JustPaste.it

Lala

Pani Zosia i pan Tadzik zostali sami. Była ich jedynym dzieckiem. Kiedy jestem we Wrocławiu zawsze ich odwiedzam. Ale na grobie Lali nie byłem nigdy.

 3bb8d81e31e342bed5566aa4e792e448.jpg

- "Dobrze, będę za pół godziny".

   Biegłem. Wiedziałem, że ona nie żartuje. Mówiła cicho, spokojnie. W tle wyraźnie słyszałem "dziecko w czasie", jej ulubiony kawałek. Przecież rozstaliśmy się wczoraj bardzo pogodnie. Obiecała mi, że z tym skończy. Że nie chce już brac. Że wszystko będzie dobrze...

   Przed blokiem stała karetka. Wiedziałem, do kogo przyjechała. Wbiegłem na pierwsze piętro. Drzwi otworzył pan Tadzik, jej ojciec. Wprowadził mnie do kuchni.

- "Znowu wzięła", powiedział spokojnie. Tak jakoś matowo, bez emocji. Żadnych, oprócz bólu. Ale nie było go słychac w głosie. Był w jego oczach. W oczach ojca.

   W pokoju Lali był lekarz i pani Zosia, jej mama. Słychac było przytłumioną rozmowę. Słychac było pochlipywanie. Jakieś stuki, chrzęsty. Potem zapadła cisza. Po chwili wszyscy wyszli. Nie było potrzeby hospitalizacji. Lekarz powiedział, że teraz Lala będzie spała. I, że bardzo dobrze, że zwymiotowała. Karetka odjechała. Zostałem z jej rodzicami. Rozmawialiśmy długo.

 

                                                                                                         *

 

- "Dzień dobry panie Tadku. Jest Lala"?

- "Nie. Wyszła dziesięc minut temu. Powiedziała, żebyś poszedł do "Barbary". Będzie tam na ciebie czekac".                             

   Niech to szlag, pomyślałem. Bar "Barbara", to nie było dobre miejsce. Zwłaszcza tzw. "pięterko".   Wiedziałem już co się stanie. I nie myliłem się. Zastałem ją, a jakby inaczej, na pięterku. Nie była sama. Wiedziałem kim są jej dwaj towarzysze.  Ale nie była przycpana.

- "Dobrze, że jesteś. Pamiętasz, mówiałam ci, że załatwię nam bilety na dzisiaj. Do Hali Ludowej. Zaczyna się Jazz nad Odrą. No co, nie cieszysz się"?

- "Nie, no jasne, że się cieszę". Skłamałem. Nie chciałem kolejnej wymiany zdań. Zwłaszcza przy nieznanych mi kolesiach.

- "Lala, czy ty"...

- "No coś ty, przecież ci obiecałam, przerwała mi. Nie marudź. O ósmej pod Halą", rzuciła wstając. Zdawało się, że bardzo się gdzieś spieszy. Wiedziałem dlaczego. Musiała byc, przed koncertem sama. Chocby przez kilka chwil.

   Na miejscu byłem przed czasem. Minęła ósma. Niestety wszystkie budki telefoniczne były zdemolowane, a na świecie nie było jeszcze "komórek". Czekałem. Gdybym wówczas palił, pół paczki poszłoby niechybnie...

   Przybiegła. Nienaturalnie rozbawiona, nienaturalnie szczęśliwa.

   Usiedliśmy na samej górze. Tuż pod łukami filarów. Lala bujała się w rytm muzyki. Rozmowa była niemożliwa. Wyszła do toalety. Długo nie wracała. 

   Karetka zabrała ją do szpitala.

- "Panie Tadku, nie wiem, do którego"! 

   Znaleźliśmy ją dobrze po północy.

- "Będzie dobrze" Powiedziała pielęgniarka. "Przeszła płukanie żołądka. Dostała leki"...

   Nie pamiętam kto grał na koncercie, ale zawsze będę pamiętał przeraźliwy dźwięk trąbki. Słyszę go czasem.

 

                                                                                                         *

 

   Pociąg do Szczecina, oczywiście odjechał z opóźnieniem. Ale mieliśmy przedział wyłącznie dla siebie. Wreszcie będę mógł z nią spokojnie porozmawiac, przytulic, dodac wiary i otuchy. Trzy dni temu wyszła po kolejnym detoksie. Była blada, zmęczona. I smutna. I taka bardzo, bardzo sama. Nie, nie samotna. Sama. Jakby się zapadała do wnętrza swoich mysli. Mysli, których nigdy nie poznałem.

   Niemal natychmiast zasnęła. I przespała cała drogę. Nici wyszły z rozmowy. A ja byłem bardzo szczęśliwy. Ten sen był jej bardziej potrzebny niż ja. Spokojny, długi i niczym nie przerwany. Widziałem jak się uśmiecha. Może znalazła coś, czego zawsze szukała. A czego świat nie mógł jej dac. Może.

   Szczecin, Jastrzębia Góra, Gdańsk. Kilka najwspanialszych dni. Uśmiechów i beztroski. Kilka dni "na czysto". Kilka chwil prawdziwego, realnego szczęścia. I nic to, że nie byliśmy w górach, moich, od zawsze ukochanych. Byłem szczęśliwy jej szczęściem. I jakiż piękny był Bałtyk!

   I ten powrót do Wrocławia autostopem. Bez grosza przy duszy. 

   I te pierogi z truskawkami z działki jej rodziców, ze słodką smietanką, które przygotowała pani Zosia po naszym powrocie. Nigdy już nic tak mi nie smakowało!

 

                                                                                                            *

- "Przyjdź proszę, tak szybko jak możesz". Głos pana Tadka w telefonie znowu był matowy. Znałem ten głos i bardzo się go bałem. Ale tym razem ten głos był straszny.

   Biegłem przez miasto. Do utraty tchu. Jak wariat. Potrącałem ludzi. Przebiegałem czerwone światła.

   Nie zdążyłem.

 

                                                                                                             *


   Miała na imię Beata. Miała siedemnaście lat.

   Nie poszedłem na pogrzeb.

   Pani Zosia i pan Tadzik zostali sami. Była ich jedynym dzieckiem. Kiedy jestem we Wrocławiu zawsze ich odwiedzam. Ale na grobie Lali nie byłem nigdy.