JustPaste.it

Wiara. Tajemnica wiary

Czy wiara jest Tobie potrzebna? Czy ogranicza się tylko do przekonania o istnieniu, czy nieistnieniu Boga?

Czy wiara jest Tobie potrzebna? Czy ogranicza się tylko do przekonania o istnieniu, czy nieistnieniu Boga?

 

 

            Wiara przenosi góry, daje siłę, wskazuje drogę i sposób poruszania się w ramach tej „drogi”, ale wiara daje też uczucie wolności.

           Wiara w siebie i w swoje możliwości. Wiara w to, że może być lepiej, że można być kochanym, że jest się wartym miłości. Wreszcie wiara w ogólne wartości: sprawiedliwość, czy możliwość jej istnienia. I inna wiara, nazywana często głupotą, wierzenie w istnienie, bądź nie istnienie, Boga.

           Wiara nie wymaga dowodów. Wiara opiera się na przekonaniach nabytych najczęściej na podstawie niekompletnych obserwacji świata, ludzi, czy jakiegoś pola działania. Wreszcie jakąś wiarę można wyssać z mlekiem matki, czyli posiąść ją z przekonań swoich najbliższych. Wiarę można też wmówić, twierdząc że jest to oczywiste i powszechnie uznane. Wiara nie szuka uzasadnień, jendak je znajduje, dopatrując się drobnych potwierdzeń tego, w co wierzymy. 

           Gdy jest źle, można wierzyć, że będzie lepiej, a nawet, że będzie dobrze. Taka wiarę nazwano optymizmem.

           Wiara w drugiego człowieka, że jest dobry, że nam dobrze życzy, że ma piękny uśmiech, czy takie wnętrze. Taka wiara, że będziemy z nim długo, albo, że chcemy z tym kimś być, że z tym kimś będzie nam lepiej niż bycie samemu i powstałe z tego pragnienia, to miłość. 

           Wreszcie istnieją wiary współczesne, powszechne, które głoszone wszem i wobec stają się niepowtarzalnym absolutem, pewnikiem. Wiara w pieniądz i jego siłę. Wiara, że do życia potrzebna jest nam telewizja, telefon, komputer. Te słowa, mimo, że przeczytaliśmy je tysiąckrotnie, obejrzeliśmy jak magicznie działają w telewizji, to nie jest to prawdą. To nie prawda. A jeżeli dla kogoś jest to prawdą, to taką indywidualną, cząstkową, własną.

           Jeszcze dwadzieścia lat temu w większości domów w Polsce były czarno-białe telewizory i dwa nieciekawe kanały telewizji. Telefon był luksusem, a gdy potrzebowałem zadzwonić, szedłem do budki telefonicznej, pod którą bywały kolejki, nie do wyobrażenia, teraz. Większość spraw załatwiało się osobiście i to było normalne, ale wtedy. Gdyby wyłączono dziś stacje telewizyjne, raczej nikt by nie zginął z tego powodu. Co by się stało? Może to, co działo się już kiedyś? Dzieci wyszłyby na podwórko, czymś się zajęły, może poczytałyby książkę, wczuwając się w akcję i odczucia bohatera, i być może ktoś poczułby się inaczej.

           Znam kilka osób, które nie mają telewizora. Nie wiedzą, o czym są „Władcy much”, mimo to wydają się normalni. Częściej bywają w kinie, ich dzieci więcej czytają i mają jakby więcej czasu, w ci moi znajomi sami mają więcej czasu i chęci, by się spotkać i porozmawiać.

           Tu cisną mi się powtarzane frazesy, które przeczyłyby temu, co powiedziałem i w co wierzę. „Wszystko w około pędzi”. „Mamy coraz mniej czasu”. „Jesteśmy zapracowani”. Czy to jest prawda? Czy w to powinniśmy wierzyć?

           Jesteśmy ludźmi słabej wiary. Nie wiem, kto to powiedział, ale często słowa te słyszymy. Nie wierzymy w swoje możliwości, więc nie dążymy, więc się lękamy tego, co ktoś o nas pomyśli, czy tego, co mogłoby się stać, gdybyśmy zaczęli działać, a czasem musimy.

           Czujemy ucisk w dołku, jakieś napięcie, a nie euforię i zaangażowanie.

           Brak wiary bywa przekleństwem i to takim nie tylko dla niewierzącego.

           Niektórzy wierzą, że boga niema. Inni wierzą, że on jest i nie ingeruje w nasz świat. Inni wierzą, że los człowieka jest zapisany w gwiazdach, czy określony przez boga. Więc jakiego mnie zrobiłeś, takiego mnie masz - mówią. A jeszcze inni chcą być najdoskonalsi, jak tylko mogą, bo wierzą, że mają w sobie ukryty potencjał.

           Ja sam długo wierzyłem w Boga i wydawało mi się to wtedy oczywistym, to, że bóg istnieje. To było wtedy. Teraz nie wykluczam możliwości istnienia boga, ale nie wykluczam też istnienia tej drugiej możliwości. Czy teraz jest łatwiej żyć? Czy teraz jest lepiej, czy wtedy? Wtedy było łatwiej żyć. Życie miało głębszy sens, nie tylko zamknięty w ileś lat. Życie miało też w sobie inne wartości, których życie bez świadomości istnienia boga, nie ma.

           Wierzę, że czytając i modląc się w kółko, można uwierzyć. Nie chcę być takim nawiedzonym wiernym. Powtarzającym regułki, urywki pism, ale naprawdę nieidącym tą drogą. Trochę się boję wiary, takiej wiary w to, co ktoś wmówił i nakazał powtarzać jako święte zasady i słowa. Kojarzy mi się to z przywódcami sekt, przekonanymi o swojej wiedzy, pouczającymi i wskazującymi wszystkie odpowiedzi, i będącymi pośrednikami między malutkimi, a Bogiem. Absurdalnie Boga teraz też widzę, a raczej czuję w tym wszystkim, co jest wokół nas i we mnie samym. Czy on się interesuje naszym życiem? Czy jesteśmy dla niego ważniejsi od mrówek? Czy o nas wie? Potencjał. Czy kiedyś widzieliście dolinę w dole, odległe domy i pola, a w górze niebo i chmury? Tu gęściejsze tam rozproszone, w oddali zmieniające kolor, tak jak i niebo. Mogło się to samo stworzyć? Może, to jakaś siła? Może przypadek? Prawa fizyki, chemia, ale… gdzie jest wszechświat, w czym go umieszczono. W naszej świadomości nie ma możliwości zrobienia czegoś z niczego. Więc skąd to coś wzięło początek. Można tu uwierzyć, że nas naprawdę nie ma, świata nie ma, a to tylko Matrix i już, ale w to, to ja już kompletnie nie wierzę.

           Jacy fantastyczni są ludzie. Jacy fantastyczni mogą być ludzie. Piję piwo przy ognisku, czy rozmawiam o czymś z kimś i czasem, tuż po rozstaniu przychodzi mi to do głowy. A przy tym nie są oni ani doskonali, ani tacy całkiem wspaniali. I są też inni ludzie, może ich nie znam za dobrze, może są zranieni, może zgorzkniali lub po prostu złośliwi, czy upierdliwi na różne proste sposoby. Tych ludzi trochę unikam, odrywam się od nich. Swój trafi na swego - myślę.

           Czasem słucham tych ludzi. Słyszę jak rozmawiają, wsłuchuję się w to, o czym mówią. I jak myślicie, czego im brak? Czego najbardziej? Czy tego, o czym mówią, że spotkało ich coś złego, krzywda: ktoś krzywo się do nich uśmiechnął, czy zatyrali się wczoraj w pracy? Nie, Oni nie mają wiary, że ludzie są /czy mogą/ być dobrzy. Nie wierzą w sens swojej pracy i jest ona dla nich katorgą, i jak by nie była lekką, to ona nie będzie dla nich nigdy przyjemną. Zastanawiam się czy to jest związane bardziej z osobowością tego kogoś, czy właśnie z jego wiarą, jej utratą, czy zniszczeniem przez kogoś.

           Wierzący w boga i ci, którzy wierzą, że boga nie ma, są bardzo podobni. Też bywają w swoich osądach i działaniach fundamentalistami, i dzielą się swoimi przeświadczeniami, jakby mieli w tym wielką przyjemność. To jest dziwne, ale człowiek niewierzący w boga, też wierzy, wierzy święcie, że boga nie ma.

           Człowiek wierzący w szerokim tego słowa znaczeniu, jest człowiekiem szczęśliwym. Nawet człowiek wierzący, że inni są gorsi, głupsi, na krótko zyskuje: czy współczucie, czy też przekonanie, choćby takie, że tymi innymi można, czy trzeba, pomiatać.

           Wiara czyni cuda. Wystarczy, uwierzyć w siebie, w swoje możliwości, w swoją atrakcyjność i jak myślicie? Czy łatwiej będzie nam wchodzić w kontakty międzyludzkie, załatwiać sprawy, żyć? Czy odwrotnie, nie wierząc w siebie coś zyskujemy? Apatię. Tak. Czasem budzi się złość na cały świat, niesprawiedliwy i podły, bo tak go wtedy widzimy.

           Niektórzy mówią: nie wiem, po co żyję; nie mam celu; nie wiem, czego szukam, jak znajdę to będę wiedział; nic mi się nie chce; nic nie ma sensu. Ot idę przez życie, spaceruję. Nie wiem, jakie mijam drzewa, jakie rośliny. Donikąd mi się nie śpieszy, bo donikąd nie idę. Powącham kwiatek, ale nie znam jego nazwy i nie wiem, czemu on kwitnie akurat teraz. Następnym razem może zachwycę się czymś innym, tak na chwilę, ale nie wiem, czym, bo ten kwiatek, już kwitnął pewnie nie będzie? Człowiek wierzący angażuje się emocjonalnie.

           Jak spojrzymy na sławnych ludzi, jacy byli. Większość z nich, to zwykli ludzie z rodzin o niewysokich dochodach. To, co ich różniło od innych, to wiara.

- Gandhi – wywalczył wolne Indie, siłą spokoju, a wielka Anglia straciła swój klejnot w koronie. Wierzył on, że jest to możliwe i stało się.

- Edison – największy wynalazca świata. W szkole mówiono mu, mówili nauczyciele, że będzie nikim i się tym nie przejął, a może przejął?

- Wojtyła – chłopiec z małej podkrakowskiej wioski, nie stracił wiary w siebie i swoje możliwości; w prawo świata, by się rozwijać i cieszyć życiem. Został światowym przywódcą kościoła. Takim przywódcą, który nie twierdził, że dobrzy są tylko ci, którzy idą pod jego sztandarami. Wiedział, że wierząc w cokolwiek, nawet w to, że bóg nie istnieje, można być dobrym człowiekiem. Podziwiam go, jako człowieka i mądrość tego, co pisał, a o czym teraz się raczej nie mówi, tworząc z tej osoby ikonę.

- Watt – maszyna parowa. Skłodowska – pierwsza kobieta noblistka, emigrantka z jakiejś Polski. Na tej liście wielkich ludzi, jest miejsce na wiele innych biografii. Jest tu też miejsce dla nas.

           Ile świetnych pomysłów, inicjatyw, myśli, powstaje i upada, bo nie ma w twórcy wiary, że to, co się robi, uda się zrealizować i jest dobre, i potrzebne. Z utratą wiary dużo tracimy.

           Zwykły entuzjazm jest zaraźliwy, jak śmiech. Indywidualna wiara udziela się innym, tworzy szeregi wyznawców. Wiara, że można coś zrobić, że coś istnieje. I wiara, że nie można, że jest beznadziejnie, że jesteśmy nikim. Ale taka wiara, jest barkiem wiary w siebie, a czasem i w świat, i innych ludzi. Wtedy umysł działa jak kalkulator, a ciało poddaje się popędom, a człowiek żyje w ciągłym chaosie, bo w nic nie wierzy, szukając maksymalnych korzyści i przyjemności.

           Wiara ma to do siebie, że można ją stracić, gdy przekonamy się, że to nie jest prawda, w co wierzyliśmy: i można ją też zyskać /np. doceniając swoje sukcesy i wiedząc, że jesteśmy równie dobrzy jak Inni/. Słabą wiarę można człowiekowi odebrać, choćby przez wyśmianie tego, co wydaje się nam ważne i prawdziwe. Za wiarę, bywa tak, ludzie dają się zabić i zabijają. Za wiarę też są gotowi dużo zapłacić. Szczególnie za taką wiarę w siebie. Dobre kursy, dają technikę, a z nią odrobinę wiary, że to będzie działać i entuzjazm. Potem przestaje to nas pobudzać. To, czego się nauczyliśmy, bo kończy się euforia, a z nim niknie odrobina wiary... a nadchodzi zmęczenie.

           Wiara przenosi góry.

           Wiara daje siłę.

           Wiara daje pewność siebie.

           A my jesteśmy ludźmi słabej wiary. Ale słaba wiara, to nie jest najgorsze, co może nas spotkać. Brak wiary w to, że może być dobrze, czy chociaż normalnie, to Pesymizm. Wtedy człowiek nie godzi się z tym, że tak jest, jak jest, a skupia się na obronie, przewiduje negatywne scenariusze.

Brak wiary w wierność współmałżonka, powoduje domyślanie się, oskarżanie, ciągły niepokój. Większość z nas tego nie odczuwa w takim niebezpiecznym stopniu. A z drugiej strony, jak trudno jest być pod presją podejrzeń i nieuzasadnionego braku zaufania, kogoś kto nam nie ufa, domaga się zapewnień i mimo to nie uwierzy. Brak wiary budzi nieufność, podejrzliwość, a w efekcie nieuzasadniony lęk. Nie uświadamiając sobie prawdziwej przyczyny zachowań, próbuje się przeciwdziałać czemuś, co jest tylko objawem, a takie działanie nie może wyleczyć z... braku utraconej wiary w jakimś ważnym aspekcie życia.

Tu przypominają mi się oglądane w naturze zwierzęta, które jeśli uznają kogoś za niezagrażającego im, to pasą się spokojnie. Inaczej wciąż byłyby niespokojne, oczekujące agresji. A tak, okazują strach i niepokój, gdy widzą coś, co im zagraża. Tak, czasem się pomylą…

 

 .                                Janusz Nitkiewicz

 

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych