JustPaste.it

Zgred w urzędzie.

No, nie Mahomet do góry... Urząd wezwał mnie. Pod groźbą Kodeksu, pisanego dużą literą.

No, nie Mahomet do góry... Urząd wezwał mnie. Pod groźbą Kodeksu, pisanego dużą literą.

 

Zgred  w  urzędzie                         

Nie mam pojęcia, czy za sprawą rozzłoszczonej bozi, czy uśmiechniętego czarta, już dawno nie miałem do czynienia z urzędami. Nijakimi, na szczęście, bo już nawet skarbówkę nauczyłem się omijać i załatwiać z daleka. Co do innych urzędów, nie mieliśmy do siebie żadnego interesu. Nawet już myślałem, że tak pozostanie.

Jednak szczęście, jak szczęście, kiedyś musiało się skończyć. Czułem to. Od pewnego czasu ręce mi bez powodu dygotały.

No, nie Mahomet do góry… Urząd wezwał mnie. Pod groźbą Kodeksu, pisanego dużą literą. Karnego, powiadając ściśle.

Nie, żebym zrobił coś be. Urząd sam to przyznał, ale dopiero na zadane nieśmiało pytanie. Przed tym pytaniem czułem się całkiem tak właśnie, jak bym coś takiego zrobił. Zresztą, po zadaniu tego pytania czułem się bardzo podobnie.

c742067d653597958c9bd5f14e30b890.jpg

Zasuszona pańcia okularnica, która poświęciła mi część swej uwagi, tak bardzo się zasuszyła, jakby jej życie było życiem kwiatka pomiędzy kartkami książki, nigdy przez nikogo nie czytanej. I jakby ta książka została wydana grubo przed Kopernikiem, powiedzmy, za cesarstwa rzymskiego na przykład. Żeby nie było wątpliwości, kwiatka to pańcia ta nie przypominała. Co przypominała, nie zdradzę ze strachu, bo jeszcze bodaj dwa razy muszę się tam pokazać. Wciąż pod groźbą tego samego Kodeksu.

Pytając o ten Kodeks, i tak wykazałem heroiczną odwagę, bo za moimi plecami stał rozkraczony sążnisty drab, co prawda w komicznej piżamce, ale za to miał pałkę i kajdanki u pasa. Minę zaś miał taką, jak mój Reksio na widok sąsiada. Dopóki on żył. Reksio oczywiście, bo ten sąsiad, niestety, nadal ma się nieźle. Sam charakter mu to gwarantuje. Tak się bowiem składa, że na ludzi dobrych wszystkie nieszczęścia polują, zaś złych żadne nieszczęście nie chce nawet nadgryźć z obawy przed niestrawnością.

Z tego, oczywiście, wynika nie tylko charakter sąsiada, ale całego świata.

Prawdę pisząc, to ja tej pańci okularnicy jestem bardzo wdzięczny. Ona mi przypomniała, jak byłem traktowany za bardzo wczesnego młodu, kiedy jeszcze mleko rękawem obcierałem. To było tak dawno, że już nie pamiętam, czy to naprawdę było mleko. Ale na pewno było pod nosem. I na pewno zaraz po obtarciu dostałem w dziób. To, co dostałem w ten dziób, na pewno nie było cyckiem.

Wiecie, aż się wzruszyłem. Serio. Od razu postanowiłem, że przynajmniej raz na tydzień będę sam, nie wzywany, przychodził do urzędu. Nie, żeby coś załatwiać. Tak po prostu będę przychodził, żeby te wzruszenia przeżywać.

„Pan siądzie”. „Pan tu podpisze”. „Tu wypełni”. „Zapłaci w kasie, potem wróci”. „A zaświadczenie? Jutro doniesie pan zaświadczenie”.

I tu ja się, wiecie, postanowiłem oprzeć. Nigdy, na nikogo i nic nie doniosłem. Nawet, kiedy to było zgodne z tamtym Karnym Kodeksem, co to pisany był jeszcze po rusku i tylko przełożony kiepsko na nasze. A teraz to sam słyszałem w telewizji, że donoszenie jest ścigane.

No więc się oparłem. Początkowo o blacik przy tym okienku. Wyraźnie powiedziałem tej pańci, że donosić nie będę, bo mam takie obywatelskie prawo, nawet obowiązek. Powiedziałem łagodnie, żeby tej pańci nie było przykro. Nie lubię, kiedy komuś jest przykro.

Ta pańcia jednak popatrzyła na mnie bardzo srogo, aż się zląkłem, że każe temu typkowi w piżamce zająć się moim oparciem. Kajdanki mi założyć każe albo co. Może pałką przylać. Bo pod tym względem nic się nie zmieniło. Kajdanki i pałki są wciąż te same, odziedziczone od ORMO.

No, Kodeks wprawdzie się zmienił, lecz po każdej pałce grzbiecik boli raczej tak samo. Od razu skojarzyłem.

Pańcia, po srogim popatrzeniu, zaraz przeszła na obywatela, jakbym ją zasugerował. „Obywatel dostanie wezwanie do przedłożenia wymaganego zaświadczenia”.  I zaraz okienko zamknęła.

A ja odetchnąłem. Kiedy dostanę wezwanie, to przedłożę. Nie mam nic przeciw przedkładaniu. Natomiast nie godzę się na donosy. W żadnej formie. Bez względu na treść.

Sam widziałem, co dziennikarze potrafią zrobić z tymi, którzy gdzieś albo kiedyś cokolwiek donieśli. Niezależnie, oprócz dziennikarzy, znam paru o wiele gorszych facetów. Też się specjalizują w nielubieniu tych donoszących.

Może więc jednak dam sobie spokój ze zwiedzaniem urzędów.