JustPaste.it

Bilans 5 lat: 2.04.2005 – 2.04.2010

Właśnie mija 5 lat od śmierci Jana Pawła II. To wystarczająco dużo, aby poczynić pewne podsumowanie…

Właśnie mija 5 lat od śmierci Jana Pawła II. To wystarczająco dużo, aby poczynić pewne podsumowanie…

 

Nie będę zagłębiał się w ocenianie czy podsumowywanie samego pontyfikatu JP II, gdyż nie mam żadnego prawa, ażeby kogokolwiek oceniać czy osądzać. Chodzi o coś zupełnie innego, coś, co zapewne większość z nas widzi nie od dziś…

Jeśli by się zabrać za podsumowanie całego rzeczywistego wpływu osoby i nauk JP II na rzeczywistość przeciętnego Polaka, to czas na to najwyższy – jeżeli wpływu owego nie ma po dziś dzień, to tym bardziej nie będzie go za lat np. 10. Jeżeli natomiast zmarły papież odcisnął widoczne piętno na naszym życiu, to jest nadzieja, że i za lat parę widoczne będą efekty tegoż wpływu.

Większość pamięta zapewne klimat papieskich pielgrzymek do ojczyzny. Niemalże narodowy zryw, zjednoczenie, czy to w miejscach, w których papież akurat przebywał, czy też przed telewizorami… Nawet jeżeli nie było się zagorzałym Katolikiem, nie sposób było przejść całkowicie obojętnie obok tego wydarzenia… W całym kraju panował jakby inny, specyficzny dla tego czasu klimat, nieco podniosła atmosfera… Czuło się wtedy wręcz znaczenie pojęcia ,,jedność”, ,,naród” i tym podobnych słów. Potem papież odjeżdżał i wszystko z dnia na dzień wracało do ,,normy”. Jaka jest to norma, niech każdy odpowie sobie sam…

Wszyscy chyba też pamiętają początek kwietnia 2005 roku, kiedy JP II umarł. To, co się wtedy w Polsce działo, przyprawiło mnie o najwyższej próby zdumienie – cała Polska zdawała się być pogrążona w głębokim smutku, jednoczyli się kibice krakowskich klubów piłkarskich, słowem – działy się rzeczy wręcz niesamowite… Papieża żegnały miliony, a świat wydawał się jakby innym miejscem bez tego człowieka. Piszę te słowa tylko i wyłącznie z mojej perspektywy, człowieka urodzonego w 1984 roku, dla którego przez ponad 20 lat życia, od samego urodzenia, nie było innego papieża, zawsze był ten sam…

Wszystkie ,,mądre głowy” trąbiły o niesamowitej spuściźnie Wojtyły, a zwrot ,,nauki Jana Pawła II” powtarzany był przy każdej nadarzającej się okazji, wydawać by się mogło wtedy, że rzeczywiście człowiek ten zza grobu w znaczący sposób zmieni oblicze ziemi… tej (polskiej) ziemi…

Gdy wszystkie te wydarzenia miały miejsce, byłem człowiekiem w zasadzie niewierzącym. Nie wiedziałem nic na temat Biblii, do kościoła zaglądałem ,,od święta”. Papież był dla mnie wówczas najwyższym autorytetem, a jego śmierć bardzo mnie poruszyła. Autorytet ów nie miał żadnego praktycznego przełożenia, ale to nie było przecież najważniejszym problemem. Już niedługo miałem się zdziwić równie bardzo, jak w czasie pośmiertnego ,,zrywu” narodowego…

Bodajże już w maju 2005 roku kibice Wisły i Cracowi ponownie chwycili za broń, jeszcze w roku śmierci JP II pojawili się pierwszy ,,politycy”, którzy dodawali sobie splendoru powołując się na nieżyjącego papę i jego nauki. Bardzo szybko ten pierwszy, prawdziwie wyglądający zryw serc zmienił się w zewnętrzną manifestację przywiązania do papieża i ,,jego nauk”. To właśnie wtedy po raz pierwszy zacząłem poważnie zastanawiać się nad ,,wiarą” naszego narodu. Poczułem się wielce zawiedziony… papieżem. Miałem mu trochę za złe, że z tych wszystkich wielkich słów, do których tak chętnie się odwoływano, tak niewiele zostało… Po raz pierwszy zobaczyłem, że ciągłe powoływanie się na papieża i jego nauczanie przez wielu polityków jest tak naprawdę pustymi słowami nie mającymi nic wspólnego z ich codzienną postawą. Po raz pierwszy zobaczyłem wówczas jak płytka i powierzchowna jest polska religijność, gdy w miesiąc po wzruszającym pojednaniu, kibice zapomnieli o ,,naukach” santo subito… Sięgając wówczas pamięcią wstecz, zobaczyłem siebie w machinie pielgrzymkowego uniesienia, które było tak powierzchowne i krótkotrwałe… Nikt w naszym kraju nie odważył się powiedzieć niczego, co uwłaczało by świętości papieża Polaka, a dla klasy politycznej osoba Karola Wojtyły stała się maszynką do nabijania punktów w sondażach przedwyborczych. Masowo zaczęto stawiać pomniki papie, nazywać jego imieniem ulice, place, szkoły… Manifestacja przywiązania do papy i jego nauk sięgały zenitu, chociaż tak naprawdę, mało kto konkretnie wiedział cokolwiek na temat nauk Wojtyły. Analogicznie rzecz się ma do walki przez niektóre środowiska polityczne o tzw. ,,wartości chrześcijańskie”. Walczą o nie ludzie, którzy o Biblii nie wiedzą niczego, ale chrześcijanami są pełną gębą…

    Przy okazji śmierci JP II uwydatniła się pewna cecha naszego narodu, która na przestrzeni dziejów dawała znać o sobie już wielokrotnie. Gdy Polakom i Polsce wiodło się dobrze, kraj nasz znaczył coś na arenie europejskiej, szybko rozpasana szlachta cały potencjał przepiła, wyprzedała, aż skończyło się to zaborami. Gdy było źle i niedobrze, nagle okazało się, że Polacy potrafią się zmobilizować i walczyć o swoje. Do czasu, aż nastały lepsze dni… Analogiczna sytuacja miała miejsce w przypadku JP II. Za jego życia wszyscy jednoczyli się wokół jego ,,nauk” przede wszystkim na czas pielgrzymek, potem zryw narodowy na chwile rozświetlił ciemności tego kraju zaraz po jego śmierci. Następnie  wszystko znów stało się takie jak dawniej…

Jak sprawa wygląda obecnie ? Mija właśnie 5 lat od śmierci papieża… Politycy już o wiele rzadziej ,,wycierają sobie gębę” papieżem, gdyż temat wiele stracił ze swojego pierwotnego blasku, przejadł się ludziom ilością monumentów patrzących na polskie miasta z piedestału, ilością papieskich ulic, szkół wielu innych rzeczy… ,,Nauki JP II” w naszym chrześcijańskim kraju są nie bardziej popularne niż nauki Jezusa  - i o jednych i o drugich wiadomo, że są, jednak już rzadziej wiadomo, o co tak naprawdę w nich chodzi… Tzw. ,,pokolenie JP II” okazało się być czystą mrzonką, a najbardziej modnym tematem ostatniego czasu, związanym z postacią papieża, jest powtarzane jak mantra pytanie: ,,Kiedy JP II zostanie w końcu beatyfikowany?” Naród czeka na swojego świętego, którym chlubić się będzie na każdym kroku i co rusz wywyższać pod niebiosa wielkość i świętość Karola. Tak jak łatwiej było ,,jechać na papieża” za jego życia, niż wziąć sobie do serca na dłużej to co mówił, tak teraz łatwiej jest interesować się świętością Wojtyły, niż swoją własną…