JustPaste.it

Trójca i ich dwoje. Cd-4

Tron z rodu

Tron z rodu

 

Tymczasem w biurze Pan próbował za radą Xena zmienić narysowanego człowieka, ale było to zbyt uciążliwe i jak wszystko inne, nie wychodziło mu dobrze. Męczył się przy tym, pocił, próbował różnych rozwiązań, aż w końcu rzekł:

– Zostawiam to do jutra. Dzisiaj nic mi nie wychodzi. Przecież to proste, wystarczy spojrzeć w lustro... a jednak...

Wyszedł do swoich komnat. Za nim szedł Xen, aby pomóc mu się rozebrać i położyć. Nie był to czas na sen, ale zmęczenie Pana było ogromne. Musiał odpocząć. Po wyjściu Pana, Xen bez namysłu zajął się tym wszystkim co Pan zostawił.

Pan ciągle jest zmęczony i ciągle mu coś nie wychodzi – myślał robiąc porządki biurku.

W tym momencie wszedł Lucyfer:

– Nie ma Pana? – zapytał.

– Odpoczywa – rzekł Xen.

– Skończyłem przygotowywać salę.

– Jak ci to poszło?

– Całkiem nieźle – odparł Lucyfer. – Nadal jest pusta.

– No co ty! Tyle czasu cię nie było i teraz mówisz, że sala jest pusta?!

– No tak. Nic mi nie wychodziło. Nie wiem czemu? To znaczy nie to, że mi nie wychodziło, ale nie podobało mi się nic zrobiłem. To tak, jakby mi coś w tej pracy przeszkadzało.

– Chyba taki dzień. Pan miał dokładnie te same problemy i wszystko zostawił. Śpi.

– O tej porze? – zdziwił się Lucyfer.

– Może nie śpi. Może tylko odpoczywa.

– Wiesz. To dziwne, że mi dzisiaj nic nie wychodziło. Taki dzień jeszcze mi się nie zdarzył.

Xen spojrzał na niego z zaciekawieniem.

– Zawsze kiedyś jest pierwszy raz – powiedział.

– Co masz na myśli? – zapytał Lucyfer.

– Nic – zaczynasz odnosić porażki.

Teraz Lucyfer spojrzał na niego wymownie.

Zazdrosny czy co? – pomyślał. – Ale nie, Xen? Nie. Musi coś wiedzieć, albo się czegoś domyślać.

– Pójdę już. Zobaczę co robią inni.

Odwrócił się do wyjścia i zrobił już dwa kroki, gdy nagle zatrzymał się i odwracając głowę powiedział do Xena.

– Aha. Powiedz Panu, że sala przygotowana.

– Powiem – rzekł Xen.

Lucyfer wyszedł. Za drzwiami skręcił w lewo. Kiedy wszedł do pierwszego pomieszczenia ujrzał wszystkich przy pracy. Bardzo się zdziwił, a wtedy dobrze znany mu anioł o imieniu Anioł, główny projektant powiedział mu, że Pan kazał im przygotować wszystko do ożywienia Ziemi w najbliższym czasie. Dał im wytyczne i kazał się ich ściśle trzymać.

– Wszystko co robimy ma czuć – zaczął wyjaśniać Anioł. – Żadnego myślenia. Rozdzieliliśmy się na tych co robią życie stacjonarne i tych, co robią ruchome – to tak uogólniając, bo w wielu przypadkach trzeba będzie to korygować. To wszystko mamy zrobić jak najszybciej – od wyglądu zewnętrznego do składników elementarnych danego organizmu. Teraz zajmujemy się organizmami stacjonarnymi – te mają powstać dosłownie za chwilę. Będą się żywić sokami planety. Potem stworzymy ruchome – te z kolei będą się żywić stacjonarnymi i na dodatek mają nie mieć żadnego myślenia. Po drugiej stronie korytarza zajmują się życiem wodnym. Mają uproszczone zadanie – opracowują mniej skomplikowane organizmy.

Lucyfer był tak zaskoczony, że z wrażenia szeroko otworzył usta – jakby chciał coś powiedzieć, ale nie może.

– Chciałeś coś powiedzieć? – zapytał go trochę zdziwiony Anioł.

Lucyfer nic nie odrzekł, tylko stał nieruchomo wpatrzony w Anioła. Ten uchwycił go lekko za ramię i potrząsnął.

– Co ci jest? Lucyfer?

Ale jeszcze przez chwilę Lucyfer nie był w stanie mówić.

– Takie dostaliście polecenie? – wyjąkał wreszcie.

– Tak – odrzekł zdziwiony Anioł.

– Pan nie kazał wam skorzystać z tego, co mamy?

– Wręcz odwrotnie. Kategorycznie zabronił nam to robić.

Wcześniej Anioł myślał, że to pomysł również Lucyfera, więc nie wyrażał się o projekcie negatywnie, wyrażał się oględnie. Ogromne zdziwienie Lucyfera powiedziało mu, że ten z boskim planem nie ma nic wspólnego. Wręcz jest mu przeciwny. Nachylił się więc w jego stronę i po cichu powiedział:

– To jeszcze nie wszystko. Część z ruchomych będzie się żywiła ruchomymi. Po cichu nazywamy to „kanibalizmem Pana". Konstruktorzy śmieją się z tego, ale co zrobić? Musimy wykonywać polecenia.

Patrzyli na siebie w milczeniu. Od czasu do czasu Lucyfer poruszał swoimi pierzastymi skrzydłami, których pióra złowrogo podnosiły się do góry. Znać było jego wzburzenie. Palcami prawej dłoni nerwowo obracał swój pierścień z nie szlifowanym szmaragdem, a jego lekko skośne oczy przybrały zielony kolor i koci kształt. Zaczęły emitować widoczne promienie. Widząc to Anioł uchwycił go za ramię mówiąc.

– Nie denerwuj się. To nic nie pomoże. Musimy to zrobić.

– Tak. Wiem. Podwładni mają wykonywać polecenia. Takie jest prawo. Przełożeni odpowiadają za wydane polecenia i ich nadzór. Tylko przed kim w tym przypadku? – zapytał.

– Nie myśl już o tym. Może to nie będzie takie złe. W końcu nie będzie tam myślenia tylko czucie. To czucie będzie bezmyślne, instynktowne, ale będzie czucie. Przyjdzie nam to pilnie obserwować i najwyżej zniszczyć.

Lucyfer mocno uderzył pięścią w stolik przy którym stali.

– Będziesz niszczył? – zapytał.

– Jeżeli dostanę takie polecenie...

– Chciałbyś nie dostać? – znów zapytał Lucyfer.

– Nie wiem co będzie w przyszłości, ale moim zadaniem jest – tak jak sam mówiłeś – wykonywać polecenia. Wydaje mi się, że to, co teraz robimy w przyszłości trzeba będzie zniszczyć – powiedział z naciskiem Anioł.

– Ty już dzisiaj wiesz, co w przyszłości może nastąpić, a Pan...?

– Nie wiem co Pan. Nie chcę się domyślać. Tak jest mi dużo łatwiej. Mam myśleć o tym co robię.

Lucyfer nic nie odpowiedział, tylko westchnął głośno. Spuścił na dół wzrok i zamyślony stał tak chwilę. Lewą ręką chwycił się za ucho gdzie miał swój czarny brylant, wielkości małego paznokcia. Pomasował je trochę. Potem podniósł głowę, a oderwawszy rękę od ucha położył ją na ramieniu kolegi i rzekł znów

głośno wzdychając:

– Pracuj dalej.

Odwrócił się od Anioła i wyszedł na korytarz. Wiedział już dlaczego nic mu nie wychodziło przy przygotowywaniu sali. Wiedział już dlaczego Xen powiedział „pierwszy raz" i wiedział już, po co potrzebna była Panu sala – chciał wszystkim oznajmić o swoim przedsięwzięciu. Co prawda, Pan już wcześniej bawił się w tamtym rejonie ich świata, ale tylko materią nieożywioną. Teraz zamierzał ożywić ją ożywić i wprowadzić tam swój kanibalizm. Lucyfer długo nie mógł przestać o tym myśleć. Próbował zapomnieć, oderwać się od tego, ale nie potrafił. Głos Anioła samoczynnie odzywał się w jego głowie.

Konstruktorzy nazywają to kanibalizmem Pana. Jak można być takim zwyrodnialcem? – pomyślał.

Postanowił nie iść na zebranie, nie pokazywać się w towarzystwie Pana. Może tylko na niektórych balach – nigdzie więcej. Odszedł do swoich komnat i nikogo tam nie przyjmował. Był nieosiągalny, nieobecny. Nie czuł się dobrze. Rozbity psychicznie przebywał w swoich komnatach nie przyjmując nikogo i z nikim się nie widując. Nie chciał rozmawiać nawet ze swoim najlepszym przyjacielem – Solisem. Zamknął się w sobie. Nie był na zebraniu, dla którego przygotowywał salę. Nie mógł zrozumieć tego, że Pan samodzielnie podjął się tworzenia życia. Wszystkiego od podstaw. W Niebie w tym względzie było już ogromne doświadczenie. Choćby jego ostatnia planeta – Demon. Tyle ekip aniołów tak długo nad tym pracowało, a Pan zapragnął samodzielności.

Może chciał udowodnić sobie i wszystkim innym, że nie na próżno jest Panem? Ale dlaczego nie zapytał mnie o zdanie? Przecież na Demonie wszystko jest rozumne. Nawet rozmnażają się pod wpływem świadomości, dlaczego więc na Ziemi mają być istoty tylko czuciowe?

Nie rozumiał tego. Jego zrozumienie i wyobraźnia przerastały ten konkretny prymitywizm. Unikał Pana, ale i Pan podświadomie unikał Lucyfera. Omijali się nawzajem. Kiedy Pan wrócił z Ziemi, wielokrotnie o niego pytał. Lucyfera nie było. Nie spotkał go wówczas i długo od tamtej pory.

Z czasem na ożywionej Ziemi „kwitło zasiane" przez Pana życie. Wiele ruchomych żywiło się ruchomymi polując na siebie. Większy zabijał mniejszego, silniejszy słabszego. Trwała rzeź, groza, okrucieństwo. Ale oprócz tego, co już zrobiono, Pan nadal męczył się nad projektem ziemianina. Kiedy Lucyfer dowiedział się, że na Ziemi zamierza Pan stworzyć istotę częściowo rozumną, udał się do niego wypytać o szczegóły projektu. Wszedł do jego komnat. W przedpokoju jak zwykle zastał dyżurującego Xena.

– No wreszcie jesteś! Dawno już cię nie widziałem! Co z tobą? Co się działo? – pytał zaskoczony Xen.

– Nic. Po prostu nic. Na nic nie miałem ochoty. Przecież mogę jej nie mieć.

– Oczywiście, że możesz. Ale o to właśnie pytałem.

– Więc już ci odpowiedziałem. Już wiesz – powiedział Lucyfer.

– Tak. Teraz już wiem – odrzekł Xen.

nastroju. Od kiedy dowiedział się o przygotowaniach Pana do samodzielnego ożywiania Ziemi, był podejrzliwy, nieufny, coraz bardziej skryty. Teraz też nie wyjawiał Xenowi powodu swej wizyty. Nie chciał aby Xen go znał. Wiedział, że Xen jest bardzo domyślny, ale domysły to coś innego niż fakty. Poza tym, podejrzewał go o udział w przedsięwzięciu Pana. Nie o jakąś czynną działalność w postaci namowy czy coś w tym rodzaju, ale o akceptację pomysłu. O milczące poparcie, o nie sprzeciwianie się tym zamiarom. Przypuszczalnie Pan rozmawiał z nim na ten temat, a ten choć gaduła, nie rozpowiadał tego.

Teraz patrzył na Lucyfera swoim przenikliwym wzrokiem, jakby chciał prześwietlić go na wylot.

– Czy Pan jest? – zapytał Lucyfer.

– Tak – odpowiedział Xen i nie spuszczając z Lucyfera swoich oczu potrząsnął przytakująco głową.

– Zaanonsuj mu moje przyjście.

– Dobrze – powiedział Xen.

Jeszcze chwilę przyglądał się Lucyferowi, a potem odwrócił się do niego plecami i wyszedł z przedpokoju do komnat Pana.

Lucyfer spacerując rozglądał się po przedpokoju. Nie siadał. Wiedział, że czekać nie będzie. Albo Pan przyjmie go od razu, albo przyjdzie kiedy indziej. Po chwili takiego spaceru w przedpokoju zjawił się Xen mówiąc:

– Pan kazał cię wprowadzić. Czeka na ciebie.

W drzwiach odwrócił się bokiem, przepuszczając Lucyfera, a kiedy ten wszedł do środka, cherub jak nigdy dotąd zamknął drzwi i pozostał w swoim przedpokoju.

– No witaj, witaj mi Lucyferze – rzekł Pan podchodząc do niego z wyciągniętymi rękami.

– Bądź pozdrowiony Najjaśniejszy – rzekł Lucyfer chyląc się przed nim.

– To ty, to ty jesteś najjaśniejszy – powiedział Pan łapiąc Lucyfera za ramiona i odchyliwszy do tyłu swoją głowę patrzył mu przenikliwie w oczy. – Witaj, witaj. Już dawno cię tu nie było? Przedtem bywałeś często. Teraz nie ma cię w ogóle. Co się z tobą działo? No powiedz, no.

– Źle się czułem. Nie spotykałem się z nikim. Nigdzie nie bywałem...

– Ach, powiem ci teraz, to na pewno ci pomoże, może nawet uleczy – będziemy mieć bal! Już za tydzień. Sam go organizuję. Co ty na to? Zapomnisz o swoich troskach. Będzie dużo samic. Wiesz – dużo!

– To z pewnością dobry pomysł. Wszyscy będą zadowoleni. Podobno ostatnio wszystko robisz sam.

– Tak, tak mój drogi. Muszę. A... bo zapomnę. Na balu będą też te z Satyra. Te co ci się tak podobają. Co ty na to?

– One podobają się nie tylko mnie. One nie mogą się nie podobać.

– Tak, tak. Są śliczne. Prześliczne. I... no wiesz... hm... – powiedział ściszając głos i uśmiechając się znacząco..

Lucyfer nie wiedział. Nie domyślał się nawet o co Panu chodziło, ale ten podniecony emocjonalnie mówił dalej.

– Wiesz – ten bal to z okazji ożywienia przeze mnie Ziemi. Stworzyłem tam już życie. Nie ma jeszcze rozumnego, ale z tym muszę jeszcze trochę poczekać. Po rozdzieleniu wód „zasiałem" trawy i „posadziłem" lasy, i widziałem, że to było dobre. Zaroiłem więc wody mrowiem istot żywych i przestworza ptactwem. I widziałem, że to jest dobre. I poszedłem dalej, i zaludniłem lądy bydłem, i płazami, i dzikimi zwierzętami według rodzaju ich, i widziałem, że to jest dobre, więc błogosławiłem im mówiąc: – „Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie wody w morzach, a ptactwo niech się rozmnaża na ziemi!" * – Tak samo błogosławiłem bydłu wszelkiemu, bo widziałem, że to jest dobre. No co? Nie cieszysz się razem ze mną? Dalej jesteś smutny? Za chwilę będziemy mieć bal. Rozweselisz się. – Poklepał go po ramieniu, a potem mówił dalej. – Tam jeszcze stworzę życie rozumne. Już od dawna nad tym pracuję. Zobaczysz!

– Słyszałem, że wprowadziłeś tam kanibalizm?

– Jaki kanibalizm. Co ty opowiadasz – Lucyferze?!

– Ruchome żywią się ruchomymi. Zabijają je.

– Wiesz.... to nie w tym celu. Muszą, żeby wytępić osobniki słabsze. To normalne. To selekcja naturalna. Wiesz... tam nie ma istot rozumnych. To normalne.

– Ale są czuciowe, a z tego co powiedziałeś będą i rozumne.

– No, tak. No, tak... w przyszłości tak. Ale dam im do dyspozycji ogród. Tam wszystko będzie żyło w symbiozie. Zobaczysz. Tam wszystko będzie się żywić florą.

– Tam może tak? Ale poza ogrodem już teraz jest inaczej. Czy ty nie rozumiesz, że one czują? A te zwyczaje, które zapoczątkowałeś przejdą do ogrodu. Jak to powstrzymasz?

– Nie Lucyferze. Nie. Nikt nigdzie nie będzie przechodził. Pod moim nadzorem wszystko będzie nienaganne, poprawne. Nie denerwuj się. Zapomnij o tym. To wyłącznie moja sprawa. Podchodzisz do tego bardzo osobiście. Tak nie można. Wiesz o tym. Oni też chcą żyć. Za chwilę będzie bal, wszystko ci minie, nie myśl już o tym. To...

– Jacy „oni"? – przewał mu Lucyfer.

– No... ci których stworzę... będą chcieli – powiedział Pan. – Ale bądź spokojny. Wszystko będzie dobrze.

– Jak to będzie dobrze skoro już jest źle? Mało ci tego, co już zrobiłeś? Chcesz czegoś więcej? Czy ty nie rozumiesz już niczego oprócz siebie? Zobacz tam, w dół, na tą kanibalistyczną Ziemię na której tworzyłeś to swoje życie. Tam jedno zwierze zabija drugie. Chcesz Panie uczynić na Ziemi zabijanie obowiązującym prawem? – zapytał Lucyfer. – Oprócz tego są tam bez końca jakieś wybuchy wulkanów, powodzie, pożary, trzęsienia – jednym słowem kataklizmy. Czy takie życie jest tam właściwe? Ziemię trzeba było ożywić, to prawda – tylko czy tak i czy teraz?

– Zabraniam ci mówić w ten sposób Lucyferze! Zrobiłem to co chciałem zrobić. Takie były moje zamiary...

Łagodny do tej pory głos Pana stał się nagle władczy, rozkazujący, ale Lucyfer przerwał mu mówiąc:

– Nikt nie zabroni wydawać mi opinii o tym co zrobiłeś. – Mocno się zamyślił, po czym dodał. – Ty chyba coś ukrywasz?

– Niczego nie ukrywam, za to ty za dużo sobie pozwalasz!

– To dlaczego właśnie takie życie stworzyłeś na Ziemi?

– Bo tylko takie jest tam możliwe!

– Dla ciebie. Doskonale wiesz, że oprócz ciebie są jeszcze inni, którzy zrobili by je dużo lepiej.

– Zapewne masz na myśli siebie?

– Choćby i mnie. Z pewnością miałbym dużo lepsze pomysły niż ty – „Ekscelencjo" – szyderczo wycedził ostatni wyraz.

– Być może – powiedział Pan patrząc mu bezczelnie w oczy – ale to ja będę decydował jakie ono tam będzie – i nikt inny.

– Teraz już wiem, że ich cierpieniem nasycasz swoje niepohamowane żądze, żywisz się ich cierpieniem. Dobrze, że nie pozwoliłem ci Panie mieszać się do Demona.

– Właśnie dlatego robię to teraz na Ziemi. Bez ciebie. A twoje pozwolenie nie jest mi tu potrzebne, tak jak nie było mi potrzebne tam.

– Zrobisz jak zechcesz Panie – jego wypowiedzi przybrała ton oficjalny. – Ty przed nikim za nic nie odpowiadasz, więc i za to nie odpowiesz. Ale już dziś wiadomo, jaka to będzie istota. Wiesz jak się zachowują już utworzone przez ciebie istoty. Ziemianin którego zamierzasz stworzyć, będzie po stokroć gorszy od nich. Ale jeżeli któryś z nich będzie naprawdę rozumny, to przeklnie cię na wieki. Będziesz przeklęty przez to, co stworzyłeś.

– I co z tego? – zapytał Pan.

Lucyfer nic nie odpowiedział. W milczeniu, które trwało zaledwie chwilę, patrzył na Pana przenikliwie. Potem ukłonił się i bez słowa wyszedł.

* Stary Testament. Towarzystwo Biblijne w Polsce. (Gen. 1, 22)

¹ - rod – Rod (Rh, gr. rhodium, z hordon – róża) pierwiastek chemiczny z grupy metali przejściowych w układzie okresowym (triada platynowców lekkich), metal szlachetny. W skorupie ziemskiej występuje w śladowych ilościach rzędu 10-4 ppm. Otrzymuje się go z niektórych rud miedzi i niklu, w których występuje ok. 0,1% tego pierwiastka. Rod posiada 34 izotopy z przedziału mas 94-112. Trwały jest tylko izotop 103, który stanowi 100% naturalnego składu izotopowego tego pierwiastka. W postaci czystej jest lśniącym, srebrzystoszarym metalem. Nie reaguje z wodą, powietrzem i kwasami, natomiast ulega reakcji z mocnymi zasadami. Stosowany jest do wyrobu tygli, narzędzi chirurgicznych oraz powłok refleksyjnych w reflektorach, ze względu na wysoką cenę, rzadko jest wykorzystywany w postaci metalicznej. Jego cena w lipcu 2009 roku (w przeliczeniu za gram) wynosiła 46,20 USD, dla porównania platyna kosztowała 37,65 USD, a złoto 30,59 USD (stan na 22.07.2009).

W 1983 roku w prywatnym laboratorium Amerykanin, David Hudson, przypadkiem uzyskał niezwykłą substancję, której właściwości przeczyły prawom fizyki.
Wszystko zaczęło się prozaicznie. Hudson był bogatym farmerem z Arizony, zajmującym się także odzyskiwaniem srebra i złota z tamtejszej gleby.
Pewnego razu w trakcie pracy nad kolejną porcją gleby ludzie Hudsona natknęli się na pewną substancję, której nikt nie potrafił zidentyfikować. Przebadali ją w laboratorium. Otrzymali grudkę, która – według przyrządów do analizy – była stopem srebra i złota. Jednak ten stop był dziwny – metale te są miękkie, kowalne, można je walcować. Tymczasem kiedy tę próbkę umieszczono na stole i uderzono w nią młotkiem – rozprysła się jak szkło!
Chemicy postanowili oddzielić chemicznie złoto od srebra i zbadać to, co zostanie. Analiza spektrometryczna wykazała, że pozostałością była mieszanina żelaza, krzemionki i aluminium. Jednak było to niemożliwe, gdyż tej substancji nie rozpuszczały najsilniejsze kwasy – nawet te, które dawały radę złotu. Czyli musiało być coś jeszcze. W laboratorium na Uniwersytecie Cornell na prośbę Hudsona wyizolowano z substancji te pierwiastki. Według naukowców nie powinno już nic pozostać – a tymczasem okazało się, że żelazo, krzemionka i aluminium stanowiły zaledwie 3% całej substancji. Po oddzieleniu pierwiastków naukowcy z Cornell rozłożyli ręce. To co zostało, nie poddawało się analizom spektrograficznym. Mieli do czynienia z jakąś nieznaną s ubstancją.
David Hudson uparł się, że rozgryzie zagadkę. Dotarł do książki rosyjskich chemików, w której napisano, że aby otrzymać z jakiejś próbki ukryte w niej pierwiastki, trzeba ją wyżarzać w wielkiej temperaturze nie przez 15 sekund, jak się to robi standardowo, ale nawet przez 300 sekund. Hudson sfinansował więc budowę odpowiedniego urządzenia i rozpoczął wyżarzanie. Po pierwszych 15 sekundach pojawiły się znajome pierwiastki: żelazo, krzemionka i aluminium. Potem długo nic. Jednak na elektrodach nadal była jakaś śnieżnobiała substancja, więc czekano cierpliwie. Ukryte pierwiastki zaczęły się pojawiać po 70. sekundzie: najpierw pallad, potem platyna, następnie rod, iryd i osm. Najdroższe, najrzadziej spotykane metale z grupy platynowców.
Hudson zrobił analizę ilościową pierwiastków w swojej próbce i doznał szoku: w jednej tonie materiału surowego było od 6-8 uncji (uncja to ok. 28 gram) palladu, 12-13 uncji platyny, 150 uncji osmu, 250 uncji rutenu, 600 uncji irydu i 800 uncji rodu. Pojawiła się przed nim wizja bogactwa – miał na swoich polach niewiarygodnie bogate złoża najdroższych pierwiastków: np. uncja złota kosztuje ok. 400 dol., a rodu aż 3000! (Niezgodność z Wikipedią – przyp. autora.) Najpierw jednak musiał swój sposób pozyskiwania platynowców opatentować jako ORME – Orbitally Rearranged Monoatomic Elements (Jednoatomowe pierwiastki o przekształconych orbitach).
Złożył więc w urzędzie patentowym wniosek. Ale urząd potrzebował bardziej dokładnych informacji na temat procesu przekształcania materiału wyjściowego do otrzymania białego proszku. I Hudson został zmuszony do rozwiązania pewnego problemu, z którym się borykał.
Chodziło o to, że kiedy wystawiano biały proszek na działanie atmosfery, ten natychmiast zaczynał przybierać na wadze o 20-30 procent. Nie było to jednak skutkiem utlenienia – co sprawdzono. Gdy go podgrzewano do punktu zeszklenia i stawał się czarny – ważył 100%. Ale gdy przywracano mu śnieżnobiałą postać, ważył tylko 56% pierwotnej wagi. Co oznaczało, że cała masa tam jest, tylko nie da się jej zważyć! Pewien naukowiec stwierdził nawet, że to dowód na to, że substancja... zakrzywia przestrzeń! W trakcie kolejnych eksperymentów naukowcy doszli do wniosku, że mają tu do czynienia z nadzwyczajnego rodzaju nadprzewodnikiem.

"David Hudson postanowił sprawdzić, jak duże dawki białego proszku złota podziałają na zdrowego człowieka – czy rzeczywiście wprowadzą go na wyższy stopień oświecenia. W eksperymencie wziął udział pewien mężczyzna (nazwisko nie zostało ujawnione). Zaczął przyjmować duże dawki jednoatomowego rodu i irydu – po 500 miligramów dziennie przez 30 dni, zgodnie z egipskim rytuałem przejścia. Po 5-6 dniach zaczął słyszeć w głowie dźwięk o wysokiej częstotliwości, który nie milkł nawet na chwilę, a który był tak potężny, że często zagłuszał inne dźwięki. (Podobno to ten dźwięk, który wschodni mistrzowie polecają znaleźć w swojej głowie podczas medytowania.) Przy czym dźwięk ten zupełnie mężczyźnie nie przeszkadzał, określał go nawet słowem ?nektar?. Po 60 dniach od przyjęcia pierwszej dawki do dźwięku, coraz potężniejszego, doszły sny, objawienia i wizje. Mężczyzna twierdzi, że przychodzą do niego świetliste istoty, by go uczyć, a nawet uprawiać z nim miłość. Hudson uznał, że choć to dziwne, to nie niedorzeczne: kiedyś podobno ludzie kochali się z aniołami. Lecz to nie wszystko. Mężczyzna opowiadał, że zaczął miewać orgazmy – najpierw jeden dziennie, potem więcej, po kilkanaście. Były zupełnie poza jego kontrolą. Aż w końcu pewnego dnia poczuł, jak kolejny orgazm pojawił się w okolicach lędźwi i zaczął przesuwać się w górę poprzez kolejne czakramy, aż wreszcie wytrysnął czubkiem głowy.
To zupełnie przypomina wspominane przez nauki wschodu przebudzenie kundalini – energetycznego węża, który śpi w każdym człowieku przy czakramie korzenia, a którego obudzenie ma nam dać oświecenie.
Słynne Ryty Tybetańskie, których celem było zharmonizowanie czakramów w celu przywrócenia zdrowia i młodości, kończyły się Rytem Szóstym, seksualnym, którego odpowiednie wykonanie miało obudzić kundalini. Jednak nieprzygotowani do oświecenia mogli nawet stracić rozum." (Prawdopodobnie zjawisko to przeszedł Jezus Chrystus – dopisek autora.)

(Informacje przytoczone za Internetem – biały proszek, złoto monoatomowe, Wikipedia, David Hudson.)