odpowiedz, tu podał jakąś kwotę, będzie więcej, za każdą złą w dół, o tę kwotę. Czy się zgadza?

- Tak.

    Pierwsze pytanie było proste. Jaka jest dokładność odczytu suwmiarki? Drugie, to trzeba było coś zmierzyć na mikromierzu. Trzecie pytanie. Czwarte. Piąte. Szef zaczął zadawać trudne pytania o kąty ostrzeń, czy ustawień na linii maszyn, na których tato nie pracował, lub tylko kogoś zastępował. Nie znam się na tym, ale prawidłowa odpowiedź, nie była jednym słowem, a raczej sekwencją działań i ustawień. Następne pytanie było już bardzo specjalistyczne, takie by nie dało się odpowiedzieć bez specjalistycznej wiedzy. Jednak tato pracował na tym oddziale od dziesiątków lat. Interesowało go to i rozumiał techniczne zawiłości i procesy produkcji. I na każde zapytanie dawał dokładną odpowiedź. Szóste pytanie było ostatnim. Szef powiedział, więcej nie mogę Panu dać, ale był zdziwiony. Potem tato, tam pracował długo, był bardzo zadowolony. Dobra praca, dobre towarzystwo. Nie trzeba pracować po godzinach i w niedziele, dobry inteligentny szef, który ma zaufanie. Szef też przekonał się do niego, szybko. Sumienny inteligentny, oczytany /tata chodził do biblioteki i mnie do niej prowadzał. W bibliotece dla dorosłych, było dużo książek dla młodzieży/. Umiał opowiadać, ciekawie i logicznie. Jego szef, jak spotykał, jego byłego szefa, to się już nie kłaniał. Powiedział podobno na wspólnym spotkaniu, że tamten go oszukał, a tacy ludzie tracą w jego oczach szacunek.

   Tacie się świetnie pracowało, czysta praca, dobra, ale co dobre się kończy.

   Tu druga dygresja. Pamiętam jak tato marzył, że dostanie talon na samochód. Przepracował kilkadziesiąt lat w tym jednym zakładzie FSO, ale talonu nie dostał. Marzył, że wywiezie się samochód na giełdę i od razu sprzeda za dwukrotnie wyższą cenę i będzie mnóstwo pieniędzy, ale talony na samochody dostawali ci, co dostawali. Mój tata nie był wśród nich. Czy powinien żałować? Czy lepiej było pić z byle kim i chcieć mu się przypodobać, by zyskać przychylność?

    Czasy się zmieniały. Zakład przejęli Koreańczycy z firmy Daewo. Tato się nie mógł z tym pogodzić, że sprzedają wspólny majątek. Skończył się socjalizm, ale my o tym nie wiedzieliśmy. Wydawało się, że on się kończy, ale ile razy się tak wydawało. Takie odwilże, a potem powrót. Rządzący już wiedzieli, że się skończyło. Jednak telewizja nie mówiła o wielkim bracie i jego stanie gospodarczym, i wojskowym. Była pierestrojka, ale to po to, by ludziom się żyło dostatniej i w większej swobodzie. Nie wiedzieliśmy, że czerwony brat stracił mnóstwo forsy na wojnie w Afganistanie, że kosztowny przemysł wojskowy pada, że oni już wiedzą, że tam nie wygrają, że powiedzieli jasno tym, co u nas rządzili, że tu też nie będą się włączać wojskowo.

    Na rynku był okres przejściowy, kłopoty z zaopatrzeniem. Komuchy wykupywały lasy pod miastami, przejmowali kontrakty państwowe, prywatyzowali majątek za grosze. Tu gruba kreska Mazowieckiego, /i hasła: bogaćcie się, i jednocześnie: zaciskanie pasa/ a wcześniej okrągły stół Jaruzelskiego, zapewnił, że nie będzie się odsuwać od władzy tych, którzy byli w administracji państwowej, w spec służbach i nikogo rozliczać, noo gruba kreska. A u sąsiadów była aksamitna rewolucja, czyli to samo. A u Caucesco w Rumuni się nie przygotowali i Caucescu zginął.

    Jednego dnia nie było można handlować dolarami i nic nie wskazywało, następnego już można było i otwarte były kantory w najlepszych punktach miasta. A kurs skupu, do kursu sprzedaży, był absurdalny. Nie to, co teraz, grosze różnicy. Pędziła dewaluacja pieniądza. Kto miał w styczniu równowartość 100 zł, w grudniu miał równowartość może 10 zł. Nielegalną wódką handlowano nawet przy komisariatach, wtedy jeszcze milicji obywatelskiej /widziałem to na Warszawskim Bródnie i dziwiłem się/. Z tego okresu wyszliśmy bez oszczędności. A raczej wycofywaliśmy stosy banknotów i monet, bo nie miały prawie wartości. Z czasem firma Deu FSO upadała. Zarząd był ten sam, co poprzednio, ci sami szefowie i brygadziści. Wtedy robiło się sto tysięcy samochodów, a teraz w takich zakładach produkuje się nawet ponad milion aut. Ale za komuny to był celowy rynek deficytu. Na wiele rzeczy były kartki. Papier toaletowy pokazał się na półkach pierwszy raz dopiero, gdy skończył się komunizm. Tak to wykupywano go wprost z pudeł, jak był.

    Deu splajtowało i zaczęło zwalniać ludzi. Niektórych próbowano zmusić by sami odeszli. Upokarzano ich. Kazano np. odśnieżać chodniki i na kolanach wydłubywać ślady resztek śniegu patyczkiem spomiędzy kostek chodnika, by oficjalnie dać im pracę, gdy likwidowano stanowiska. Kazano burzyć ściany, bez przygotowania, od góry odłupując cegły. Wydaje się to niemożliwe. Ale ja byłem już dorosły, miałem już ponad osiemnaście lat i pojechałem obejrzeć teren przed fabryką, był odśnieżony super i wielu odśnieżało go nadal, będąc na świeżym powietrzu.

    Ne minęło dużo czasu i do zwolnienia wytypowano, i mojego tatę. Zaczęło mu szwankować serce. Do emerytury brakowało mu półtora roku, może trochę więcej. Staż pracy miał wyrobiony do tej emerytury, bo pracę zaczął wcześnie. Zawodówkę skończył w wieku szesnastu, czy siedemnastu lat, a potem długo pracował jako szlifierz, na pracy szkodliwej, więc mu przysługiwał jakiś skrócony okres pracy. Chyba o pięć lat. Trzeba było poczekać, lać na to, co się działo. Tato dostał rentę okresową, ale uważał, że mu się nie należy i niedługo potem dostał zapaści serca. Pierwszy raz OJOM i nadzieja, że przeżyje, jak przeżyje dzień. Przeżył, następny dzień i następny dyżurny lekarz, znudzony s…syn. Widział, że tato się boi, mówiłem mu to, prosząc o coś uspokajającego, wiedziałem, że chce się odsikać idąc do łazienki, bo uważa, że go to upokarza, jakiś cewnik. Kazał go, więc lekarz przywiązać do łóżka na noc i nie dał nic uspokajającego. Zmarł chyba na serce. Zwyczajnie następnego dnia się nie obudził.

 

 

     Po co to piszę? Dziś, tu na Eibie przeczytałem artykuł o obniżeniu emerytur SB I UB-ekom. Mieli dobre pensje, specjalne sklepy, talony na samochody, mieszkania poza kolejnością, dacze, ośrodki sportowe, wcześniejsze emerytury /chyba po dwudziestu latach pracy/ i specjalne wyjątkowo korzystniejsze przeliczniki emerytur. Dobrze im się żyło kosztem społeczeństwa.

    Teraz zmieniono im przeliczniki emerytur i widać oburzenie. Jak to, tak zabierać prawa nabyte /wyrwane społeczeństwu, gdy milicjant, a ubek to dużo więcej zarabiał niż lekarz, czy nauczyciel/. Dobrze, że nie nakazywano wtedy całować ich w dupę, bo też byłyby to prawa nabyte.

    Emerytury dostają, zmienił się przelicznik tej emerytury z przesiadanie korzystnego na raczej mniej korzystny. Prawa nabyte zostały. Ale czy UB-ecy zasłużyli się na specjalne przeliczniki emerytur? Nie życzę im niczego szczególnie złego, ale też nie myślę, że społeczeństwo powinno być nadal przez nich wykorzystywane, bo takie przeliczniki kiedyś sobie przyznali, ci z aparatu władzy. A przykład sekretarki w UB, ona nikogo nie krzywdziła, może tylko stenografowała, może była sprzątaczką i płacili jej za to…że sprzątała co było trzeba, że nie słyszała krzyków, czy o tym co słyszała i widziała nie mówiła. Inaczej takich pracowników nie traktowaliby tak dobrze. Tych związanych z władzą nazywano wtedy czerwoną burżuazją, a stanowiska przechodziły z pokolenia na pokolenie. Zaufani to byli głownie, ci, co pochodzili z rodzin aparatu. Noo niestety innym trudno było zaufać.

    Uważam, że słusznie obniżono im emerytury, zmieniając przelicznik tych emerytur. Pamiętam używane za komuny pojęcie starego portfela, emerytów, którzy dostawali grosze, bo przelicznik ich lat pracy, był taki dla nich niekorzystny.

    Pisząc ten tekst. Miejscami siliłem się na małą złośliwość, ironię, ale cały tekst jest niestety prawdziwy. Ale w tym życiu, które minęło, było też trochę dobrego. Nie wiązało się to niestety z opiekuńczym państwem. Jedni korzystali, inni za to płacili i tym mówiono Dziś gorzej, jutro lepiej. Raz byłem w przedszkolu, gdy mama chciała mnie zapisać, ale nie było miejsc. Zapamiętałem to, był stres i były zabawki, bawiłem się wozem straży pożarnej. Pierwsza encyklopedia w latach osiemdziesiątych. Nie można było jej kupić w księgarni, nigdy tam nie widziałem za komuny takich książek. Było losowanie na oddziale, na którym pracował tata i wyciągnięto ze stosu jego kartę, tę, którą odbijał w zegarze. A był to dzień książki i to stąd, to losowanie i talon. Ale się cieszyłem, mam tę książkę, oglądałem ją wtedy wielokrotnie i z wielką przyjemnością... Teraz cieszymy się innymi rzeczami.

 

    Janusz Nitkiewicz

 

    Teraz też jest różnie. Rozkradane są fundusze europejskie, ale być może nie tak bardzo jak jeszcze kilka lat temu. I jest nadzieja, że do zarządzania państwem przyłączą się rzesze zwykłych ludzi. Bądź, co bądź, jesteśmy u siebie i powinniśmy decydować o naszym państwie. Powinniśmy się łączyć na różny sposób i patrzeć władzy na ręce.

    Strona pisarza http://www.janusznitkiewicz.flow.waw.pl/