JustPaste.it

Trójca. Część 14

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część I - Bitwy

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część I - Bitwy

 

Był  graczem  zawołanym,  niezmiernie  to  lubił,

Grał  nawet  z  samym  sobą,  ciągle  się  tym  chlubił.

Kiedy  kończył  grę  jedną,  wnet  zaczynał  drugą,  

Bo  był  mocno  znużony  bezczynnością  długą,

Którą  wielce  odczuwał  po  świata  tworzeniu,

Więc  „Raj”  z  Ziemi  uczynił  ku  serca  krzepieniu.

 

A  serce  było  jego,  więc  radość  ogromna

Spływała  nań  obficie,  gdy  ludność  bezbronna

Cierpienia  jej  zadane  znosząc,  ustawicznie

Modliła  się  do  niego,  a  śpiewając  ślicznie 

Prosiła…

 

A  kości  miał  z  piszczeli,  równo  ociosane,

Oczka  zaś  na  ich  ściankach  ogniem  wypalane,

A  ogień  był  piekielny,  skazańców  piszczele,

A  do  tego  w  swych  kościach  chciał  widzieć  niedzielę.

Dzień  święty…

 

Bo  był  już  katolikiem,  Syn  po  ziemi  chodził.

Syn,  którego  on,  Pan  Bóg  w  swej  dobroci  spłodził,

(Lecz  Syn  nie  chodził  zawsze  i  nie  chodził  wszędzie, 

Pieniędzy  nie  zbierał  jak  ksiądz  po  kolędzie.

Był  skromny…)

 

Więc  dzień  odpoczynku  niedziela  znaczyła,

Suma  oczek  naprzeciw,  siódemką  więc  była,

Świętować  go  kazał,  pracy  się  nie  imać,

Modlić  się  i  pościć,  na  niego  nie  zżymać.

Uwielbiać… 

 

Tymczasem  Wielki  Allach  światu  się  objawił

I  też  po  objawieniu  kościami  się  bawił,

I  wcale  nie  próżnował,  nie  rzucał  tak  sobie. 

Rzucał  na  wschód  i  zachód  ręce  męcząc  obie,

A  swoje  imperium  powiększając  wszędzie,

Pana  zainteresowanie  wzbudził  więc  w  tym  względzie.

 

Od  samego  początku  Allacha  skłonności

Znał  przecież  doskonale  i  szykował  kości,

Lecz  do  końca  nie  wiedział,  czy  to  gracz  prawdziwy

Z  różnymi  grywał  bogi,  różne  wyprawiali  dziwy.

Teraz  już  przekonany  o  jego  zdolnościach 

Uznał  go  za  partnera,  też  dobrego  w  kościach.

 

Kubki  więc  nowe  stawia  i  kości  w  nie  kładzie

Przesuwa  je  po  stole  niczym  długiej  ladzie,

Sługi  swe  śle  po  niego,  do  siebie  zaprasza, 

Do  gry  wspólnej…  już  się  nie  rozprasza

Grą  samotną…

 

Grywali  więc  razem,  obaj  to  lubili,

Nie  chcieli  się  nudzić,  obaj  wielcy  byli,

Rzucali  więc  kości  na  lewo  i  prawo,

Ręce  zacierali,  rozmawiali  żwawo

Przy  tym…

 

A  rzuciwszy  je  na  stół,  wnet  patrzyli  snadnie 

Kto  wygrał,  kto  zaś  przegrał,  co  komu  przypadnie.

Raz  jeden,  a  raz  drugi  lepszy  w  kościach  bywał, 

Czasem  Pan,  czasem  Allach  batalie  wygrywał

Na  ziemi…

 

Żaden  nie  był  wielki,  żaden  nie  był  mały,

Bo  oczka  czy  figury  ciągle  się  zmieniały.

Gdy  Allach  grał  samotnie  kalifaty  godząc

Lub  waśniąc  między  sobą,  w  ich  krwi  wtedy  brodząc,

Był  szczęśliwy…

 

To  samo  czynił  Pan  Bóg – królestwa  rozdzielał,                   

Jednym  je  nadawał,  drugim  je  odbierał,

Po  komnacie  chodził,  brodę  swoją  gładził,

Wtedy  był  już  spokojny,  nikomu  nie  wadził.

Był  sobą…

 

Rządzili  samowładnie,  bezkarnie  i  w  chwale,

W  chwili  uniesienia,  w  gniewie,  czasem  w  szale. 

Kości  się  toczyły,  ciągle  były  w  ruchu,

Więc  ciągle  wymagali  od  ludzi  posłuchu

I  wielbienia…

 

Grą  tą  zadawane  ziemianom  cierpienia 

Bywały  stokroć  gorsze  od  chwil  zapomnienia

Które  im  się  zdarzały.  Miało  być  odwrotnie… 

Zwano  ich  Bogami….  Tak  było  przewrotnie…

Z  nawyku… 

 

O,  dawni  Bogowie!  czy  jeszcze  widzicie

Co  dzieje  się  na  świecie?  Czy  jeszcze  dzierżycie

Władzę  dawną?

Bo  tęskno  mi  za  nią  i  za  praw  waszymi,

Za  Światowidem,  Mitrą,  bogami  innymi 

Zaklętymi  w  posągi  wykute  w  marmurze,    

Nie  za  watykańskim – objawianym  w  murze

Zamokłym…

 

       Grali,  zawsze  grali.  Ilekroć  Allach  odwiedzał  Pana – grali.  Lubili  tę  zabawę. Czasem  zdarzało  się,  że  chwilowo  nie  mieli  o  co,  wtedy  rozmawiali,  poruszali  najróżniejsze  tematy.  Tym  razem  byli  zajęci  grą. 

    – Rzucaj  pierwszy – powiedział  Pan  do  Allacha.

       Allach  wziął  kubek.  Od  góry  przykrył  go  dłonią.  Potrząsnął  nim  i  przewracając  do  góry  dnem  postawił  na  stole,  ale  kości  zostawił  przykryte.

    – Nie  wyprawiaj  się  na  wschód – powiedział  do  Pana.  Nie  wiedział  ile  oczek  wyrzucił,  ale  nie  spodziewał  się  wygranej  Pana.  Podświadomie  czuł  zwycięstwo.  Miał  dobrego  dowódcę.  Chociaż  dowódca  Pana  był  również  dobry.

    – Dlaczego?  Turkmeni  napadają  na  mój  kraj – powiedział  Pan  patrząc  na  niego.

    – Dlatego,  że  wygram.

    – Ale  ja  nie  idę  przeciwko  tobie.

    – Jednak  spotkasz  tam  moje  wojska – z  naciskiem  wymówił  dwa  ostatnie  wyrazy. 

    – Może  tak.  Ale  twoje  zdanie  nie  może  powstrzymać  mnie  przed  wyprawą  przeciwko  Turkmenom.  Zatrzymaj  Turkmenów  to  nie  wyruszę.

    – Nie  mam  na  nich  wpływu.  Tylko  część  z  tych  Seldżuków  jest  mi  posłuszna. 

       Pan  potrząsnął  swoim  kubkiem  i  go  opróżnił.

    – 18 – powiedział.

       Allach  podniósł  swój.

    – 23.  Przegrałeś – rzekł  po  chwili. – Nasze  wojska  spotkają  się  pod  Manzikertem.  Mój  lew  położy  stopę  na  grzbiecie  twojego  Romana. 

    – Kiedy?

    – Pojutrze.  Jutro  zaczną  bitwę,  ale  jej  nie  skończą. 

    – No  dobrze.  Zgadzam  się,  mimo  że  to  tylko  jeden  rzut,  a  bitwa  jest  ważna.  Ale  skoro  tak  chcesz  to  niech  tak  będzie.  O  co  tym  razem? – zapytał  Pan  zmieniając  kubki.

    – Może  Konstantynopol? – powiedział  Allach. – Już  od  dawna  to  miasto  leży  mi  na  sercu. 

    – Jeszcze  za  wcześnie.  Jeszcze  Jerozolima  przed  nami.

    – To  lata  walki.  Chcesz  tego? – zapytał  Allach.

    – Mam  nie  chcieć?  Ciągle  ma  być  w  twoich  rękach? – odpowiedział  Pan.

    – To  cała  batalia.  To  lata  walki – powtórzył  Allach. – Nie  mamy  tyle  czasu.  Może  by  z  nią  jeszcze  poczekać?

    – Boisz  się?  Boisz  się,  że  tym  razem  przegrasz?

    – Wiesz,  że  się  nie  boję.  Ale  może  by  coś  mniejszego,  bo  ja  na  dzisiaj  muszę  kończyć. 

    – Nie  ma  nic  mniejszego.  Chyba  że  chcesz  rzucić  sobie,  ot  tak… Może  jakaś  nic  nieznacząca  bitwa?

    – Nie.  Nie  chcę.  Tu  już  nie.  Może  być  i  Jerozolima – ale  zaczniemy  dopiero  w  przyszłym  tygodniu.  To  trochę  potrwa,  a  dziś  trzeba  skończyć.  Jeszcze  sobie  rzucę,  ale  u  siebie.  Przed  snem  urządzę  sobie  taką  małą  zabawę  ze  swoimi  kalifatami.

    – No  dobrze.  Skończmy  na  dzisiaj – zgodził  się  Pan.    

       Jedne  kości  Allach  zgarnął  do  kubka.  Drugie  zostawił  Panu.  Reguły  były  trochę  inne  niż  ogólnie  przyjęte  na  dole.  Tam  niezależnie  od  ilości  graczy  był  tylko  jeden  kubek  z  kościami.  Tu  w  Niebie  każdy  miał  swój,  ale  zamieniano  się  nimi.  Każdy,  to  znaczy  Allach  i  Pan – bo  teraz  inni  bogowie  już  z  Panem  nie  grali.  Nie  byli  przez  niego  zapraszani – byli  dla  niego  zbyt  mali.  Poza  tym  Pan  nie  lubił  kłótni.

    – Daj,  trzeba  je  wyrzucić.  Na  Jerozolimę  weźmiemy  nowe – powiedział  Pan.

Wyciągnął  rękę  w  kierunku  Allacha.  Wziął  je  od  niego  i  postawił  na  stole.

    – Jeśli  chcesz  grać  o  Jeruzalem,  to  nastaw  się  na  długą  grę.  Zajmie  nam  trochę  czasu – tygodnie.

    – Chcę  się  zrewanżować  za  dzisiaj,  za  Manzikert.  To  ważne,  co  zrobiłeś.

    – Nic  wielkiego  nie  zrobiłem,  a  terytorium  powiększać  muszę.

    – Ale  tam  była  zdrada.

    – Chciałem  wygrać.

    – Teraz  ja  chcę  wygrać.

    – Jeżeli  tak  chcesz…?  No,  to  na  razie – powiedział  Allach  opuszczając  Pana. 

    – Do  następnego  razu – rzekł  Pan.

       Ani  jeden,  ani  drugi  nie  zdawał  sobie  sprawy  z  tego,  ileż  krwawych  bitew  przyjdzie  im  stoczyć  zanim  nastąpi  względny  spokój.  Ustawiczne  walki  nie  pozwalały  na  spokojną  egzystencję  ludności  tamtych  rejonów,  których  losami  żonglowali. Pan  nie  chciał  zgodzić  się  z  tym,  że  miejsce  odwołania  jego  syna  pozostaje  w  rękach  Allacha.  Kiedyś  je  przegrał  lub  przespał.  Ile  takich  miast  przespał,  ile  przegrał?  Sam  tego  nie  wiedział.  Nie  zwracał  na  to  uwagi,  tak  jak  na  to,  co  dyktował  spisującym  Biblię  jahwistom. 

       Jeśli  Pan  nie  będzie  strzegł  miasta,  próżno  czuwa,  który  go strzeże.* 

       Tak  mówił  prorok.  Zatem  gdy  Allach  ją  zabierał  próżno  czuwał  ten,  który  ją  strzegł,  bo  Pan  spał,  a  może  tak  jak  i  dzisiaj – też  grał  z  nim  w  kości?   

        Teraz  chciał  odebrać  to  co  wtedy  stracił.  Chciał  zdobyć  Jerozolimę – Ziemię  Świętą.  Wiedział,  że  Allach  nie  odda  jej  bez  walki.  Z  niecierpliwością  czekał  na  jego  następną  wizytę.  Był  pewien,  że  dzień  ten  przyniesie  mu  sukces.  Wielki  sukces – większy  niż  ten,  który  Allach  odniósł  pod  Manzikertem.  Mazinkert  był  tylko  pretekstem.  

       Allach  nie  chciał  grać  o  Jeruzalem.  Swoim  wiernym  chciał  zapewnić  dostęp  do  tego,  co  święte.  Ludom  Księgi¹  nie  bronił  dostępu  do  Grobu  Świętego.  Ludy  Księgi  mogły  spokojnie  poruszać  się  po  tym  terenie.  Inaczej  byłoby  za  Pana.  Wtedy  jego  wierni  mieliby  utrudniony  dostęp  do  świętości.  Ufał  swoim  wiernym  pilnującym  tej  ziemi  i  chociaż  lubił  grę  w  kości,  nie  chciał  rozlewu  krwi  o  to  miasto,  o  tą  ziemię.  To  miasto  było  już  we  właściwych  rękach.  Jego  żołnierze  pilnowali  go  wszędzie – byli  na  murach  oblężniczych,  w  warowniach,  twierdzach,  ale  Pan  chciał  o  nie  walczyć.  Chciał  je  zdobyć,  a  potem  wszystkim  poza  swoimi  wiernymi  zabronić  do  niego  dostępu.

 *   Stary  Testament.  Tłumaczenie:  ks.  Jakub  Wujek.  Psalm  126