JustPaste.it

Dziwny jest ten świat

01a864abbbec0b910b48e2c5fdd400e7.jpgRzecz nie jest nowa. Ani odkrywcza. Bywa jednak zastanawiająca. Bardzo. I nie do końca jest, dla mnie, zrozumiała.

Owóż rzecz tyczy fascynacji. Fascynacji wielu, z pozoru, mądrych ludzi, gnojem. I jej skutków.

Zastanawiam się, od czasu do czasu, nad fenomenem, obecnym w kulturze od wieków. Nad fenomenem zachwytu i ekscytacji, których przedmiotem, ba – podmiotem, jest marność i brzydota.

Pamiętamy, mam nadzieje, co nieco ze szkoły. Jeśli nie, przypomnę. Był taki nurt w kulturze europejskiej, który uwidaczniał się w wielu epokach z mniejszym lub mniejszym nasileniem, by znaleźć swoje „ekstremum” w naturalizmie, turpizmie i weryzmie. Choć oczywiście są one odmienne w formie, treści i „otoczeniu” społecznym i kulturowym. Łączy je jednak aspekt estetyczny. I nie tylko.

Ekscytowano się  trupami, rozkładem, fetorem. Swych zwolenników i apologetów znajdowały najróżniejszej maści dewiacje i zboczenia. Czy np. zdeformowane ciała i podobne cudowności...

Wszystkie te „wstydliwe” uroki życia towarzyszą nam od zawsze. To fakt. Ale dlaczego bywały przedmiotem fascynacji, do tego stopnia, że stawały się  wyznacznikami mód i trendów? Co sprawiało, i nadal sprawia, że wielu intelektualistów, ludzi kultury, sztuki- słowem elity,  znajdowały w tych sprawach bodziec do snucia najróżniejszych teorii i do wcielania ich w życie w literaturze, malarstwie, rzeźbie.

 Co jest takiego interesującego, wciągającego, ekscytującego w smrodzie, w brzydocie, w gnoju i w rozkładzie?

Wydaje się, choć nie będę się przy tym upierał, że odpowiedzi trzeba by szukać gdzieś na styku kultury i psychologii.

Kultura, każda,  wytwarza i kształtuje normy. One się zmieniają, ale są. Obszar gdzie normy te są, mniej więcej, takie same, gdzie, mniej więcej, takie samo jest rozumienie dobra i zła, piękna i brzydoty, sprawiedliwości i niesprawiedliwości etc. jest kręgiem kulturowym. ( Oczywiście tych obszarów „wspólnoty” - toposów, jest znacznie więcej).

Człowiek, tutaj- twórca, postać publiczna, a dzisiaj idol, polityk, prezenter są ograniczani przez rożne normy wynikające z dziedzictwa kulturowego.

Rzecz w tym, że jeszcze, w wymiarze historycznym, niedawno, na straży tych norm stały elity. To one je znały, realizowały i narzucały innym. I nawet, jeśli gdzieś, czasem „gnój” wyplywal na powierzchnię, to stosunkowo szybko wracał do rynsztoku, gdzie jego miejsce. Był,( to takie ładne określenie) nieakceptowany społecznie.  Ot! Zwyczajnie, pewnych rzeczy się nie robiło, pewnych slów nie mówiło, z pewnymi ludźmi się nie rozmawiało. Piszę tu o zupełnych podstawach nawet nie zahaczając o subtelności takie jak np. stosowne do okoliczności ubranie, czy umiejętność nakrycia stołu i posługiwania się sztućcami...  Te i takie umiejętności byly po prostu normą. Kto ich nie znal i nie przestrzegał był uznawany za chama. Tyle i tylko tyle.

Drobna część elit, która też norm spolecznych nie przestrzegała funkcjonowala tak naprawdę na obrzeżach. Uznawana za kręgi ekscentryczne, byla czymś urozmaicajacym szarą rzeczywistosc, ale nie miala na nią żadnego, realnego wplywu. Taki pryszcz na twarzy. Nic więcej.

Dopóki więc elity mialy wpływ na rzeczywistość, dopóty normy kulturowe istniały, żyly, były przestrzegane i realizowane. Cokolwiek znaczyły i do czegokolwiek się odnosiły. Istniały realnie.

 Nie wdając się tu w ich ocenianie, zespalały one tkankę spoleczna jednocześnie wyraźnie ja różnicując. I nie jest to żaden paradoks, choć tak, na pierwszy rzut oka, może się wydawać. Zwyczajnie znajomość i przestrzeganie norm sytuowały osoby i grupy we „właściwym” dla nich miejscu.

Gdzieś tak od wynalezienia humanitaryzmu w Europie nastepowala erozja norm. Powoli szalone idee pt. „Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce”, przerodziły się w przekonanie, że wolno mi wszystko, bo jestem człowiekiem. A szczególnie wolno wszystko rożnej maści normalnym inaczej, już nie tylko dla- tego, że są ludźmi, ale dlatego, że są mniejszoscią. Bo mniejszość ma wszak swoje szczególne, mniejszościowe, prawa. Prawa nadane im przez większość, bo są mniejszością. A większość jest humanitarna...

Gwoździem do trumny kultury stał się parch relatywizmu, który wymieszany z humanitaryzmem sprawił, że wszystko jest normalne. Nawet, a zwlaszcza wówczas, gdy normalne nie jest. Podlega nawet ochronie. Jak żuk gnojarek...

W tych warunkach, tlumione i spychane na margines przez normy kulturowe, najgorsze ludzkie instynkty i caly gatunkowy( czytaj: ludzki) syf wylazł na powierzchnię. Stal się „wartoscią”, jest uprawniony i usprawiedliwiony. Jest dziś czynnikiem kulturotwórczym. I, w świecie skurczonym do rozmiarow wioski, nie dającym się powstrzymać.

Ten model kulturowy, nowy model, jest rozsiewany przez wszechpotężne media elektroniczne. "Pisane" też, ale któż jeszcze umie czytać? Nie zna granic. Jest wszechwładny, wszechobecny i nie ma dla niego żadnej, realnej alternatywy.

Nie jest zagadką, co stanie się z kulturą, której spoiwa zostaną rozerwane. Upadnie. Ciekawym jest co powstanie na jej gruzach?

A mając przekonanie, że czlowiek, z natury, jest zly a nie dobry, jak uczą niektórzy , niczego dobrego się nie spodziewam.  O ile technologicznie jesteśmy coraz lepsi, o tyle kulturowo cofamy się do jaskiń. A o tym, że wrocilismy już do kultury obrazkowej jestem przekonany od wielu lat. Myślenie – a od niego wszystko się zaczyna - nie jest "cool". Po co myśleć, to takie męczace...

Niestety mam prawo sądzić, że to nowe, co właśnie powstaje, nie będzie elementem rozwoju ale regresu. Czeka nas nowe barbarzyństwo. A może nie czeka.  Już jest. Wystarczy włączyć telewizor...

Widzę ciemność.