ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część I - Bitwy
Był graczem zawołanym, niezmiernie to lubił,
Grał nawet z samym sobą, ciągle się tym chlubił.
Kiedy kończył grę jedną, wnet zaczynał drugą,
Bo był mocno znużony bezczynnością długą,
Którą wielce odczuwał po świata tworzeniu,
Więc „Raj” z Ziemi uczynił ku serca krzepieniu.
A serce było jego, więc radość ogromna
Spływała nań obficie, gdy ludność bezbronna
Cierpienia jej zadane znosząc, ustawicznie
Modliła się do niego, a śpiewając ślicznie
Prosiła…
A kości miał z piszczeli, równo ociosane,
Oczka zaś na ich ściankach ogniem wypalane,
A ogień był piekielny, skazańców piszczele,
A do tego w swych kościach chciał widzieć niedzielę.
Dzień święty…
Bo był już katolikiem, Syn po ziemi chodził.
Syn, którego on, Pan Bóg w swej dobroci spłodził,
(Lecz Syn nie chodził zawsze i nie chodził wszędzie,
Pieniędzy nie zbierał jak ksiądz po kolędzie.
Był skromny…)
Więc dzień odpoczynku niedziela znaczyła,
Suma oczek naprzeciw, siódemką więc była,
Świętować go kazał, pracy się nie imać,
Modlić się i pościć, na niego nie zżymać.
Uwielbiać…
Tymczasem Wielki Allach światu się objawił
I też po objawieniu kościami się bawił,
I wcale nie próżnował, nie rzucał tak sobie.
Rzucał na wschód i zachód ręce męcząc obie,
A swoje imperium powiększając wszędzie,
Pana zainteresowanie wzbudził więc w tym względzie.
Od samego początku Allacha skłonności
Znał przecież doskonale i szykował kości,
Lecz do końca nie wiedział, czy to gracz prawdziwy
Z różnymi grywał bogi, różne wyprawiali dziwy.
Teraz już przekonany o jego zdolnościach
Uznał go za partnera, też dobrego w kościach.
Kubki więc nowe stawia i kości w nie kładzie
Przesuwa je po stole niczym długiej ladzie,
Sługi swe śle po niego, do siebie zaprasza,
Do gry wspólnej… już się nie rozprasza
Grą samotną…
Grywali więc razem, obaj to lubili,
Nie chcieli się nudzić, obaj wielcy byli,
Rzucali więc kości na lewo i prawo,
Ręce zacierali, rozmawiali żwawo
Przy tym…
A rzuciwszy je na stół, wnet patrzyli snadnie
Kto wygrał, kto zaś przegrał, co komu przypadnie.
Raz jeden, a raz drugi lepszy w kościach bywał,
Czasem Pan, czasem Allach batalie wygrywał
Na ziemi…
Żaden nie był wielki, żaden nie był mały,
Bo oczka czy figury ciągle się zmieniały.
Gdy Allach grał samotnie kalifaty godząc
Lub waśniąc między sobą, w ich krwi wtedy brodząc,
Był szczęśliwy…
To samo czynił Pan Bóg – królestwa rozdzielał,
Jednym je nadawał, drugim je odbierał,
Po komnacie chodził, brodę swoją gładził,
Wtedy był już spokojny, nikomu nie wadził.
Był sobą…
Rządzili samowładnie, bezkarnie i w chwale,
W chwili uniesienia, w gniewie, czasem w szale.
Kości się toczyły, ciągle były w ruchu,
Więc ciągle wymagali od ludzi posłuchu
I wielbienia…
Grą tą zadawane ziemianom cierpienia
Bywały stokroć gorsze od chwil zapomnienia
Które im się zdarzały. Miało być odwrotnie…
Zwano ich Bogami…. Tak było przewrotnie…
Z nawyku…
O, dawni Bogowie! czy jeszcze widzicie
Co dzieje się na świecie? Czy jeszcze dzierżycie
Władzę dawną?
Bo tęskno mi za nią i za praw waszymi,
Za Światowidem, Mitrą, bogami innymi
Zaklętymi w posągi wykute w marmurze,
Nie za watykańskim – objawianym w murze
Zamokłym…
Grali, zawsze grali. Ilekroć Allach odwiedzał Pana – grali. Lubili tę zabawę. Czasem zdarzało się, że chwilowo nie mieli o co, wtedy rozmawiali, poruszali najróżniejsze tematy. Tym razem byli zajęci grą.
– Rzucaj pierwszy – powiedział Pan do Allacha.
Allach wziął kubek. Od góry przykrył go dłonią. Potrząsnął nim i przewracając do góry dnem postawił na stole, ale kości zostawił przykryte.
– Nie wyprawiaj się na wschód – powiedział do Pana. Nie wiedział ile oczek wyrzucił, ale nie spodziewał się wygranej Pana. Podświadomie czuł zwycięstwo. Miał dobrego dowódcę. Chociaż dowódca Pana był również dobry.
– Dlaczego? Turkmeni napadają na mój kraj – powiedział Pan patrząc na niego.
– Dlatego, że wygram.
– Ale ja nie idę przeciwko tobie.
– Jednak spotkasz tam moje wojska – z naciskiem wymówił dwa ostatnie wyrazy.
– Może tak. Ale twoje zdanie nie może powstrzymać mnie przed wyprawą przeciwko Turkmenom. Zatrzymaj Turkmenów to nie wyruszę.
– Nie mam na nich wpływu. Tylko część z tych Seldżuków jest mi posłuszna.
Pan potrząsnął swoim kubkiem i go opróżnił.
– 18 – powiedział.
Allach podniósł swój.
– 23. Przegrałeś – rzekł po chwili. – Nasze wojska spotkają się pod Manzikertem. Mój lew położy stopę na grzbiecie twojego Romana.
– Kiedy?
– Pojutrze. Jutro zaczną bitwę, ale jej nie skończą.
– No dobrze. Zgadzam się, mimo że to tylko jeden rzut, a bitwa jest ważna. Ale skoro tak chcesz to niech tak będzie. O co tym razem? – zapytał Pan zmieniając kubki.
– Może Konstantynopol? – powiedział Allach. – Już od dawna to miasto leży mi na sercu.
– Jeszcze za wcześnie. Jeszcze Jerozolima przed nami.
– To lata walki. Chcesz tego? – zapytał Allach.
– Mam nie chcieć? Ciągle ma być w twoich rękach? – odpowiedział Pan.
– To cała batalia. To lata walki – powtórzył Allach. – Nie mamy tyle czasu. Może by z nią jeszcze poczekać?
– Boisz się? Boisz się, że tym razem przegrasz?
– Wiesz, że się nie boję. Ale może by coś mniejszego, bo ja na dzisiaj muszę kończyć.
– Nie ma nic mniejszego. Chyba że chcesz rzucić sobie, ot tak… Może jakaś nic nieznacząca bitwa?
– Nie. Nie chcę. Tu już nie. Może być i Jerozolima – ale zaczniemy dopiero w przyszłym tygodniu. To trochę potrwa, a dziś trzeba skończyć. Jeszcze sobie rzucę, ale u siebie. Przed snem urządzę sobie taką małą zabawę ze swoimi kalifatami.
– No dobrze. Skończmy na dzisiaj – zgodził się Pan.
Jedne kości Allach zgarnął do kubka. Drugie zostawił Panu. Reguły były trochę inne niż ogólnie przyjęte na dole. Tam niezależnie od ilości graczy był tylko jeden kubek z kościami. Tu w Niebie każdy miał swój, ale zamieniano się nimi. Każdy, to znaczy Allach i Pan – bo teraz inni bogowie już z Panem nie grali. Nie byli przez niego zapraszani – byli dla niego zbyt mali. Poza tym Pan nie lubił kłótni.
– Daj, trzeba je wyrzucić. Na Jerozolimę weźmiemy nowe – powiedział Pan.
Wyciągnął rękę w kierunku Allacha. Wziął je od niego i postawił na stole.
– Jeśli chcesz grać o Jeruzalem, to nastaw się na długą grę. Zajmie nam trochę czasu – tygodnie.
– Chcę się zrewanżować za dzisiaj, za Manzikert. To ważne, co zrobiłeś.
– Nic wielkiego nie zrobiłem, a terytorium powiększać muszę.
– Ale tam była zdrada.
– Chciałem wygrać.
– Teraz ja chcę wygrać.
– Jeżeli tak chcesz…? No, to na razie – powiedział Allach opuszczając Pana.
– Do następnego razu – rzekł Pan.
Ani jeden, ani drugi nie zdawał sobie sprawy z tego, ileż krwawych bitew przyjdzie im stoczyć zanim nastąpi względny spokój. Ustawiczne walki nie pozwalały na spokojną egzystencję ludności tamtych rejonów, których losami żonglowali. Pan nie chciał zgodzić się z tym, że miejsce odwołania jego syna pozostaje w rękach Allacha. Kiedyś je przegrał lub przespał. Ile takich miast przespał, ile przegrał? Sam tego nie wiedział. Nie zwracał na to uwagi, tak jak na to, co dyktował spisującym Biblię jahwistom.
Jeśli Pan nie będzie strzegł miasta, próżno czuwa, który go strzeże.*
Tak mówił prorok. Zatem gdy Allach ją zabierał próżno czuwał ten, który ją strzegł, bo Pan spał, a może tak jak i dzisiaj – też grał z nim w kości?
Teraz chciał odebrać to co wtedy stracił. Chciał zdobyć Jerozolimę – Ziemię Świętą. Wiedział, że Allach nie odda jej bez walki. Z niecierpliwością czekał na jego następną wizytę. Był pewien, że dzień ten przyniesie mu sukces. Wielki sukces – większy niż ten, który Allach odniósł pod Manzikertem. Mazinkert był tylko pretekstem.
Allach nie chciał grać o Jeruzalem. Swoim wiernym chciał zapewnić dostęp do tego, co święte. Ludom Księgi¹ nie bronił dostępu do Grobu Świętego. Ludy Księgi mogły spokojnie poruszać się po tym terenie. Inaczej byłoby za Pana. Wtedy jego wierni mieliby utrudniony dostęp do świętości. Ufał swoim wiernym pilnującym tej ziemi i chociaż lubił grę w kości, nie chciał rozlewu krwi o to miasto, o tą ziemię. To miasto było już we właściwych rękach. Jego żołnierze pilnowali go wszędzie – byli na murach oblężniczych, w warowniach, twierdzach, ale Pan chciał o nie walczyć. Chciał je zdobyć, a potem wszystkim poza swoimi wiernymi zabronić do niego dostępu.
* Stary Testament. Tłumaczenie: ks. Jakub Wujek. Psalm 126