JustPaste.it

Pozdrawiam w miłości.

Przyszedł czas na pewien wynalazek, który spowodował w ludzkiej mentalności rewolucję głębszą i groźniejszą, niżeli wszystkie rewolucje razem i do kupy wzięte.

Przyszedł czas na pewien wynalazek, który spowodował w ludzkiej mentalności rewolucję głębszą i groźniejszą, niżeli wszystkie rewolucje razem i do kupy wzięte.

 

Pozdrawiam  w  miłości

Tym tytułem popełniam, co prawda, bezczelny plagiat wobec pewnej pani, która wszelkie swe publiczności kończy właśnie w ten sposób, literalnie takim wezwaniem. Jest on, ten sposób, godny zaiste świętej, albo raczej dziecka, w dziecięcości nieobjętej rozumem, jako że świętość i dziecięcość nie dają się odróżnić. Chyba, że się wytrzeźwieje lub wreszcie dorośnie. Chodzi o sytuację, gdy miłość musi ustąpić przed chamską prozą życia.

Swoją drogą, ta pani także popełnia plagiat. Taka już cecha świętych oraz dzieci. Zakochują się w cudzych myślach do ekstazy i obłędu, przyjmując je za własne, ponieważ własnych nie mają. Tym zaś, którzy są na to odporni, oni współczują z całą deklarowaną siłą miłości i żarliwie modlą się za nich, by tę miłość poznali.

Było w tym ongiś coś religijnego, metafizycznego, co ludzi napełniało strachem i strasznym niepojęciem. Wiecie, ta okropna proza życia. Mało komu mieściło się w głowie, by wobec tej prozy stawać się bezbronnym. Z nieprzymuszonej woli. To zwykle cecha właśnie dzieci, z wolą nie mająca niczego wspólnego. Dorosły stawał się świętym, lub czymś w pobliżu. Ponieważ był niepojętym, budził strach i szacunek, łączony z odruchem zwyczajnym wobec dzieci oraz upośledzonych, by chronić i nie robić zbytniej krzywdy.

Obecnie sprawa się skomplikowała, i to cholernie nad miarę. Dawno już wykroczyła poza religię we wszelkich religii odmianach. Wezwanie do miłości totalnej szerzy się jak zaraza, jak dżuma w średniowieczu i hiszpanka niedawno. Szczególnie podatne na to są kobiety z racji naturalnych.

Kobieta bowiem dopiero tak jakoś grubo po czterdziestce poczyna zmieniać się w człowieka, ale regułą to nie jest. Nawet dość często dzieje się wręcz przeciwnie, gdy chce ona wykorzystać tak zwaną „ostatnią szansę”, aby jeszcze przez pewien czas czuć się kobietą. Nie ma w tym niczego dziwnego, ani nagannego.

Być, a czuć się – to jednak ogromna różnica.

Z mężczyznami bywa znacznie gorzej. Oni w ogóle się nie zmieniają. Co prawda, dzięki temu mamy jakiś punkt odniesienia. To bardzo ważne, bo bez tego punktu zupełnie myśleć nie warto.

Tu bym zaznaczył istnienie pewnego osobliwego gatunku ludzi, bardzo preferującego myślenie, którzy sami – nie myślą. Nie wiedzą, jak się to robi, albo co. Może nie chce im się. A może jest inna przyczyna. Ten gatunek stale gada i pisze o myśleniu, bardzo dużo gada i bardzo dużo pisze, tyle tylko, że preferuje wyłącznie jeden sposób myślenia – własny.

Teraz powrócę do tej dżumy i hiszpanki, czyli do miłości totalnej. To jest taka miłość, która niczego nie odróżnia. Nakazuje kochać wszystko, jak leci. Mamę, tatę, ciocię i psa. Kota i kanarka. A najwięcej siebie. Siebie to już wypada kochać tak bardzo, że należy tę miłość nazwać bałwochwalstwem.

Ale to jeszcze nic. To normalne. Dopóki miłość zadowala się własnym domem i podwórkiem, pozostaje miłością normalną. Religia włączyła też do niej, choć nie wiadomo po co, jakiegoś bliźniego. No dobra, bliźniego dało się przeżyć, szczególnie gdy był młody i przystojny. Ci święci, co do tej miłości ładowali cały świat, zdarzali się jednak rzadko.

I człowiek przyzwyczaił się do normalności. Prawie.

Aż przyszedł czas na pewien wynalazek. Pisałem gdzieś, że ten wynalazek spowodował w ludzkiej mentalności rewolucję znacznie głębszą i groźniejszą, niżeli rewolucja francuska i bolszewicka. Niżeli wszystkie rewolucje razem i do kupy wzięte przez cały okres ludzkiej przeszłości.

I fatalnie zaciąży nad całym okresem ludzkiej przyszłości.

Ten straszny wynalazek nazywa się humanitaryzm.

Nie będę tutaj analizował jego przebogatych cech, aspektów i skutków – są nazbyt liczne i trudno się w nich połapać, jako że większość z nas definitywnie już oduczyła się myśleć samodzielnie. Większość z nas, niestety, poprzestaje na „gotowcach”, czyli tak, jak owa pani ze wstępu, zadowala się plagiatami. Po prostu większość reaguje odruchowo tym, co ma wklepane w świadomość.

Zadowolę się hasłem, umieszczonym w tytule. Miłością. Humanitarną, totalną miłością do wszystkiego, co żywe.

Biorąc jednak ściśle, to nie do wszystkiego, choć tak się deklaruje. Przykład pierwszy lepszy: miłość do piesków obejmuje wyłącznie pieski zdyscyplinowane, które nie srają po chodnikach. To zresztą po prawdzie nie miłość, zaledwie tolerancja. Te dzikie kundliszony, żyjące bez pozwolenia, można polikwidować. Podobnie miłość do roślinek obejmuje wyłącznie kwiatki, najchętniej te z kwiaciarni, ewentualnie z ogródka. Lasy, szczególnie dżungle, można by wykarczować, bo to nie szkodzi wcale.

6d0b6ab801e3db48b4a528b4a141dc2f.jpg

Najlepiej zaś by było, gdyby świat się zmienił w piękny angielski ogród, po którym wzdłuż prościuteńkich alejek biegają strzyżone pudelki albo jorkszajery z ślicznymi kokardkami. Koty syjamskie także by mogły biegać, chociaż nie za ptaszkami. Za piłeczkami owszem. A ptaszki żeby podobnie były tresowane i bardzo ładnie śpiewały.

I żeby tam był dozorca, co by gówienka zbierał. Najlepiej nawrócony humanitarną miłością były wykolejeniec.

Bo największą miłością humanitarystów cieszą się przestępcy. Rozmaici zbrodniarze, chuligani i wykolejeńcy. Jakie cudowne rzeczy tworzą ci humanitaryści na temat ich nawracania! Ileż wzniosłych prac napisali, nawet naukowych. Aż w głowie się kręci i wcale nie chce przestać.

Bo to jest tak, że te wszystkie wspaniałe deklaracje mają wielki urok wtedy, gdy są deklarowane. W spotkaniu z bandziorem w zaułku miłość kompletnie zanika, zastępuje ją wrzask. W takim zaułku humanitarysta nie ma nic przeciwko policyjnej pałce, powitałby ją z rozkoszą. Nie  zająknąłby się wcale o tej totalnej miłości. Zachowałby się zwyczajnie, jak normalny człowiek, nie jakiś humanitarysta.

Ci wszyscy zaklinacze miłości totalnej, oni mogą egzystować w swoim ezoterycznym świecie jedynie dlatego, że istnieją ludzie odporni na miłość, którzy nie boją się pałki. Którzy bez wahania zdzielą bandziora w łeb tą pałką. Do kryminału wrzucą. Posadzą na arcywygodnym krześle.

Ci odporni to nawet lubią zaklinaczy. Słuchają i czytają ich zaklinania jak bajki o krasnoludkach, z dobrotliwym uśmiechem. Oni rozumieją, że na świecie potrzebni są marzyciele.

Na przykład pacyfiści, marzący o świecie bez wojen. Ale wojny są. Zaś przed skutkami wojen bronią pacyfistów militaryści, to znaczy żołnierze. Tej zagwozdki pacyfiści nie potrafią rozwiązać.

Bo to wciąż ta sama zagwozdka.

Jak tu kochać wszystkich, skoro nie wszyscy kochają?

Ale ja was pozdrawiam w miłości.

d278ce9756be46706e47cfc1130be8d9.jpg