JustPaste.it

Był taki jeden pan.

Łajdaku, bądź szczęśliwy! No bądź-że, cholera!

Był  taki  jeden  pan.

25f54047494af976abc7a617864fe8bc.jpg

Był taki jeden pan, który na dźwięk pewnego słowa przybierał buraczkowy kolor oraz taką minę, jakby częstowano go pomarańczą utytłaną w musztardzie. Tym słowem było "prawo". Nie ma w tym niczego dziwnego, prawdę mówiąc, znam wielu takich panów, ale opowiedzieć chcę tylko o jednym. Jeden zupełnie wystarczy.

Zbędnym jest objaśnienie, iż ten pan umiejscawiał pojęcie prawa tam, gdzie słońce nawet na plaży raczej nie dociera, czyli w bardzo głębokim cieniu. Należy zauważyć, że nie pomimo tego, lecz dzięki temu jego życie może płynęło niezupełnie po różach, ale z pewnością przyjemnie. Wprawdzie nieco konfliktowo, co nie powinno dziwić.

Jeszcze jedno. Na tę różaną przyjemność ów pan musiał tak czy owak solidnie się napracować. Jak każdy. Od pracy zwolnienie przysługuje wyłącznie emerytom oraz rencistom, chociaż nie wszystkim, co doskonale wiadomo. Kto nie pracuje, ten także coś je, ale na pewno nie pija szampana, tylko jabola. Kurzy zaś "Fajeranty", nie "Dunhille". Zresztą ten pan kurzył cygara najlepszej marki.

Pewnego razu zdarzyło się, że ten pan, jak się to mówi, wpadł. Oczywiście dlatego wpadł, że prawo miał w miejscu tak bardzo zacienionym, choć znajomością kodeksów mógłby zawstydzić niejednego profesora. Może powie ktoś, że stało się to z przyczyn całkowicie naturalnych, bo jakoby wszyscy łamiący prawo kiedyś wpadają. Wniosek ten, z przyczyn równie naturalnych, jest całkowicie błędny. Stareńkie porzekadło objaśnia: złodziej wpada nie dlatego, że coś ukradł, czyli złamał prawo. Złodziej wpada dlatego, że dał się złapać. Karę ponosi za głupotę, nie za złodziejstwo. To głęboko słuszna maksyma. Ale nie o tym chciałem opowiedzieć.

Chciałem o tym, że kiedy ten pan wpadł, nawiasem mówiąc, po raz pierwszy w życiu, okazało się ku jego niebotycznemu zdumieniu, że przysługuje mu całe mnóstwo praw. Takie mnóstwo, że po prostu nie był zdolny uwierzyć. Nie powiem, że się z tym nie pogodził. On się pogodził bardzo chętnie, ale cały czas się dziwił. Chwilami nawet zaśmiewał się. W swoim położeniu zaśmiewał się do łez. Nawet po jakimś roku miał kłopoty, żeby to wyjaśnić. Więcej się śmiał, niż wyjaśniał.

- Posłuchaj i też się pośmiej. Ja miałem i mam nadal prawo w bardzo zacienionym miejscu, prawo zaś dokładnie w tym samym miejscu miało mnie. Tak długo, dopóki nie wpadłem. Kiedy wpadłem, okazało się nagle, że prawo kocha mnie bardziej, niżeli mamusia swoje kalekie dziecko. Karmi, przewija, wszystko podtyka pod nos. Dba o to, żebym się nie przeziębił, żeby mi ząbki równo rosły i były zawsze zdrowe. Kiedy jestem smutny, przysyła psychologa, żeby mnie pocieszył. Powiedz mi, czy ludzie to naprawdę zgraja durniów? Po jakiego diabła mi te prawa, kiedy mam je w głębokim cieniu?

Nie wypierał się tego, że nic nie rozumie. Faktycznie, sprawa jest bardzo trudna. Tak naprawdę może to pojąć wyłącznie idiota. Właśnie dlatego postanowiłem dokładnie wam to wytłumaczyć. Żebyście też pojęli.

Ktoś, kto ma prawo w cieniu, zwykle umieszcza je tam po długim namyśle, czyli z premedytacją. Namysł mu podpowiada, że bardziej na tym skorzysta. On sobie bilansuje: tyle a tyle straci, tyle a tyle zyska. Rozważa to sobie. Zaraz na wstępie przyjmuje proste założenie, że jeśli on się wyrzeknie prawa, to prawo wyrzeknie się jego. Uwzględnia to w swym bilansie. Nie jest idiotą, niestety, zna jedynie zasady normalnego myślenia. Jego błąd polega na tym, że normalni ludzie wcale nie myślą normalnie.

Bo normalni ludzie są humanitarni.

Owe prawa zaś, całkiem zbędne tym, którzy się ich wyrzekli, są niezbędne humanitarystom. Dają im komfort psychiczny (nie mylić z równowagą) i całą kupę zadowolenia.

Humanitaryzm polega na tym, by uszczęśliwiać. Możliwie jak najwięcej i jak najczęściej. Nawet wbrew, nawet na siłę. Łajdaku, bądź szczęśliwy! No bądź-że, cholera! Korzystaj z praw, których się wyrzekłeś. Nieważne, że nie chcesz, musisz. Jak będziesz podskakiwał, wrzepimy roczek więcej.

Dobre, co?