JustPaste.it

Między graniem a inwestowaniem

Większość ludzi inwestowanie pośrednio lub bezpośrednio kojarzy z giełdą. Co wspólnego ma inwestowanie w akcje i inwestowanie w zakłady bukmacherskie?

Większość ludzi inwestowanie pośrednio lub bezpośrednio kojarzy z giełdą. Co wspólnego ma inwestowanie w akcje i inwestowanie w zakłady bukmacherskie?

 

Czy zestawienie tych dwóch rzeczy nie wydaje się Wam abstrakcyjne? Może tak być, gdyż sport i szeroko pojęta ekonomia to dwie zupełnie różne dziedziny, ale na poziomie technicznym inwestowanie w akcje spółek notowanych na giełdzie i tzw. zakłady wzajemne ma zaskakująco dużo punktów wspólnych.

Na początku musimy jednak rozróżnić dwie rzeczy. W zakładach bukmacherskich można grać. Gra większa ilość ich uczestników, którzy w większości na podstawie swojej intuicji wybierają zawodników/drużyny teoretycznie mocniejsze od innych i obstawiają zakłady za symboliczną stówkę czy dwie. Jak to się kończy najlepiej ilustrują zyski firm bukmacherskich które idą w grube miliony (np. taki Bwin, który nomen omen też jest spółką notowaną na giełdzie, w samym tylko 2009 zarobił 46 milionów euro). My jak wielokrotnie podkreślaliśmy na tej stronie - w zakładach bukmacherskich nie chcemy „grać” wolimy po prostu na nich zarabiać. Wbrew pozorom można to robić, o ile oczywiście prezentuje się profesjonalne podejście, czyni to jednak bardzo wąska grupa użytkowników, nie przekraczająca 2-3% całości. Stąd też właśnie branża ta jest postrzegana w taki a nie inny sposób. Ot, hazard, a jak wiadomo hazard to zło.

8d605e695147923d69d132a35f9a9146.jpgNa czym w takim razie polega gra na giełdzie? Większość ludzi, najczęściej zupełnie nieobeznanych w temacie, posługuje się właśnie tym określeniem – grać na giełdzie. Otóż tutaj również jesteśmy zdania, że na giełdzie powinno się w pierwszym rzędzie inwestować, ale zostawmy już kwestię doboru słownictwa. Można posłużyć się tutaj pewnym uproszczeniem. Na początku jest gość, który ma jakiś kapitał i chce go zainwestować, czyli w domyśle chce osiągnąć jakiś zysk – a najlepiej większy niż na tradycyjnej lokacie w banku czy innej bezpiecznej inwestycji. Żeby osiągnąć zysk trzeba coś kupić gdy jest tanie i odsprzedać gdy będzie droższe – a więc w pewnym sensie przewidzieć to, jak w przyszłości będzie się zachowywał rynek.

Nigdy nie można być pewnym tego co przyniesie przyszłość, ale można ją antycypować na podstawie pewnych czynników. Zawierając transakcję kupna akcji, czy jakiegokolwiek innego waloru – inwestor zawiera swoisty zakład z rynkiem, z innymi jego uczestnikami. Jeżeli ktoś kupuje akcje, czyli przewiduje że w przyszłości będą one droższe, to zawsze musi być też ktoś, kto sprzeda mu te akcje – bo chce się ich pozbyć. A przecież nie pozbyłby się ich, gdyby uważał że w przyszłości na nich zyska.

Określenie: zakłady wzajemne pasuje tutaj znakomicie. Jedna strona zawsze musi przegrać. Zyski na giełdzie nie biorą się z kosmosu. Pieniądze się nie rozmnażają, zmieniają tylko właściciela - zysk jednego inwestora zawsze będzie stratą drugiego i odwrotnie. Branża bukmacherska funkcjonuje dokładnie na takich samych zasadach, ma tylko … trochę gorszy PR. Tutaj gracz również zawiera zakłady z bukmacherem, również niemożliwe jest aby obaj uczestnicy gry zyskali – któraś strona musi przegrać, żeby druga strona mogła wygrać.

Zła opinia branży bukmacherskiej nie wzięła się z przypadku. To w końcu hazard, tutaj można wpaść w uzależnienie i w krótkim czasie stracić wszystko. Ale czy na giełdzie nie można? Lata 2008 i 2009 – czyli tzw. czas kryzysu pokazał, że straty mogą być gigantyczne. Nawet najwięksi entuzjaści rynku kapitałowego tracili całe majątki.

Ale przecież ktoś musiał zyskać? Otóż zyskali ci inwestorzy, którzy obstawili, że przewartościowany rynek czeka wkrótce poważne załamanie. Zyskali więc ci, którzy posiadali tzw. krótkie pozycje (grali na spadki) lub pozbyli się swoich akcji na samym początku „kryzysu” – tak by odkupić te same akcje po roku za 20% ich pierwotnej wartości a potem zyskać na odbiciu po gigantycznej, nie widzianej od wielu lat panice. Zyskali też ci, którzy przewidując całe zamieszanie zainwestowali w złoto, które do teraz np. w polskiej walucie lekko licząc podwoiło się w cenie.

Teraz złoto, najbezpieczniejsza podobno inwestycja znana ludzkości jest inwestycyjnym hitem w 2010 roku. Media chórem donoszą o tym ile zarobili ci, którzy zawarli trafny zakład na wzrost jego ceny powodując tym samym rekordowe zainteresowanie tym kruszcem, na tyle duże, że półki u dealerów świecą pustkami. Nikt nie zada sobie jednak trudu, by pomyśleć, że mimo świetnych perspektyw i wyników w przeszłości, kupowanie czegokolwiek co znajduje się na historycznych rekordach cenowych, nie jest już bezpieczną inwestycją, ale czystym hazardem.

Nie znaczy to jednak, że kilku żelaznych zasad zapożyczonych z rynku kapitałowego nie warto przenieść na nasz bukmacherski grunt.

Zwykle w takich sytuacjach, pierwszą poradą dla początkujących jest aby „nie trzymać wszystkich jajek w jednym koszyku”. Innymi słowy, chodzi o angażowanie ograniczonego procenta środków w pojedynczą transakcję. Wielokrotnie o tym pisaliśmy także i u nas, stawianie jednego zakładu, choćby nie wiadomo jak pewnego, za znaczną część lub całość swojego kapitału to bukmacherskie samobójstwo. Nie ma takiej koncepcji, która nie mogłaby zawieść, nie ma takiego pewniaka, który nie mógłby przegrać choć przed meczem wydawało się to niemal niewyobrażalne. Przegrane są naturalną częścią tej gry i zdarzają się każdemu, chodzi o to, żeby wyjść z nich z możliwie jak najmniejszą stratą i zachować jak największą część bankrollu do dalszej gry. Naszym użytkownikom radzimy, aby przy długoterminowej grze, bezwzględnie nie angażować w pojedynczy zakład więcej niż 5% ogólnego kapitału przeznaczonego pod grę w zakładach.

Bardzo ważne jest także unikanie emocji, zbiorowych halucynacji. Na giełdzie ci, którzy idą z tłumem zwykle tracą. W zakładach jest podobnie, stawianie tylko na podstawie własnej intuicji bądź na podstawie kursów nie zaprowadzi cię do niczego dobrego. To samo w przypadku popularnych zdarzeń, w Europie gracze co weekend obstawiają wszystkich tradycyjnych piłkarskich faworytów po żenująco niskich kursach – i niemal co weekend któraś z tych drużynach zalicza wpadkę z teoretycznie dużo słabszym rywalem. Sukces, z definicji, nie może być udziałem wielu, inaczej branża bukmacherska nie miałaby racji bytu. Indywidualne podejście sukcesu wprawdzie nie gwarantuje ale daje przynajmniej szansę. Udział w ruchach stadnych jest natomiast gwarancją porażki.

W 2007 roku na polskiej giełdzie debiutowała pewna obiecująca spółka. Stał za nią znany biznesmen nazwiskiem Krauze. Spółka nazywała się Petrolinvest, miała wydobywać ropę naftową w Kazachstanie, był to czas kiedy ceny tego surowca biły rekordy. Zapanował istny szał i na debiucie akcje spółki poszybowały o 170% w górę, dobijając w pewnym momencie do 840 złotych za akcję. W zbiorowym amoku inwestorzy przeoczyli jeden istotny szczegół – spółka nigdy nie miała jednak żadnej ropy i jak miało się okazać ciągle nie wydobyła nawet baryłki. Dzisiaj akcje Petrolinvestu można nabyć w trochę bardziej okazyjnej cenie, bo za 11 złotych. Podobno nawet niedługo mają się dokopać do pierwszej ropy…

Ten przykład podkreśla też inną rzecz, w obu branżach najcenniejszym towarem jest informacja. Kto chce się o tym przekonać i ma trochę wolnego czasu powinien obejrzeć fenomenalny, a dosyć mało znany film Wall Street Oliviera Stone-a. W zakładach bukmacherskich niezwykle ważne jest by śledzić na bieżąco informacje i mecze drużyn, które się obstawia, a jeśli nie to przynajmniej mieć kontakt z kimś, ktoś świetnie zna dane rozgrywki, lub w przypadku mniej popularnych lig ma dostęp do odpowiednich informacji w swoim języku, mogących mieć wpływ na wynik danego spotkania – np. kontuzje ważnych graczy.

Na koniec, jeszcze jedna rzecz, która nas bardzo rozbawiła. Tekst ten powstał na początku Lipca. Ostatnio najbardziej znaczącym wydarzeniem na polskiej GPW był debiut spółki Tauron. Równocześnie rekordowym, bo w nadziei na szybki i łatwy zysk aż 250 tysięcy ludzi wzięło udział w tej ofercie publicznej. Ale zysku nie było. Była za to strata, choć oczywiście nie tak epicka jak w przypadku wyżej opisanego Petrolinvestu.

Oczywiście stracił tylko ten kto nie wytrzymał i sprzedał swoje akcje poniżej ceny zakupu – wtedy strata została zrealizowana. Jeżeli jednak ktoś obstawia że cena wzrośnie to dalej trzyma swoje akcje. Cena może pójść w górę, może jednak również spaść i wtedy strata będzie jeszcze bardziej dotkliwa. Czy to nie jest czasem hazard?

Otóż nie, minister Grad był niezmiernie zadowolony, że tylu inwestorów położyło swoje żetony na stole i zawarło zbiorowy zakład z rynkiem. Minister i stojąca za nim mafia, pardon, partia – hazard oficjalnie uznała niedawno za najgorsze zło tego świata.

A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że wszyscy jesteśmy hazardzistami. Mimowolnie. Nawet jeśli sami nigdy nie interesowaliśmy się giełdą czy zakładami. Naszymi pieniędzmi na giełdzie grają fundusze emerytalne, OFE czy tego chcemy czy nie, część kapitału zabranego nam pod przymusem inwestują na giełdzie, są do tego ustawowo zobligowane. I tak, w samym tylko 2008 roku z waszych przyszłych emerytur wyparowało jakieś 25 miliardów złotych – bo menadżerowie funduszy też przegrali swój zakład z rynkiem - Sorry emeryci, odrobimy to może w przyszłym roku.

Panie ministrze, czyż to nie jest właśnie moralny hazard?

----------------------

Więcej informacji i inne artykuły opisujące podobną tematykę znajdziesz na stronie Twojetypy.pl - profejsonalne typy bukmacherskie.

 

Źródło: http://twojetypy.pl/artykuly/miedzy-graniem-a-inwestowaniem-9.html