JustPaste.it

Jednak niezbędna jest strefa nadgraniczna!

Parę dni temu zamieściłem artykuł "Precz ze strefą nadgraniczną!", jednak z uwagi na pośpiech, nie wydaje się on zbyt przemyślany. No cóż, czasami trzeba przyznać się do błędu...

Parę dni temu zamieściłem artykuł "Precz ze strefą nadgraniczną!", jednak z uwagi na pośpiech, nie wydaje się on zbyt przemyślany. No cóż, czasami trzeba przyznać się do błędu...

 

 54e7042d6f855dfd5155cc9d3381f65f.gif

Zmieniłem zdanie o strefie nadgranicznej i o specjalnych tabliczkach pod wpływem dyskusji z młodzieżą, która mnie w charakterystyczny (dzisiejszym czasom) sposób przekonała. Młodzież mamy teraz otwartą i bezpośrednią i to jest to, czego mi – jako starszemu – jednak brakuje.

Oczywiście, za komuny pewnie nikogo nie dziwiły niewielkie przydrożne tabliczki z napisem „Strefa nadgraniczna” smętnie osadzone na słupach przy markotnie wijących się naszych drogach. Skoro stały, to pewnie musiały tam stać, jak wiele socjalistycznych symboli, zatem nikt nie zadawał jakichkolwiek pytań o sens ich trwania...

Okazuje się, że dzisiejsza młodzież nie widzi nic zdrożnego w tych przydrożnych tabliczkach; więcej – uważa, że są one niezbędne, zatem związek tych tabliczek z przaśnym systemem społeczno-ekonomicznym okazuje się być błędny, bowiem strefa nadgraniczna jest pojęciem ponadczasowym, także po wejściu Polski do Unii.

Pani o skromnej ksywce boskaagatka zauważyła słusznie, że „Wstąpienie do UE nie powoduje zniesienia granic. Dopiero podpisanie porozumienia zwanego Układem z Schengen pozwala na swobodne poruszanie się obywateli w obrębie UE poprzez zniesienie kontroli osób przekraczających granice. Jednak to również nie oznacza zniesienia granic”.

Racja – skoro są nadal granice, to przecież i strefa nadgraniczna musi pozostać.

W dalszym ciągu p. Agatka wprawdzie nie wie, jak jest z tą strefą, ale podpowiada, że „Oznaczenia granic w krajach członkowskich są zawsze w językach urzędowych danych państw. Kompletnie nie rozumiem dlaczego znaki informacyjne na terytorium Polski miałyby nie być po polsku?”.

Jasne – przecież wszystkie napisy ostrzegające rodaków oraz cudzoziemców muszą być po polsku, zwłaszcza że taka jest zasada w całej Europie (i pewnie na całym globie). Jak mogłem przeoczyć tę oczywistość? Czyżbym próbował zmienić stare, ugruntowane zasady? Bez sensu!

Właściwie to już na samym początku ta rzutka niewiasta bez zbędnego owijania w bawełnę oceniła moje uwagi w sposób jednoznaczny – „Pomysł likwidacji strefy nadgranicznej wydaje mi się równie niedorzeczny, głównie ze względu na to, że granice naszego kraju, wbrew tego co się Panu najwyraźniej wydaje, istnieją”.

Jeszcze próbowałem (bezskutecznie) podważyć sens takiej strefy wzdłuż Bałtyku – „Jako mieszkaniec Gdyni może nie zauważyłem, że tu przebiega jakaś granica. Ale tabliczki wzdłuż morskiego brzegu są. Jeśli jednak istnieją poważne argumenty na utrzymanie strefy nadgranicznej w rejonach (dla nas) bez granic oraz jest głęboki sens istnienia tych informacyjnych tabliczek, to powinny one być sporządzone nie tylko w naszym języku, bowiem to głównie cudzoziemcy są zobowiązani do właściwego zachowania się w tej strefie, nie zaś rodacy, którzy są najczęściej stałymi mieszkańcami strefy. Co ciekawe - większość z nas nawet nie wie, że jest taka strefa i że są takie tabliczki”.

Na tak nieprzemyślane argumenty z mojej strony wchodzi pan darkwater, który dziecinnie łatwo obala mój punkt widzenia  – „A jaki jest sens budowy, przykładowo, schronów dla ludności cywilnej? Wszak nikt nas nie bombarduje obecnie. Jaki jest sens wyznaczania (i oznaczania (koszty!)) miejsc zbornych na wypadek ewakuacji? Wszak w tej chwili żadnej potrzeby ewakuacji nie ma. Itp, itd; kolejny z absurdalnych "problemów" płodzonych masowo przez tego autora. Zdecydowanie odrzucam”.

Argumentacja ze schronami doszczętnie mnie zbombardowała. Miał rację i oberwało mi się – odrzucił mój poprzedni tekst ze słuszną adnotacją „Nie nadaje się”.

Natomiast boskaagatka inteligentnie dała mi do zrozumienia, że powinienem iść do okulisty – „Nie zauważył Pan granicy w Gdyni, ponieważ przebiega 12 mil morskich od lini brzegowej, jako mieszkaniec miejscowości nadmorskiej powinien Pan o tym wiedzieć. Zdanie "Co ciekawe - większość z nas nawet nie wie, że jest taka strefa i że są takie tabliczki…" jest świetnym argumentem przemawiającym za tym, że tabliczki powinny być, a do tego większe”.

Udzieliła także prostej odpowiedzi na dręczący mnie problem – a to w jakim języku powinny być te tabliczki, skoro ta reguła obowiązuje wszędzie i jest przecież najprostsza, a uproszczenia zwykle są najlepszymi rozwiązaniami – „Co do argumentów przemawiających za obcojęzycznymi napisami, to nasuwa mi się jedno pytanie, w jakim powinny być języku wg Pana? I dlaczego w Polsce miałby nie być po polsku skoro we wszystkich innych krajach znaki informacyjne są w językach urzędowych tych państw?”.

To oczywiste - nie możemy wyróżniać się pośród innych państwowych urzędników; napisy muszą być w lokalnym - i tylko w tym jednym jedynym - języku. Muszą być one zrozumiałe dla tubylców, co jest bezdyskusyjne. Niezrozumienie ważnych informacji przez cudzoziemców to w końcu ich prywatna sprawa - albo niech uczą się polskiego, albo niech sobie wożą autem dobrego tłumacza, choćby elektronicznego.

Tu włącza się pan ykes – „Można powiedzieć, że zniesienie przejść granicznych jest ułatwieniem dla obywateli pewnego sojuszu, który mimo tego z jej uczestników nie robi jednego kraju. Fizycznie granice jednak istnieją i Niemcy nadal są Niemcami, Polska nadal jest Polską, zresztą nie trzeba tego tłumaczyć”. W sumie to nawet przekonująco zabrzmiało – zniesiono przejścia graniczne (ale nie strefy nadgraniczne) oraz obywatele państwa X są nadal obywatelami państwa X.

Tutaj zabrała głos pani gunilla - „Układ z Schengen – porozumienie, które znosi kontrolę osób przekraczających granice między państwami członkowskimi układu, a w zamian za to wzmacnia współpracę w zakresie bezpieczeństwa i polityki azylowej. Dotyczy również współpracy przygranicznej. Powinien się Pan doszkolić, zdecydowanie”.

Trafiła chyba w sedno mojego artykułu, który dotyczy strefy nadgranicznej; faktycznie – powinienem się zdecydowanie doszkolić z logiki. Słusznie odrzuciła mój tekst oceniając – „Niska jakość”. Cała wypowiedź tej pani jest w zdecydowanie sympatycznym tonie, wręcz zachęcającym do dalszej twórczej dyskusji w tak miłym towarzystwie…

Chyba słabo byłem zorientowany w przepisach i nie zrozumiałem wątku na temat azylu, zatem nieśmiało zapytałem – „Doszkalam się i nadal nie wiem, jakie znaczenie ma współpraca przygraniczna wzdłuż polskiego wybrzeża (ok. 500 km). Na czym polega? I azyl? O azyl można poprosić przed tabliczką czy za nią? I azylant powinien znać język polski, aby wiedzieć, co napisano na tych tabliczkach? Czy powinien mieć solidny słownik?”.

Jedynie pani lilith123 uznała, że jest to „Temat ciekawy - jaki sens mają znaki które w zasadzie tylko informują o tym że za parę kilometrów będzie granica którą bez problemu przekroczymy - może właśnie po to abyśmy byli zorientowani że za chwilę możemy być w innym kraju. Tak czy inaczej głos oddaję bo artykuł zmusza do myślenia”.

Pani gunilla ma predyspozycje do bycia nowoczesnym polskim urzędnikiem – przyznała się do niezrozumienia przedstawionego zagadnienia przez petenta a jednocześnie uznała, że utrzymanie omawianych symboli nic nie kosztuje – „Ja w ogóle nie rozumiem Pana problemu.. Niech sobie stoją te tabliczki z napisem strefa przygraniczna. Na czym polega problem? Trzeba je podlewać? pielęgnować? ... aktualizować?”.

A może jest urzędnikiem? Tak czy owak - odpowiedź była typowa dla tego zawodu. I (jakże serdecznie) poradziła, abym poszukał problemów gdzie indziej – „Niech Pan nie szuka problemów gdzie ich nie ma. Pan nadinterpretowuje otaczający Pana świat.. proszę to zmienić, może jeszcze zdąży się Pan nacieszyć życiem :) inaczej zgnuśnieje Pan na starość..”.

Tu jednak wykazałem się brakiem taktu i napisałem tej młodej damie - przy okazji czyniąc nieładną aluzję do jej pierwszego artykułu* o bardzo ważnych sprawach osobistych – „Pani to już zgnuśniała w młodości. Skoro woli pisać Pani o sprawach prywatnych, to niech Pani nie bierze się za sprawy publiczne. Ja nie rozumiem Pani punktów, Pani moich”, zatem słusznie zwróciła mi uwagę na mój nietakt - „Ja Pana uprzedzam, że Pan zgnuśnieje w starości, a Pan mnie obraża, że jestem zgnuśniała. I jak Pan chce, aby z Panem rozmawiać, skoro czyjeś inne zdanie budzi w Panu natychmiast agresje?”.

W sumie to ta pani oryginalnie rozumuje – wprowadza urocze słownictwo typu „zgnuśnieć”, podkręca wymianę zdań, czuje się obrażona, ale jest przekonana, że wzrost agresji następuje z… mojej strony.

O dyskusji przypomina sobie boskaagatka, która bardzo ładnie punktuje problemy –

„1. Świetnym przykładem istotności granic dla obywateli i ich oznaczeń jest fakt, że w różnych państwach obowiązują różne przepisy prawne, coś co jest w Holandii dozwolone jest zakazane w innych krajach. I tak np. wioząc w kieszeni kilka gram marihuany i "nieopatrznie" przekraczając granicę z Niemcami można mieć spory problem. Tym bardziej, że w strefach przygranicznych są wzmożone "rutynowe" kontrole ;).

2. Powtórzę się: granica państwa w przypadku wybrzerza morskiego przebiega 12 mil morskich od brzegu. Co do języka w jakim są tabliczki, nie widziałam nigdzie w zachodniej Europie znaków informacyjnych po Polsku. Znów się powtórzę: tekst na znakach informacyjnych w danym kraju jest zawsze w języku urzędowym w tym kraju obowiązującym”.

Zapewne boska widziała tabliczki o strefie po francusku, holendersku lub po duńsku, wiedziała co na nich napisane i co te teksty oznaczają oraz wie, co może grozić, jeśli nie zastosuje się do prawa obowiązującego w tamtejszych strefach nadgranicznych. A ja tu wydziwiam na temat jakichś tabliczek w Polsce. Fakt, u nas nie ma tablic po duńsku, to z pewnością w Danii nie ma po polsku. No nie pomyślałem o tym!

„3. Granice są, wyjaśniłam to w pierwszym komentarzu, a przypadek obszarów nadmorskich w pkt 2. Polacy mają te same obowiązki co obcokrajowcy w strefie nadgranicznej.

4. To jedynie argument za tym, by tabliczki były większe i bardziej widoczne skoro nikt o tym nie wie. Ostrożnie jednak obchodziłabym się ze słowem "większość". Widzę, że Pana wiedza na temat granic jest uboższa niż moja, a jednak nie mówię, że "większość ludzi myśli, że po wejściu do UE nie ma granic".

5. Szukałam takich zdjęć, ale wpadłam na pewną myśl. Czy tabliczki z napisem strefa nadgraniczna stoją na całej długości granic Polski czy jedynie przy granicach z krajami, której nie należą do UE? aby prowadzić dalsze dyskusje na ten temat należy odpowiedzieć na to pytanie”.

No tak – zapomniałem, że są te granice. Dzięki za przypomnienie, choć nie twierdziłem, że granic nie ma, wszak na mapie są, to muszą być na gruncie (w realu). Może boska błędnie mój tekst odczytała? Może nie napisałem zbyt wyraźnie o tych granicach? A przecież nie chodziło mi o granice, lecz o strefę nadgraniczną. Sądzę, że wielu Polaków uważa - skoro można wędrować po Unii z dowodem osobistym nie przekraczając specjalnych przejść granicznych (jak dawniej, kiedy to trzeba było długo wystawać w kolejkach i poddawać się kontroli celnej), to granic praktycznie nie ma, wszak już szybciej napotykamy granicę wchodząc na stadion (są kontrolerzy i trzeba wykazać się uprawnieniem do przejścia przez punkt kontrolny). Ale przyznaję boskiejagatce, że omawiane tabliczki powinny być większe oraz, że jej wiedza na temat granic jest bogatsza niż moja – stąd również ten drugi, poprawiony, artykuł. Choć wiem mniej, to odpowiem na postawione pytanie – strefa nadgraniczna rozpościera się dookoła całej Polski (łącznie z wybrzeżem) i omawiane tabliczki dumnie stoją przy drogach na granicy pomiędzy bezstrefowym wnętrzem Polski a jej strefowym zewnętrzem.

Boskaagatka po raz kolejny wmawia mi z wdziękiem, że ogłosiłem brak granic (a istniejące - poza wschodnim skrajem - uznałem za podobne do granicy pomiędzy gminami) - „Nie wiem co mam Panu odpisać, jeśli stawia Pan na równi granicę między gminami i granicę państwa. Ciągle upiera się też Pan, że nie ma granic kiedy one są, a każde stwierdzenie z ust Polaka, że po wejściu do UE zostały zniesione granice uznaję za przejaw kompletnej ignorancji. Co więcej, upiera się Pan, że większość ludzi tak właśnie uważa, z czym niestety nie mogę się zgodzić, ponieważ jest Pan pierwszą osobą od której słyszę (czytam), że nie ma granic w państwach UE. Uważam, że zamiast szerzyć dezinformację powinien Pan zebrać więcej danych do artykułu, który porusza tak istotne zagadnienia”. Czyni to konsekwentnie i tak sugestywnie, że w końcu sam uwierzyłem, iż rozpowszechniam nieprawdziwe informacje, że granic w ogóle nie ma, za co słusznie mnie skarcono – kompletna ignorancja oraz szerzenie dezinformacji: aż się zarumieniłem…

Kiedy już się otrząsałem z powyższej poruty, pan darkwater wytknął mi (słusznie i jakże elegancko) – „Odnośnie podnoszonego wielokrotnie problemu niezrozumienia napisu informuję iż: nieznajomość prawa nie zwalnia od odpowiedzialności oraz że tabliczka informuje że wkraczamy w rejon gdzie obowiązują (choć niekoniecznie) jakiegoś rodzaju obostrzenia, które sprawdzić możemy sobie w stosownych przepisach prawa”.

Ponieważ uprzejmie dodał – „Czegoś jeszcze nie zrozumiałeś?”, przeto było mi całkiem głupio zapytać – „a w jaki to sposób cudzoziemiec w Polsce (lub Polak za granicą) ma sprawdzić przepisy prawne obcego państwa sugerowane przez tabliczkę w obcym (często nieznanym) języku?". Jedziemy samochodem wzdłuż pięknej Danii i co pewien czas widzimy tabliczki w języku duńskim. Przystajemy i tłumaczymy ze słownikiem w ręku? Zanim natrafimy na tę o strefie nadgranicznej, spotykamy inne – a to o parkowaniu, a to o objeździe, a to wynajmie apartamentów. W końcu trafiamy w „strefową” tabliczkę – przepisujemy i udajemy się do pobliskiej biblioteki albo do sądu, aby zapoznać się z duńskimi przepisami, wszak nieznajomość prawa… Prawdopodobnie przepisy są po duńsku, może w innych światowych językach, ale po polsku zapewne ich nie ma. Jedziemy z tekstem do tłumacza przysięgłego. Oczywiście, można przed podróżą przez Europę zainteresować się w Polsce przepisami dotyczącymi stref nadgranicznych wszystkich państw leżących na trasie naszej podróży. Może nawet są dostępne w naszym języku?

Na zakończenie boskaagatka równie sympatycznie objaśnia istotne sprawy – „Widziałam takie tabliczki w wielu miejscach, stąd moje zaskoczenie Pana zaskoczeniem ;) Mieszkam na pomorzu i tutaj również widziałam ich kilka. […]. Granica jest również w znaczeniu turystycznym, co już napisałam wcześniej (różnice prawne), a mimo to Pan tą informację zignorował. Jeśli chodzi o mieszkańców strefy nadgranicznej, to ich również obowiązują określone przepisy, z którymi chyba powinien się Pan zapoznać. Proponuję poczytać trochę o strefie nadgranicznej. Jak zwykle pod swoimi artykułami, oczekuje Pan dyskusji na temat, wchodzę w taką dyskusję i jestem pouczana na czym mam się skupiać a na czym nie. Odniosłam się już kilkakrotnie podczas tej rozmowy do języka tabliczek”.

Reasumując - dzięki wyczerpującym a miłym wyjaśnieniom młodzieży, zmieniłem zdanie na temat tej cholernej i mało sensownej (jak wcześniej sądziłem) strefy nadgranicznej – dookoła całej ojczyzny (w szczególności wzdłuż naszego pięknego wybrzeża) jest nam ona po prostu niezbędna, zaś polskojęzyczne tabliczki przypominające cudzoziemcom o jej istnieniu, doskonale spełniają swoją edukacyjną rolę zapoznawania ich z naszą piękną słowiańską mową. Wyrazy uznania dla młodych umysłów z dużym darem przekonywania i to w jakże przyjaznej formie!

* - parę dni temu napisała na EIOBA swój pierwszy artykuł, ale ktoś go zbyt dokładnie omówił i… zdaje się, że nadto skrytykował, bowiem autorka go natychmiast… usunęła – no cóż, pierwsze koty za (przygraniczne) płoty…