Przygody Ducha w Jerozolimie.
Było już po południu. Gorąc palestyńskiego klimatu nie pozwalał na wykonywanie w tym czasie żadnych prac – nawet wewnątrz domu. Anna jak zwykle zrobiła sobie poobiednią drzemkę. Ubrana w lekkie płócienne szaty położyła się na łóżku, na wznak i tak usnęła. Duch Święty, który właśnie do niej leciał, też narzekał na panujący tu upał. Kiedy już znalazł się na miejscu przestał machać skrzydłami, rozpostarł je, a potem złożył i przyciągając do tułowia usiadł na parapecie otwartego okna. Zrobił więc kilka kroczków do przodu. Zajrzał do środka. Pokój, w którym miał zacieniać Annę był obszerną izbą służącą do wszystkiego. Rozejrzał się dookoła. Na łóżku ustawionym po przeciwnej stronie okna spokojnie na plecach spała Anna. Jej pomarszczona twarz, była w promieniach słońca dobrze widoczna, a szeroko rozchylone usta uwidaczniały przerzedzone, spróchniałe zęby i ciemną, pustą jamę poza nimi. Gołębica przyglądała się Annie długo i uważnie. W tym czasie Anna nie poruszyła się ani raz. To była dobra pozycja do zacieniania – tak myślał, ale w końcu odwrócił się do niej tyłem i podszedł do zewnętrznej części parapetu. Miał odlecieć nie zacieniając. Już nawet przykucnął, aby łatwiej poderwać się do lotu. Jego decyzja była jego zdaniem ostateczna – powie o tym Panu. Powie, że już więcej nie będzie tego robić. Nie chce zacieniać kobiet o nieakceptowanej przez niego urodzie. Jemu też należy się jakaś przyjemność – choćby estetyczna. Przecież to on wykonuje główną robotę. W tym czasie Pan siedzi z dala na swoim tronie i przeżywa rozkosze wypracowane przez niego, i on, Duch, przypuszcza, że Pan nie zna w pełni sytuacji, w których zdarza mu się znajdować, jak choćby teraz. W końcu jest Panu równorzędny i nikt już więcej nie zmusi go do zacieniania. Już miał się odbić od parapetu i wzbić w powietrze, gdy nagle posłyszał za sobą jakiś dźwięk. Obejrzał się do tyłu. Zamarł w bezruchu. Za nim z podniesionym do góry, pofalowanym ognistym mieczem stał Michał. Lekkim ruchem głowy, bez słów, pokazał Duchowi po co tutaj są. Duch w lot pojął sytuację, w której się znalazł. Michał był bardzo groźnym archaniołem. Zawsze chodził z mieczem, był bardzo szybki i dumny z tego. Ale tylko to potrafił, bo jego zdolność logicznego myślenia była – mówiąc delikatnie – bardzo ograniczona. Duch wiedział już, że nie ma szans ucieczki. Wystarczyłoby, aby poderwał się do lotu, a miecz Michała spadłby na jego głowę jak błyskawica ukazująca się na niebie Pana. Zaczął więc kręcić się po parapecie myśląc o tym, jak by tu dotrzymać powziętego zamiaru. Michał stał tuż przy nim, a kiedy Duch ponownie spojrzał na niego, ten znów wskazał mu głową Annę. Nie będzie mógł spełnić danych sobie przyrzeczeń. Nie dotrzyma danego sobie słowa. Musi zacieniać. Musi. Posmutniał. Nie miał już żadnego wyjścia i kiedy tak stał na parapecie bardzo przygnębiony, przypomniał sobie słowa nieistniejącej jeszcze wtedy piosenki:
Kiedy trunkiem zaostrzać
Musisz świata zły smak
I więdnący apetyt na życie*.
Tak! Już wiedział. Trzeba coś wypić. Zapytał Michała czy może, a kiedy otrzymał pozwolenie zaczął fruwać po izbie tu i tam rozglądając się za jakimś alkoholem. Nic jednak nie znalazł w pobliżu, więc aby dodać sobie animuszu po cichu zanucił:
Gdy na strunach twej duszy
Trudno wygrać choć takt
Pomóc może jeden stroiciel
Miłość ... **.
Trzeba kochać. Tak mówi Pan. Kochać – tylko jak to zrobić? Jest przecież na Ziemi, a tu obowiązują uczucia ukierunkowane i namiętność. Aby on, Duch, mógł przetransformować swoją miłość na ziemską, ta kobieta musiałaby być dużo młodsza, ładniejsza. W przeszłości zacieniał Sarę i mógł się przestawić, ale tamta choć w podeszłym już wieku, zachowała ślady wspaniałej aparycji młodości. Sam faraon zachwycił się jej urodą. Anna – mimo, że dużo młodsza, nie miała tych cech. Może Pan wiedział to doskonale i z tego powodu wysłał za nim archanioła Michała? W takim razie jego poprzednie myślenie było błędne i pozostaje mu tylko zastosować bezuczuciową miłość niebiańską, miłość czystą, beznamiętną, a jednocześnie olbrzymią, i gorącą, tylko czy będzie ona skuteczna? Zapytałby Michała skoro tutaj jest i go pilnuje, ale Michał nie zna się na tym – miłość to nie jego dziedzina. On lubi walkę, tylko walkę. I tylko na tym się zna, zna się bardzo dobrze.
Odwrócony głową do wnętrza pokoju i ciągle patrząc na Michała, ponownie wzbił się w powietrze nadlatując nad Annę, a kiedy był już nad nią zaczął zwiększać swoje rozmiary do tego stopnia, aby zacienianie było całkowite, to znaczy aby rzucany na nią cień jego postaci, pokrywał ją w całości. Teraz zamknął oczy i nie chcąc patrzeć na jej twarz rozpoczął intensywne ruchy skrzydłami. Stojąc tak w powietrzu około jednego metra nad nią, ale bardziej w jej nogach i intensywnie ją zacieniając, wyobrażał sobie tą, do której przyleciał jako Sarę.
Od jakiegoś już czasu oczekiwał telepatycznego przekazu, że robota powoli dobiega końca. Nie miał go jednak. Mięśnie skrzydeł zaczęły mu mdleć. Zaczął się pocić. Tak się nie działo kiedy był mały i w postaci gołębicy unosił się nad wodami, ale teraz jego postać była dużo większa, więc męczył się szybko. Spojrzał na Michała. Ten stojący w kącie izby, oparty o swój ognisty, pofalowany, ostry miecz, dość ordynarnie i zdecydowanie rzekł już na głos:
– Zacieniaj, zacieniaj.
Duch odwrócił głowę i znów zamykając oczy włożył w zacienianie ostatnie zapasy swojej energii. Zwiększył częstotliwość ruchów skrzydeł. Pióra zaczęły mu się robić wilgotne i tylko pojawiający się często lekki powiew wiatru dostającego się do jej izby przez otwarte okno osuszał go z wilgoci.
W tym czasie Pan siedział na swym tronie z rodu, z rękami położonymi na poręczach i zamkniętymi oczami przeżywał fizycznie to, co Duch Święty czynił. Najpierw jego dłonie zaczęły zaciskać się na poręczach fotela i powoli pogłębiał się jego oddech. Z czasem stał się głośny i urywany, przedzielany okresami bezdechu. Potem jego głowa zaczęła przechylać się z boku na bok odchylając się coraz bardziej do tyłu. To podnosił się lekko z fotela, to na niego opadał, znów wyginał głowę szeroko otwierając usta. Trwało to długo, to prawda, ale to ze względu na urodę Anny nie mógł wcześniej skończyć. W końcu wyprężył się cały, zesztywniał i znieruchomiał – po chwili odetchnął. Solis siedział w swoim biurze i nie obserwował Pana. Nie lubił tego widoku, ale Gabriel był tuż obok, aby w razie czego Panu pomóc. Stał tak zawsze, kiedy Duch zacieniał. Teraz też był przy Panu i już wiedział, że będzie zwiastował, bo zacienianie Anny dobiegło do pomyślnego końca. Pomoc jak zwykle okazała się zbędna.
Duch powoli zaczął maleć. Kiedy już osiągnął rozmiary gołębicy, podfrunął do okna. Nie leciał prosto do Nieba. Był zbyt wyczerpany po tym przymusowym akcie. Usiadł na parapecie aby odpocząć. Nie patrzył na Michała. W końcu to on zmusił go do tego, z czego w ostatniej chwili chciał zrezygnować.
Podziwiał okolicę w której mieszkała Anna. Był zachwycony krajobrazami których nie miał czasu obejrzeć kiedy tu leciał. Trwało to dość długo. Siedząc tak na parapecie posłyszał za sobą jakiś szelest. Obejrzał się myśląc, że to Michał szykuje się do odlotu. Ale jego nigdzie nie było.
Widocznie zupełnie niezauważony odleciał wcześniej. Skąd zatem te głosy?
Mimo tych wątpliwości odwrócił głowę, aby dalej podziwiać „krajobrazy z okna”, jak je nazwał w myślach, ale znów usłyszał za sobą szelest. Odwrócił się jeszcze raz. To Anna budziła się ze snu.
Trzeba odlecieć; nie może mnie tu widzieć! – pomyślał i mimo ogromnego zmęczenia odbił się od parapetu i pofrunął prosto do Nieba.
Anna obudziwszy się nie zdawała sobie sprawy z tego, co stało się podczas jej snu. Nie mogła nawet przypuszczać w co została wplątana i co stało się jej udziałem. Tymczasem w Niebie Pan czekał już na Ducha chcąc złożyć mu gratulacje z okazji dobrze wykonanego zadania.
* Słowa piosenki „To z miłości” – A. Majewska. (W. Korcz / W. Kejne)
** Słowa piosenki „To z miłości” – A. Majewska. (W. Korcz / W. Kejne)